Perłowa róża

Przeglądając paznokciowe posty na moim blogu bez większego trudu można zauważyć, że jestem fanką dość mocnych i oryginalnych kolorów na paznokciach - odcienie stonowane są w zdecydowanej mniejszości :P Dziś jednak będzie kolorek jasny, spokojny ;)

Lakier MiniMax firmy Eveline nr 759 to w buteleczce taki średni, kremowy róż. Na paznokciach natomiast daje efekt dużo jaśniejszy oraz zaczyna przebijać przez niego perełka - nie ukrywam, że trochę mnie tym zawiódł.

Design opakowania bardzo mi się podoba - okrągła zakrętka dopasowana do samej buteleczki, nienachalne napisy i wytrzymałe naklejki. Pędzelkiem całkiem dobrze się operuje, chociaż mógłby być ciut krótszy jak dla mnie.
Buteleczka mieści 5 ml produktu w cenie około 5 zł.

Lakier schnie przyzwoicie, do pełnego krycia potrzebuje dwóch warstw. Dorobiłam się na wszystkich paznokciach 2 bąbelków (ilość na tyle mała, że zwalam ją na zwykły przypadek). Natomiast trwałością mnie zaszokował wręcz - bite 5 dni nie dał oznak jakiegokolwiek zużycia. Pobił trwałość lakierów z L.A. Colors!

Zaliczyłam lekkie rozczarowanie kolorystyczne, jednak co do jego jakości nie mam żadnych zastrzeżeń.

Rysa na małym palcu pochodzi z mego własnego nieogarnięcia :P





Lakier otrzymałam do testów za pośrednictwem portalu Uroda i Zdrowie, co nie wpłynęło na moją ocenę.


Przygoda z kwasem migdałowym

Obecna zima to mój drugi sezon kwaszenia się - z pewną zmianą ulubieńca, ale o tym kiedy indziej ;)

Kwas migdałowy był pierwszym kwasem, którym z pełną świadomością potraktowałam swoją twarz. Wybór miałam dobrze przemyślany - szukałam jak najdelikatniejszego preparatu, bo nie chciałam się zniechęcić przy pierwszym podejściu. Głównym moim problemem był trądzik, więc ta substancja wpasowała się w moje wymagania - oprócz delikatności jest także antybakteryjny.

Kwas migdałowy ma postać białych kryształków, które cudownie rozpuszczają się w alkoholu etylowym i izopropylowym, za to w wodzie dość słabo.

Jest kwasem AHA, czyli alfahydroksylowym. Cóż to oznacza?





Niebieska strzałka wskazuje położenie atomu węgla grupy karboksylowej (-COOH), natomiast czerwona - najbliższego, sąsiedniego atomu dla grupy karboksylowej - oznacza się go właśnie jako atom węgla alfa (analogicznie kolejny atom węgla byłby atomem beta i tak dalej, lecąc po greckim alfabecie ;)). Przy tym czerwonym atomie znajduje się grupa -OH (hydroksylowa), od której pochodzi część nazwy : "hydroksylowy".

Po połknięciu tego malutkiego wstępu chemicznego przejdźmy do czegoś ciekawszego, czyli praktyki ;)


Zaczęłam od wyprodukowania toniku 5% (zrobiłam go niewiele, przewidziałam, co się stanie - ale o tym niżej): 2 g kwasu + 38 ml wody. Trochę czasu mieszać musiałam, jednak po pewnym czasie kryształki uległy całkowitemu rozpuszczeniu. Sprawdziłam pH papierkami uniwersalnymi, sodą oczyszczoną ustaliłam je na poziomie 4-4,5 i heja do testowania!

I tutaj lekkie niemiłe zaskoczenie, bo... efektów nie było w ogóle. Żadnych, a taka ilość toniku starcza na jakiś niecały miesiąc zabawy raz dziennie.
Pomyślałam więc, że moja cera po prostu jest bardziej odporna na tego typu czynniki, więc postanowiłam poprawić stężenie... dwukrotnie (10%) :P
4g + 36 ml wody - ten roztwór musiałam bardzo długo mieszać, by cały kwas uległ rozpuszczeniu. Jak i wcześniej sprawdziłam pH i ustabilizowałam. Udało się, więc kolejne stężenie poszło do roboty ;)

Po miesiącu stosowania zauważyłam zmniejszenie porów skóry oraz wągrów w okolicy nosowej. Ślady potrądzikowe, jakie gdzieś tam posiadałam także uległy rozjaśnieniu - miło i przyjemnie ;) Kilka razy zdarzyło mi się potraktować tym 10% specyfikiem dwa razy dziennie - co skończyło się na podsuszeniu buźki i odchodzących białych płatkach z twarzy :P Po 1,5 tygodnia pojawił się też wysyp zmian trądzikowych - co tylko mogło - wychodziło na wierzch. Sytuacja uspokoiła się pod koniec buteleczki - po miesiącu.

Ale jak to ze mną bywa ("daj palec, a weźmie całą rękę" :P), postanowiłam zaszaleć i spróbować typowego peelingu kwasowego.
20% poszło na pierwszy ogień (podobno w tym miejscu zaczynają się peelingi tylko do wykonywania przez specjalistę... ) - 2,2 ml kwasu + 3,4 ml spirytusu + 3,4 ml wody. Zaopatrzyłam się w pędzel do nakładania - żeby było wygodniej - i zabrałam się do kwaszenia.

Zaczęłam od trzymania przez 2 minuty, dochodząc z czasem do minut 15 (mam pancerną twarz, nic na to nie poradzę). Skóra na drugi dzień po zabiegu była idealnie gładka, natomiast na 3-4 dzień pojawiało się niewielkie, ledwo dostrzegalne łuszczenie naskórka.
Stworzyłam jeszcze peeling 30%: 3,2 ml kwasu + 3 ml spirytusu + 3 ml wody (łuszczenie było odrobinę większe).
Peelingi robiłam co około 10 dni, pozwalając skórze spokojnie złuszczyć się między zabiegami.

Efekt? Nie pamiętam, kiedy miałam tak czystą cerę (po minięciu początkowego wysypu) i tak mało widoczne zaskórniki na nosie (bo z reszty twarzy po prostu zniknęły!). Nie mówiąc o tym, że śladów potrądzikowych na brodzie i czole (chociaż nie były one zbyt wielkie czy wyraźne) także nie sposób było dostrzec.

Oprócz kwasów stosowałam OCM oraz hydrolaty i kremy Alterry - przy peelingach kwasowych należy dbać o poziom nawilżenia i natłuszczenia cery, by nie obejść ze skóry jak wąż :P

Przez całą kurację używałam także filtrów - to, że kwas migdałowy sam w sobie nie uwrażliwia na promieniowanie słoneczne (nie jest fotouczulaczem) nie oznacza, że można go aplikować na twarz bez żadnej ochrony przeciwsłonecznej - sam fakt złuszczania sprawia, że cera jest wrażliwa na światło słoneczne. Bardzo dobrze sprawdził się u mnie... balsam firmy Soraya - nie bielił, nie zostawiał megatłustej warstwy oraz nie powodował szybszej migracji makijażu z mej twarzy ;)

Co jest ważne w ogólności w przygodach z kwasami? Przygotowanie skóry, czyli rozpoczęcie kuracji od toniku kwasowego o niskim stężeniu i stopniowe jego podwyższanie (ok, sama przeskoczyłam kilka etapów, ale moja twarz nie łapie się w normalne ramy - jest dość pancerna). 

Nie każdy może próbować peelingów kwasem migdałowym. Nie powinno się wykonywać tego typu zabiegu w ciąży, przy widocznej opryszczce, przy widocznych zmianach łuszczycowych i atopowych oraz na skórze podrażnionej. Wrażliwcy także powinni zachować szczególną ostrożność.
Nie powinno się także stosować kwasu migdałowego niedługo przed lub po depilacji, dermabrazji lub elektrolizy.
Często natomiast łączony jest z zabiegiem mikrodermabrazji (łączony w sensie - najpierw mikro, a na to kwas). Dziwne ale prawdziwe (propozycja wprost od dyplomowanej kosmetyczki), jednak chyba dobrze to się kończy tylko na skórach pancernych.

Podsumowując: uważam, że kwas migdałowy jest idealną opcją na "pierwszy kwasowy raz", ze względu na swą delikatność i skuteczność ;)





Chcę jeszcze raz! ;)

Chciałam opowiedzieć Wam trochę o tym, jak spędziłam minioną sobotę ;) Wybrałam się na spotkanie blogerek do Suchej Beskidzkiej.

Mimo tego, że mieszkam stosunkowo niedaleko, to w tym mieście miałam być dopiero po raz trzeci (z czego ostatni raz był jakoś 2 lata temu :P). Na szczęście obyło się bez mojego zagubienia w akcji (czego jak czego, ale umiejętności orientacji w terenie nie posiadam :P), a poza tym kochana Kornelia - organizatorka odebrała mnie spod Biedronki.

Potem była już tylko niezwykle miła posiadówka w zacnym, kobiecym gronie:

Kornelia 
Natalia
Dominika
Iwona
Kasia
Ania
Dominika
Magda
Kasia
i ja :D

Było głównie wesoło i śmiesznie, miejscami poważnie i rozważnie, ale zawsze sympatycznie ;) Miałyśmy okazję grupowo podyskutować (czasem było jak w ulu ;)) i powymieniać się poglądami nie tylko na kosmetyczno-blogowe tematy.

"Mojemu kierowcy" odmalował się na twarzy wyraz bezbrzeżnego zaskoczenia, gdy zobaczył ilość toreb, z jaką miałam wracać ;) Biedny :P

Dziewczyny są wszystkie, bez wyjątku, fantastycznymi kompanami w zabawie i na pewno chciałabym, żeby takie spotkanie powtórzyło się jeszcze :D

Dzięki za super sobotę! :D

Żeby nie być gołosłowną - kilka zdjęć, które otrzymałam dzięki uprzejmości Natalii i Iwonki ;)


Z Kornelią i "drugą Kasią" (Katarzyny to była najsilniejsza grupa na spotkaniu - było nas trzy :D)


Dobra pizza nie jest zła :D


Prezentów nie zabrakło ;)



Jak i zdjęć grupowych ;)

Ja chcę jeszcze raz! :D

Czerwone winogrono ;)

W ostatnim czasie, ze względu na przyrost zbiorów lakierowych rzadko zdarza się, by dany lakier dwa razy w krótkim okresie czasu wylądował na moich paznokciach. Dziś będzie o jednym z takich, który ma mocną pozycję w moim zbiorze ;)

L.A. Colors Nail Laquer CNP 156 Grape to połączenie kolorów czerwonego, bordowego i kropli fioletu. Muszę przyznać, że skojarzenie z czerwonymi winogronami nasunęła mi dopiero nazwa produktu, ale uważam, że jest niezwykle trafna ;)

Za 2,99 zł dostałam 15 ml produktu, kryjącego się w bardzo profesjonalnie wyglądającej butelce. Pędzelek umożliwia łatwe i wygodne malowanie, nie jest za cienki ani zbyt gęsty.

Sam lakier kryje po dwóch warstwach bez większych problemów, a pod topem Golden Rose bez uszkodzeń trzyma się 4 dni ;)

Na zdjęciach można zobaczyć mojej notatki xD Nie zauważyłam tego przy dokumentowaniu koloru ;)

Na moich skórkach i paznokciach widać zimę i pracę w laboratorium, staram się je jakoś ogarniąć ;)





Imbir stawia na nogi ;)

Jak już pisałam niedawno, porządnie rozłożył mnie jakiś wirus - 40 stopni gorączki nie do zbicia niczym przez 3 dni, tragedia jakaś... Biorąc pod uwagę, że ibuprofen lub kwas acetylosalicylowy zawsze do strzału zmniejszały mi temperaturę to sytuacja była dość nieciekawa.

Oprócz leków wypróbowałam na sobie większość czosnkowo-cebulowo-mleczno-miodowych sposobów radzenia sobie z tego typu gleborzutami, jednak nie było żadnej poprawy.

Do czasu, aż mama nie zaproponowała mi herbaty z mielonym imbirem (świeżego korzenia na stanie nie było, a jak wiadomo - z braku laku dobry kit :P) - nie ukrywam, że wzbraniałam się rękami i nogami, bo w latach mego dzieciństwa ten specyfik wybitnie mi nie podpasował smakowo.

Byłam jednak zdesperowana, i wypiłam ;) Zwykła czarna herbata + 1/6 łyżeczki mielonego imbiru (odrobina) + łyżeczka miodu, całość gorąca ;)

Po pierwsze - za dzieciaka chyba miałam coś nie tak ze smakiem, bo przecież to jest pyszne! Aż wciągnęłam dwie porcje - ale tu akurat przesadziłam, bo zrobiłam to wieczorem...

W nocy wygrzało mnie tak, że spać nie mogłam, za to rano po gorączce nie było najmniejszego śladu - została tylko słabość pochorobowa :P Jednogłośnie ten specyfik został uznany moim mistrzem grypowo - przeziębieniowym.

Jak już wczoraj napisałam - pokasłuję i katar posiadam nadal, ale ta mikstura przywróciła mnie do stanu, kiedy mogę wstać i działać :)

Mam nadzieję, że Was żadne choróbsko nie męczy ? ;)

Popróbujemy ;) + plany

Skończył się grudzień, a wraz z nim mój i tak złamany po parunastu dniach ban zakupowy :P Pewne rzeczy się skończyły, inne wpadły w oko, a jeszcze inne stały się moją własnością dzięki pochlebnym recenzjom innych koleżanek - blogerek ;)



Maseczka do cery trądzikowej Best z Herba Studio - denkuję kilka swoich maseczek do ryjka i szukałam jakiejś nowości. Skusiła mnie Siempre swoją pochlebną recenzją ;)
 

  

Wizyta w krakowskiej Drogerii Jasmin zaowocowała zakupem dwóch lakierów Miyo Mini Drops i zmywacza do paznokci Paese. A miałam kupić tylko dwie maski Bingo Spa do włosów (glinkę zieloną i drożdżową, to już kolejne moje opakowania - uwielbiam!).

 

Mam megaproblem z odpornością - w ogólności z drobnymi przerwami od października ciągle coś mi dolega :/ Dietę mam całkiem dobrą (no ok, od kilku dni pochłaniam większe ilości słodyczy, ale to przed sesją u mnie normalne :P), dbam o siebie... Spora poprawa nastąpiła po moim powrocie do spożywania drożdży, ale nadal kaszlę, kicham i tym podobne.
Przeczytawszy o tym, że zastąpienie w diecie tłuszczy olejem kokosowym poprawia odporność nie omieszkam sprawdzić tego na sobie - na razie powiem tyle: jajecznica na nim jest MEGA!
Podobno wpływa też na przyśpieszenie metabolizmu i redukcję wagi (na to ostatnie nie liczę, teraz będę jadła dużo więcej - mózg spala :P).
Będzie więc kokos na głowie i w diecie ;)

Może macie dla mnie jeszcze jakieś sugestie, jak wykopać się z tego doła odpornościowego?

W swoim żywiole ;)

Jestem kosmetykoholiczką, biżuterioholiczką, lakieroholiczką i ciuchoholiczką w jednym :P Na marne usprawiedliwienie mam to, że ze względu na okres wyprzedażowy już wcześniej zaprzestałam chodzenia po galeriach (nie byłam w tych przybytkach dawno, nawet nie wiem, czy w tym roku akademickim?). Fundusze odłożone, bratanice przyjechały, więc przeżyłam dwudniowy maraton posklepowy ;) Przyznam szczerze, że we wtorek, po wyjeździe mojej wesołej kompanii czułam się mocno zmęczona - jednak bardzo zadowolona z zakupów ;)

Jeśli jesteście ciekawe, co wpadło w moje łapki, to oto moje zakupy  wyprzedażowe ;). Jakość zdjęć gorsza niż zwykle, bo moje krakowskie mieszkanie do dobrze naświetlonych nie należy :P


Pierścionek z Centro, jak widać na załączonym obrazku - 9 zł. Coraz częściej noszę pierścionki mimo, że jeszcze niedawno ich obecność mocno mnie denerwowała ;)


Legginsy - 19,90 zł, na stanie wcześniej miałam tylko czarne, to teraz mam w kolorze ciemnego jeansu ;) Kupione w outlecie na Floriańskiej.


Jeden z najdroższych zakupów - elegancka, szara spódnica - 29,90 zł, outlet na Floriańskiej. W sam raz na sesję :/


Sweter z Terranovy - prezent od rodzinki, jedna z nielicznych rzeczy w paski, które mi się podobają i w których nie wyglądam jak szafa trójka :P 29,90 zł.


Podkoszulka pudroworóżowa z Croppa - 19,90 zł.


Spódnica, do której dosłownie zaświeciły mi się oczy - beżowa, w kropki i z zamkiem - 19,90 zł w Croppie ;)


Podkoszulki z nadrukiem to mało liczna mniejszość w mojej szafie, jednak tak koszulka ma cudownej urody wzór - 19,90 zł, Stradivarius.


Niebieski sweterek na guziczki z kieszonkami - bo kardiganów nigdy dość ;) 19,90 zł, New Yorker.


Bluzka z dekoltem na guziczki - 19,90 zł, Tally Weijl.


 Drugi kardigan, tym razem w zgaszonej zieleni: 19,90 zł, New Yorker.


Morska bluzka z nitami - kolejny "coś", do którego zaświeciły mi się oczy - 19,90 zł, Stradivarius.


Sukienka z dekoltem na plecach i "kokardkami" - outlet na Floriańskiej, 19,90 zł.


Sweterek z krótkim rękawem i szerszym, ładnie układającym się golfem - 19,90 zł, outlet na Floriańskiej.


Koralowa sukienka - leży na mnie idealnie, a kosztowała mnie  19,90 zł w Innej ;)

Mój master z tych wyprzedaży i ulubiona obecnie ozdoba napalcowa - pierścionek ze sporą kremową różą z Centro, 9 zł.

Wydałam niecałe 300 zł, zmieściłam się w przewidywanej przeze mnie kwocie ;) 2 pierścionki, legginsy, 2 sukienki, 2 spódnice, 3 swetry i 5 bluzek - chyba to całkiem niezły bilans? ;)

A jak z Waszymi łupami wyprzedażowymi - zaszalałyście czy może nie korzystacie? ;)

Pielęgnacja cery naczynkowej

Która z nas chociażby nie słyszała o pajączkach/popękanych lub rozszerzonych naczynkach/ teleangiektazjach ? Bardzo prawdopodobne też jest, że większość z nas posiada "naczyniowe defekty" urodowe. Może jest to jeden pajączek, a może wiele? Niezależnie od tego jak nasilony jest problem miło byłoby zlikwidować kłopot i zapobiec jego ponownemu pojawieniu się ;)

Sprawa ta może dotknąć ludzi w każdym wieku - nawet dzieci mogą mieć pierwsze pajączki, szczególnie, jeśli odziedziczyły w genach płytkie unaczynienie skóry czy też problemy krążeniowe (patrz - ja :P). Nawet gdyby olać czynnik estetyczny (co jest praktycznie niemożliwe), to takie rozszerzone i kruche naczynko jest źródłem rumienia (często piekącego) powstającego przy niekorzystnych czynnikach zewnętrznych/wewnętrznych (mrozie, cieple, wietrze, słońcu, maściach sterydowych, alkoholu, kawy, gorących napoi i pokarmów, ostrych przypraw), który z czasem może przejść w formę trwałą ("nieznikającą" po pewnym czasie), skąd już całkiem prosta droga prowadzi do trądziku różowatego. Nie mówiąc o tym, że taki "słaby element naczyniowy" może po prostu pod ciśnieniem krwi pęknąć, tworząc "cudnej urody" pajączka.

Ale skoro już natura obdarzyła nas taką a nie inną cerą lub zestaw czynników zaowocował przemianą skóry w wersję naczyniową (menopauza, alergie, nadciśnienie, antykoncepcja hormonalna, zaburzenia krążenia) to jakoś musimy z nią żyć, a najlepiej jeszcze radzić sobie z wizualnymi efektami.

Jak to z większością problemów bywa - lepiej zapobiegać, niż leczyć ;) Ale jak? :

  • Unikamy podrażnień. A cóż może podrażnić wymagającą cerę naczynkową? Alkohol, mentol, pewne zestawy konserwantów i zapachów, peelingi "ziarniste", retinol, kwasy owocowe...
  • Unikamy lub chronić przed czynnikami zewnętrznymi: wiatrem, mrozem, słońcem, ciepłem, wysoką wilgotnością - nie wychodzimy z domu bez posmarowania buźki kremem oraz pamiętamy o filtrach.
  • Jemy produkty bogate w witaminę C i rutynę - ewentualnie suplementujemy.
  • Suplementujemy diosminę (sama polecam VenoSystem - niedrogi) - z nią szczególnie nie lubi się mój podkolanowy żylak :P
  • Nie fundujemy skórze gwałtownych zmian temperatury - mycie gorącą czy lodowatą wodą odpada, tak jak i gorące kąpiele (nad czym ubolewam :/).
  • Jak najdelikatniej myjemy twarz - wskazane mleczka i żele micelarne (żele czy pianki o "rypiących" składach lepiej sobie darować). Jeśli używamy mydła - bezwzględnie doprowadzamy potem cerę do właściwego pH micelem/tonikiem/hydrolatem i nakładamy krem.
  • Nie bawimy się w super-hiper mocne peelingi kwasowe - jeśli już, to toniki, i zaczynamy od bardzo niskich stężeń.
  • Nie wyciskamy krostek/zaskórników - tak, często w tak banalny sposób zarabiamy na przyszłe pajączki :P
  • Wprowadzamy do pielęgnacji toniki/sera/kremy z ekstraktami wzmacniającymi ściany naczyń krwionośnych: z arniki, kasztanowca, miłorzębu japońskiego, oczaru wirgilijskiego, rumianku, bluszczu, nostrzyka, winorośli, głogu, tataraku, róży, geranium, pietruszki.
  • Dobre efekty dają także maski algowe - najlepiej nałożone na odpowiednie serum (sama gorąco polecam TEN PRZEPIS, i z całą pewnością liposomalny ekstrakt na naczynka z ZSK jest wart uwagi).
  • Pomóc może także wprowadzenie olei do pielęgnacji - na cerę naczynkową dobrze działa tani i łatwo dostępny olej słonecznikowy.
Zasady profilaktyki pomogą także złagodzić już istniejące rozszerzone/pęknięte naczynka, ale z dużym prawdopodobieństwem nie usuną problemu całkowicie (możliwe jest jednak wchłonięcie się niewielkich pajączków).

W tym momencie z pomocą przychodzi nam gabinet kosmetyczny/dermatologiczny z zabiegami takimi, jak: galwanizacja, ultradźwięki, jontoforeza, solux (niebieski), elektrokoagulacja i najskuteczniejsze - laserowe zamykanie naczynek.

Macie problemy z rozszerzonymi i pękającymi naczynkami?

Spakują się i pojadą ;)

Kto? Co? Oczywiście książki "Ostatnia spowiedź", które były do wygrania w niedawnym konkursie na moim blogu. Z pomocą Pana Tomasza wyłonieni zostali zwycięzcy ;)

Nie przedłużając ;)

Książki wędrują do: 

mia.vico
gwiazdeczka60

Wylosowana  natomiast została: Farizah 

Czekam na adresy do wysyłki ;)

Nagrody zostaną wysłane w piątek ;)

Gratuluję wygranym i dziękuję wszystkim za udział ;) Nowy konkurs - wkrótce!

 

Czarniejszy odcień czerni ;)

Gdy wstaję rano (jak ja tego nie lubię - jakby zajęcia nie mogły się zaczynać chociażby od 10 :P) podstawą mojego ogarnięcia się jest śniadanie - bez niego nie jestem w stanie funkcjonować, odlatuję, jest mi słabo i wszystko podobne. A z racji, że nie wstaję jakoś wybitnie wcześniej przed wyjściem (:P) mój makijaż jest dość okrojony. Nie zapominam jednak nigdy o tuszu do rzęs - dziś będzie o jednym z moich ulubionych ;)


Eveline Mascara False Definition 4D Extension Volume (jaka długa nazwa :P) była pierwszym tuszem tej firmy, jaki wpadł mi w rączki. Zaliczyłam miłość od pierwszego wejrzenia ;)

Opakowanie: Typowa dla tuszy długa tuba z płasko ciętymi końcami. Przyczepić się mogę do nalepek, które jak dla mnie są zbyt pstrokate i niekoniecznie zbyt prosto naklejone. Ale na całe szczęście nie odpadają ;)

Pojemność/cena: 10ml/10-12zł - pozytywnie!

Szczoteczka:


Silikonowa! Właściwie nie używam tuszy z włoskową szczoteczką, bo nie odpowiadają mi. Ta ma sporo wypustek o gradientowo rozłożonej długości (najdłuższe na środku).

Działanie: Szczoteczka umożliwia dokładne pokrycie rzęs aż do nasady, tak samo jak porządne pomalowanie włosków w obu kącikach oczu (z tym notorycznie miewałam problem). Zapewnia przyjemne rozdzielenie (nie muszę przeczesywać włosków pięćset razy, żeby nie mieć efektu "pajęczych nóżek") oraz naprawdę megawydłużenie. Podkręcenia nie zauważyłam, ale jak moje włosy na głowie są kręcone, tak moich rzęs zakręcić się niczym nie da, więc wybaczam :P

Poza tym kolor tuszu jest taki, jaki mi odpowiada: zimna czerń, a nie jakaś niebieskawa, brązowawa czy grafitowa ;)

Tusz jest bardzo trwały: zwykle w ciągu dnia nie mam czasu ani nie pamiętam o poprawkach makijażowych, a dzięki niemu nie muszę się zastanawiać, czy coś mi gdzieś nie spływa i czy nie mam pana Pandy wokół oczu :P Zachował pełną gotowość do działania przez prawie 4 miesiące - czyli do momentu, kiedy po prostu go zużyłam, więc wydajność także na plus ;)

Całkiem przyjemny kosmetyk w niewielkiej cenie ;) Mam smaki na inne tusze tej firmy ;)




Oleje potencjalnie komedogenne.

Grzebiąc w olejach w różnych półproduktowych sklepach omijam wszelkie oleje, które mogą mnie zapchać - wygrywam w końcu nierówny bój z zaskórnikami, więc nie chcę dać im możliwości powrotu :P

Z mojej lektury powstała taka lista olei, których boję nałożyć się na twarz, za to na włosy chętnie :P :

  • olej z pestek moreli;
  • olej kokosowy (w moim przypadku przeszkodnik - jak olejuję nim włosy muszę uważać, żeby się gdzieś nie pomaziać - od razu pojawiają sie gule :/);
  • olej palmowy;
  • masło shea;
  • masło babassu;
  • olej rzepakowy;
  • olej awokado;
  • olej migdałowy;
  • olej z orzechów laskowych;
  • olej z orzechów arachidowych;
  • olej z pestek dyni;
  • oliwa z oliwek;
  • olej sezamowy;
  • olej makadamia;
  • masło kakaowe;
  • olej z pestek śliwki.
Lista ta, tak jak wcześniejsza (KLIK!) jest do bólu statystyczna i nie jest w stanie uwzględniać czynnika ludzkiego, jakim są predyspozycje danej skóry ;) Jedynie mogą pomóc w wyborze początkującym ceromaniaczką planującym przygodę z olejowym zawrotem cery ;) Poza tym - nie znam wszystkich dostępnych olei ;)

Sama nie mam na razie odwagi spróbować któregoś z tej listy na moim ryjku (wyjątek - śliwka) - tak, nawet ja czasem się boję :P Skłonności mojej cery do zapychania są zbyt duże, by obecnie ryzykować pogorszenie ;)

A czemu mnie nie było i co będzie ;)

Wnikliwsi Czytelnicy zauważyli, że od jakiegoś czasu jest mnie trochę mniej na blogu - później odpowiadam na komentarze, postów jest mniej i tym podobne. Nałożył się na to zestaw czynników - dopadło mnie jedno z choróbstw, które panują obecnie w naszym pięknym kraju - zaowocowało to tym, że gorączka oscylującą w granicach 40 stopni przez kilka dni nie pozwoliła mi za wiele podziałać blogowo, ani właściwie w żadnej innej materii - oficjalnie powiem, że chyba nigdy tak chora nie byłam...

Gdy już z łoża boleści podniosłam się dopadła mnie uczelnia - tak, sesja idzie, terminy gonią, a moje grypopodobne coś zaowocowało lekkim (nawet większym niż lekkim) zatorem w pracy :P

Poza tym cały weekend ciotkowałam moim wyrośniętym bratanicom oraz oddawałam się szałowi zakupowemu na wyprzedażach - zbiory są całkiem niezłe, niedługo będziecie mogły je zobaczyć ;) Malutko biżuterii, żadnej kiecki (:O) - coś dziwnego się ze mną podziało :P

Tak więc niestety do końca sesji będzie mnie odrobinę mniej tutaj i na Waszych blogach, ale nie zamierzam o Was zapomnieć ;)

P.S. Przypominam o konkursie ;) KLIK!

Nocny Niszcz Pryszcz

Swego czasu pokazywałam Wam krem na dzień z serii Niszcz Pryszcz firmy DLA, a dziś nadszedł czas na jego nocnego brata ;)


Opakowanie: Buteleczka typu airless - czyściutko i higienicznie. Design ascetyczny i w moim guście. Całość zapakowana dodatkowo w kartonik, który po raz drugi inteligentnie wyrzuciłam :P Jedyny kłopot to to, że trzeba "wagowo" oceniać, ile kremu jeszcze zostało.

Pojemność/cena: 30g/15 zł - pozytywnie ;)

Zapach: Trochę ziołowy, trochę mydlany - ale na tyle delikatny i łatwo wietrzejący, że raczej nie będzie przeszkadzał w użytkowaniu.

Konsystencja:



Jest trochę gęstszy niż jego dzienny odpowiednik, co ma też swoje konsekwencje w działaniu, ale o tym niżej.

Skład: Aqua/Salix Arba Bark, Aqua/Achillea Millefolium, Ceteareth-18/Cetearyl Alcohol, Borago Officinalis Oil, Isopropyl Isostearate, Glycerin, Simmondsia Chinensis Oil, Glyceryl Stearate, Cetyl Alcohol, Butyrospermum Parkii Butter, Kaolin, Allantoin, Panthenol, Lactic Acid, Parfum, Methylparaben, Propylparaben, 2-Bromo-2-Nitropropane -1,3-Diol, Citronellol, Limonene, Hexyl Cinnamal, Geraniol, Linalool.

Znaleźć w nim możemy ekstrakty/odwary z wierzby, krwawnika, olej jojoba, masło shea, olej z ogórecznika, glinkę porcelanową, pantenol, alantoinę... sporo dobroci.
 Uwaga wrażliwcy - zestaw konserwantów jest z tych "mocniejszych" i nie chodzi mi o parabeny :P

Działanie: Mówiłam już przy okazji wcześniejszej recenzji, że Niszcz Pryszcz zapewnił mi miesięczną rozrywkę w postaci wysypu zmian gulowato - zapalnych, a później skóra była w dużo lepszym stanie, Nie chodziło tu jednak o zapchanie, bo zaskórników nie przybyło mi w ogóle. Dlatego też do używania ich potrzeba mocnych nerwów :P

Ten konkretny krem ze względu na gęstszą postać i przez to trochę cięższą formułę dużo gorzej się wchłania i zostawia tłustawą powłoczkę na twarzy - jednak to w końcu nocny krem, więc mogę to puścić płazem. Skóra była jednak odpowiednio nawilżona i natłuszczona, a po zejściu nieproszonych gości zauważyłam poprawę kolorytu, co ogólnie na moim ryjku jest dość trudne do osiągnięcia :P

 Podsumowując serię DLA - polecam osobom, które nastawione są na wysyp i potrafią go przetrzymać, a wrażliwcom zalecam sporą dozę ostrożności.

Teraz szukam czegoś nowego do próbowania :D 

Moja stylizacja kłacząt


z: yacool-uroda.pl

 Czyli jak Kascysko z sytuacji mniej więcej podobnej do obrazka powyżej otrzymuje loki :P Tak, nad moimi sprężynkami trzeba trochę popracować, by trzymały się w nienaruszonym stanie trzy dni ;)

Włosy odkąd pamiętam myję i maseczkuję z głową w dół, więc tego zmienić po tylu latach się nie da :P Po spłukaniu odżywki wiszące nad wanną/brodzikiem włosy otwartą dłonią dociskam do skalpu - by odsączyć jak najwięcej wody (w tym momencie z moich włosów tworzy się taka duża spiralka).

Później w ten sam sposób dociskam do skalpu bawełnianą koszulkę (by jeszcze bardziej usunąć wilgoć). Po zdjęciu koszulki wcieram w długość włosów (czyli w to, co "wisi") groszek odżywki bez spłukiwania Joanna Naturia len i rumianek. Do tego momentu wszystko robiłam z głową w dół.

W tym momencie prostuję się, włosy przerzucam na plecy, ewentualnie włosy w okolicach czoła przeczesuję palcami do tyłu.

Podkoszulek z długim rękawem (mam po tacie :P) układam na plecach pod włosami tak, że rękawy pokrywają się z  moimi ramionami, a kołnierzyk mam na karku. Zarzucam część tułowiową podkoszulka na włosy (głowę), związuje rękawami z przodu głowy i tak chodzę około 15-20 minut ( to tak zwany plunking odwrócony). Opis jest skomplikowany (:P), ale zapewniam, że wykonanie jest proste jak budowa cepa ;)

Teraz czas na harmonijkowanie: po odwinięciu włosów z podkoszulkowego turbana tą samą koszulką (z głową w dół) otwartą dłonią dociskam włosy do skóry głowy (powstają sprężynki) - około 6 dociśnięć w moim przypadku wystarcza. Wgniatam piankę, potem żel Bielenda lub Delia z groszkiem Isany czarno pomarańczowej męskiej i zarzucam znów fryz do tyłu.

Teraz czas na podpinanie, o którym już pisałam ;)

Jak włosy zrobią się sztywne... idę spać (tak, z mokrymi włosami, bo gdybym czekała na ich wyschnięcie to nie spałabym w ogóle :P). I tak, nie spinam włosów, bo niszczy mi to kształt fryzury ;)

Rano z głową w dół odgniatam (otwartą dłonią dociskam do skalpu) włosy aż do momentu, gdy sztywność puści.

Zdaję sobie sprawę, że opis brzmi harcorowo, ale naprawdę - bez chodzenia w plunkingu zajmuje mi to jakieś 5 minut (raz na 3 dni ;)).

Złotko!

Złoto nie jest kolorem, za którym przepadam - uważam, że słabo w nim wyglądam. Nawet biżuterii w tym odcieniu mam niebywale mało i rzadko do takowej mnie ciągnie. Ale już tego typu ograniczenia nie dotyczą moich paznokci :P

Złociakiem w mej kolekcji jest lakier L.A. Colors NP410 Force - właściwie jest to skrzyżowanie złota z odrobiną miedzi. Może dlatego tak mi się podoba? ;) Lakier w buteleczce wygląda na mocno drobiniasty, natomiast na paznokciach już już słabiej ;)

Zdaje się, że o mojej miłości do ich buteleczek (15 ml), rączek i pędzelków wszyscy pamiętacie - a mnie podobno trudno zadowolić czymkolwiek :P Kryje bez zarzutu po dwóch warstwach, z topem Golden Rose Quick Dry trzyma się bez uszkodzeń 4 dni - nie mam pytań, skoro za lakier dałam niecałe 3 zł licząc już wysyłkę ;)

Znalazłam ich stronę i odkryłam kilka przecudnych brokacików, które chciałabym mieć już i natychmiast :P Urodziny się zbliżają... :P




P.S. Dziewczyny! Na FB "Ostatniej spowiedzi" można wygrać bony upominkowe do perfumerii Douglas: klik!


Malinowe serum do twarzy

Moja miłość do kosmetyków w formie niekremowego serum jest szeroko znana, więc gdy kończę opakowanie jednego to biorę się za mieszanie kolejnego ;) Tak więc po skończeniu wielkiej i kolejnej już z kolei butli serum przeciwtrądzikowego zapragnęłam odmiany - padło na bajecznie proste w wykonaniu serum z ekstraktem z malin.

Potrzebujemy:
  • 3 ml ekstraktu z malin
  • 5 ml witaminy B3 - niacyniamidu
  • 1,25 ml pantenolu (około pół miarki 2,5 - mililitrowej, nikt z tego strzelał nie będzie :P)
  • 20 ml 1% żel hialuronowy - można wziąć też ten 1,5% lub roślinny
  • 25 ml wody lub ulubionego hydrolatu (sama robiłam na wodzie, następnym razem będzie na jakimś hydrolacie)
Jest to delikatnie zmodyfikowany przepis ze strony ZSK - objętości zmienione, żeby łatwiej było odmierzać, i żel hialuronowy roślinny wymieniony na ten 1% (ze względów ekonomicznych :P).

W zlewce umieszczamy składniki w kolejności wypisania, mieszamy i w wyniku dostajemy dość wodniste serum o brązowo - rudym zabarwieniu i zapachu niemalinowym, trochę słodkawym, ale nie nieprzyjemnym;)




Zastanawiałam się, czy zabarwienie zostanie na skórze, ale na szczęście nie ma tego problemu ;)

Serum nadaje się do całej twarzy - także na okołooczne okolice. Nakładałam je wieczorem na dekolt, szyję i ryjek zwykle pod krem, ale czasem stosowałam je solo.

Co dzięki niemu osiągnęłam? Bardzo dobry poziom nawilżenia, zero zapchania. Skóra po aplikacji jest tak przyjemnie napięta i elastyczna :D Cienie i opuchnięcia pod oczami są mniejsze, a suchych skórek brak.

A już masterstwem dla mnie są efekty na dekolcie - miałam pewne kłopoty z pojedynczymi krostkami w tym rejonie - minęło jak ręką odjął ;) Stosuję je czasem też pod wszelkie stosowane przeze mnie maseczki i uważam, że całkiem przyjemnie intensyfikuje ich działanie.

Samo serum może postać 2-3 tygodnie w porywach w lodówce, ale po dodaniu 5 kropel FEOGu (na 50 ml serum) postoi co najmniej 6 miesięcy poza lodówką ;)

Uważam, że jest to całkiem dobry pomysł na pierwsze próby z samodzielnym mieszaniem - przepis jest bardzo prosty ;) A i efekty błogosławione ;)

Co ostatnio ukręciłyście? ;)



Książkowy konkurs!

Pamiętacie moją recenzję "Ostatniej spowiedzi" ? Otóż dla tych, których ta książka zainteresowała mam nie lada gratkę - trzy egzemplarze książki Niny Reichter!


Regulamin konkursu:

  • Konkurs trwa od 6 stycznia 2013 roku do 16 stycznia 2013 roku do godziny 23:59.
  • By wziąć udział, należy: odpowiedzieć na pytanie konkursowe, polubić Fanpage "Ostatniej Spowiedzi" na Facebooku oraz podać swój wiek. 
  • Wybrane zostaną dwie najlepsze odpowiedzi, a jedna z nagród rozstanie rozlosowana między uczestnikami, którzy spełnią wszystkie wymogi.
  • Pytanie konkursowe: Jakie cechy powinna mieć powieść, byś przeczytał/przeczytała ją jednym tchem? (maksymalnie 3 zdania).
  • Zgłoszenia przyjmowane są pod postem konkursowym.
  • Szablon zgłoszenia: 
Polubienie Fanpage (imię i pierwsza litera nazwiska):
E-mail:
Odpowiedź:
Wiek:

Myślę, że to idealna okazja, bo sprawić sobie książkową niespodziankę na Nowy Rok ;)
Serdecznie zapraszam do uczestnictwa ;)

Żeby nie było, że koniecznie trzeba mieszać ;)

Dwa dni temu pokazałam Wam moich patentowych ulubieńców, czyli sposoby urodowe, w których trzeba coś mieszać lub odkryć inne zastosowania jakiegoś kosmetyku. Dziś skupię się na tym, co same możemy wynieść z drogerii/apteki/ewentualnie mydlarni, a co pokochałam miłością wzajemną ;)

  • eyeliner i róż Terracotta Golden Rose - polecam każdemu makijażowemu laikowi - są trwałe i tak proste w obsłudze, że nawet ja daję sobie radę :P
  • serum do rzęs Eveline - idealne jako podkład pod tusz - przedłuża jego trwałość i przeciwdziała osypywaniu i efektowi "pandy". Nie wyobrażam sobie malowania rzęs bez jego użycia ;) U mnie działa też na porost.
  • mydło Alepia z czerwoną glinką - myję nim moją wymagającą cerę, potem wyrównuję pH micelem lub hydrolatem. Bardzo je lubię i w kolejce do wypróbowania stoi już inny jego rodzaj.
  • kremy do twarzy Alterry - ubóstwiam wszystkie rodzaje, chociaż na pierwszym miejscu stacjonuje krem z orchideą. Nie zapychają mnie, nawilżają, nie zostawiają tłustej warstwy. Zastrzeżenia mam tylko do brzoskwiniowego - mógłby się lepiej rozprowadzać i posiadać jaśniejszy odcień.
  • szampon Biokap - w życiu nie myślałam, że szampon może tak ograniczyć wypadanie! Niestety ze względu na cenę raczej się pożegnamy :/
  • matowe błyszczyki Basic - uwielbiam efekt matu na ustach! Szkoda, że wysuszają usta - obecnie ich używanie musiałam ograniczyć :/
  • pianka Isana Locken w starej wersji - dzięki niej uzyskiwałam idealny efekt utrwalenia bez obciążenia. Niewielki zapas jeszcze mam, lecz co ja biedna pocznę potem :/
  • lakier L.A. Colors Aqua Crystals - z całą pewnością ukochany lakier w mojej sporej już kolekcji
  • Ziaja bloker - jedyny trzymający w ryzach moją gospodarkę wodną :P
  • kolagen do dłoni Bingo Spa - ze względu na wchłanianie i pompkę, która ułatwia aplikację po myciu dłoni ;)
  • olej łopianowy Green Pharmacy - lubimy się nadal, chociaż wcieram go dużo rzadziej ;)
  • maski do włosów Bingo Spa - wszystkie i w różnych konfiguracjach kochają moje włosy i mam nadzieję, że się to nie zmieni ;)
  • krem kakaowy Isana do ciała - za zapach i działanie na moją suchą skórę. UWAGA! Pojawił się jego mniejszy odpowiednik do rąk, ale skład bardzo podobny, jeśli nie identyczny ;)
Sporo tego ;) Zastanawiam się, ile zmieni się do przyszłego roku z tego zestawu ulubieńców ;)

Macie dla mnie jakieś drogeryjne typy do wypróbowania? ;)

Zeszłoroczni ulubieńcy - patentowi ? ;)

W ciągu zeszłego roku wypróbowałam masę różnych patentów (sposobów?) kosmetycznych - kilka jest jeszcze w fazie testów, jednak do pewnych będę wracać. Może komuś z Was nasunie to pomysł, czego spróbować w Nowym Roku ;)

Oto one:

  • kremowanie włosów ( KLIK! KLIK! KLIK!) - uwielbiam tą formę kosmetyków nawłosowych - oleju często zdarza mi się po prostu nalać za dużo :P Nie mówiąc już o doznaniach zapachowych przy Isanie kakaowej ;)
  • peeling sodowy (KLIK!) - delikatny (jak dla mnie), a skuteczny jak rzadko ;) I nie uwrażliwia skóry na promienie słoneczne ;)
  • drożdże (KLIK! KLIK!) - zewnętrznie na przetłuszczanie się skóry głowy i na trądzik, a wewnętrznie - master porostowy :D
  • serum ( KLIK! KLIK! KLIK!) - niebywale odpowiada mi ten typ kosmetyków ze względu na swoją żelową formułę (kremowe jakoś mnie tak nie kręcą :P) i intensywność działania;
  • glinka zielona (KLIK!) - pogromca wysypów trądzikowych;
  • kostkowy peeling kawowy (KLIK!) - niewiele sprzątania, a jaki efekt :D
  • niby - Encanto (KLIK!) - moje włosy jednak najbardziej ze wszystkich protein lubią keratynę, więc nie będę im jej odmawiać ;)
  • podpinanie włosów po myciu (KLIK!) - i jest objętość, a nie przyklapus pospolitus ;)
  • kozieradka (KLIK!) - i prawie zero włosów na grzebieniu oraz ubraniach;
  • maski bawełniane (KLIK!) - które można nasączyć czym dusza zapragnie (oczywiście w granicach rozsądku :P) i testować, co skórze najbardziej odpowiada;
  • woda micelarna z biosiarką (KLIK!) - ukochany, doskonale radzący sobie z makijażem micel, ogarniający także zmiany trądzikowe;
  • skrobia ziemniaczana (KLIK!) - jedyny i niepowtarzalny dla mnie puder matujący - na obecną chwilę wydaje mi się, że nigdy się z nią nie rozstanę;
  • maski przedmyciowe na olej i nie na olej (KLIK!) - gdy mało czasu i gdy włosy do odpowiedniego wchłaniania potrzebują temperaturowego kopa ;)
Może Wy podsuniecie mi coś nowego to testów ?;)


Czysta karta?

Witajcie, Drodzy Czytelnicy, w 2013 roku! Mam nadzieję, że macie za sobą Sylwestra spędzonego w jak najprzyjemniejszy dla siebie sposób ;) Wczoraj podsumowałam stary rok, a dziś, jak to na Nowym Roku wypada, czas na postanowienia! :D

  • Zapuścić włosy w skręcie do zapięcia stanika - na razie takie są "rozprostowane". Jeśli nie będę nadal kompulsywnie sięgać po nożyczki, to może mi się to udać :P
  • Wybić na twarzy mendy zwane wągrami. Czyli postanowienie jak co roku, a niektóre ich bastiony nadal się trzymają :/
  • Ogarnąć jakąś mądrą pielęgnację skóry wokół oczu, bo już czas ;)
  • Zabrać się za brzuch - schudnąć nie potrzebuje, ale akurat ta okolica stanowi "mniej piękną" powierzchnię mego ciała :P
  • Psychicznie pozbyć się kompleksów - bo przecież każda z nas jest piękna ;)
  • Oduczyć się zakładania najpierw najczarniejszego scenariusza we wszystkim, co możliwe.
  • Znaleźć więcej czasu dla siebie, albo chociaż więcej czasu na odpoczynek - na razie nie wiem jak, ale coś się może ogarnie :P
  • Wyleczyć się z osobistego pesymizmu.
  • Wywiązać się z tego, do czego się zobowiązałam najlepiej jak umiem ;)
  • Zrobić sobie nowy szablon na bloga - w tej materii będzie to orka jak na ugorze, ale spróbuje.
  • Opanować swoje dość mocne wahania nastrojów - by nie wnerwiać otoczenia.
  • Zrobić w końcu kurs prawa jazdy :P
  • Spróbować w końcu być szczęśliwą ;)
Niemniej wymagań nie mam dużych - chciałabym, żeby bilans tego roku wyszedł lepiej, niż zeszłego - już wtedy będę bardzo zadowolona ;)

A jak jest u Was z postanowieniami noworocznymi ?