Stopy w mięcie ;)


Stopy po okresie zimowym (szczególnie tak długim jak w tym roku) nie prezentują się zwykle najlepiej. Skóra wcześniej ukryta pod grubymi warstwami odzieży i obuwia woła o dopieszczenie przed zaprezentowaniem jej w pięknych sandałkach ;)

Tak też było i u mnie - więc w ruch poszedł Hydromineralny preparat pedicure & peeling Bingo Spa.


Opakowanie: Potężny plastikowy słój ;), praktyczny w obsłudze. Ascetyczna naklejka jest estetyczna oraz wodoodporna ;).

Pojemność/cena: 1000g/ 22-24 zł, np. TUTAJ

Skład:



Chlorek sodu (sól kuchenna), tlenki wapnia, magnezu i siarki, siarczan wapnia, wodorowęglan sodu, mocznik, SLS, błoto z Morza Martwego, olejek miętowy, glikolowe ekstrakty z aloesu i tataraku oraz wodno-alkoholowe z szałwii oraz dębu - mocno solnie i odrobinę ziołowo ;)


Konsystencja: Średnioziarnista sól.

Zapach: Jeden jedyny - olejek miętowy, dokładnie taki, jak w kroplach :P

Działanie: Nie posłuchałam sugestii producenta i nie wsypałam do 5l wody 200 g preparatu - zwyczajnie było mi go szkoda ;). Do kąpieli stóp (10-15 minut) używam około płaskiej łyżki na wymienioną wcześniej ilość wody. Następnie wysypywałam na dłoń niewielką ilość kosmetyku (około łyżeczki) i dość energicznie masowałam lekko wilgotną skórę stóp (każdą przez około 1,5 minuty). Stopy opłukiwałam i wmasowywałam w nie masło czy też balsam.

Po zabiegu skóra jest gładka, odświeżona (uczucie chłodzenia związane pewnie z obecnością olejku miętowego utrzymuje się przez kilka godzin ;)), a przy tym nie odczuwam żadnych objawów wysuszenia, o które u mnie nietrudno. Wiadomo - taki zabieg nie usunie nam nagniotków czy problemów związanych z mocno popękanymi piętami, jednak przy stopach bez takich problemów użycie tego kosmetyku rozwiąże problem rogowaciejącej skóry oraz pomoże utrzymać je w dobrej formie i wyglądzie.

Szczerze mogę powiedzieć, że nie spodziewałam się, że sól do stóp może mnie jeszcze czymkolwiek zadziwić ;)



Problemy włosowe III: jak zlokalizować proteiny i aminokwasy w składzie kosmetyku?



Składniki okołoproteinowe bywają dość problematyczne: bywają włosy, które nie cierpią ich w ogóle, potrzebują ich raz na ruski miesiąc albo kochają w każdej ilości. Jeszcze inne natomiast po jednym z rodzajów protein wyglądają jak milion dolarów, by po innym reprezentować sobą obraz nędzy i rozpaczy. Na jednostki budulcowe białek - czyli aminokwasy - włosy również reagują różnie i one także mogą być przyczyną objawów przeproteinowania.

Całkiem przydatna włosomaniaczce jest więc umiejętność wyławiania ze składu INCI proteinowych czy aminokwasowych komponentów ;)

Czeka mnie pakowanie...

 ... nagród z rozdania ;)

Zestaw kosmetyków Cethapil otrzymuje:




Czekam na maila z adresu, który widnieje w komentarzu ;)

Pozostałym Uczestnikom serdecznie dziękuję za udział ;) Niedługo kolejne prezenty (muszę tylko dom odwiedzić i zrobić zdjęcia :D ).

Jest, jest!

Pisałam niedawno, że w odcieniach pomarańczopodobnych moim paznokciom nie jest "do twarzy". Kolor, który dziś Wam pokażę nie kojarzy się stricte z taką barwą, ale z całą pewnością jest odcieniem, w którym się z miejsca zakochałam!

Lakier Rimmel Salon Pro Reggae Splash nr 705 jest dla mnie skrzyżowaniem brzoskwinki i pomarańczu o pięknym, żelkowym wykończeniu.Miły dla oka i bardzo letni kolorek, nieprawdaż? ;)

Sama buteleczka (z koroną - seria Kate ;)) prezentuje się naprawdę ładnie i elegancko, a matowa zakrętka, mimo swojej szerokości, bardzo pewnie trzyma się w dłoni. Teraz czas na jedyny, ale dość poważny minus tego lakieru - pędzelek, bardzo szeroki (chyba najszerszy ze wszystkich lakierów, jakie posiadam). Wiadomo, złej baletnicy i rąbek u spódnicy przeszkadza, ale ciężko mi nią operować na moich wąskich paznokciach, a poza tym niezmiernie łatwo nabrać nią zbyt dużo produktu, co utrudnia malowanie i schnięcie manicure.

Dwie średniej grubości warstwy kryją idealnie (pierwsza zostawia smugi, przy drugiej wszystko jest w porządku), a całość schnie w granicach przyzwoitości. Nosiłam go na paznokciach 5 dni bez śladów uszkodzeń - jednak moje paznokcie zbyt szybko rosną na dłuższe noszenie (luka przy macierzy :P).

12 ml tego lakieru kosztuje 14-20 zł, w zależności od miejsca ;)











Mimo, że pędzelek mnie wkurza - kolor jest tak boski, że nie mam zamiaru się go pozbywać :D



Upiększenie - mission failed :P

Jak część z Was pewnie kojarzy - dokształcam się w szkole kosmetycznej. Śmigam na zjazdy prawie co tydzień - dzięki czemu miałam okazję odkryć zabieg niezmiernie prosty, który... wiem, że potrafi zdziałać cuda, jednak na mnie chyba nie działa :P Chodzi o zabieg henny na rzęsy - sama miałam wykonywany oraz... ja też potrafię go przeprowadzić, mimo posiadania niespecjalnie zgrabnych rączek ;)

Ciekawe doświadczenie, jednak może nie będę pisać o samym zabiegu (chyba, że wyrazicie zbiorową chęć publikacji takiego posta ;)), tylko o moich odczuciach:
  • Henna rzęsowa powoduje u mnie dyskomfort. Nie jest to jakieś niesamowite pieczenie, swędzenie czy inne podrażnienie, ale moim oczom i ich okolicom coś ewidentnie nie pasuje :P
  • Trzymanie zamkniętych oczu przez 20 minut to dla mnie mega wyzwanie :P Za to nie stanowi dla mnie kłopotu to, że ktoś maca mnie w okolicach patrzałek - 6 lat w soczewkach kontaktowych robi swoje, do mrugania muszę mieć większy bodziec motywujący :P
  • Parafina, czytaj wazelina kosmetyczna się przydaje - zarówno na powiekę dolną, jak i górną (początki bywają trudne) - by uniknąć opcji "Pan da tę pandę" :P
  • Chyba nawet moje rzęsy są ultraniskoporami, bo nie chwyciły koloru w ogóle:P Za to mojej przyjaciółce po 5 minutach(!) (musiałyśmy zmyć ze względu na atak... kaszlu :P) rzęsiątka zabarwiły się na rasową czerń. 
  • Nawet gdyby się zabarwiły - i tak nie nadaję się do rezygnacji z tuszu ze względu na cienkość rzęs - za to K. śmiało może śmigać bez tuszu w najbliższym okresie (zazdroszczę ;)).
Powiedzmy, że nie wiązałam z tym zabiegiem jakiś szałowych nadziei. Myślałam jednak, że będzie efekt hmm... jakikolwiek. Moje włoski wyraziły jednak sprzeciw na całej długości, więc co ja im poradzić mogę :P

Zapamiętać - zabieg ten nie daje u mnie żadnych efektów, nie ma co się męczyć 20 minut w egipskich ciemnościach :P

Będą jeszcze brwi... :P

Jakie są Wasze doświadczenia związane z tym zabiegiem?

A kto jeszcze...



... nie wziął udziału w rozdaniu z kosmetykami Cethapil - tego serdecznie zapraszam do udziału:

KLIK! 

Tylko do północy ;)

Malinowe love ;)

Lakiery piaskowe kusiły mnie niesamowicie odkąd pierwszy raz zobaczyłam jakiekolwiek swatche produktów dających właśnie takich efekt. Los zdecydował, że pierwszym piaskiem wypróbowanym na moich paznokciach był Golden Rose Holiday Nail Color nr 62.

W opakowaniu opisać go można jako malinową bazę z zatopionymi niebiesko-fioletowo-różowo-czerwonymi drobinkami, przez co nawet gdyby nie posiadał piaskowych właściwości byłby lakierem kolorystycznie ciekawym i rzadko spotykanym.

Buteleczka mieści 11,3 ml lakieru (nawiasem - dość dziwna objętość :P), a jej srebrny i kanciasty wygląd bardzo mi odpowiada. Średnio wąski, dobrze skrojony i długi pędzelek osadzony w wygodnej do trzymania zakrętce ułatwia aplikację, a samo malowanie jest bezproblemowe. Lakier po kilku chwilach jest suchy (o czym świadczy pojawienie się chropowatości), a do pełnego krycia potrzeba 2 warstw.

Nosiłam go od soboty do czwartku, nie zauważyłam żadnych uszczerbków oprócz minimalnie startych końcówek na dwóch palcach wskazujących.

Nie mówiąc już o tym, że zakochałam się w tym wykończeniu <3









Uległyście piaskowemu trendowi jak ja czy trzymacie się dzielnie? ;)

Koczek codzienny ;)

Moją ulubioną fryzurą były, są i będą włosy rozpuszczone, jednak nie zawsze mogę je nosić - czasem trafi się bad hair day albo zajęcia w laboratorium - przecież żadna włosomaniaczka nie chce upalić sobie włosów czy zamoczyć ich w czymś niekoniecznie ciekawym jeśli chodzi o względy odżywcze :P.

Największym problemem dla mnie przy spinaniu włosów są... babyhairy, które tworzą mi po jakiejś półgodzinie od spięcia cudowną aureolkę wokół twarzy - coś a'la Chopin po koncercie ;). Pogodziłam się już z tym poniekąd, co najwyżej staram się je pacyfikować opaską - z różnym skutkiem :P.

Kolejny problem - nie trawię gumek do włosów, w żadnej, nawet najdelikatniejszej postaci - uraz został mi prawdopodobnie z dzieciństwa. Moja mama nigdy nie była przesadnie delikatna przy czesaniu mojego futra, a zwykle układanie włosów kończyło się na końskim ogonie.

Kupiłam swego czasu dwie megadelikatne frotki, nie użyłam ich ani razu :P

Czym więc upinam kudełki swe? Używam kokówek - spinek w kształcie literki U z zaokrąglonymi końcami. Swego czasu kupiłam na allegro 100 sztuk za kilka złotych i była to jedna z lepszych inwestycji, jakie poczyniłam:


Do stworzenia koczka, w zależności od dnia, wystarczy mi 3-5 sztuk, a fryzura trzyma się cały dzień ;)

Sam koczek jest fryzurą "bezlustrzaną" - rzadko mam czas i możliwość obejrzeć wynik w lustrze :P.  Łapię wszystkie włosy jak do końskiego ogona (na średniej wysokości), zwijam w rulon, zawijam ślimaczka i wbijam szpilki. Całość - jakieś 20 sekund, jeśli nie poszukuję spinek po pokoju :P




W pełnej okazałości widać młodych gniewnych, czyli moje babyhairy :P

A jakie są Wasze szybkie fryzury? ;)

Próby obciążeniowe ;)

Jak zapowiedziałam niedawno przeprowadziłam na moich włosach testy z użyciem produktów zawierających składniki, których do tej pory unikałam we wszystkim oprócz kosmetyków zabezpieczających- parafiny i filmformerów. Skończyło się nawet na używaniu szamponu z polyquaterium :p

Używałam zestawu szampon i maska firmy Joanna z serii Argan Oil.

Szampon:


Opakowanie: Kształt i design typowy dla kosmetyków włosowych tej firmy - butelka z matowego plastiku z wodoodpornymi naklejkami o nieprzesadzonej szacie graficznej. Płaskie zamknięcie butelki pozwala postawić ją do góry dnem i wycisnąć produkt do ostatniej kropli. Niewielki otwór nie utrudnia dozowania i zapobiega wylaniu zbyt dużej ilości kosmetyku na dłoń.

Pojemność/cena: 200 ml / 6-7 zł.

Skład:


Zestaw detergentów, także mocnych, z odrobiną modyfikowanego oleju rycynowego i arganowego. Zawiera chlorek sodu i hydantoinę - uwaga wrażliwcy. Mimo mocnych detergentów nie jest typowym szamponem oczyszczającym, gdyż ma polyquaterium.

Konsystencja: Lejący, słomkowo zabarwiony żel


Zapach: Orzeszki ziemne +  zapach taki hm, fryzjerski (kojarzy mi się z salonem, nie wiem dlaczego).

Maska:


Opakowanie: Tuba z miękkiego plastiku o identycznym designie jak szampon. Ze względu na konsystencję wydaje mi się jednak, że praktyczniejszy byłby słoiczek ;)

 Pojemność/cena: 150g / 7-8 zł.

Skład:


Bardzo emolientowy. Zawiera parafinę, silikon łatwo zmywalny oraz polyquaterium. Stosunkowo wysoko w składzie pojawiają się olej kokosowy i arganowy.

Zawiera alkohol izopropylowy i hydantoinę - uwaga wrażliwcy.

Konsystencja:


Dość gęste (dlatego do jego wyciskania z tuby trzeba się przyłożyć :P), lekko żółtawe mazidło.

Zapach: Korzenno-orzechowy, podobny jak szamponu, ale nie identyczny.

Działanie: Odniosę się do działania tego zestawu, bo używałam obu tych produktów równocześnie. Przyznam, że pierwszy test wykonałam specjalnie w okresie, gdy nie musiałam za bardzo wychodzić do ludzi (moja rodzinka do paradowania w olejach na włosach jest już przyzwyczajona, więc ewentualny bad hair day nie zostałby szeroko skomentowany :P). Przed myciem użyłam mgiełki olejowo-kremowej.

Szampon bardzo dobrze się pieni i właściwie włosy miałam przy jego spłukiwaniu oczyszczone (przynajmniej na tyle, na ile potrafię to ocenić dotykowo) na poziomie mocnego, typowo oczyszczającego myjadła. Maskę natomiast trzymałam 5-10 minut i pilnowałam się bardzo, by nie przesadzić z ilością. Przy zmywaniu czułam większe wygładzenie (i podejrzewałam mocne obciążenie przez to) niż przy użyciu bezoblepiaczowej odżywki. Zabiegi pomyciowe wyglądały u mnie jak zwykle.

Efekt? Fryzura była całkowicie pogodoodporna, nawet na wiatr :O Nic nie odstawało, wszystko było idealnie ujarzmione, miękkie i mięsiste, a przy tym - w ogóle nieobciążone (co szczerze mnie zdziwiło). Loczki skręciły mi się nawet wyżej niż zwykle, a własna rodzicielka pytała mnie, co tym razem wymyśliłam, że tak mnie skręciło ^^.

Przy kolejnym myciu powtórzyłam zestaw. Niestety, tym razem włosy nadawały się do pokazania tylko w pierwszym dniu (lekko obciążone). W drugim dniu wołały o porządne mycie - co jest o tyle dziwne, że normalnie myję włosy co 3 dni średnio. Nie pomógł także eksperyment z nienakładaniem niczego przed myciem - użycie tego szamponu i maski dwa razy pod rząd zawsze gwarantował przyklap.

Pamiętać jednak należy, że jestem posiadaczką włosów niskoporowatych, które z definicji łatwiej jest obciążyć ;). Niemniej jednak przekonałam się, że ten zestaw będzie bardzo dobrą alternatywą na większe wyjścia oraz szalejącą pogodę, bo jednorazowy efekt jest bardzo fajny i przewidywalny ;).

Może polecicie mi coś jeszcze z filmformerami z własnych doświadczeń?

Problemy włosowe II: suche końcówki, mimo pielęgnacji



Po pierwszym poście z tej serii, który dotyczył problemu rozdwojonych końcówek wiele z Was zgłaszało mi, że wprawdzie ten kłopot Was nie dotyczy, ale za to końcówki są suche, sianowate i szorstkie mimo, że dbacie o nie jak najlepiej. Skąd więc się bierze taki stan rzeczy?


prosalon.eu

Na powyższym rysunku mamy ukazany przekrój przez łodygę włosa. Jedynka opisuje zewnętrzną osłonkę włosa, na której zaznaczone są łuski, dwójka - warstwę korową, trójka - rdzeń włosa.

Atramentowo

Obok akademika mojej przyjaciółki, przy ulicy Gramatyki w Krakowie, znajduje się malutki sklepik kosmetyczny Magdalena. Dość często o niego "zawadzam" wracając ze spacerów czy z zakupów w Biedronce - ceny niskie, sporo trudnych do zdobycia kosmetyków i bardzo miły Pan Sprzedawca ;)

Właśnie dzięki temu sklepikowi weszłam w posiadanie kilku lakierów Virtual Mini, w obłędnej cenie 2,75 zł :P.

Dziś będzie o odcieniu mocno atramentowym (lakiery niestety nie mają numerków ani nazw :/). Kojarzy mi się z lakierem Miyo, jednak tutaj wykończenie jest dużo bardziej błyszczące, a kolor bliższy granatu w pewnym oświetleniu ;).

5 ml lakieru to taka ilość, która daje nadzieję, że kiedyś zdążę go zużyć do końca :P. Buteleczka jest "beznapisowa", troszkę beczułkowata i bardzo mi się podoba. Pędzelek wąski, średniej długości - bardzo wygodny w obsłudze. Sam lakier jest dość rzadki, ale nie rozlewa się po skórkach, schnie dość szybko i do pełnego krycia potrzebuje 2 warstw. Trzyma się 3-4 dni bez uszkodzeń - w połączeniu z ceną tworzy to duet idealny wręcz :D





Pojuwenaliowo ;)

Ostatni tydzień poświęciłam na krakowskie juwenalia (przedostatnie w życiu :O ), chociaż właściwie nie całkiem - poranek i popołudnie spędzałam na zajęciach na uczelni, natomiast wieczory oraz noce mijały mi na koncertach i innych typowo studenckich zajęciach :p

Jak widać w tym zestawie brakuje czegoś - odpowiedniej dawki snu, która u mnie jest całkiem wysoka (stety-niestety). Łatwo można przewidzieć, że w okolicach niedzieli wyglądałam jak śmierć na nartach z cudownymi fioletowymi obwódkami wokół oczu.

Dlatego zafundowałam sobie na szybkości odnowę biologiczną ;)

Ciało:


Włosy:

Twarz:

  • mycie mydłem węglowym (tak, w końcu się do niego dobrałam ;));
  • Savon Noir na 7 minut;
  • zmycie, nałożenie drożdżowej maseczki Bingo Spa na 15 minut;
  • zmycie, tonik z kwasem mlekowym.
Muszę przyznać, że po takim zestawie i większej ilości snu wyglądam dużo lepiej (cienie jeszcze się trzymają, ale je spacyfikuje :P).

Gdyby tak jeszcze głos wrócił mi do moich normalnych rejestrów to byłoby wręcz cudnie.


Za to mogę się "pochwalić", że zachrypłam głównie z powodu śpiewania właśnie tego utworu. Było warto ;)

W błękitach

Kompulsywne zakupy lakierowe, szczególnie, gdy mam gorszy nastrój, to wręcz mój znak rozpoznawczy ;). Lakier, o którym dziś Wam opowiem, zakupiłam, gdy wraz z przyjaciółką "zwiedzałyśmy" Kraków w poszukiwaniu pewnej instytucji. W sklepie "wszystko po 3 zł" ;).

Do lakierów dostępnych w takich przybytkach byłam nastawiona sceptycznie - zwykle stoją tam dość długo, są mało trwałe, schną wieki, rozwarstwiają się... Jednak połączenie mojego nastroju z niesamowitym kolorem tego lakieru firmy Lemax - rozbielonym błękitem - przesądziła sprawę.

Buteleczka jest trochę bazarowa, szczególnie te "holo-napisy" (nawiasem - żadnego efektu holograficznego nie zauważyłam :P), jednak jest dość poręczna, a wąskim pędzelkiem wygodnie się maluje. Lakier jest dość rzadki, do pełnego krycia potrzeba 3 warstw - które o dziwo nie schną wieki.

Co najlepsze... jest niezniszczalny. Z powodu braku czasu nosiłam go 6 dni na paznokciach i nie zauważyłam najmniejszego uszkodzenia!

Nigdy nie wiadomo, gdzie dorwie się perełkę kosmetyczną ;)




Saw palmetto (palma sabałowa) - by włos z głowy nie spadł



Istnieje kilka ziół, których nazwy dość często obijają mi się o uszy przy okazji kwestii związanych z wypadaniem włosów. Jednym z takich ziół jest chociażby palma sabałowa (saw palmetto), która jest składnikiem mojego ulubionego szamponu Biokap. Znana jest także z... leków dla mężczyzn na prostatę czy też specyfików mających na celu walkę z łysieniem androgenowym.

Zwiedziłam sklepy z półproduktami w poszukiwaniu ekstraktu z tej rośliny - niestety, nie znalazłam (ale jestem mało spostrzegawcza, może Wy widzieliście gdzieś?), za to dzięki znajomemu dołapałam specyfik z tym, czego mi potrzeba, w formie kapsułek - firmy Puritans Pride - koszt 20 kilku złotych, można kupić taniej ;).




Nie byłabym sobą, gdybym nie sprawdziła, co jest w środku :P Po testach rozpuszczalności przeprowadzonych w etanolu i oleju stwierdzam, że nie jest to "ekstrakt, że ekstrakt", tylko zmikronizowany owoc palmy sabałowej - całość nie ulegała rozpuszczeniu w obu rozpuszczalnikach. Mądrzejsza o tą wiedzę przystąpiłam do działania.

Rozpoczęłam od zalania zawartości kilku kapsułek wodą i odstawienia na kilkanaście minut. Doskonale wiecie, że mój nos jest niewrażliwy na wszelkie smrody, więc wyobraźcie sobie, że smród, jaki poczułam ze szklanki nawet mnie osłabił. "Napar" taki śmierdzi bowiem wymiocinami ^^. Całość zaliczyła zlew w tempie sprinterskim.

Po upadku pierwszego pomysłu dorwałam buteleczkę, wsypałam do niej zawartość 10 kapsułek, zalałam 60-70 ml oleju winogronowego i ustawiłam w słonecznym miejscu (na parapecie). Codziennie wytrząsałam zawartość, a po miesiącu przystąpiłam do testów. Część olejku przesączyłam przez gazę, a część zostawiłam z "farfoclami" - wersja nieoczyszczona całkiem fajnie sprawdza się jako preparat do peelingu skóry głowy :D Sam macerat jest mocniej zielony niż wyjściowy olej winogronowy.



Olejowałam tym moim "palmowym maceracikiem" skalp przed myciem na 1-20 h, zmywałam szamponem i przeprowadzałam cały, normalny rytuał pielęgnacyjny ;) Myję włosy średnio 3 razy w tygodniu - i właśnie przy trzecim myciu po olejowaniu skalpu tą mieszanką zauważyłam znaczące zmniejszenie ilości włosów w odpływie (nie czeszę włosów, więc zwykle jest ich dość sporo - poza tym moje ostatnie osłabienie odporności spowodowało zwiększoną migrację włosów z głowy). Po 2,5 tygodnia wyciągałam 1/3 tej ilości włosów, co zwykle, i ta ilość utrzymuje się do dziś (6 tygodni kuracji). Do tej pory takie efekty miałam tylko po wspomnianym szamponie i po naparze z kozieradki. Pojawił się także zmasowany atak bejbików - za parę miesięcy znów będę mieć co ujarzmiać :P. Zaobserwowałam także przyspieszenie przyrostu - o 1 cm więcej na miesiąc urosły ;)

Aaa, zapomniałabym - macerat olejowy nie śmierdzi w ogóle - nie ma zapachu ;). Gdyby któraś z Was chciała spróbować - pamiętajcie o próbie uczuleniowej!

Mocna fuksja


Z wiekiem zauważam u siebie tendencję do mocniejszych akcentów w makijażu - wcześniej rzadko (ba, chyba w ogóle) wychodziłam poza granicę delikatnych róży czy nudziaków. Dopiero niedawno weszłam w etap "hulaj dusza", wywołując mocne zaskoczenie u mojej drugiej połówki :P

Rimmel Apocalips w odcieniu 303 Apocalyptic to piękna fuksja w postaci błyszczyka/szminki w płynie. Sama raczej w życiu nie wpadłabym na to, że ten kolor do mnie pasuje - jak widać uczyć należy się całe życie :P



Opakowanie: Ciekawie zaprojektowane półprzeźroczyste opakowanie, kojarzące mi się kształtem z kryształami. Srebrne napisy dopełniają całości. Pędzelek - całkiem nieźle skrojony, umożliwia bardzo precyzyjne nakreślenie konturu ust, jednak zawarty w nim zbiorniczek często powoduje nabieranie zbyt dużej ilości kosmetyku.

Pojemność/cena: 5,5 ml/około 30 zł.

Zapach/smak: Ledwo zauważalny, owocowy.

Działanie: Jako tzw. lakier do ust po aplikacji całej ilości zawartej w zbiorniczku nadaje niesamowity połysk ustom - super, fajnie, tylko przy okazji zostawia znaczne ślady na wszystkim wokół, jednak nie ma tendencji do migracji poza kontur warg. Dlatego sama często odciskam jego nadmiar w chusteczkę - blask nie jest już tak spektakularny, jednak kolor pozostaje i jest w takim wydaniu naprawdę trwały. Poza tym nie odbija się na otoczeniu :P.
Ściera się bardzo równomiernie, nie pozostawiając asymetrycznych plam.



Jest całkiem trwały - 3h wytrzymuje bez poprawek niezależnie od sposobu nakładania (bez jedzenia i picia), natomiast "odciśnięty" potrafi przeżyć starcie z posiłkiem.
Innym miłym zaskoczeniem jest to, że nie wysusza moich ust nawet podczas całodniowego noszenia, do czego mam niestety tendencję przy korzystaniu ze szminek.

Jestem mile zaskoczona tym, jak sprawił się u mnie ten "lakier do ust", upatrzyłam sobie nawet kolejny odcień :D

Loczki na piance

Jak mogliście zauważyć czytając post dotyczący mojej stylizacji włosów używam sporo różnego rodzaju stylizatorów "na raz". Jestem nocnym wiercipiętą, a po takim gipsowaniu fryzura wygląda nienagannie przez 3-4 dni. Czasem jednak ciągnie wilka do lasu, czyli mnie do eksperymentów ;).

Wykorzystałam tym razem jedynie piankę Isana Locken w starej wersji.
Gdy włosy wyschły zaliczyłam pierwsze zdziwko - były sucharki do odgniecenia! Oczywiście nie takie, jak po moim normalnym zestawie, ale były - nie odgniotły się same podczas mojego intensywnego nocnego wiercenia się.

Co uzyskałam? Oczywiście loki :P Miałam jednak więcej spostrzeżeń - włosy były dużo bardziej
puszyste i miękkie (jak dla mnie wręcz za miękkie, przyzwyczaiłam się do minimalnej sztywności po żelu) i trochę jakby naciągnięte na długość. Niestety nie wszystkie - spotkało to głównie pojedyncze pasma, przez co wyglądałam, jakby mi dołem włosów brakowało :P

Co mnie dość mocno zaskoczyło - fryzura na drugi dzień po nocy nadawała się jeszcze do ludzi, ale trzeciego dnia pozostało mi tylko złapać za kokówki, bo dół wołał o pomstę do nieba.

Niemniej wydaje mi się, że za kilkanaście centymetrów będzie to mój jedyny środek stylizujący :D



Kropla arganu


Olejek arganowy w pielęgnacji włosów kusił mnie już od dawna - wyobraźcie sobie, że do tej pory nie miałam ani jednego kosmetyku włosowego z tym składnikiem, normalnie wstyd :P. Moja przygoda z nim rozpoczęła się od preparatu zawierającej niewielką jego ilość. Chcecie poczytać o moich odczuciach związanych z oliwką do włosów Le Petit Marseillais ?


Opakowanie: Buteleczka z atomizerem z żółto-pomarańczowego plastiku o dopasowanych kolorystycznie napisach - całkiem ładna, chociaż kończyn nie urywa ;)

Sam atomizer jest nieporozumieniem - nie ma możliwości równomiernego spryskania za jego pomocą włosów (olejek jest zbyt gęsty) - zabawa skończyła się na tym, że oliwkę dozuję spryskiwaczem na dłoń i tak wcieram we włosy.

Pojemność/cena: 150 ml/41,90 zł.

Zapach: Kwiatowo - pudrowy i bardzo delikatny, na włosach zapach jest już niewyczuwalny.

Konsystencja:


Przeźroczysty, dość lekki olejek.

Skład: Glycine Soya Oil, Parfum, Argania Spinosa Kernel Oil, Butyrospermum Parkii Oil, Lecithin, Ascorbyl Palmitate, Alpha-Isomethyl Ionone, Benzyl Salicylate, Coumarin, Linalool, Limonene.

Produkt ten to właściwie... olej sojowy, ponieważ dopiero po mieszance zapachowej występuje olejek arganowy, masło shea czy lecytyna. Reszta odpowiada za konserwację i stabilność konsystencji.

Działanie: Moje seanse z tym panem trwały od godziny do godzin kilkunastu, a nawet kilkudziesięciu. Nie mogę zaprzeczyć, że jest to jeden z moich olejowych faworytów - włosy po jego użyciu są niezmiernie błyszczące, okiełznane i mocniej skręcone. Poza tym są odczuwalnie miększe, ale nie za miękkie (tego efektu nie lubię) i bardzo mięsiste. Całkiem nieźle radzi sobie też w roli... odżywki bez spłukiwania, ale w naprawdę śladowej ilości bądź zaaplikowany w niewielkiej ilości na same końcówki. Sprawdza się też jako składnik domowego, szybkiego kremo-olejowania. Być może kiedyś skuszę się na inne wersje oliwek do włosów tej firmy (tja, jak przerzedzę zapasy, bo nie mam już powoli gdzie tego trzymać :P).

Niemniej jednak - sprawdzenie wpływu oleju arganowego w większej ilości na moje włosy dopiero mnie czeka ;)

Jakie są Wasze doświadczenia z tym olejkiem?

Problemy włosowe I- rozdwojone końcówki, mimo pielęgnacji



Jeśli ktoś z Was jest w pełni zadowolony ze swoich włosów może śmiało porzucić czytanie tego cyklu ;). W wolnych chwilach "spaceruję" po wątkach na wizażowym forum i niektóre włosomaniacze problemy dość często się powtarzają - będę tutaj mówić właśnie o nich ;). Cała ta seria powstanie na prośbę moich koleżanek z wątku Walka o zdrowe i piękne włosy.

Dbam o włosy, olejuję, odżywkuję, cackam się z nimi, podcinam, a one ciągle rozdwojone!

Wiele zależy w takim przypadku od tego, co robiliśmy z włosami przed erą włosomaniactwa - jeśli włosy były bardzo "sterane życiem" (prostowaniem, rozjaśnianiem, farbowaniem, trwałą) możliwym jest, że problemy z rozdwajaniem skończą się dopiero po odrośnięciu włosów. Jednak czasem... same możemy zrobić sobie krzywdę - możliwymi przyczynami rozdwajania mogą być:

Czerwona pomarańczka

Próbuję i próbuję pomarańczowych odcieni lakierów, by dobrać coś, co będzie pasowało do odcienia mojej skóry... Oto kolejna spowiedź z testów :P

Lakier Rimmel 60 seconds Sun Downer nr 440 to kolor na pograniczu pomarańczu i czerwieni, niespecjalnie kojarzący mi się z zachodem słońca. Jednak nie można mu odebrać wakacyjnej urody ;).

Buteleczka jest ładna, nie przesadzona, zakrętka dobrze trzyma się w dłoni. Za to pędzelek to dla mnie tragedia, ale pewnie dlatego, że nie trawię szerokich pędzelków - mam za wąskie paznokcie i po prostu się nie mieszę :P.

Dwie warstwy kryją idealnie, bez smug, grudek i bąbelków. Muszę też przyznać, że schnie w trymiga, a jego żelkowe, bardzo błyszczące wykończenie przyciąga wzrok. Wytrzymał bez uszkodzeń 4 dni na moich paznokciach, co także jest niezłym wynikiem.

Opakowanie kryje 8 ml lakieru w cenie około 12 zł, możemy go dopaść w Rossmannie.

A ja muszę się się chyba pogodzić z tym, że pomarańczowe lakiery bardzo średnio wyglądają na moich paznokciach :/




Przepraszam za środkowy paznokieć, nie zauważyłam xD

Kumulacja kwietniowa i coś dla Was wszystkich ;)

Kwiecień - plecień, bo przeplata - trochę zimy, trochę lata ;). Zdanie w 100% prawdziwe w tym roku, bo na początku miesiąca pomykałam jeszcze w zimowym obuwiu i płaszczu, a obecnie... latam w sandałkach :P. Może nie mam wielu lat na liczniku, ale takiej sytuacji wcześniej nie kojarzę.

Chyba ta pogoda jest "winna" bardzo dziwnemu zjawisku, jakie zauważyłam tworząc to comiesięczne zestawienie, ale o tym - później w poście ;). Tak samo jak o niespodziance dla Was :D

Kosz w tym miesiącu zaliczyły:

  • krem Isany shea&kakao - zauważyłam, że co miesiąc zużywam jego opakowanie :P;
  • Bingo Spa Kuracja 12 ziół - jestem z siebie dumna, był jej cały litr! :D;
  • żel + szampon Alterra Perfumfrei;
  • żel do higieny intymnej Facelle Sensitive;
  • eyeliner marki Lambre;
  • antyperspirant w kremie Ziaja Active;
  • top coat Quick Dry Golden Rose;
  • błyszczyk do ust Glazewear Avon;
Coś słabo, prawda? Obiecuję poprawę ;)

Co do zakupów... będzie chyba mocne zdziwko :P


Lakiery: Virtual mini kupiony za 2,75 zł ze względu na piękny, mocno-niebieski kolor oraz Lemax - złapany w sklepie typu "wszystko po 3 zł" i kupiony ze względu także na... kolor :P

Niebieskości rządzą po całości w moich zbiorach lakierowych ;)

I na tym koniec moich zakupów kosmetycznych - a naprawdę wcale się nie ograniczałam! Chyba biometr zakupowy w tym miesiącu miałam wybitnie niekorzystny :P

Wyprzedaż w Colloseum trwała nadal, a ja, jako kieckomaniaczka, nie mogłam przejść obojętnie obok niektórych ciuszków :P



Tak, te sukienki mają identyczny krój i zdarza mi się taka sytuacja po raz pierwszy :P. Leżą cudownie, a kosztowały 16zł/ sztukę. Nie mogłam się zdecydować, wzięłam obie :P


 Ta kiecka wg mojej przyjaciółki leży idealnie, więc cóż... nie śmiałam się przeciwstawić ;) 30zł.


Butelkowozielona, sztruksowa mini z Innej - 20 zł.

Rasowy niszczyciel obuwia uzupełnił także zapasy ogumieniowe, a dokładniej - przybyło mi sandałków :D


Zapinane na zamek gladiatorki z frędzlami na płaskiej podeszwie: 19,99 zł :D


Bardziej kobiece butki - kwiatuszki :D 29,90 zł.

Macie ochotę na rosyjskie kosmetyki? W sklepie skarbysyberii.pl możecie zrobić zakupy o 30% taniej ;). Wystarczy przy podsumowaniu koszyka wpisać kod rabatowy KASCYSKO.



Kusi Was coś z "rosyjskiej" oferty?