Rocznica i konkurs z białymi krukami!

Tak, rok temu, 30 października 2011, napisałam pierwszy post na moim blogu ;) Nie wiem, kiedy i jak to szybko zleciało.

Przez ten czas: blogowanie wciągnęło mnie na maksa (wystarczy spojrzeć na częstotliwość postów z początku i teraz :P), stałam się licencjonowanym (nie wiem, czy to dobra nazwa, musicie mi wybaczyć :P) chemikiem i większą zakupoholiczką niż byłam :P

Oprócz tego dzięki blogowi poznałam wiele osób z pasją, które kocham czytać, stałam się szalonym eksperymentatorem (tak, większym niż byłam wcześniej :P)  oraz dorobiłam się coraz bardziej skręcających się loków.

Jest już Was ponad sześciuset, czego nie spodziewałam się nigdy w życiu i pewnie nigdy nie przestanie mnie to pozytywnie zaskakiwać ;)

Bilans? 1 000 000 000 plusów ;)

Mam dla Was konkurs z tej okazji, naprawdę każdy może wygrać ;) Nagrody zostały ufundowane m.in. przez firmę Green Pharmacy ;)

Pierwsza nagroda:

  • Eliksir do włosów wypadających Green Pharmacy
  • Szampon do włosów z żeń-szeniem Green Pharmacy
  • Olejek łopianowy z czerwoną papryką Green Pharmacy
  • Błyszczyk Wibo
  • Puder rozświetlający Wibo
  • 5 skompresowanych masek bawełnianych
  • Odżywka Alterra Morela i Pszenica
  • Żel micelarny Pharmaceris
  • Oczyszczający żel peelingujący Lirene
  • Nawilżający kremowy mus Liren DYS
  • Lakier L.A. Colors Ocean Mist
  • Próbka spiruliny
  • Próbki preparatu Emolient Linum Dermedic
Druga nagroda:
  • Eliksir do włosów wypadających Green Pharmacy
  • Szampon do włosów z żeń-szeniem Green Pharmacy
  • Olejek łopianowy z czerwoną papryką Green Pharmacy
  • Błyszczyk Wibo
  • Puder rozświetlający Wibo
  • 5 skompresowanych masek bawełnianych
  • Odżywka Isana Babassu
  • Rozświetlający spray do ciała Golden Sun
  • Kremowy peeling Under Twenty
  • Żel oczyszczający Under Twenty
  • Maska Rival de Loop
  • Próbki preparatu Emolient Linum Dermedic
  • Próbka spiruliny

Regulamin:
  • Organizatorem konkursu jest właścicielka bloga Alchemiczno-kosmetycznie i nie tylko.
  • W konkursie udział mogą wziąć publiczni obserwatorzy bloga(Blogger lub Facebook).
  • Wysyłka nagród na terenie Polski.
  • Konkurs trwa od 30.10.2012 r. do 30.11.2012 r. do godziny 23.59.
  • Wyniki zostaną ogłoszone w ciągu tygodnia, a nagrody rozesłane w ciągu trzech tygodni od daty ogłoszenia (ze względu na możliwe podróże organizatorki - jednak prawdopodobnie dużo wcześniej).
  • Nagroda pierwsza zostanie przyznana najlepszej odpowiedzi, nagroda druga zostanie rozlosowana wśród wszystkich pozostałych odpowiedzi.
  • Dodatkowe losy do losowania można uzyskać przez: dodanie mojego bloga do blogrolla (2 losy), notkę o konkursie (2 losy), baner (3 losy).
  • Zadanie konkursowe: przekonaj mnie do kupna swojego ulubionego kosmetyku z dowolnej kategorii ;)
  • Szablon zgłoszenia:
Login obserwującego (lub imię i pierwsza litera nazwiska):
E-mail:
Notka: tak/nie (link)
Baner: tak/nie (link)
Blogroll: tak/nie (link)
Odpowiedź:

Misz - masz ;)

Co tu dużo nie mówić - zakupoholizm u mnie istnieje i ma się całkiem dobrze :P A co najgorsze - otoczenie jeszcze robi wszystko, by ilości posiadanych przeze mnie ciuchów/lakierów/kosmetyków stale się zwiększały :P

Oto, co dostałam w prezencie:


Moja kolekcja L.A - czków jest obecnie imponująca - jednak jakość tych lakierów tak mi odpowiada, że może jeszcze się kiedyś powiększy:P Skoro nawet rodzina dba o mnie w tej sprawie :P






A tutaj mój kompulsywny po-dentystyczny zakup z Textill Marketu - dwa okołobrokatowe lakiery Smart Girls Get More, każdy za 3,99 zł. Czas się przygotować na godzinne zmywanie lakieru :P

Kolejny kompulsywny zakup w Rossmannie:





Tak, pierścionek z promocji, do którego podchodziłam jak pies do jeża, a teraz noszę non stop :P 10 zł.



Dobra, jestem zakupoholiczką, ale organicznie nie cierpię kupować butów (zapewne ze względu na cudowny rozmiar stopy:35). Jednak czasem ogumienie kupić trzeba, i tak oto jestem właścicielką pierwszych nie-czarnych butów zimowych w moim życiu, na koturnie, z dziwnego materiału - wygląda jak zamsz, a w dotyku jest jak sztuczna skóra :P 95 zł.

Oprócz tego oczy me ucieszyły takie oto paczuszki:

Pan Mariusz z firmy Oilmedica przesłał mi olej kokosowy z ekstraktem z amli, za co bardzo dziękuję! Gdy tylko skończę mój macerat amlowy biorę się za testy :D

Oprócz tego otrzymałam paczkę z Bingo Spa, w której znalazłam: maski:z olejem winogronowym i sojowym oraz kokosowy balsam do dłoni - zdjęć niestety brak, bo aparat padł :P


Mówiłam już, jak bardzo lubię paczki? :P

Pomarańczowa czerwień ;)

Malowanie paznokci ewidentnie rozwija moje zdolności nazywania kolorów, zresztą studia też swoje robią (rozróżnianie subtelnej różnicy między karminową, malinową i krwistą czerwienią w płomieniu palnika :P)

Dziś mam dla Was lakier Wibo Express Growth nr 300 - w butelce jest jasna czerwień, bez pomarańczy, za to na paznokciach sporo pomarańczki dostrzec można. To już drugi "kameleon" z Wibo, na jaki trafiłam:P

To chyba najlepiej schnący lakier z tej serii, jaki na razie posiadam ;) Dwie warstwy kryją dobrze, prześwitów brak ;)

Trzyma się bez uszkodzeń około trzech dni, po tym czasie ścierają się końcówki. Odprysków ani bąbelkowania nie zanotowano ;)

Za 8,5 ml produktu zapłacimy 5 zł (Rossmann).

Niestety, ten kolor jakoś średnio mi odpowiada, więc prawdopodobnie opuści mnie w najbliższym czasie xD


Bye, bye beautiful...

Powiedzmy, że wcześniejsze zmiany w asortymencie drogerii Rossmann nie uderzyły mnie jakoś niesamowicie i bardzo, ale tym, co właśnie zauważyłam, strzelili sobie względem mnie w kolano...

Tak, zapamiętam na całe życie i o jeden dzień dłużej, żeby sprawdzać składy, jeśli coś zmieni opakowanie :P

Chodzi o piankę Isana Locken (na zdjęciu stara wersja - przepraszam za zdjęcie z internetu, za ciemno już jest, bym obfociła coś).

Rossmann, Isana Hair, Locken Schaummfestiger (Pianka do loków)From: wizaż.pl


Skład stary: aqua, butane, propane, isobutane, acrylates, copolymer, cocotrimonium methosulfate, vp/methacrylamide/vinyl imidazole copolymer, aminomethyl propanol, parfum, panthenol, phenoxyethanol, benzophenone-4, methylparaben, ethylparaben, butylparaben, isobutylparaben, propylparaben, linalool, benzyl alcohol, buthylphenyl methylpropional.

Skład nowy: aqua, butane, propane, vp/va copolymer, polyquaterium-68, cocamidopropyl betaine, panthenol, ethylhexyl salicytate, phenoxyethanol, parfum, linalool, citronellol, hexyl cinnamal, limonene, alpha-isomethyl ionone, butylphenyl methylpropional.

Byłam święcie przekonana, że zmieniło się tylko opakowanie, na bardziej adekwatne (na panią w lokach). Jednak moja współlokatorka zaczęła nowe opakowanie i zdziwiona totalnie inną konsystencją wezwała mnie na pomoc ( stara wersja to taka zbita piana, nowa to pianka jak z płynu do kąpieli, taka niesamowicie delikatna - dmuchniesz, to rozpryśnie się wokół).

Dobra, pojawienie się polyquatu jakoś bym łyknęła, najwyżej przerzuciłabym się na stałe na mocno oczyszczający szampon na stałe. Ale betaina kokamidopropylowa, detergent amfoteryczny o dość pokaźnej sile mycia i dla wielu ludzi drażniący w produkcie bez spłukiwania?

Nie ogarnę polityki, którą w ostatnim czasie reprezentuje ta firma.

Rozgwieżdżone, nocne niebo

Nie miałam wcześniej czarnego lakieru do paznokci, ale jak widać -  i na mnie przyszła pora ;) Nie jest to jednak czerń w pełnym tego słowa znaczeniu.

Lakier Smart Girl Get More nr 95 to czerń z malutkimi, srebrnymi drobinkami, przez co kojarzy mi się właśnie z pogodnym, nocnym niebem ;) Obecnie to mój ulubiony lakier imprezowy ;)

Buteleczka kryje około 8 ml produktu, za który w Textil Markecie zapłacimy 3,99 zł.

 Lakier jest dość rzadki (uwaga na skórki), a przyjemny w użyciu wąski pędzelek (chociaż "trzymadło" mogłoby być troszkę większe :P) pozwala na szybkie malowanie.

Do idealnego skrycia potrzeba trzech warstw, które, o dziwo, całkiem szybko schną.

Lakier jest nie do ruszenia przez cztery dni - mycie naczyń, sprzątanie, nawet pranie ręczne go nie wzruszyło! Po tym czasie został przeze mnie zmyty ze względu na chęć odmiany :P

W kościach czuję, że jesienią będę go częściej nosić ;)


Zauważyłam uciapaną skórkę, przepraszam xD

P.S. Mam problemy z internetem, w ciągu dalszym :/

Moje zamienniki kremu do "włosów" z Biedronki

Nadszedł ten bardzo nielubiany przeze mnie okres w roku, gdy zaczynam chodzić w płaszczach, kurtkach i bluzach z kapturem. Dlaczego nielubiany? Moje włosy ciężko spuszyć, ale jednak takie pocieranie rozwala moje lokorkociągi w taki nie-wiadomo-jaki twór. W zeszłą zimę przeciwdziałałam temu osławionym zielonym kremem do rąk z Biedronki, a w tym roku co?

Kremowałam włosy obydwoma kremami do ciała Isany (KLIK KLIK), jednak ja, człowiek - antytalent jeśli chodzi o sprawy manualne, notorycznie nabierałam za dużo, co czasem kończyło się posklejanymi końcówkami, wyglądającymi dość smętnie.

Mój organizm domagał się czegoś w tubie :P

Z pomocą przyszedł mi Rossmann ;)


 Kremy do rąk Isany: oliwkowy (2,30 zł) i z kwiatem pomarańczy (3,50 zł) postanowiły podbić moje serce ;)

Pojemność: 100 ml

Opakowanie: Matowa tuba dobrze mieszcząca się w dłoni, z niewielkim otworkiem w zakrętce dobrze dozującym produkt.

Skład kremu oliwkowego: aqua, glycerin, isopropyl palmitate, ethylhexyl stearate, glyceryl stearate se, cetyl alcohol, panthenol, olea europaea fruit oil, theobroma cacao butter, caprylic/capric triglicerydes, acrylates/C10-30 alkyl acrylate crosspolymer, sodium cetearyl sulfate, parfum, ethylhexylglycerin, copernicia cerifera cera, phenoxyethanol, butylene glycol, sodium hydroxide, hexyl cinnamal, linalool, butylphenyl, methylpropional, limonene, alpha-isomethyl ionone, coumarin, geraniol.

Skład kremu kwiatowo-pomarańczowego: aqua, glycerin, isopropyl palmitate, glyceryl stearate se, ethylhexyl stearate, cetyl alcohol, butylene glycol, phenoxyethanol, theobroma cacao butter, panthenol, prunus armeniaca cernel oil, octydodecanol, sodium cetearyl sulfate, acrylates/C10-30 alkyl acrylate crosspolymer, parfum, ethylhexylglycerin, copernica cerifera cera, citrus aurantium dulcis(orange) flower extract, propylene glycol, potassium sorbate, sodium benzoate, limonene, butylphenyl metylpropional, geraniol, linalool.

Składy początkowo są dość podobne ;) Nie ma silikonów ani parafiny (unikam ich tylko ze względu na obciążenie), jest masło kakaowe, konserwanty do przeżycia. Wysoko gliceryna - ewentualnie może spuszyć, choć nie musi (u mnie puch nie wystąpił).
Skład jest sporo różny od kremu z Biedronki, dlatego efekt może być zgoła inny, ale nie u mnie ;)




Pokazuje Wam jeden "swatch" :P, gdyż po konsystencji nie sposób ich rozpoznać :P Konsystencja jest sporo rzadsza od dość "zbitego" Biedronkowego przedstawiciela.

Zapach: Oliwkowy zalatuje mi trochę mydlanym aromatem, ale nie jest nieprzyjemny. Za to ten z kwiatem pomarańczy daje po nosem typowym chemicznym aromatem pomarańczowym :P

Działanie: Testowałam je pod kątem kremowania włosów i ochrony długości włosów (mniej-więcej od wysokości ucha) przed rozwaleniem loczy w nieokreślone coś :P Względem kremu z Biedronki mają jeden niezaprzeczalny plus - nie powodują u mnie obciążenia niezależnie od ilości nałożonej na kłacze. A posiadają jak dla mnie wszystkie błogosławieństwa mojego wycofanego jesienno-zimowego must have. Włosy trzymają się niezależnie od warunków mechaniczno-pogodowych, ba, uważam nawet, że pod ich wpływem mocniej się skręcają (co potwierdza też moja przyjaciółka :P), a z fryzurą nie muszę nic wyprawiać przez 3 dni od mycia.

A co do kremowania - stosuję je tak jak kremiki do ciała Isany - mają delikatnie lżejszą konsystencję, przez co prościej je nałożyć. Włosy lubią je w tej wersji podania równie bardzo jak ich "ciałowych" braci, jednak wolę zapach kremu kakaowego do ciała :P Niemniej oliwkowa wersja do rąk jest dobrym pomysłem na pierwszy kontakt z kremowaniem włosów (nieduża objętość, niska cena ;)).


P.S. Problemy z internetem...


Jak opanowałam trądzik XI: mydło Alepia

Jak wiecie, już dość dawno temu zostałam posiadaczką mydła Alepia z czerwoną glinką, o nieokreślonej zawartości oleju laurowego (jednak, ze względu na cenę, raczej nie jest zbyt duża). Przerwałam z nim przygodę na czas jakiś, gdy bawiłam się z pastami do twarzy( KLIK! KLIK!) - chwilowo "nie wyrabiam się na zakręcie", więc znów jest mym towarzyszem ;)

Czas Wam trochę o tej przygodzie trochę opowiedzieć ;)

Kostka ma 100 g i kosztuje około 13 zł (swoją kupiłam na Allegro). Jest brunatna, twarda i ciężko się nią operuje "w całości" w dłoni (pewnie dlatego, że moje łapki są wybitnie małe). Dlatego swoją pocięłam na trzy mniej-więcej równe części, które prezentowały się tak:






Przy przecinaniu polecam podgrzać nóż - wtedy można uniknąć kruszenia się kostki. Dwie z czterech części poszły w świat.

Jeśli chodzi o samo mycie: mydło pieni się ledwie zauważalnie, co nie oznacza, że nie potrafi umyć ;) Kilkakrotne przejechanie namydlonymi dłońmi pozostawia skórę czystą jak łza. Mydełko bezwzględnie trzeba zostawiać w mydelniczce "ze zdolnością do odprowadzania wody", bo pozostawienie go samemu sobie powoduje uzyskanie w niedługim czasie brunatnej, nieprzyjemnej dla oczu brunatnej brei :P

Jak dla mnie to mydło pachnie ledwie dostrzegalnie, dość neutralnie: ani ładnie, ani niemiło.

Próbowałam używać tego mydełka rano i wieczorem - skończyło się na lekkim przysuszeniu ryjka. Za to stosowane jedynie wieczorem daje miły efekt dokładnego oczyszczenia bez nadmiernego ściągnięcia czy wysuszenia cery na wiór. Oczywiście - używam po wszystkim kremu i toniku.

W ogóle jestem Wam winna posłowie - nie polecałam mydła w pielęgnacji cery. Obecnie wiem, że stosowane z rozwagą może posłużyć skórze. A jak wygląda ta rozwaga? Po zastosowaniu mydła (odczyn zasadowy) należy pomóc skórze dojść do swojego właściwego odczynu (kwaśnego) za pomocą właśnie toniku, hydrolatu, płynu/żelu micelarnego czy/i kremu. Stosowania w pielęgnacji "tylko mydła" nie pochwalam, bo jednak nasza cera potrzebuje około 2 godzin(wg prezentacji z kosmetologii), by ogarnąć swoje pH na właściwym poziomie ;)

Stosowałam mydło tylko na ryjku (moja skóra na ciele jest mocno sterana życiem, i zabaw z pH na razie jej nie urządzam, chociaż... coś mam w planie ;), a do włosów nie odważyłabym się) i jestem zadowolona - ten specyfik był jednym z wielu kroków, dzięki którym nie mam już praktycznie ropnych niedoskonałości, a wągry i rozszerzone pory są zmniejszone.

Warto jednak samemu określić, ile razy dziennie możemy go używać "bez przesuszu" ;)








Szmaragd i krokodyl - bez miłości

Ostatnio coraz częściej ściąga mnie do "okołozielonych" kolorów, nie wiem, co się dzieje :P

Lakier May To Be Hollywood nr 69 to kolejny mój kompulsywny zakup. Na paznokciu daje piękny efekt kremowej, szmaragdowo - morskiej zieleni. Sam odcień mnie wręcz zachwyca, jednak szkoda, że tylko to :/

Lakier jest bardzo rzadki, ociapane skórki murowane. Dobrze skrojonym pędzelkiem bezproblemowo można nałożyć dwie warstwy, które są potrzebne do pełnego krycia. Schnie wieki, można nawet w międzyczasie korzenie zapuścić.

Z zarzutów wyżej mogłabym go rozgrzeszyć, ale dobił mnie jeszcze jednym - nietrwałością. Po 24 godzinach końcówki są starte, a odprysków wolę nie liczyć, dla własnej spokojności :P
Nie mówiąc już o tym, że to pierwszy lakier, który zabarwił mi paznokcie, mimo używania bazy... :/

Za 9 ml lakieru zapłaciłam 3,99 zł.




Gdzie tu morze?

Czasem mama dostanie/kupi/przyniesie jakiś kosmetyk, a potem biedne dziecko (czyli ja :P) zmuszone jest go zużywać. Oczywiście takie, które krzywdy nie robią zostają zużyte, a jak krzywdę robią - dziecko cichaczem się ich pozbywa :P

W tym przypadku produkt został całkowicie zużyty tylko dlatego, że był niewydajny :P

Avoure Blue Marine Shower Gel to produkt z Tesco, który pokątnie przywędrował do mojego domu.


Opakowanie: zwyczajna, dość miękka butelka z plastiku. Otwór odpowiedni, nie wylejemy za dużo produktu na rączkę/gąbkę. Za to naklejki już po kilku dnach w łazience wyglądają wybitnie nieestetycznie, co można zauważyć na zdjęciach.

Cena: około 6 zł/300 ml

Skład:


Po składzie widać tyle, że powinien myć ostro jak żyleta i dobrze się pienić. Poza tym, co dla niektórych ważne - nie ma parabenów.

Konsystencja:


Typowy, średnio gęsty żel o lekko niebieskiej barwie.

Działanie: Powiem szczerze, że dorwałam się do niego jedynie dlatego, że liczyłam na zapach morskiej bryzy. A co dostałam? Kompletny brak zapachu xD To najbardziej bezzapachowy produkt z jakim miałam w swoim dwudziestoparoletnim życiu do czynienia.

No to pierwszy zapał upadł:P

Kaścysko pomyślało, że może przynajmniej będzie się dobrze pienił. Tja, pomarzyło:P Produkt prawie w ogóle się nie pieni, przez co jest niebywale niewydajny - w ogóle nie czuję, że mam go na skórze - tego jeszcze nie doświadczyłam w kwestii żelowo - podprysznicowej.
Dobrze, że szybko się skończył - pod koniec butelki czułam lekkie podsuszenie skóry.

Polecam... omijać w czasie zakupów kompulsywnych xD

Nago :P

Przyznać się zaraz, kogo przyciągnęła ciekawość po przeczytaniu tytułu posta ?:P

Nigdy nie pokazywałam Wam moich paznokci bez kolorowego lakieru, czyli nago :P Nadszedł ten wiekopomny dzień.

Gdy czasem zdarza mi się wyjść w samym bezbarwiaku na paznokciach(co obecnie praktycznie się nie zdarza) często słyszę pytanie o to, czy to nie tipsy. Czy one wyglądają aż tak nienaturalnie?:P

Kształt paznokci odziedziczyłam w genach, jednak na długość pracuję sama. Od pół roku żaden paznokieć mi się nie rozdwoił ani nie złamał (pół roku temu w bardzo głupi sposób złamałam megadługi paznokieć uderzając w krawędź stołu xD) bez uważania na nie.

Jak zapuściłam długie paznokcie?

  • drożdże! Piję te grzybki w systemie 3 miesiące picia - miesiąc przerwy i z całą pewnością to jest główny motor ich wytrzymałości;
  • maść ochronna z witaminą A ( za grosze w aptece) wcierana na noc w skórę i paznokcie, a na to bawełniane rękawiczki;
  • staram się w ciągu dnia pamiętać o kremowaniu dłoni - szczerze powiem, że wychodzi mi to różnie:P
  • raz za czasu (co jakieś 1,5-2 miesiące) dwa tygodnie kuracji diamentową odżywką Eveline (mi służy, formaldehydu w takim stężeniu jakoś się nie boję:P)
  • jeśli piłuję, to tylko szklanym pilnikiem, i tylko w jedną stronę - paznokcie mam jednak już tak twarde, że skrócenie ich metodą piłowania to robota na cały dzień :P, dlatego obcinam je cążkami do paznokci (nigdy nożyczkami), a potem piłuję w jedną stronę.
To by było wsio. Moim znajomym dobrze robi też moczenie w olejku rycynowym, oliwie i cytrynie paznokci, jednak moje zbytnio rozmiękcza.

A teraz foto, prosto po zmyciu lakieru - na kciuku woła o pomstę do nieba taka wieeelka skórka :P


Odrosły już po ostatnim obcięciu, a w dniu dzisiejszym muszę je znów obciąć - jutro pierwsze prawdziwe laby :P

Miłe, szaro-niebieskie zaskoczenie ;)

Miałyście kiedyś tak, że dostałyście jakiś lakier, nie używałyście, bo coś Wam w nim nie odpowiadało, a gdy już spróbowałyście to była to sprawił Wam on miłą niespodziankę?

Taka historia spotkała mnie w związku z lakierem Wibo Lovely z serii Must Have, podseria Naturalist nr 6, który dostałam w czasie krakowskiego spotkania blogerek. W buteleczce był dla mnie taki szary, nijaki, a już na pewno totalnie nie na lato.

Tak więc czekał i czekał na swoją wielką chwilę na moich paznokciach. Za to potem zaskakiwał coraz bardziej pozytywnie ;)

Na paznokciach jest szaro-niebieski. Przebłyski niebieskiego zapewne zawdzięcza shimmerowi w takim właśnie kolorze, doszukać można się też lekko fioletowych tonów. Jednym słowem - przyjemny cudaczek ;)

Buteleczka tej serii nie podoba mi się (pewnie ze względu na moje zamiłowanie do kantów :P), za to napisy bardzo (lubię tego typu czcionki - ale mogłyby być trwalsze - zdzierają się szybko). Pędzelek jest z gatunku tych średnich, dobrze się nim maluje.

Lakier jest dość rzadki, do pełnego krycia potrzeba dwóch średnich warstw lub trzech cienkich.

Trwałość mnie zabiła - śmiało może konkurować z lakierami L.A. Colors: trzymał się 4 dni bez żadnego śladu noszenia ;)






Dopisek włosowy - wodny ;)


z: hydropure.com.pl

Kilka osób zwróciło mi uwagę pod poprzednią notką o tym, czy zwilżam włosy przed nakładaniem przedmyciowej maski z dodatkami czy nie.

Otóż publicznie się biczuję :P - nawet nie pomyślałam o tym, że to przecież ważny aspekt :P
A dlaczego? Bo nie umiem nic (oprócz psikadeł) nałożyć na suche włosy -możliwe, że jest to wina samej natury włosów lub mojego manualnego nieogarnięcia (tak, mam nawet nie dwie, co trzy lewe ręce :P).

Próby nakładania masek czy olei na suche włosy kończyły się u mnie: połamanymi i powyrywanymi włosami oraz tym, że mikstury znajdowały się wszędzie wokoło, a nie na kłaczkach xD

 W przypadku przedmyciowych masek z miodem zwilżenie oraz folia i ręcznik potrzebne są, by doszło do reakcji ze składnikami miodasa - w wyniku czego powstają śladowe ilości nadtlenku wodoru, odpowiedzialnego za ewentualne rozjaśnienie (którego oczekuję z utęsknieniem).

Włosy zwykle psikam z butelki z atomizerem, bo po zmoczeniu pod prysznicem nadmiar wody spływa mi potem po karku i czole, czego organicznie nie trawię.

Daleka jestem też od stwierdzenia, że nakładanie mazideł na mokre włosy jest lepsze niż nakładanie na suche - wszystko zależy od tego, jak komu wygodniej ;)

Ulubiony zabieg włosowy.


z: poradynazdrowie.pl

Jak wiecie - moje włosy są niskoporowate, obciążyć można je byle czym - bez szczególnych starań :P Dlatego prawdziwe odżywianie moich włosów przesunęłam całkowicie na okres przedmyciowy - po myciu kładę maskę/odżywkę na 3-10 minut, bez dodatków, bez udziwniania :P

Za to przed - hulaj dusza, piekła nie ma :P Obecnie moim totalnym must have (porzuconym na razie ze względu na testowanie maceratu amlowego) jest zabieg, który przeprowadzam na dwa sposoby, w zależności od posiadanego czasu:

  1. Olejuję włosy na x godzin (ile tam mam czasu), a na 1,5 godzinki przed myciem nakładam na olej maskę z miodem (porcja maski + łyżeczka miodu) pod folię i ręcznik. Całość zmywam szamponem (zwykle Facelle lub Alterra Perfumfrei, czasem oczyszczacz). Potem na kilka minut maska/odżywka do spłukiwania i stylizacja.
  2. Nie olejuję (gdy nie mam czasu), a na 1,5 godziny przed myciem (lub krócej, kwestia dnia) nakładam maskę (porcja maski + łyżka wybranego oleju: winogrono, orzech włoski, oliwa + łyżeczka miodu) pod folię i ręcznik. Całość zmywam szamponem i postępuję jak wyżej.

W efekcie takiego dopieszczania włosy są nawilżone, mięsiste w dotyku, o mocnym skręcie. Nawet powiedziałabym, że optycznie jest ich więcej ;) Do tego nakładanie miodu przed myciem może ustrzec nas przed groźbą puchu, który może pojawić się przy miodowaniu pomyciowym (chociaż nie musi, bo włosy bywają kapryśne :P). Poza tym maska nałożona na olej dodatkowo go zemulguje i ułatwi jego zmycie.

Jako bazy dotychczas używałam: Hegrona do spłukiwania i bez spłukiwania (składy takie same - nawiasem :P) oraz masek Bingo. Obie wersje sprawdzają się dobrze ;)

Polecam nie przesadzać z ilością mikstury, bo miód ma taką ciekawą właściwość, że dodany do maski upłynnia ją, przez co preparat może nam ściekać po twarzy i szyi, a to fajne nie jest :P

A, rozjaśnienia nie zauważyłam, chociażbym chciała...



Szczekająca ekipa ;)

Jak wiecie, studiuję w Krakowie, ale mieszkam na wsi. Dzięki temu moja rodzinka ma dość pokaźną trzódkę ;)

Przez wiele lat było tak, że mieliśmy jednego psa, zwykle dość dużą "bestię", jednak moje bratanice przekonały dziadka do mniejszych zwierzątek, i tak zamieszkała z nami Misia, nestorka szczekającego rodu ;)


Bardzo lubi zdjęcia, nie mogłam się od niej ogonić :P



Tutaj mamy Czarka - dla odmiany zdjęć nie cierpi, i musiałam go sfotografować na maksymalnym przybliżeniu :P



Jest jeszcze najmłodszy przychówek - Maja, o sierści znacznie odbiegającej kolorem od reszty rodzinki ;) Obecnie rezyduje już u mojej siostry ;)

Macie pieski? A może wolicie inne zwierzątka? ;)





Roziskrzony faworyt!

Ogólnie nie wiem, na jak długo faworyt, bo wiele lakierów jeszcze nie zostało przetestowanych, ale obecnie jestem w nim szaleńczo wręcz zakochana! A co lepsze - to pierwszy całkowicie brokatowy lakier, z jakim miałam przyjemność pracować ;)

Mowa o lakierze L.A. Colors Aqua Crystals nr NP 448. Brokacik ten ma drobinki w kolorze mocnego, kobaltowego niebieskiego, które w świetle mienią się na miętowo-turkusowo, dając efekt, który niesamowicie cieszy me oko ;)

Buteleczka, jak we wszystkich L.A-czkach - profesjonalny wygląd, matowa "rączka", fajnie skrojony średni pędzelek.

Nie ma bata - prawdziwe, pełne krycie bez trzech średniej grubości warstw jest niemożliwe do uzyskania. Chociaż czy trzy warstwy to dużo w przypadku tego typu maziaka? Dwie pierwsze warstwy schną szybko, trzecia potrzebuje więcej czasu, by nabrać twardej mocy urzędowej :P - zawsze jednak możemy uspokoić naszą cierpliwość wysuszaczem :P

5 dni noszenia nie uszkodziło tego lakieru na moich szponikach w żadnym miejscu ;) Potem go zmyłam - za to ta czynność, jak to przy brokatach, była drogą przez mękę :P






Niespodziewane wyróżnienie!

Z wielką przyjemnością przekazuję Wam tą wieść: według listy stworzonej przez Lusterko Em znalazłam się w brązowej pięćdziesiątce polskich blogów kosmetycznych!

A komu zawdzięczam to wyróżnienie? Oczywiście Wam, Kochani Czytelnicy! Obiecuję dla Was rozwijać się nadal w mojej kosmetyczno - pielęgnacyjnej obsesji (z błogosławieństwem dla wszystkich :P).

Nawet nie wiecie, jak byłam zaskoczona sprawdzając ten spis, a potem, jako "uszczypnięcie", dostałam maila od autorki ;)

Em, świetna robota!


Baner z bloga Lusterka Em, który przeniesie Was do listy:



Jak opanowałam trądzik X: pastowo - twarzowo cz. II

Jedną pastę do twarzy już kiedyś wyprodukowałam, o czym można było przeczytać TUTAJ. Moja tendencja do kombinowania nie pozwoliła mi jednak przy niej pozostać - postanowiłam zmienić bazę na inną, nie ryżową.

No super, postanowiłam zmienić, tylko na co? Jak wiadomo nad niczym się tak nie trzęsę, jak nad moim ryjkiem, więc musiało to być względnie bezpieczne i jak najmniej komedogenne - te dwa ostatnie słowa przywołały mi na myśl olej z orzecha włoskiego, którego komedogenność oznaczana jest jako 0.

W ten oto piękny sposób nową bazą pod pastę zostały zmielone orzechy włoskie (można użyć blendera lub maszynki z korbką do mielenia orzechów właśnie - nie pokażę swojej, bo ma już jakieś 30 lat i jest przez to niefotogeniczna :P).

Co więc potrzebujemy:
  • 100 g zmielonych orzechów włoskich
  • 2 łyżeczki zielonej glinki
  • płaska łyżeczka miodu
  • 2 g mięty pieprzowej
  • 2g szałwii
  • 2g rumianku
  • 2 g melisy
  • 2 g zielonej herbaty
  • łyżeczka oleju rycynowego
  • 3łyżki oleju z pestek winogron
  • po 20 kropel olejków pichtowego i z drzewa herbacianego
Pojawia się więc pytanie: w jaki sposób odważyłam te 2 g? Postąpiłam bardzo leniwie, tak jak i ostatnim razem: użyłam ziół fix :P

Najpierw wszystko, co sypkie dokładnie mieszany ze sobą, następnie dodajemy miód i wszystkie olejki i znów mieszamy. Trwałość? Około tydzień w łazience i dwa tygodnie w lodówce.

Końcowa pasta wygląda tak:



Pastę na dłoni zwilżam wodą i masuję nią twarz - potem spłukuję ;)


Wykazuje zapach idealnie pośredni między olejkiem pichtowym a drzewoherbacianym :P

W porównaniu z pastą ryżową jest sporo delikatniejsza - tutaj praktycznie nie czuć drobinek. Wydaje mi się też, że lepiej myje, i robi to dodatkowo delikatniej. Prawdopodobnie "eteryczno - ziołowy atak" zaowocował też tym, że przerzedziło mi lekko czarne punkciki na ryjku ;) Po tej paście nawet bez nałożenia później czegokolwiek twarz nie woła o krem - przy tej wcześniejszej niestety tak było ;)

 Wiecie, moja chęć do mieszania jest odwrotnie proporcjonalna do ilości posiadanego wolnego czasu, amen :P

Do szkoły!

Zaczął się rok akademicki... Czemu piszę o tym, dziś, 2 października, zamiast jak trzeba - wczoraj?
Otóż moja uczelnia zapewniła mi jeszcze jeden, dodatkowy dzień wakacji, i zajęcia zaczynam dopiero dziś ;)

Dlaczego o tym piszę? Bo trochę z tej okazji się zmieni. Nie zamierzam porzucić bloga (pomysłów mam sporo, gorzej może być z czasem na ich realizację), ale częstotliwość wpisów zmienić się może, że nie wspomnę o odpisywaniu na maile, komentarze i pytania - będzie trzeba pewnie troszkę dłużej poczekać, ale będę się starać, żeby żadne pytanie nie zaginęło w gąszczu maili ;)
Plan na mojej chemii w tym roku dogiął mnie do parteru - 8-do minimum 18.30 codziennie :P

Oprócz dziennych studiów weekendy mam zawalone przez szkołę policealną, więc będzie ciekawie :P

Was, moich Kochanych czytelników, proszę o trzymanie kciuków za moje dokonania "studencyjne" i wyrozumiałość ;)
Już październik, więc niedługo będzie rocznica...

P.S. Przeziębienie trzyma mnie drugi tydzień, obawiam się, że potrwa do wiosny :P

Delikatne mycie?

Jakiś czas temu dostałam do testów od firmy Dermedic żel pod prysznic z linii Emolient Linum. Testerem jestem wymagającym w tym przypadku - skóra bardzo sucha, lubiąca się wyprowadzać w postaci białych farfocli, z niezbyt ogarniętym rogowaceniem. Było delikatnie czy nie?


Opakowanie: przeźroczysta, twarda, plastikowa butelka z korkiem. Byłam święcie przekonana, że na zamkniętym otworze można butelkę postawić "do góry kołami" i w ten sposób dobrać się do końcówki preparatu. Otóż nie - zatyczka jest ledwo dostrzegalnie wypukła - nie postoimy :P

Cena: 25,37 zł/200 ml

Skład:


Rzekłabym, że jest mocny - detergenty anionowe, amfoteryczne i niejonowe(pełen serwis :P) stabilizatory piany. To, co fajne dalej w składzie: modyfikowane estry kwasów tłuszczowych pochodzących z oleju makadamia, pantenol, alantoina, olej lniany.

Zapach:

Ledwie wyczuwalny mydlany.

Konsystencja:

Dość gęsta, jednak jeszcze płynna - nieżelowa. Sam żel ma barwę mleczną.
Mimo częstego używania (szczególnie w czasie letnich upałów) zostało mi jeszcze około 1/4 buteleczki - wydajność ma więc zadziwiającą.
Bardzo dobrze się pieni.



Działanie:

Mimo obietnic producenta żel z całą pewnością ani nie odbudowuję, ani nie zachowuje naturalnej bariery ochronnej skóry - silne detergenty w składzie skutecznie to uniemożliwiają.
Dobrze myje, jednak w moim przypadku po użyciu bezwzględnie potrzebne jest jakieś smarowidło, bo występuje uczucie ściągnięcia i lekkiego wysuszu. Przez to nie odważyłam się zostawić mojej skóry po myciu tym specyfikiem saute.

Ot, zwykły żel pod prysznic, bez fajerwerków.