Cyber - zieleń

Dziś na tapecie jest lakier Miyo Mini Drops nr 61 Cyber Green. To lakier należący do grupy tych, w których zakochałam się od pierwszego wejrzenia i natychmiast musiał być mój ;)

Kolor to butelkowa zieleń z zielono-srebrnym, delikatnym shimmerem. Sprawdzi się jako codzienniak oraz "lakier imprezowy";) Te lakiery mają troszkę grubszy pędzelek, jednak nadal potrafię się nim obsługiwać ;) Zaokrąglona na kantach buteleczka także trafia w mój gust, chociaż wolałabym ostre krawędzie:P

Kryje po 2 warstwach, schnie w normie - ale bez szału. Po czterech dniach nie było na nim żadnych uszkodzeń - zmyłam przez chęć zmiany koloru ;)

8 ml kosztuje, bagatela, 3,49zł!

Będę polować na inne kolorki :D




P.S. Gdy ta notka się ukaże, będę już w Krakowie. Jak tylko internet się pojawi, odpowiem na komentarze ;) Miłego :*

Co nowego ?

Witam ja Was, niezmiernie pociągającą i przeziębiona w dniu dzisiejszym :/ Ale i zadowolona, bo właśnie ogarnęłam produkty, które będą nowościami w mojej pielęgnacji na sezon jesienno-zimowy.

 
Macerat amlowy na oleju ryżowym, o którym pisałam już TUTAJ. Pierwotnie miał stać trzy tygodnie, postał (po moich przemyśleniach) cztery, i jestem już po pierwszym użyciu ;). Jest w butelce ze spryskiwaczem, jednak jego aplikacja w ten sposób nie przejdzie - po prostu nie miałam innej butelki xD

Pierwsze wrażenia: włosy są takie, jak po masce z dodatkiem amli - mocno skręcone i niesamowicie mięsiste :D


Gdy dokończę moje Alterrki i DLA zacznę stosować na mój ryjek intensywnie nawilżający krem z linii Herbal Garden Evy Natury. Do jego kupna przekonał mnie piękny skład i cena: 9,99 zł w Rossmannie ;)


Żel pod oczy ze świetlikiem Flosleku - przyda się na długie godziny spędzone nad sprawozdaniami z niezmiernie ciekawych przedmiotów, które mnie czekają w nowym roku akademickim...

Jeśli chodzi o twarz planuję złuszczanie i kwasy w pielęgnacji - stworzyłam już micel z BHA, mam 30% kwas migdałowy... Cel - brak wągrów na nosie.

Wewnętrznie: piję drożdże, siemię i obecnie wierzbownicę (to ostatnie po konsultacji z lekarzem). Efekty dwóch pierwszych już widać, ale o tym kiedy indziej ;)


A to dostałam w ramach wymianki od Orlicy :D Niezmiernie jestem ciekawa tego lakieru zmieniającego kolor :D


A to dostałam od pani Doroty z firmy Elfa-pharm: sól do kąpieli Trawa cytrynowa i Werbena oraz masło do ciała Róża piżmowa i Zielona Herbata - będą testy! Nie mówiąc już o tym, że otrzymałam także coś dla Was, ale o tym za miesiąc ;)

Macie swoje plany pielęgnacyjne na jesień? ;)



Farbowanie - doświadczenia niewłasne ;)




źródło: farbowanie.info

Farbowałam kiedyś włosy - dość mocno, bo szamponem koloryzującym Palette na jasny brąz, który zwykle wychodził po prostu czarno :P W tym czasie włosomaniaczką nie byłam w żadnym stopniu, a zdjęcia z tego żałosnego okresu zobaczyć możecie TUTAJ .
 
Obecnie cała długość moich włosów to naturalki - jednak wprowadzam we włosomianiactwo swoje znajome oraz czerpię wiedzę od dziewczyn z Wizażu ;), więc chcąc nie chcąc widzę ich doświadczenia po farbowaniach.

Kolor wypłukuje Ci się bardzo szybko lub chcesz go utrzymać jak najdłużej

Warto w tym momencie przyjrzeć się pielęgnacji, bo możliwe, że same robimy kuku naszemu wymarzonemu kolorkowi.

Oczywiście możemy mieć też włosy wysokoporowate - z bardzo ruchliwymi łuskami, które łatwo "puszczają" barwnik.

Inna wersja - włosy mogą mieć "ruchliwe łuski" po kolejnych farbowaniach - czasem zdarza się to po kolejnym z rzędu farbowaniu, czasem po jednym, i wywołuje u posiadaczki fryzury mocną konsternację :P

Co zrobić w tych wypadkach?:
  • domknąć łuski: chłodną wodą i płukanką kwaśną (oczywiście na occie owocowym, nie na cytrynce - chyba, że dążymy do rozjaśnienia koloru ;));
  • unikać podnoszenia łusek - sprawdzić się może unikanie trzymania odżywek i masek na włosach w cieple (czytaj: pod folią i ręcznikiem).
 A co poradzić wszystkim farbującym, niezależnie od porowatości, by utrzymać kolor?

  • unikanie po farbowaniu olei wnikających(także w odżywkach): kokosowego, palmowego i  wszelkich maseł (shea, babassu, kakaowe) oraz olei, które wywołują u nas puch by nie uchylać łusek -  przez około 7-10 dni;
  • unikanie protein - z tego samego powodu przez taki sam okres czasu;
  • kwaśna płukanka - by uwięzić barwnik.
A co zrobić, gdy kolor nam się nie podoba, i chcemy go wypłukać?

  • dekoloryzacja u fryzjera - tu należy patrzeć na ręce wykonującego, bo często kończy się tylko na użyciu rozjaśniacza...;
  • szampony przeciwłupieżowe - całkiem przyjemnie działają na wypłukanie koloru;
  • szampon + soda oczyszczona - tak samo, jednak jest to sposób do jednorazowego zastosowania, ze względu na możliwy przesusz;
  • ciepło + czynniki wypłukujące: sprawdzone na średnioporowatych włosach mojej znajomej, zafarbowanych na średni brąz (który wyszedł prawie czarniusieńki ^^) - odżywka Artiste Regenerująca + łyżeczka oleju kokosowego + żółtko + Bingo shea(emolienty) pod folię i ręcznik (grzana suszarką 15 minut, całość trzymana trochę ponad godzinę) - po jednym zabiegu zrobionym tydzień po farbowaniu kolor był już mlecznoczekoladowy, po kolejnych dwóch średniobrązowy w kierunku jasnego.
Oczywiście - niektóre włosy trzymają barwnik niezależnie od użytych środków ;)

Bo jak wiadomo: "Co włos, to obyczaj"-cytat z wątku Walka o piękne włosy ;)

Absolutnie nie jestem ekspertem od farbowania - to tylko luźne spostrzeżenia ;)

Wiadomo było, że tak będzie :P

Ciekawe, ile osób się tego spodziewało:P Tak, po wypróbowaniu pierwszego lakieru L.A. Colors nie mogło się to skończyć inaczej jak dokupieniem... :P

Zaczęło się od przeglądania na Allegro lakierów z nudów, a skończyło jak zaraz zobaczycie :P

Tak więc mój zbiór powiększył się jeszcze o 8 innych lakierów kolorowych, w większości drobinkowo - perłowych:





A tutaj utwardzacz i bezbarwiak:


Nie mówiąc o tym, że śmiga do mnie wymiankowa paczka od Orlicy, w której będą jeszcze dwa lakiery... czyli  łącznie będzie ich jakoś 62 xD

Czas powstrzymać swe zapędy, chociaż moja znajoma twierdzi, że zna metodę na mnie, a konkretnie na wyzbycie się przeze mnie słodyczy - za odmówienie sobie słodkiej przyjemności: lakier.

Nie chcę wiedzieć, jakby to się skończyło :P Postaram się humanitarniej odstawić słodkości ;)

Morska bryza ;)

Byłyście niezmiernie ciekawe swatchów lakierów L.A. Colors, więc oto i pierwszy z mojej sporej kolekcji ;)

Oto lakier L.A. Colors Color Craze Ocean Mist nr NP452 - o pięknym, miętowo-niebieskim kolorze ze srebrnymi drobinkami (których jak widać na zdjęciach jest naprawdę sporo).

Odcień chwycił mnie za serducho, bo lubię takie około-miętowe klimat, a dodatkowo to jeden z niewielu tak nadrobinkowanych lakierów, jakie miałam do tej pory okazję używa ;). Zalatuje mi także w perełkę.

Buteleczki tych lakierów kojarzą mi się z naszymi Mollonami - duże, okrągłe, wielkie (15 ml), i do tego matowy uchwyt pędzelka - dość grubego, jednak do lakierów Golden Rose mu sporo brakuje :P

Samo malowanie jest bezproblemowe, lakier jest mocno lejący, jednak o dziwo nie pociapałam sobie skórek, a z pędzelkiem współpracuje się bez zarzutu. Kryje po dwóch warstwach, które całkiem miło i przyjemnie schną sobie w szybkim tempie ;)

Paznokcie pomalowałam w poniedziałek, a w piątek, przy zmywaniu nie miał najmniejszego uszkodzenia, mimo mycia, sprzątania i wykonywania wszelkich innych prac domowych - trwałość ma więc oszałamiającą.

Kupiłam go na allegro, jak i jego braci, za urywającą kończyny cenę 1,99 zł :D



P.S. Tak, skróciłam paznokcie - przyzwyczajam się do "mniejszego rozmiaru", bo na labach moje "metrowce" nie przejdą :/



Słówko o Scandic Banana Mask

Absolutnie nie jest to recenzja!

Z racji, że pod postem zakupowym maska Scandic cieszyła się wielkim zainteresowaniem - postanowiłam przedstawić swoje odczucia po pierwszych dwóch użyciach.






Miałam wcześniej do czynienia z maską Scandic z proteinami jedwabiu, która była dość rzadka - ba, nadawała się do mycia.

Złapałam lekkie zdziwko, gdy zobaczyłam całkiem gęstą maskę o przecudnym zapachu cukierków lub jakiś bananowych ciastek (na pewno kojarzę ten zapach, tylko nie przypominam sobie konkretnie, z czym był związany).

Trzymałam ją na włosach około 10 minut, bez czepka (od dawna nie używam ze względu na łatwość obciążenia moich włosów).

Efekty:


  • włoski ujarzmione, nic nie odstaje
  • mam loczki od samego skalpu! (ciężko mi ten efekt uzyskać)
  • brak obciążenia
  • loczki zdefiniowane jak nigdy
  • włoski miękkie(ale nie rozmiękczone), miłe w dotyku
Chciałabym, żeby w późniejszym okresie nadal mi tak służyła, ale to się zobaczy ;)

A tutaj zdjęcia po pierwszym użyciu:



Mimo tego, że pierwsze zdjęcie jest średnio zapozowane (tryb samozdjęciowania u mnie szwankuje ;P) dodałam je, bo widać na nim mój prawdziwy kolor włosów ;)

P.S. Znów do zobaczenia w poniedziałek ;)

Kozieradka - by włos z głowy nie spadł ;)




Zioło/przyprawa ta była testowana przeze mnie(właściwie brak problemów z wypadaniem, chyba, że cykliczne "linienie" lub nieopatrzne podrażnienie) i moją znajomą - tu wypadanie było bardzo duże, ba, zaczęły się już przerzedzenia... a głównym sprawcą był/jest prawdopodobnie stres, bo wszystkie możliwe badania wychodzą H. w normie.

Pomysł pochodzi ze strony dobra-rada.pl. Pominęłyśmy płukanie w wywarze łopianowym przez mój lekko negatywny stosunek do dużej ilości ziół w pielęgnacji włosów na raz.

Tak więc trzy łyżki zmielonej kozieradki (kupionej za grosze na allegro) zalałam 150 ml wody (niepełna szklanka), całość zagotowałam i odstawiłam na jakieś 40 minut. Papka pachnie ostro... maggą jak dla mnie :P I jest trochę śliska oraz śluzowata w dotyku.

Potem była próba nakładania papki na skalp i włosy - szczerze? Nigdy czegoś tak tępego w nakładaniu nie używałam(H. zresztą też, byłyśmy skłonne wywalić to wszystko do kosza), tak więc po kilku minutach próbowania (zakończonego tym, że preparat był wszędzie, a nie na włosach) skończyło się na wymieszaniu packi z glutem lnianym (2:1 papka:glut) i dopiero taką mieszankę wcierałyśmy we włosy i skalp.

Na głowę założyłyśmy podziurawione czepki foliowe - nie jestem orędownikiem trzymania skóry głowy ściśle pod folią przez 3 godziny - a na to ręcznik. Chodziłyśmy w turbanie cały zalecany czas, a mieszankę zmyłyśmy Alterrą Perfumfrei(poszło bezproblemowo). Po wszystkim normalnie nałożyłyśmy odżywkę do spłukiwania (Bingo keratyna i spirulina).

Włosy były jak po masce z gluta lnianego - wygładzone, ujarzmione, nawilżone, a skalp ukojony.

Dodatkowych profitów z pojedynczego zastosowania maski kozieradkowej nie zanotowano.

Tym sposobem bawiłyśmy się tylko raz, bo obie do wybitnych cierpliwców nie należymy.

Podrapałam się za uchem i wymyśliłam - łyżkę przyprawy zalewam 3/4 kubka wrzątku, zostawiam do zaparzenia i ostygnięcia, odcedzam (przez sitko, ale dla dziewczyn, które nie będą po tym myć włosów lub chcą gdzieś wyjść bez mycia łebka polecam gazę, bo mniejsze farfocle przelatują przez dziurki) i ten napar wcieram w skórę głowy na kilka godzin przed myciem (przynajmniej na godzinę przed). Potem normalnie myję, odżywkuję i stylizuję włosy.

Obie myjemy włosy co 2-3 dni, więc częstotliwość wcierania była właśnie taka, a H. po zmyciu postępowała z włosami jak ja - tyle, że ona nie stylizuje ;)

Mój wniosek (3.5 tygodnia, około 2 razy aplikacja pominięta):

Włosów wypada mniej - co dziwne, bo obecnie jest idealny czas na moje "linienie jesienne" :P Pojawiło się trochę nowych babyhairów, takich meszkowatych (ale mogą być one jeszcze pokłosiem wcierania olejku łopianowego) - chociaż te większe mi je przysłaniają. Ba, wyrosło ich nawet trochę na moim ukochanym "gnieździe" z tyłu głowy.

Wniosek H. (3 tygodnie - nie przypomina sobie pominięcia którejś dawki ;)):  

"Włosów wypada o 3/4 mniej, pojawiło się sporo maleńkich babyhairów, których najwięcej widzę na linii czoła. Po pół roku biegania po lekarzach różnych specjalności bez żadnych efektów jestem w pozytywnym szoku! Nadal jestem w czasie kuracji - szczerze ciekawi mnie, czy tak, jak obiecuje źródło, po odstawieniu problem nie wróci. Chociaż... stosuję wersję mocno zmodyfikowaną, więc kto wie."

Obie nie wypowiadamy się na temat przyspieszenia przyrostu, bo jesteśmy dość zakręcone, i na to potrzeba więcej czasu ;)

Uwaga: z racji, że wszystko uczulić może polecam zrobienie próby uczuleniowej na kozieradkę ;)
loading...

Poniedziałkowo - paczkowo ;)

Nie ma to jak poweekendowa kumulacja paczuszek :D Mój listonosz powoli się przyzwyczaja do ilości paczek mnie nawiedzających :P Szczególnie z tak wyczekiwaną zawartością :D

Lakiery L.A. Colors, sztuk 7, z wysyłką kosztowały mnie 21 zł ;) :





Na zdjęciu przytuliły się jeszcze dwa moje stacjonarne nabytki: lakiery Wibo i Golden Rose.


Zakupiłam kolejny losowy zestaw - tym razem produktów Alkemika (firma ta sama, co Paese), płacąc 9,99 zł -info można znaleźć na ich stronie na Facebooku.

Oto, co dostałam:




Granatowy, matowy cień do powiek Kaszmir nr 603


Około - kobaltowa kredka nr 23


Próbka podkładu.

Z paczuszki jestem względnie zadowolona, chociaż podkład potrzebny mi jak rybie ręcznik xD
Jednak cień i kredka kolorystycznie trafiają w mojego gusta ;)


W kolejnej paczuszce była wyczekana maska Scandic bananowa:


Jestem już po pierwszym użyciu - zapach jest przeboski, a sama maska jest całkiem treściwa, co niezmiernie mi pasuje ;)

Jeszcze paczka wymiankowa (Basiu, pozdrawiam ;)):


W tym białym słoiczku jest maska Bioetika do włosów, oprócz tego próbka olejku Alverde różanego, ekstraktu z mango, glinki multani mitti i kwasu jabłkowego ;)Będą testy, jak nic :D

Takie poniedziałki to ja lubię :D

Różowa landrynka :P

I'm back, więc jeśli czekałyście na odpowiedź do komentarzy we wcześniejszym poście - już są ;)

Wyobraźcie sobie najbardziej neonowy róż, jaki tylko możecie - dokładnie taki odcień ma lakier Wibo Express Growth nr 505 - tego koloru mój aparacik nie był w stanie uchwycić w pełnej jakości obrazu:/, dlatego odwołuję się do Waszej wyobraźni ;)

Buteleczki tej serii Wibo mają, jak wiecie, mój ulubiony kanciasty kształt ;) Pędzelek jest jak dla mnie idealny, a sam lakier "taki prawie" - dość rzadki, ale nie ciapie się po skórkach.

Schnie całkiem szybko, a do pełnego krycia wystarczą dwie warstwy. Wytrzymałość trzydniowa - u mnie to całkiem sporo ;)

Za 8,5 ml produktu zapłacimy w Rossmannie 5 zł - cena więc też na plus ;)

Ogólnie nie przepadam za różem, ale w tym jestem ciężko zakochana - to najczęściej noszony przeze mnie lakier!





Dla antyfanów rumianku w pielęgnacji włosów

W pielęgnacji włosów rumianku unika się zwykle z dwóch powodów: można być alergikiem uczulonym na tą roślinkę lub bać się rozjaśnienia.

Sama nie jestem na niego uczulona,a rozjaśnienie jest oczekiwanym przeze mnie efektem, lecz nie byłabym sobą, gdybym nie testowała coraz to nowych specyfików :P Przeczytawszy o tym specyfiku w Codzienniku kręconowłosych na Wizażu wiedziałam, że kiedyś będzie mój ;)


Mowa o Alterrze Perfumfrei - żelu do mycia ciała i szamponie w jednym.

Opakowanie: plastikowa, solidna butelka, lekko matowa, poręczna. Korek dobrze dozuje produkt, nie ma możliwości "chlupnięcia" za dużo. Jedyny problem jest z wydostaniem końcówki preparatu, bo nie można butelki postawić "do góry nogami" ze względu na wypukły korek.

Cena/pojemność: 5,99 zł(promocja)/250 ml

Konsystencja: całkiem zbity, przeźroczysty żel, na pewno nie lejący.

Zapach: faktycznie - bez zapachu!

Skład:


Cud, miód i malina wręcz ;) Pędzony na niejonowych surfaktantach: glukozydach, wysoko gliceryna, guma ksantanowa dla konsystencji, alkohol w roli konserwantu (więcej TUTAJ). Nie ma także niebezpieczeństwa rozjaśnienia czymkolwiek ;)

Działanie: jako myjak do ciała sprawdza się bardzo dobrze - nie czuję się po kąpieli/prysznicu, jakby skóra miała mi popękać od ściągnięcia. Jest idealny do szybkiego odświeżenia, gdy nie mam czasu na balsamowanie - normalnie kończyło się to pięknie odchodzącymi skórkami na łydkach i ramionach, a tutaj - nic się nie działo ;)

Jako myjadło do włosów sprawdza się równie dobrze - bez problemu zmywa oleje (może z rycyną by miał problem, ale nie próbowałam), włosy są świeże. Nie daje efektu "skrzypienia" włosów po myciu ani nie plącze moich kłaczków.

Co najważniejsze - nic mnie nie swędzi :D 

Śmiało można go nazwać kosmetykiem wielofunkcyjnym :D

P.S. Wyjeżdżam, wrócę w poniedziałek - wtedy odpowiem na wszelkie komentarze ;)

TAG: kolejne 7 prawd o mnie ;)

Już napisałam 14 prawd o sobie, ale otagowania Złotej Pigmejki nie mogłam zignorować :*;)





I. Mam dużą rodzinę ;) Mam trzech braci i siostrę, sama jestem najmłodsza ;)

II. Mam łącznie 4 dziurki w uszach: jedną w lewym i trzy w prawym. Podejrzewam, że do tych trzech dojdą jeszcze kiedyś dwie :P Jednak mój pociąg do piercingu kończy się na małżowinach usznych, w żadnym innym miejscu mi się nie podobają.

III. Mam "szczęście" do urazów, szczególnie do "wybijania" sobie stawów, głównie w palcach dłoni. I oparzenia się mnie trzymają :P

IV. Jestem zmarzluchem - już zaczyna się dla mnie okres lodowatych stóp, którego nie znoszę.

V. Mam dość niski głos, czasem można się przestraszyć :P

VI. Kocham spać! Jak tylko mogę, to chrapię :P Często też zaliczam popołudniową drzemkę, jak mam czas.

VII. Uchodzę za osobę, którą najpierw słychać, a potem widać - właśnie przez głos :P



Wyniki :D

Bez zbędnego gadania ogłaszam, że zwyciężczynią rozdania u mnie jest


Magdalena!

"Bardzo chciałabym móc polecić swoje miasto (a'propos zazdroszczę ludziom mieszkającym w magicznych miejscach, którzy się ich nie wstydzą i jak przyjadą znajomi, obcokrajowcy jest co pokazać) U mnie niestety nie bardzo : ] Jedyne co, to polecam Góry Świętokrzyskie - nie wysokie, a więc dobre dla osób , które nie zachwycają się przepaściami,itp.
Ogólnie uwielbiam góry i tam czuję się najlepiej.
Zaproponowałabym Ci Beskid Sądecki :)
Góry, które jeszcze nie są zaludnione jak np. Morskie Oko, gdzie czuję się jak w centrum handlowym. Czasem spotkanie człowieka na szlaku graniczy z cudem , a już jak kogoś spotkamy jesteśmy szczęśliwi i mamy ochotę porozmawiać. Poza tym takie wypady nadają się idealnie dla osób, które chcą się wyciszyć, trochę pomyśleć, poobserwować przyrodę ( możemy spotkać sarenki pijące wodę ze źródełka), wsłuchać się w ptasią orkiestrę. Jak zejdziemy z gór, możemy pozwiedzać miasteczka: Krynicę, Muszynę, Żegiestów, Piwniczną i wiele innych. Spotkamy tam pełno startych, urokliwych cerkwi, karczmy z bardzo dobrym jedzonkiem, góralską muzyką i przede wszystkim miłych ludzi. Jeśli jednak znudzimy się urokiem małych miasteczek , wsiadamy w pociąg lub busa i za 'grosze' przemieścimy się np. do Nowego Sącza.
W Nowym Sączu, jak to na kobiety przystało możemy odwiedzić galerie handlowe. Jak na 100.000 miasto jest ich baardzo dużo, po takim maratonie polecam lody na Maślanym Rynku - jedne z lepszych w Polsce. Poza tym jeśli chodzi o jedzonko - pierogi ruskie pod Ratuszem - pycha (tak na marginesie). No i oczywiście zwiedzanie. Naprawdę atrakcji tam nie brakuje. Beskid Sądecki jest miejscem, które odwiedzam przynajmniej raz w roku ( zimą też jest pięknie) i wcale się nie nudzę. Każdy znajdzie coś dla siebie. Są takie miejsca, które kojarzą się dzieciństwem, wakacjami i oczywiście takie przywołują najmilsze wspomnienia: beztroski, szczęścia, bezpieczeństwa no i szaleństwa. Właśnie takim miejscem jest dla mnie Beskid Sądecki. Polecam :) "

Poleciał już do Ciebie mail na adres podany w bloggerze ;)

Wszystkim dziękuję za udział i zapowiadam, że niedługo będzie roczek bloga, a więc i kolejny konkurs :D

Podpinanie - tukany się przydają ;)

To był chyba temat, jaki najczęściej przewijał się w komentarzach i pytaniach do mnie - jak podpinam włosy?

Może najpierw o celu - podpinam włosy, bo są już długie, przez co w pobliżu głowy robi mi się plaskacz jak rzadko, a przecież trochę objętości zawsze się przyda ;) Ciężar kudełek niestety bez pomocy nie potrafi wygrać z wszechobecną grawitacją :P

Czym podpinam? O takimi właśnie metalowymi klipsami fryzjerskimi (zdjęcia są robione w sztucznym świetle wieczorem, bo tak zwykle myję głowę ;)). A kiedy? Jak są wilgotne - po myciu ;)


Tak, wiem, że są metalowe i wiem, że przez to podniszczają włosy - ale oprócz tego, że chciałabym, żeby włosy były zdrowe to muszą jakoś wyglądać ;) Ten jeden grzech przy takiej pielęgnacji na pewno mi wybaczą ;)

Po nałożeniu stylizatora przerzucam wszystkie włosy do tyłu, "rozcapierzam" klips i wsuwam we włosy blisko nasady.



Wpięty w grzywkę klips wygląda tak:


Chyba widać lekkie uniesienie fryzury w porównaniu z wcześniejszymi zdjęciami?

Lecimy z kolejnymi spinkami:


A tak wyglądam mój łebek już popodpinany:


Jak podpinam włosy bardziej z tyłu głowy? Identycznie - wsuwam rozpostarty klips pod kłaczki i puszczam ;)

Ile chodzę z żelastwem na głowie? Do momentu, aż stylizator zrobi z moich włosów "mokre w środku" sucharki, a jak mam czas - do pełnego wyschnięcia. Nie śpię z tym ekwipunkiem na głowie - to byłby masochizm xD

Na całą głowę (mam sporą :P) zużywam 10-14 tukanów.

Powiem więcej - na mojej prostowłosej przyjaciółce ta metoda dodania objętości także się sprawdza ;)

A tutaj post z zakręconego forum o innych metodach podpinania:

KLIK!

P.S. Dopiero teraz zauważyłam, jak na tych zdjęciach widać mi bejbiki :D

Fiołkowo mi ;)

Tja, jesień idzie, a mi fiołkowo - zaraz pomyślicie, że mi odbiło już całkiem :P

A przecież chce Wam tylko zaprezentować lakier z serii Smart Girls Get More nr 52.

W moim subiektywnym odczuciu jest to zgaszony, delikatny, fiołkowy fiolet o kremowym wykończeniu, bez drobinek.

Pędzelek jest standardowy - nie za wąski i nie za szeroki, dokładnie taki, jaki lubię :D Sama buteleczka, jako prostopadłościenna, też musiała przypaść mi do gustu ;)

Sam lakier do pełnego krycia potrzebuje 3 warstw (na zdjęciach są dwie i końcówki widać mistrzowsko), schnie w dobrych granicach przeciętności.

Co do trwałości - po dwóch dniach można znaleźć odpryski czy starte końcówki, ale innym sporym mankamentem są pojedyncze bąbelki, których nie udało mi się wyeliminować żadnym znanym mi sposobem.

Za buteleczkę zawierającą około 8 ml produktu (pojemność nie jest podana) zapłacimy 3,99 zł.

Z całą pewnością będę z niego korzystać jesienią i zimą, gdy ostre barwy będą mieć ferie ;)



Ostatnie podrygi wyprzedaży

Tak, ciuchocholiczka ze mnie nieprzeciętna, a wybitnie uaktywnia się to w okresie wyprzedażowym :P Faktem jest jedno - na pojedyncze ciuchy nie wydaje dużych kwot - ale jak się to zbierze do kupy... :P


Sweterek no name - 18 zł


Sukienka New Yorker- 40zł: pierwsza rozkloszowana kiecka, w której wyglądam idealnie :D


Sukienka INNA - 40 zł: niczego groszkowatego-sukienkowego jeszcze nie miałam :D A materiał dość sztywny, ze sweterkiem jesienią będzie idealna ;)


Miętowa spódnica INNA - 20 zł 


Koralowa mini z suwakami INNA - 20 zł (takich kolorów spódnic jeszcze nie miałam ;))


Sukienka Colloseum- 25 zł, całkiem przyjemnie leży :D - pierwszy ciuch w paski!


Podkoszulek kupiony za 10 zł w outlecie ze względu na nadruk <3


Golfik z krótkim rękawem - 10 zł


Bluzeczka - 10 zł


Dorwałam się do dwóch drogeryjek/sklepów, i dopadłam lakiery: po 4 zł/sztuka.


A to dostałam od bratanicy za to, że wzięłam je ze sobą na zakupy: piękne kolczyki-wkrętki motylkowe! Zaskoczyła mnie bardzo :*

W tym miesiącu postanowiłam wprowadzić w życie plan:

"Nie trwonimy pieniędzy!"

Będzie ciężko... :P

Nie chcę jesieni, a już ją czuję... stopy mam trupio zimne xD