Zróbmy coś... dla siebie i naszej okolicy ;)



Każdy z nas słyszał o zakupach grupowych oferowanych przez różne serwisy - np. Groupon. Działalność taka kojarzy się z korzystnymi ofertami usług - sama kilkukrotnie skorzystałam z tego typu udogodnień (tak znalazłam najlepszą na świecie kosmetyczkę ;)) i byłam bardzo zadowolona z jakości świadczonych usług.

Serwis ten poszedł o krok dalej, promując lokalne inicjatywy i oferty społeczne zgłaszane... przez nas samych ;)
Do 1 września na platformie starter.groupon.pl możemy zgłaszać własne inicjatywy (coś, co można zrobić dla Twojego miasta - Krakowa, Poznania, Łodzi, Aglomeracji Trójmiasta (Gdańsk, Gdynia, Sopot), Warszawy czy Wrocławia oraz ich mieszkańców) bądź atrakcyjne oferty (coś, o czym marzysz, a co jest niedostępne w Twojej okolicy), które w kolejnym etapie na drodze głosowania będą walczyć o sześć grantów w wysokości 10 tysięcy złotych na realizację - bo w grupie siła, jak wiadomo (mówi nawet o tym bardzo ciekawy raport ;).



Nawet stosunkowo niewielka inwestycja może przecież wywołać lawinę pozytywnych zmian w naszym najbliższym otoczeniu - mieście, osiedlu, dzielnicy...Nie każdy jednak wie, jak się za to zabrać ani do kogo zwrócić się o pomoc.

Czas od 2 do 15 września przeznaczony będzie na otwarte głosowanie, a w dniach od 23 września do 7 listopada zostaną wyłonieni zwycięzcy, a ich projekty poddane realizacji.

Szczerze zachęcam do przedstawienia swojej propozycji - może od dawna chodzi Wam coś ciekawego po głowie, ale jakoś nie było okazji lub chęci na urealnienie planów? Chwila pracy związana z rejestracją może zaowocować realizacją tej właśnie koncepcji ;).

Razem możemy więcej - wykorzystajmy społeczny potencjał ;)

Macie jakieś pomysły? ;)

Zbiór przypadkowy ;)



Po bezdennych otchłaniach blogosfery wędruje tag "50 przypadkowych faktów o mnie", więc z racji, że niedawno nastąpiła reaktywacja pytań pod tagiem "50 pytań do mnie" (swoją drogą, chyba muszę go znów przeprowadzić ;)) - postanowiłam napisać co nie co o mnie.

Przyznaję, że napisanie "z buta" 50 faktów nie jest proste i miałam do pisania kilka podejść, ale oto i one:

50 przypadkowych faktów o Kascysku

1. Mam na imię Kasia, co zapewne większość z Was wie lub podejrzewa po nicku ;). Miałam mieć na imię Ewa (tak ustalili rodzice), jednak tata idąc do USC spotkał moją siostrę i tak zostałam Katarzyną ;). Na temat reakcji mojej szacownej rodzicielki po tym fakcie kroniki i usta rodzinne milczą :P.

2. Mam czwórkę rodzeństwa: trzech braci i siostrę, sama jestem najmłodsza (i to młodsza o 19-11 lat :P).

3. Jestem dziewięciokrotną ciocią w pierwszej linii, a dwie moje bratanice i siostrzeniec są już ode mnie o głowę wyżsi :P.

4. Można więc podejrzewać, że jestem niska - tak, mam jedynie 152 cm wzrostu, ale nie przeszkadza mi to (no ok, nie licząc skracania spodni :P).

5. Mam sporo blizn (najciekawsza - na czole, w kształcie półksiężyca, widoczna "pod światło" - pochodzenie nieznane) głównie na dłoniach, a także posiadam niebywałą łatwość wybijania sobie stawów w palcach, za to nigdy nic nie złamałam (nawet ostatnie podejrzenie złamania palca u stopy okazało się przestawionym stawem ;)), nie licząc paznokci :P.

6. Według Wikipedii mam oczy mieszane - w zależności od światła i kąta obserwacji są zielone, niebieskie, szare bądź (taka ocena zdarzyła się tylko raz) piwne. Z racji, że taka opcja nie występowała w formularzu o wydanie dowodu osobistego po przeprowadzeniu konsultacji z paniami w okienku - oficjalnie mam wpisaną zieleń :P.

7. Od prawie siedmiu lat noszę soczewki kontaktowe, i tak samo długo nie miałam na nosie okularów korekcyjnych - i raczej już więcej mieć nie będę, nie lubię. Wcześniej nosiłam takowe 3 lata.

8. Gdy jestem na zewnątrz bądź gdzieś, gdzie jest jakiś hałas - nie odbieram telefonu, bo po prostu nie słyszę - mimo dokładnego przebadania nie mam żadnych problemów ze słuchem ;).

9. Nienawidzę kupować butów, co wynika z posiadania rozmiaru 35 i szerokiej stopy zapewne. Niestety, do kompletu posiadam umiejętność piorunująco szybkiego niszczenia obuwia.

10. Za to ciuchów, kosmetyków i lakierów do paznokci mam dużo :P.

11. Panicznie boję się dentysty (traumatyczne wspomnienia z dzieciństwa) - stomatolog bez podania mi znieczulenia nie ma po co zbliżać się do mnie z wiertłem :P.

12. Od 4 lat większość czasu spędzam w Krakowie, jednak pochodzę ze średniej wielkości wsi i w przyszłości nadal chciałabym mieszkać poza miastem.

13. Od 4 lat także studiuję chemię - teraz czeka mnie ostatni rok studiów magisterskich.

14. Mało co mi śmierdzi. Za to zapach pieczonej wątróbki jest dla mnie nie do przejścia - momentalnie mam nudności i ból głowy, potrafię wyczuć nawet po 2-3 dniach, że gdzieś było robione takie danie.

15. Boję się obcych psów (efekt wypadku w dzieciństwie). Swoje znam od szczeniaka i przez to jestem trochę spokojniejsza, jednak nieznajome pieski(szczególnie większe) biegające wokół mnie bez smyczy i kagańca wywołują u mnie lęk.

16. Najdłuższe w życiu włosy posiadam w tej chwili i bardzo bym chciała, żeby były jeszcze sporo dłuższe ;).

17. Zwykle chodzę w sukienkach i spódnicach, spodnie - jak jest mi naprawdę zimno ;).

18. Lodowate stopy i dłonie - mój znak rozpoznawczy w okresie wrzesień-maj :P. Chociaż "trupie" stopy mam w zasadzie cały rok.

19. Dwa lata prostowałam codziennie włosy. Czasem nawet dwa razy dziennie...

20. ...a po tym przyszedł czas na dwuletnie farbowanie włosów jasnym brązem Palette, który zawsze wychodził na czarno początkowo :P.

21. Uważam, że najlepszy możliwy dla mnie kolor włosów to ten, który obecnie posiadam (ciemny blond), co jednak nie powstrzymuje mnie przed domowymi próbami lekkiej zmiany koloru ;p.

22. Nie potrafię pływać i nawet nie chcę mówić od ilu lat próbuję się nauczyć :P.

23. Podobno jestem człowiekiem o mocnej budowie (czy jak kto woli "o grubych kościach" :P) - mój nadgarstek ma 18 cm w obwodzie i nie potrafię go objąć kciukiem i palcem środkowym drugiej dłoni...

24. ... co miałoby potwierdzenie w praktyce, bo mało kto daje mi taką wagę, jaką rzeczywiście posiadam ;). Zwykle jest to 6-10 kg mniej, a lekarze na kontrolach są zdziwieni.

25. Jeśli nikt mnie nie budzi i nie mam ustawionego budzika, notorycznie śpię po 9-12h. Niestety, ta rozpusta niedługo mi się skończy :P.

26. Śpię w stoperach, cenię sobie komfort mojego snu, a pobudki "bez powodu" potrafią mnie tak wkurzyć, że nie mogę znów zasnąć :P.

27. Jestem umysłem ścisłym, aż nazbyt xD.

28. Mam wielki problem z kupnem wygodnych butów, szczególnie takich "niepłaskich".

29. Nie pije kawy, bo nie lubię jej smaku (zdarza mi się wypić 2-3 w roku, ale to w sytuacjach, gdy niezbyt mogę odmówić).

30. Za to herbat mam też za dużo ;).

31. Jeśli tylko moje urodziny nie wypadają w weekend, to zawsze mam w ten dzień egzamin :P.

32. Bardzo lubię gotować, za to piec ciast wręcz nie cierpię i nie wiem, czym to jest spowodowane ^^.

33. Łącznie w uszach mam 4 dziurki - jedną w lewym i trzy w prawym, podejrzewam, że kiedyś osiągnę pięć.

34. Nie boję się myszy, pająków czy wszelkiego robactwa, ale jakikolwiek wężowo-jaszczurkowy gad
przyprawia mnie o palpitację serca :P.

35. Nie wiem, co to znaczy "nudzić się" - ta funkcja nie została u mnie zainstalowana, albo na razie jej nie odkryłam ;).

36. Totalnie mnie nie rusza widok krwi, ran i tym podobnych...

37. ... za to na każde pobieranie krwi muszę się wybrać z "osobą towarzyszącą". Zwykle od mojego wstania z łóżka do pobrania mija więcej niż pół godziny - jeśli w takim czasie nie zjem śniadania, mogę w każdej chwili odlecieć (co z samym pobieraniem właściwie nie ma związku).

38. Nie byłam u fryzjera od 3 lat. Czasem mam chęci, ale siadam i czekam, aż mi przejdzie :P.

39. Nie trawię stereotypów, żadnych.

40. Jestem dość dziwnym człowiekiem, bo... nie mam kompleksów, lubię siebie w całości ;).

41. Nie mam prawa jazdy, ale zamierzam zrobić w nadchodzącym roku akademickim. Jednak jeśli mam być szczera... do kierowania pojazdem osobowym w ogóle mnie nie ciągnie :P.

42. Podobno mam mocny charakter - w każdej sytuacji biorę się w garść i po prostu działam.

43. Jestem człowiekiem bardzo punktualnym i spóźnialstwa nie lubię. A już spóźnialstwa bez żadnej informacji typu "przepraszam, spóźnię się 15 minut" to już w ogóle.

44. Stres najlepiej rozładowuje u mnie mycie podłóg na kolanach, upychanie kolumn magnetycznych i spora dawka Metalliki.

45. Nie posiadłam sztuki makijażu w zbyt zaawansowanym stopniu, zamierzam się jednak rozwinąć w tej kwestii.

46. Zawsze najpierw zakładam najgorszą opcję, zgodnie z zasadą, że lepiej zostać przyjemnie zaskoczonym niż rozczarowanym.

47. Kupując alkohol notorycznie muszę pokazywać dowód. Co jest o tyle ciekawe, że mam 23 lata :P.

48. Notorycznie zasypiam na horrorach, nie potrafię w żaden sposób wytłumaczyć tego fenomenu :P.

49. Nie lubię swoich zdjęć, uważam się za osobę wysoce niefotogeniczną - ale pracuję nad tym ;).

50. Często rozmawiam ze sobą i śpiewam, idąc ulicą, oczywiście nie na cały głos :P.








Jak opanowałam trądzik XVIII: krem bez mieszania II



Długo byłam wierna swojemu wielkiemu kremowemu odkryciu - Kremowi Intensywnie Nawilżającemu Evy Natury i szczerze powiem - uważałam, że ciężko będę miała znaleźć coś lepszego od niego w podobnej cenie. Okazało się, że znalazłam coś tańszego (w przeliczeniu na mililitr ;)), co niespodziewanie zdetronizowało mojego wcześniejszego faworyta ;).

Moim nowym ulubieńcem został Ujędrniający krem z żurawiną i olejkiem arganowym firmy Apis.



Opakowanie: Solidny, zakręcany słoiczek z estetycznymi etykietami, odpornymi na warunki zewnętrzne ze smakowitą miniaturą owoców żurawiny ;)

Pojemność / cena: 110ml / około 13 zł, dostępny na doz.pl

Skład:

  
Aqua, Grape Seed Oil, Sunflower Oil, Argania Spinosa Oil/Argania Spinosa Kernel Oil, Glycerin, Carbomer, Cranberry Extract, Aloe Extract, Cetearyl Alcohol & Ceteareth 20, Collagen, Elastin, Zinc Oxide, Titanium Dioxide, Triethanoloamine, Ascorbyl Palmitate, Ascorbic Acid, Citric Acid, Tocopherol, Methylchloroisothiazolinone, Methylisothiazolinone, Benzyl Alcohol, Parfum, Annatto

Tuż po wodzie znajdziemy w składzie 3 oleje: winogronowy, słonecznikowy i arganowy oraz glicerynę i emolienty "nieolejowe", karbomer odpowiedzialny za konsystencję oraz ekstrakty: z żurawiny i aloesu. 
Zawiera także kolagen, elastynę, tlenki cynku i tytanu (fizyczne filtry przeciwsłoneczne), regulatory pH, konserwanty oraz kompozycję zapachową.

Przydatność do użytku: 6 miesięcy od otwarcia.

Zapach: Słodki, nienachalny, trochę jak kisiel czy galaretka owocowa w proszku, mi osobiście z żurawiną w ogóle się nie kojarzy ;)

Konsystencja:


Lekko różowy, dość gęsty krem.

Działanie: Używam go zarówno na dzień jak i na noc na obszarze twarzy, szyi i dekoltu (bo zużycie 110 ml kremu w pół roku na samą twarz byłoby bardzo trudne ;p). Wpadłam na niego totalnie przypadkiem, przeglądając składy kremów w racjonalnych dla mnie granicach cenowych. Przekonał mnie do siebie tym, że posiada filtr, może nie wysoki, ale SPF 15 to zawsze lepiej, niż nic ;).

Spodziewałam się lekkiego bielenia (w końcu filtry fizyczne w składzie), jednak niczego takiego nie zaobserwowałam. Wchłania się dość szybko, jednak nie do matu, ale nie zostawia tłustej warstwy - odrobina skrobi ziemniaczanej załatwia sprawę połysku. Dobrze współgra z moim makijażem, nie powoduje jego szybszej emigracji, a nałożony grubszą warstwą wieczorem idealnie koi ściągnięcie i przesuszenie skóry.

Co dla mnie najważniejsze - w żaden sposób nie przyczynił się do zwiększenia ilości moich zaskórników otwartych(bo zmian zamkniętych ani zapalnych właściwie nie posiadam obecnie), za to poprawił w znaczący sposób nawilżenie i koloryt mojej skóry, dodatkowo - faktycznie lekko ją ujędrnił (oczywiście liftingu jak spod skalpela nie można oczekiwać :P).

Nie podrażnia okolic oczu i z powodzeniem zastępuje krem dedykowany do tych okolic.

Zachwycona jego działaniem sięgnęłam już po kolejną wersję - arbuzową :D.

Pokusicie mnie jakimś innym, fajnym kremikiem? ;)

Gdy rodzina uważa, że zwariowałaś - pokaż im mnie III - oleje.



Ten post nie zrobi raczej takiego wrażenia jak ten o moich półproduktach czy produktach włosowych do spłukiwania, jednak i tak zbiór jest spory ;). Moje włosy lubią właściwie wszystkie oleje, po niektórych jest tylko większy szał ;). Pewna część została mi z czasów, gdy oleje stosowałam na twarz.

Obecnie posiadam w swoich zbiorach:
  • olej kokosowy: rafinowany i nierafinowany;
  • olej Oilmedica;
  • olej Vatika;
  • olej Heenara;
  • olej sojowy;
  • olej rycynowy;
  • olej winogronowy;
  • olej ryżowy;
  • olej palmowy;
  • olej słonecznikowy;
  • olej rzepakowy (nie mam oporów przed olejowaniem włosów swojsko brzmiącym olejem Kujawskim :P);
  • olej lniany;
  • olej z krokosza;
  • olej z orzecha włoskiego;
  • oliwa z oliwek;
  • olejek The Body Shop Pink Grapefruit;
  • masło shea;
  • oliwka Babydream niebieska.
19 pozycji (olej kokosowy x 2) - ostro siostro... :P

Zdjęcia nie przedstawiają wszystkich moich zdobyczy, bo nadal nie mieszkam w jednym miejscu :P




Kilka olei jeszcze mnie kusi, ale na razie nie sądzę, bym dokupiła coś jeszcze ;). Te oleje w zasadzie zużywam tylko na włosy, bo moja skóra twarzy zarządziła strajk przeciwolejowy ^^.

A jak u Was ze zbiorami olejowymi? ;)

Piaskowy kameleon ;)



Lakier potrafi mnie czasem zirytować, czasem - nie ze swojej winy ;) - czyli mała opowieść o tym, by nie oceniać koloru w świetle sztucznym, "ciemną nocą" :P.

W swoich zbiorach miałam już chabrowy, ciemnoniebieski piasek, jednak chciałam spróbować czegoś jaśniejszego. Lakier Pierre Rene Top Flex Longlasting Sand Effect nr 09 nie był może dużo jaśniejszy w buteleczce, ale ciekawy, morski shimmer skutecznie mnie do siebie przyciągnął ;).

Paznokcie maluję zwykle wieczorem - machnęłam więc dwie warstwy i patrzę, a tu kolor... intensywnie ciemnozielony, taki, który obok niebieskiego nawet nie stał :P. Delikatnie mówiąc poirytowana poszłam spać... by rano ujrzeć wyczekiwaną niebieskość na paznokciach ;). Śmiało mogę powiedzieć, że to mój pierwszy piaskowy kameleon ;).

Oryginalna buteleczka bardzo przypadła mi do gustu, pędzelek jest dobrze wyprofilowany i łatwo się nim maluje. Malutki minus za długi trzonek pędzelka (uwarunkowany wysokością buteleczki) - ciężko jest doczyścić opakowanie i zamknąć bez brudzenia szyjki ;)

Po dwóch warstwach czasami przebijały się końcówki, jednak nie rzutowało to na całkiem mocny, chropowaty efekt. Pomalowałam nim paznokcie w środę i zmyłam... w kolejną środę, kiedy tylko końcówki były lekko starte (i widać było lekki przyrost paznokcia).

Za swój egzemplarz zapłaciłam 11,39 zł (11 ml).

Kusi mnie bardzo koralowy odcień z tej serii <3







Ciekawy gadżet do mycia twarzy ;)



Skusiła mnie do testów obietnicą demakijażu samą wodą, co wydawało mi się nie do wyobrażenia ;).
Chodzi oczywiście o rękawicę do demakijażu Glov Hydro Dermaquillage Comfort od Phenicoptere:








Zapakowana w sztywny kartonik oraz folię, w pierwszym kontakcie robi wrażenie jak mała poszewka na poduszkę z kwadratowym otworem ;). W dotyku milsza niż nowa ściereczka z mikrofibry. Duża kosztuje 49,90zł, a mniejsza 39,90zł.

Zgodnie z zaleceniami namoczyłam ją wodą (letnią, żeby było trudniej :P), wkładałam dłoń w jeden z rogów i przykładałam na chwilę do oka, a następnie zbierałam makijaż z okolic oczu - w razie potrzeby zmieniałam rogi, a potem środkiem ściereczki oczyszczałam resztę powierzchni twarzy.

Do demakijażu oczu sprawdza się świetnie, tak samo jak przy zastosowaniu lekkiego podkładu  czy kremu tonującego - po późniejszym przetarciu twarzy tonikiem nie zauważyłam żadnych resztek malunków ;). Natomiast przy cięższych kalibrach (podkład City Matt Lirene) widać niedociągnięcia w demakijażu i to całkiem spore.

Trochę bałam się o czystość tej ściereczki, jednak wystarczy odrobina mydła czy żelu, kilka potarć i materiał jest czysty jak nowy. Producent mówi o trzymiesięcznej trwałości (oczywiście przy pamiętaniu o każdorazowym wysuszeniu ;)).

Niemniej ciekawy gadżet, który całkiem dobrze może sprawdzić się w podróży albo przy wrażliwości okolic oczu, jednak wiodącym środkiem do demakijażu u mnie nie zostanie ;)

Produkt otrzymałam do testów od sklepu Ciao.pl za pośrednictwem portalu Uroda i Zdrowie.

Zaciekawiłam? ;)

"Perełki" ;)



Profesjonalnej obsługi cieni do powiek dopiero się uczę, jednak jak wiadomo - ćwiczenie czyni mistrza ;)

Dziś przedstawię Wam cienie Ikos LS6 w zimnej tonacji kolorystycznej:


5 cieni(po 2g) zamkniętych w przeźroczystym, solidnym opakowaniu kosztuje 45 zł. Całość dodatkowo zapakowana jest w kartonik z twardego plastiku.

Same cienie prezentują się "w akcji" tak:


.

Na dłoni nie mam bazy, więc jak widać pigmentacji nie można nic zarzucić. Samym jednak tym zestawem możemy zmalować jednak tylko makijaż dość subtelny (drugi z dwóch zestawów tych cieni myślę, że dałby większe pole manewru), jednak użyte do rozświetlenia oka (mają perłowe wykończenie) sprawdzają się znakomicie.

Dołączone aplikatory, jak można się spodziewać, niezbyt dobrze współpracują z moją średnio wprawną makijażowo dłonią :P. 

Spróbowałam ich na moich powiekach bez bazy - pobiły oficjalny rekord (mam bardzo tłuste powieki, wszystko z nich spływa) pozostając 6 godzin w nienaruszonym stanie, bez osypywania, rolowania, zbierania w zagłębieniu powieki. Nie zarejestrowałam też żadnej negatywnej reakcji ze strony moich oczu, żadnego podrażnienia.

Z całą pewnością - warte uwagi ;). Zastanawiam się nad kupnem zestawu LS7, by mieć większe pole manewru, ale najpierw - muszę się makijażowo rozwinąć ;)

Cienie otrzymałam od sklepu ciao.pl za pośrednictwem portalu Uroda i zdrowie.

Parafina - upokorzony dobroczyńca czy diabeł w kosmetycznej skórze?



Parafina to składnik często przewijający się w blogowych postach. Składnik przez jednych palony na stosie kosmetycznej inkwizycji, przez innych kochany. Nie minę się z prawdą, gdy powiem, że należę do obu tych grup - parafinę jednocześnie kocham i nienawidzę, w zależności od tego, gdzie ją użyję.

Parafina nie jest pojedynczym związkiem - jest mieszaniną węglowodorów nasyconych (najprostszych związków węgla i wodoru) pozyskaną w procesie destylacji ropy naftowej. Samo źródło parafiny budzi złe skojarzenia u niektórych, co jest o tyle dziwne, że przecież poczciwa ropa... jest naturalnym surowcem występującym na Ziemi.

W zależności od swego składu (długości łańcucha węglowego alkanów wchodzących w jej skład), parafina może występować w formie płynnej (tzw. olej parafinowy), miękkiej w temperaturze pokojowej lub stałej. Spotykamy ją w kosmetykach do włosów, ciała, twarzy, w czasie zabiegów parafinowych w kosmetyczki, lekarza czy... w aptece.

Jeśli chodzi o kosmetyki, to zadanie parafiny jest jasne - zatrzymać wodę w skórze/włosach, czyli pełni zadanie okluzyjne (jest emolientem). Może zadziałać komedogennie (wywołać powstanie zmian trądzikowych), jednak jest to sprawa wysoce indywidualna - tak samo jak od danej osoby zależy, czy któryś z naturalnych, roślinnych olejów nie spowoduje kolokwialnie mówiąc zapchania. Przyznaję, że dokładnie takie negatywne efekty jej używania obserwowałam na swojej twarzy, dlatego w tych rejonach jej nie stosuję.

Bardzo sucha skóra mojego ciała natomiast kocha parafinę ze względu na jej ochronne właściwości. Wiele razy spotkałam się z zarzutem, że składnik ten nie pozwala skórze "oddychać". Zapominamy jednak o tym, jak szybko taką okluzyjną, parafinową warstwę ścieramy ze swojego ciała bardzo szybko w czasie snu, ubierania i zdejmowania odzieży, dotyku... Warstwa ta to nie beton, który bezwarunkowo zrobi nam krzywdę, za to może zapobiec wysuszeniu skóry na wiór.

Składnik ten często wykorzystywany jest w kosmetykach dla niemowląt. Zamiast krzyczeć, że producenci chcą bobasom zrobić krzywdę, pomyślmy - wiele typowo naturalnych składników, takich jak oleje roślinne czy ekstrakty, potrafi porządnie uczulić. Parafina jest środkiem natłuszczającym dużo bezpieczniejszym pod tym względem do zastosowania u dzieci, jeśli chodzi o statystykę występowania alergii (parafina farmaceutyczna uznana jest wręcz za substancję obojętną, jednak jak wiadomo - uczulonym można być na wszystko, jednak w tym wypadku jest to bardzo rzadkie ->nie mylić z objawami komedogennymi). Niestety, w tego typu kosmetykach zdarzają się też zapachy oraz konserwanty, na które reaguje wrażliwa skóra, a efekty zrzucamy od razu na niekoniecznie winną parafinę.

Zabiegi parafinowe dłoni i stóp to także ciekawa sprawa - sama parafina nie jest w stanie odżywić w takim wypadku skóry (może tylko ochronić przed utratą nawilżenia, wbrew obiegowym opiniom o cudownym działaniu samego okładu parafinowego). W takim przypadku najważniejsze jest to, co nałożymy pod okład i co w następnym etapie zostanie aktywowane przez ciepło.

Cały sekret zabiegów parafinowych tkwi właśnie w cieple, które rozluźnia, wspomaga wchłanianie, zmniejsza ból i rozszerza naczynia krwionośne. Okłady i kąpiele tego typu stanowią sporą pomoc w chorobach układu ruchu.

Parafina jest też stosowana wewnętrznie jako środek przeczyszczający, chętniej polecana niż naturalny olej rycynowy (który powoduje przekrwienie śluzówki jelit, w przeciwieństwie do parafiny).

Jeśli chodzi o włosy - parafina zabezpiecza, chroni przed puchem związanym z przyjmowaniem i utratą wody przez włos. Nie jest w stanie zrobić włosom krzywdy innej niż wizualnej (puch, obciążenie, strączkowanie -> do zniwelowania jednym myciem) i potrzebuje mocnego detergentu do zmycia, jednak... porządnie nadbudowane oleje roślinne (tak, one też mogą ;)) usuwamy w identyczny sposób. Wiele włosomaniaczek odżegnujących się od stosowania parafiny używa nafty do włosów, która na pierwszym miejscu w składzie ma Petrolatum, czyli parafinę (inne nazwy: Paraffinum liquidum, Petrolatum liquidum, Oleum Paraffini, Oleum minerale album, White oil, Mineral oil, Olej parafinowy, Parafina płynna, Olej mineralny). Sama parafina nie odżywia, tak samo jak w przypadku zabiegów na ciało, jednak nie można pominąć jej zabezpieczających zasług.

Tekst ten nie ma na celu gloryfikowania czegokolwiek, przedstawia mój punkt widzenia na sprawę jednej z wielu kosmetycznych nagonek.

Unikacie parafiny czy nie? A może tak jak ja - kochacie i nienawidzicie? ;)

P.S. Dziękuję mojemu Recenzentowi, Panu z Całką ;)







Algi nie zawsze działające?



Rzadko w mojej kosmetycznej historii trafiałam na kosmetyki, które dobrze działają tylko w pewnej, określonej konfiguracji. Właściwie chyba wcześniej mi się to nie zdarzyło - dziś więc będzie dziwna opowieść o Masce do twarzy z kompleksem algowym Bingo Spa.



Opakowanie: Plastikowy słoiczek z nieszczególnie odporną na wilgoć nakrętką.

Pojemność / cena: 120g / 10zł.

Skład:


Gliceryna, mieszanka ekstraktów algowych, kopolimery odpowiedzialne za konsystencję, glikol propylenowy, zapach i konserwanty.

Zawiera parabeny.

Konsystencja:


Dość gęsty żel, jednak nie ma problemu z wydobyciem go z opakowania.

Zapach: Kwiatowy, dość słodki.

Działanie: Jak już nadmieniłam wcześniej, dla mnie jest to kosmetyk dość dziwny. Jeśli chodzi o stosowanie "solo" (tylko po peelingu enzymatycznym lub sodowym) to... nie widzę totalnie efektów jej działania, skóra jest jak po użyciu samego kremu. Równie dobrze mogłabym sobie ją całkiem odpuścić.

Jednak nałożona jako kompres na buraczka, który na mojej twarzy pojawia się po Redualu + bardzo przyjemnie koi, wygładza i nawilża (porównanie oczywiście ze stanem bez jej użycia ;)), a rumień szybciej znika. Podobne właściwości ma nałożona na skórę po peelingu kwasowym, wtedy bardzo dobrze radzi sobie z pojedynczymi, suchymi skórkami.

Wolałabym jednak, by solo także działała :P

Macie doświadczenie z podobnymi dziwakami?


Dwa prezenty dla Was + o rabacie dla wszystkich ;)



Niedawno znów miałam kumulację okazji do świętowania, i to chyba największą, jeśli chodzi o moje dotychczasowe blogowanie ;). Ponad 1300 Obserwatorów w Bloggerze, ponad 700 fanów na Facebooku, ponad 700 000 wyświetleń bloga i ponad dwa lata włosomaniactwa - jak to szybko minęło! :D

Oczywiście, świętowanie bez Was nie ma żadnego sensu, bo przecież to Wasza zasługa ;). Nagrody będą dwie ;)


Zestaw I:
  • Pat&Rub, Różany peeling do ust;
  • Pat&Rub, Masło do ciała Żurawina i cytryna;
  • Pat&Rub, Balsam do rąk Cynamon, imbir, goździk i szałwia.


Zestaw II:
  • Pat&Rub, Nawilżający błyszczyk - pomarańczowy;
  • Pat&Rub, Balsam do ciała Trawa cytrynowa i kokos;
  • Pat&Rub, Balsam do rąk Trawa cytrynowa i kokos.
 Regulamin:

  • Organizatorem konkursu jest właścicielka bloga kascysko.blogspot.com.
  • Warunkiem koniecznym do wzięcia udziału jest publiczne obserwowanie w/w bloga (1 los) lub polubienie jego fanpage (1 los) oraz wypełnienie PEŁNEGO szablonu zgłoszenia  i pozostawienie go w komentarzu pod tym postem.
  • Wysyłka na terenie Polski.
  • Koszty wysyłki pokrywa organizator.
  • Rozdanie trwa od 16 sierpnia 2013 roku do 16 września 2013 roku do godziny 23:59.
  • Wyniki zostaną opublikowane w ciągu tygodnia od zakończenia rozdania.
  • Po opublikowaniu wyników zwycięzca ma 3 dni (72 h) na przesłanie danych adresowych - w przeciwnym wypadku wylosowany będzie nowy zwycięzca.
  • Dodatkowe losy przyznawane są za:
  1. Odpowiednio: polubienie FB w/w bloga lub publiczne obserwowanie: po 1 losie.
  2. Opublikowanie posta z linkiem do rozdania na FB: 1 los.
  3. Dodanie bloga do blogrolla: 2 losy.
  4. Notka z linkiem do rozdania: 2 losy.
  5. Dodanie banera z linkiem do rozdania na głównej stronie bloga: 3 losy.
  • Maksymalnie można zebrać 10 losów.
  • Szablon zgłoszenia:
Obserwuję jako:
Obserwuję na FB jako (imię i pierwsza litera nazwiska):
e-mail:

Wybrany zestaw:
Link do posta na FB: tak/nie (link)
Blogroll: tak/nie (link)
Notka: tak/nie (link)
Baner: tak/nie(link)


  • Zgłoszenie do konkursu oznacza akceptację niniejszego regulaminu oraz przetwarzanie danych osobowych zgodnie z Ustawą o Ochronie Danych Osobowych (Dz.U.Nr 133 pozycja 883).
  • Rozdanie nie podlega Ustawie z dnia 29 lipca 1992 roku o grach i zakładach wzajemnych (Dz.U. z 2004 roku Nr 4 poz. 27 z późniejszymi zmianami).
Zapraszam Was serdecznie do udziału, a dla wszystkich, którzy mają ochotę na rosyjskie kosmetyki mam informację o promocji w sklepie Skarby Syberii (regulamin), która zaczęła się wczoraj i potrwa do 31 sierpnia, a połączona jest także z konkursem, gdzie wygrać można trzy vouchery na zakupy w sklepie o wartości 50 zł ;).

Darmowa dostawa od 60 zł i dodatkowo rabat na produkty nie objęte obniżką na hasło RABATBLOGOWY (rabat na hasło KASCYSKO nie działa w czasie trwania tej promocji ;)).

Kto świętuje ze mną? ;)

Kascysko jednak zaszalało ;)



Swoje zasoby ciuchowe uzupełniam głównie w okresie wyprzedaży, wychodząc na łowy z moimi dwoma bratanicami. W tym roku pierwszy tego typu wyjazd odbyłyśmy w połowie lipca, gdzie wróciłam bardzo niezadowolona, bo jakoś w tym sezonie... mało co mnie wzruszało.

Jednak w ostatni poniedziałek wybrałyśmy się drugi raz, a połączenie tych zakupów razem z nabytkami internetowymi sprawiło, że w końcu należycie uzupełniłam szafę ;). Specjalnie na okres promocji odkładam potężniejsze fundusze przez pół roku :D

Nie wiem, czy przebrniecie przez taką ilość zdjęć ;)


Spodnie zakupione w outlecie Terranovy za magiczną kwotę 30 zł. Właśnie przypomniałam sobie, że wypadałoby je skrócić ;)


Sukienka z Croppa, przymierzana w trzech sklepach tej marki (w pierwszym - uszkodzona, w drugim - za duża, udało mi się ją złapać w Galerii Krakowskiej, ku swojemu zdziwieniu) - jestem w niej zakochana! 40 zł.


Sukienka Cropp, w świetnym chabrowym kolorze, z koronką - 30 zł.


Sukienka Cropp, poczeka na jesień, ale jest przesłodka ;) 20 zł.



Cropp sukienkowo rządzi - mała czarna z zamkiem na plecach - 30 zł.


Podkoszulek także z Croppa (to chyba obecnie mój ulubiony sklep, a kiedyś nawet do niego nie wchodziłam :P), kupiony ze względu na świetny nadruk i siateczkę na ramionach. 20 zł.


Podkoszulki domowe z outletu Terranovy, 7,90zł/sztuka.

Dość kompulsywnie, znów przy udziale moich bratanic, napadłyśmy sklep Modomania na Allegro. Powiem Wam, że dawno nie kupowałam nic odzieżowego przez internet i jestem bardzo pozytywnie zaskoczona tym, że całe zakupy świetnie na mnie leżą ;).


Ażurowy nietoperz, 20 zł.


Sukienka w norweski wzór, 20 zł.


Ażurowy sweterek po raz drugi, 16 zł.


Bluzeczka z ćwiekami, 16 zł.


Bluzka ze słodkim kołnierzykiem, 12 zł.

Wybrałam się w zeszły piątek na włosomaniacze spotkanie do bytomskiej Agory, gdzie nie omieszkałam odwiedzić sklepu Butik...

... i zakupić ażurowej bluzki, na którą polowałam już od dawna, ale nie chciałam płacić za wysyłkę, poza tym była droższa :P 20 zł.


Niebieska sukienka z Terranovy wiązana na szyi (ale tych sznureczków pewnie się pozbędę :P), 20 zł.


Brzoskwiniowa sukienka bez ramiączek Calliope, z asymetrycznym dołem, 30 zł.


Asymetryczna i kwiecista spódniczka Calliope, bardzo... słodka ;) 25 zł.


Bluzeczka z baskinką w kolorze jaśniutkiego fioletu, New Yorker, 20 zł.


Miętowy nietoperz New Yorker, 20 zł.


Sweter Terranova, 10 zł.


Kolczyki po 5 zł/para i niebieski, piórkowy glitter z Claire's (4 zł).

22 sztuki odzieży + lakier do paznokci + 3 pary kolczyków = 450 zł. Sporo, jednak czuję się odziana na długo, poza tym czeka mnie przestój zakupowo - ciuchowy z pewnych względów, ale o tym kiedy indziej ;). Poza tym i tak nie wydałam całej oszczędzonej na ten wypad kwoty :D

Znalazłyście coś ciekawego na wyprzedażach? ;)




"Skandaliczne" rzęsy ;)



Pociągnięcie rzęs tuszem to główna (a zwykle też jedyna :P) czynność, jaką wykonuję przy makijażu  oczu - dzięki temu maskary w mojej kosmetyczce cyklicznie się zmieniają, a ja mam okazję do kolejnych "szczoteczkowych zaskoczeń" ;).

Rimmel Scandaleyes Lycra Flex Mascara była przyczyną kolejnego mojego "zdziwka" ;).



Opakowanie: Bardzo szeroka jak na tusz do rzęs tuba w zielonojabłuszkowym kolorze z czarnymi napisami. Całkiem dobrze wygląda, jednak ja przyzwyczaiłam się do smuklejszych opakowań.

Sekretem, który wyjaśnia wielkość opakowania, jest szczoteczka. Gdy pierwszy raz ją zobaczyłam, miałam oczy jak pięć złotych - nigdy nie widziałam tak wielkiej i miałam porządne wątpliwości na temat tego, czy będę potrafić nią coś wyjściowego zmalować.

O porządnym zakręceniu maskary świadczy "klik", co jest w mojej opinii miłym udogodnieniem ;).

Pojemność / cena: 12ml / 29 zł.


Bez:


Z:



Działanie: Do tej wielkogabarytowej szczoteczki trzeba się przyzwyczaić, pierwsze próby skończyły się dla mnie uciapaniem połowy twarzy :P. Teraz jednak całkiem dobrze ze mną współpracuje, chociaż zabrudzenia nadal często-gęsto się przydarzają.

Co do samego działania na rzęsach nie mam jednak zastrzeżeń - rozdziela, wydłuża, pogrubia. Podkręcenia nie zauważyłam, ale na tym totalnie mi nie zależy ;). Mimo tego, że na opakowaniu nie widzę wzmianki o wodoodporności mogę powiedzieć, że dla mnie jest pogodoodporna - niestraszna była jej burza, jaka niedawno złapała mnie bez parasola.

Nie grudkuje się ani nie osypuje :D

Gdyby tylko dało się wyszczuplić szczoteczkę :P

Miętowe nierówności ;)



Rzadko zdarza mi się pokazywać lakier, który mam aktualnie na paznokciach (tak, kolejka różniastych zdjęć lakierów jest całkiem spora :P), jednak pewien piękny loczek z Wizażu poprosił mnie o jak najszybsze opublikowanie swatche tego właśnie egzemplarza.

Niedawno wspominałam Wam, że wybrałam się do Bytomia na kameralne spotkanie włosomaniacze - w tamtejszej Agorze znaleźć można sklep Beauty Store. Dziewczyny mówiły mi wcześniej, że nie można tam dorwać piasków innych niż Paese, jednak... nie mają one takiego piaskowego czujnika jak ja :P

Tak więc szybki research na obiekcie zaowocował znalezieniem dawno poszukiwanych przeze mnie lakierów Pierre Rene Sand Effect. Oczywiście zrobiłam oczy kota ze Shreka do nich, jednak postanowiłam zanieść dobrą nowinę na spotkanie ;).

Stadem napadłyśmy na ten sklep i kto mógł uniósł ze sobą łupy ;)

Pierre Rene Sand Effect nr 04 to w buteleczce piękna mięta ze złotym shimmerem. Jednak po nałożeniu na paznokieć, w czasie schnięcia, pojawia się jego druga natura - mocno chropowata, chyba najbardziej ze wszystkich moich piasków małobrokatowych. Efekt ten rzucił mnie na kolana, naprawdę, i nie jestem pewna, czy wstanę ;).

Buteleczka zawiera 11 ml lakieru, za który zapłaciłam 11,39 zł (podobno bywają także w Drogeriach Natura). Opakowanie jest bardzo ładne, stylowe i takie "inne niż reszta". Pędzelek ma dla mnie trochę za długi trzonek, przez co łatwo nabrać za dużo lakieru, jednak po paru machnięciach można się przyzwyczaić. Kryje po dwóch warstwach, schnie naprawdę dobrze (dłużej niż P2 Sand Style, minimalnie krócej niż Ados Texture Effect) i od dwóch dni trzyma się dzielnie na moich paznokciach bez uszczerbku na wyglądzie.

Oczywiście, to nie jedyny lakier z tej serii jaki kupiłam :P