Chaber z teksturą ;)



Kolejny dziś piasek (tak, wiem, zwariowałam na ich punkcie, zdaję sobie z tego sprawę :P), tym razem z grupy moich ulubionych odcieni, czyli niebieskich ;).

Lakier Ados Texture Effect nr 05 ma piękny, chabrowy kolor. Wydaje mi się, że w porównaniu do swoich braci (TUTAJ, TUTAJ, TUTAJ i TUTAJ) jest najmniej chropowaty, jednak nie przeszkadza mi to w żadnym stopniu, może nawet dodaje uroku ;)

W tym egzemplarzu pędzel znów rozszerza się ku końcowi, jednak chyba nie spodziewałam się niczego innego :P.  Buteleczka ładna, do tego cena (6,99zł/10ml w Drogeriach Polskich), trwałość (3 dni, zero uszkodzeń), czas schnięcia w normie - wydaje mi się, że schnie trochę dłużej od reszty.

Zmywanie go jest bezproblemowe (swoją drogą ostatnio pomalowałam paznokcie lakierem brokatowym, dało mi zmywanie w kość, oj dało :P).

Na zdjęciach widoczne są 2 warstwy.

Żałuję, że paleta kolorystyczna jest tak niewielka (chociaż może to dobrze dla mojego portfela :P).






Dwa lata minęły jak jeden dzień ;)



Oczywiście dwa lata włosomaniactwa, które tak weszło mi w krew, że... zapomniałabym o tak pięknym jubileuszu (albo może upał ograniczył moje zdolności umysłowe :P). Cóż się wydarzyło (lub nie) w ciągu ostatniego roku?:

  • wypróbowałam na moich włosach miliard różnych kosmetyków :P;
  • zakochałam się w połączeniu olejowania i maski przed myciem; 
  • odkryłam ulubiony szampon, z którym jednak rozdzieliła mnie moja ultraniskoporowatość;
  • włosy znacznie urosły, i "dolny prześwit", dzięki podcinaniu, odszedł w niepamięć;
  • przeszłam całkowicie na mycie mocnymi szamponami;
  • pozostawienie produktu do spłukiwania na włosach po myciu ograniczyłam do maksymalnie 10 minut (znów porowatość);
  • stworzyłam spis odżywek emolientowych oraz spis odżywek proteinowych, z których jestem niebywale dumna (wczoraj przeanalizowałam wszystkie produkty Alverde i Balea oraz dodałam je do odpowiednich grup, w planie mam kolejne aktualizacje ;));
  • ciągle próbuję rozjaśniać włosy naturalnymi sposobami :P;
  • zaczęłam zabezpieczać końcówki silikonami, a także wprowadzać je w odżywkach;
  • to wprawdzie osiągnięcie dwuletnie, ale grubość mojego kucyka osiągnęła 8 cm, gdy dwa lata temu było... 6cm ;D;
  • po usilnym namawianiu przez koleżanki-włosomaniaczki z Wizażu rozpoczęłam prace nad cyklem Problemy włosowe;
  • stałam się niepoprawną zbieraczką półproduktów, a także produktów do spłukiwania i wielu innych :P;
  • nadal nie odwiedziłam fryzjera - będzie już ze 3 lata :P;
  • mimo prób, nie zamierzam wrócić do czesania;
  • wkręciłam kilka osób we włosomaniactwo ;)
Wiadomo, z takiej okazji wszyscy czekają na zdjęcia... więc proszę ;)








Czasy licealne (jakieś 5-6 lat temu) - szampon koloryzujący Palette + jakikolwiek szampon, ot, cała pielęgnacja.





Po dwóch tygodniach pielęgnacji (nawiasem, pojechałabym znów do Mrzeżyna! <3).


Listopad 2011 roku, powoli zaczyna się coś dziać, jednak włosy są troszkę obciążone (powolny koniec przygody z myciem odżywką) oraz nie próbowałam podpinania.


 Kwiecień 2012 roku, mamy barana :P


Zdjęcie sprzed roku, włosy idealnie wtedy zebrały się po obu stronach, tworząc wielki prześwit :P

Oszczędzę Wam zdjęć z okresu ostatniego roku, dodam najświeższe, by było widać różnicę ;)






Wydaje mi się, że widać różnicę ;)

Jak Waszym włosom minął ostatni rok ? ;)

Jak opanowałam trądzik XVIII: micelik po raz trzeci



Dwa samorobione micele, stworzone swego czasu(TUTAJ i TUTAJ), były dla mnie naprawdę sporym, pielęgnacyjnym odkryciem - wątpiłam, by cokolwiek innego mogłoby obie te mieszanki zrzucić z czoła rankingu.

Nieoczekiwanie - tak właśnie się stało, i to za sprawą produktu całkowicie... drogeryjnego.

Mowa o płynie micelarnym Hydrain 3 Hialuro od Dermedic.


Opakowanie: Przeźroczysta, solidna butelka z pstrykowym zamknięciem, o dość ascetycznym wyglądzie (co mi bardzo odpowiada).

Pojemność / cena: 400ml / 25-35zł
                              200ml / 13-20zł

Skład: Woda (producent podaje, że termalna), gliceryna (humektant), substancja renatłuszczająca (będąca dodatkowo emulgatorem i stabilizatorem piany), hialuronian sodu, mocznik, humektanty, proteiny pszenicy, aminokwas (lizyna), stabilizatory, konserwant i zapach.


Całkiem przyjemny ;)

Konsystencja: Niczym woda, jednak pieni się po wstrząśnięciu.

Zapach: Zaskoczenie - pachnie! Słabo, lekko cukierkowo, jednak przyzwyczaiłam się do bezzapachowych produktów tego typu.

Działanie: Podchodziłam do niego jak pies do jeża, bojąc się niemiłych efektów na swojej twarzy. Przełamałam się jednak i w ten sposób znalazłam mojego obecnego faworyta ;). Miałam także dla niektórych nieodżałowany micel z Biedronki, jednak nie podszedł mi zbytnio.

Płyn ten przede wszystkim nie wywołuje żadnych niepożądanych reakcji w okolicach moich oczu - z racji tego, że od 7 lat jestem kontaktowa moje przewrażliwienie na tym punkcie jest spore :P. Usuwa bezproblemowo makijaż oczu (a kilka moich tuszy było dość pancernych), nie powodując przy tym zwiększonego wypadania rzęs. Nie zauważyłam w trakcie jego stosowania żadnych dodatkowych zmian trądzikowych czy podejrzanych podskórnych gul. Cera po użyciu nie jest lepka, ściągnięta ani podrażniona, rzekłabym nawet, że odrobinę nawilżona (czasem kładłam się spać tylko po zmyciu nim makijażu, a rano nie miałam na twarzy skórkowej Sahary). W czasie jego używania zauważyłam wyrównanie kolorytu cery oraz zmniejszenie liczby zaskórników na czole (łatwe do stwierdzenia, skóra w tym rejonie stała się po prostu gładsza ;)).

Z całą pewnością wrócę do niego ;)

Może Wy polecicie mi jakieś Wasze micelarne hity ? ;)

Zieleń oceanu :P



Mam problem z określeniem tego, z czym kojarzy mi się odcień prezentowanego dziś lakieru piaskowego (tak, wiem, znów, ale moje zapasy się już kończą, wybaczycie? ;)). Kolor trochę morski, trochę zielony, a miejscami nawet niebieski  - błyszczący, brokatowy, ale wcale nie kiczowaty ;). Do tego cudownie prezentuje się na paznokciach ;).

Ados Texture Effect nr 04 przybył do mnie ze sklepu internetowego, bo wtedy jeszcze nie wiedziałam, że można go dorwać w Drogeriach Polskich w cenie 6,99 zł za 10 ml (co zaowocowało kupnem kolejnych dwóch kolorów :P). Pędzelek znów dorwałam jakiś taki lekko rozcapierzony (tylko biały tynk nie miał tej właściwości), jednak na szczęście nie przeszkadza to w malowaniu.

Schnie najszybciej z piasków tej firmy, wytrzymuje 4 dni bez uszkodzeń, do tego nie jest nadmiernie chropowaty (niektóre piaski potrafiły zaciągnąć mi rajstopy :P).

Wydaje mi się, że jest bardzo podobny, jeśli nie identyczny jak lakier piaskowy Wibo, jednak porównanie dopiero w planach ;).








Problemy włosowe V: jak często używać szamponu mocno oczyszczającego?




Szampon oczyszczający (w domyśle - mocny) powinien posiadać kilka cech, o których pisałam już TUTAJ. Częstotliwość jego używania owiana jest jednak sporą liczbą legend, mitów i domysłów, wśród których naprawdę można się zgubić...

Z włosami jest jak ze skórą - każde są inne, jak powszechnie wiadomo ;). Lubią co innego, potrzebują czego innego. Najprostszą odpowiedzią na pytanie zawarte w tytule jest... używanie mocnego szamponu tak często, jak włosy i skóra głowy tego wymagają. Nie można sprowadzić tego do schematu takowego: "szampon mocno oczyszczający raz w miesiącu/tygodniu". Jednym z pierwszych działań początkującej włosomaniaczki powinien być właśnie dobór odpowiednich kosmetyków myjących oraz częstotliwości ich używania, co jest sprawą wysoce indywidualną, związaną między innymi z: używanymi kosmetykami, porowatością, trybem i miejscem życia (np. twardość wody), stanem ogólnym włosów i zdrowia, alergiami (np. na detergenty siarczanowe tj.: SLS, SLES, ALS, SMS i inne).

Mały przykład z mojej włosowej historii - w początkach włosomaniactwa myłam fryzurę odżywką, mocnego szamponu w zasadzie mogłam nie używać (korzystałam z niego raz na 1,5-2 miesiące). Później przerzuciłam się na delikatne szampony (odżywka stała się za słabym środkiem) + rypacz co 3-4 tygodnie, by dość szybko przejść na częstotliwość raz w tygodniu.

Obecnie używam właściwie tylko szamponów z mocnymi detergentami - już od dłuższego czasu. Włosom bardzo to odpowiada, bo niczym innym nie można doprowadzić ich do stanu satysfakcjonującego mnie domycia ;). W historii tej główną rolę wzięła zmieniająca się (spadająca) porowatość.

Co natomiast zrobić, jeśli skóra głowy "lubi się" z mocnymi myjadłami, a włosy już nie? Tutaj z pomocą przychodzi nam metoda "podziału", której wyższą wersją jest metoda OMO (odżywkowanie-mycie-odżywkowanie) - skórę głowy można umyć jednym środkiem, a długość innym. Tą samą technikę wykorzystać można, gdy jest odwrotnie - skóra reaguje podrażnieniem na mocne środki, a włosy nie dają się domyć niczym innym.

Czego używacie do mycia włosów i w jakiej częstotliwości? ;) 


Rzęsy do samego nieba ;)



Która z nas nie chciałaby mieć długich, podkręconych i gęstych rzęs? Wszystkie chcemy takowe mieć, prawda? ;) Niestety, muszę pogodzić się z tym, że natura poskąpiła gęstości moim firankom, jednak długość przecież można podrasować... ;)

Dane mi było przetestować serum do rzęs QuickMax, której dystrybutorem jest lux-style.pl





Opakowanie: Opakowanie z aplikatorem w formie pędzelka, poręczne, łatwe w obsłudze, zapakowane dodatkowo w całkiem solidny kartonik. Całość utrzymana w złotej tonacji ;).

Pojemność/cena: 5ml / 149,95zł.

Skład: Enzyme „EPM”, Distilled Water, Wool Bursa Growth Genes, Toumingzhisuan Sodium, Ethyl Amide MEA, Hydrolized Keratin, Propylene Glycol, Sorbitol, Collagen Sodium, Wheat Germ Acid, Linoleic Acid, Chitosan Glycosaminoglycan, Nettle Extract, Bitter Orange Flower Oil, Fourteen Acylanting, Moisturizing, Natural Extracted Cellulose A, Vitamin E,  Vitamin C, Panthenol, Allantoin, The Yankees Glycerin Extract.

Tajemniczy enzym EPM odpowiedzialny za stymulację wzrostu rzęs, czynniki wzrostu pozyskane od owiec, keratynę, kolagen, witaminy, humektanty takie jak pantenol, kwas hialuronowy, sorbitol czy glikol propylenowy.

Całkiem ładny ten skład ;)

Konsystencja: Środek ten ma postać zbliżoną do... wody ;).

Zapach: Bezzapachowy.

Działanie: Po pierwsze - pewna nieścisłość. Na opakowaniu widnieje sugestia o aplikacji po demakijażu na 2 minuty i zmyciu (konsultując to z innymi dziewczynami - efektów brak), natomiast na stronie produktu - o aplikacji na noc. Stosowałam tą drugą wersję, nie zauważyłam podrażnienia czy zaczerwienienia oczu ani żadnych innych efektów ubocznych. 

Przed kuracją:


Po:




Cóż mogę powiedzieć - produkt naprawdę działa, nawet osoby z mojego otoczenia pytały mnie, czy nie przedłużyłam sobie rzęs. Dodatkowo są wyraźnie grubsze, mniej wypadają (chociaż na początku kuracji wydawało mi się, że lecą minimalnie bardziej) i co bardzo ciekawe - są ciemniejsze ^^. Fakt, nie zauważyłam tego, na czym zależałoby mi najbardziej - zagęszczenia, ale widać nie mogę mieć wszystkiego (chociaż za tą cenę... ;)). 

Podsumowując - działa jak najbardziej, ale cena odstrasza... :P

Czym dopieszczacie swoje rzęsy? ;)



Chropowata brzoskwinka ;)



Kolejny piaskowy lakier na moich paznokciach - przepraszam Was za monotematyczność w postach lakierowych, jednak ten trend jak żaden inny trafił w moje gusta ;).

Ados Texture Effect nr 06 to ładny, brzoskwiniowy odcień koloru pomarańczowego (odkąd odkryłam, że mi pasuje, polowałam na ten egzemplarz). Gdy kupowałam swoje Adosy przez Internet akurat nie był dostępny, nad czym bardzo ubolewałam - dorwałam go jednak w sklepie sieci Drogerie Polskie w obłędnej cenie 6,99 zł za 10 ml ;).

Buteleczka bardzo mi się podoba, pędzelek pewnie trzyma się w dłoni, ale znów wydaje mi się, że jest taki rozcapierzony ^^. Na szczęście już się przyzwyczaiłam ;).

Dwie warstwy kryją w pełni, całkiem szybko schną, a lakier bez uszkodzeń przetrzymał 3 dni (musiałam go zmyć na praktyki :P).

Jestem beznadziejnie zakochana w tym kolorze!






P.S. Wracam do stałego malowania paznokci :D


Plany regeneracyjne - suplementacja, oczyszczanie i... sen ;)



Jak wiecie, prosto z kieratu sesyjnego wpadłam w objęcia praktyk, w związku z czym pobudkę miałam bardzo wcześnie rano, a niestety - nie potrafiłam się przestawić na wcześniejsze zasypianie. Przyjrzałam się sobie wczoraj krytycznie i fakt, widać po mnie brak snu i przemęczenie - skóra ma niezbyt ładny koloryt, cienie pod oczami mają się bardzo dobrze, że o opuchnięciach nie wspomnę.

Złapały mnie też w ostatnim okresie jakieś schorzenia grypopodobne, co jest dla mnie dość niespotykane w tym okresie roku.

Obecnie jednak mam wolne, więc mogę zabrać się za gruntowny remont ciała i ducha.

Jeśli chodzi o ducha, zamierzam nadrobić czytelnicze, serialowe i filmowe zaległości (właśnie zabrałam się za "Spartacusa" ;)).

Wracając do ciała, planuję:
  • spać po minimum 7h dziennie, dodatkowo spróbuję częściej kłaść się przed północą :P;
  • uregulować pory i ilość spożywanych posiłków na poziomie 5-6 co 2-3 godziny;
  • wcierać napar z kozieradki w skórę głowy przed każdym myciem na co najmniej 30 minut (włosy nie wypadają mi nadmiernie, ale chcę wyhodować nowe pokolenie babyhairs ;));
  • pić drożdże - codziennie 1/4-1/3 kostki zalana wrzątkiem;
  • pić siemię lniane - codziennie 2 łyżki zalane ciepłą wodą, odstawione na minimum godzinę;
  • pić pokrzywę - 1-2 szklanki naparu dziennie;
  • pić spore ilości wody z cytryną;
  • olejować i maskować włosy przed każdym myciem (no prawie każdym, w końcu włosy nie mogą mną rządzić ;));
  • dwa razy w tygodniu fundować cerze zestaw peeling enzymatyczny + maseczka + serum + krem;
  • zadbać o okolice oczu - okłady, maski algowe, serum, krem;
  • poczuć się lepiej we własnej skórze, odpocząć i zrelaksować się ;);
Chciałabym po prostu wyglądać we wrześniu jak po wakacjach, bo w końcu to ostatnie tak długie (6 tygodni) w moim życiu ;).

Macie podobne plany na wakacje? Jakieś zmiany, diety, farbowania, ostre cięcia? ;)

Arbuz, melon i kawa ;)



Z pozoru zestaw nie do końca przemyślany (szczególnie ta "kawa" ;)), jednak jeśli chodzi o pielęgnację ciała stanowił w ostatnich tygodniach mój niezbędnik poranno-wieczorny ;).

Miałam przyjemność dopieszczać się produktami firmy Joanna z serii Naturia: żelem pod prysznic z mango i papają, żelem peelingującym pod prysznic z arbuzem oraz masłem do ciała z kawą.





Żel pod prysznic z mango i papają


Opakowanie: Wysokie, smukłe i przeźroczyste opakowanie z możliwością podstawienia butelki na zamknięciu. Niewielka ilość grafiki jest jak najbardziej w moim guście ;). Niewielki otwór pozwala na bezproblemowe dozowanie produktu.

Pojemność/cena: 300ml / 5zł.

Skład:


Typowy, mocno myjący żel pod prysznic: zestaw detergentow, pq, tytułowe ekstrakty, stabilizatory, konserwanty i barwniki.
Zawiera sól i DMDM - Hydantoinę - uwaga wrażliwcy.

Zapach: Nie mam doświadczenia z mango i papają - żel pachnie bardzo słodko, ale nie jest to zapach dusząco-przeszkadzający ;).

Konsystencja:


Dość rzadka, całe szczęście, że otwór w nakrętce jest niewielki (przy moich zdolnościach pewnie wylałabym przypadkiem połowę :P).

Działanie: Produktu tego używałam codziennie (właściwie to kilka razy dziennie, ze względu na obecnie łaskawie nam panujące upały ;)). Wiadomo, nie po każdym prysznicu miałam czas wklepać w ciało balsam (zwykle robię to dwa razy dziennie - od szyi w dół mam skórę bardzo suchą). Czekało mnie miłe zaskoczenie - mimo takiej dawki mocnych detergentów i częstym używaniu moja skóra nie wyglądała jak suchy wiór - całkiem dobrze dawała sobie radę. Nie odczuwałam żadnego dyskomfortu związanego ze ściągnięciem skóry czy podrażnieniem.
Dodatkowo - żel bardzo dobrze się pieni, a większość słodkich zapachów uwielbiam ;).

Żel peelingujący z arbuzem


Opakowanie: jak wyżej, a dodać mogę, że arbuzowa grafika bardzo mi się podoba ;) 

Pojemność / cena: 300ml / 7 zł.

Skład:


Podobny do wyżej nadmienionego żelu, z ekstraktem z arbuza. Dodatkowo pojawiają się składniki "kuleczek" peelingujących.
Zawiera sól i DMDM - Hydantoinę - uwaga wrażliwcy.

Zapach: Słodki arbuz, mogłabym go wąchać ciągle ;).

Konsystencja:


Dość gęsta, nie wycieka przez palce.

Działanie: Używałam go 2 razy w tygodniu - pieczołowicie masowałam nim całe ciało przez kilka minut. Większość kupnych peelingów nie jest dla mnie dlatego, że: 1) mają zbyt wysokie zdolności ścierające; 2) nie mają ich praktycznie wcale ;P. Ten produkt jest idealnie wypośrodkowany - działa, jednak jest na tyle delikatny, że moja skóra i naczynka nie wołają "auć" pięknym, czerwonym rumieniem ;). Jeśli o mnie chodzi - dużo lepiej działa rozprowadzany samymi dłońmi niż jakąkolwiek gąbką. Żałuję jedynie, że zapach nie pozostaje na skórze po peelingu :/

Masło do ciała z kawą


Opakowanie: Ładny, solidny słoik.

Pojemność / cena: 250g / 9zł. 

Skład:


Znajdziemy w nim masło shea, parafinę (z którą moje ciało, w przeciwieństwie do twarzy, bardzo się lubi), emolienty syntetyczne, silikon cykliczny, ekstrakt z kawy oraz stabilizatory, barwniki i konserwanty.

Zawieram DMDM-Hydantoinę: uwaga wrażliwcy!

Zapach: Kawa z mlekiem i cukrem ;).

Konsystencja:



Gęsty krem w kolorze ecri.

Działanie: Nie lubię smaku kawy, dlatego też piję ją bardzo rzadko (zdarzają mi się dziwne zachciewajki :P), ale jej zapach kocham miłością wielką od zawsze. Samo masło wchłania się bardzo dobrze i szybko (cierpliwość to nie jest moja najmocniejsza strona :P), pozostawiając moją skórę gładką i bardzo miłą w dotyku - uczucie to nie mija nawet rano ;). Nie brudzi ubrań, a jego zapach utrzymuje się przez kilkanaście minut po aplikacji - mógłby dłużej ;).

Muszę przyznać, że ten zestaw bardzo dobrze się u mnie sprawdza ;)

Podpowiecie mi coś pięknie pachnącego z gatunku żel pod prysznic/ masło lub balsam do ciała? ;)

Jak opanowałam trądzik XVII: błoto z Morza Martwego



Ciężko mnie porządnie, kosmetycznie zaskoczyć - gdy już się uda, to zwykle jest to mocne rozczarowanie. Czasem jednak zawód może zamienić się w prawdopodobnie dozgonną miłość ;).

Czarne błoto z Morza Martwego to jedyny składnik produktu firmy Bingo Spa - Redual +.



Opakowanie: Typowy, plastikowy słoiczek. Niestety, moje opakowanie trafiło do mnie w stanie nie do końca szczelnym, stąd jakość naklejki...

Pojemność/cena: 150g / 20 zł.

Skład:


Jak widać, jest tylko jeden - błoto z Morza Martwego ;).

Zapach: Prawie nic nie czuję, jednak gdybym miała go określić, to jest "słony" :P.

Konsystencja:



Rasowe, zielonobrunatne błotko, które ma tendencje do rozwarstwiania się - przed wykorzystaniem warto wymieszać całość ;),

Działanie: Pierwsze użycie tego cuda wiązało się u mnie z dość mocnym stresem, ale tylko i wyłącznie z mojej winy :P. Na opakowaniu producent radzi, by trzymać produkt maksymalnie 12 minut, przy czym na początku kuracji tak około 2-3. Taa... Oczywiście, od razu nałożyłam na maksymalny czas. Maseczka zastyga w skorupkę, jednak nie ma żadnych problemów z jej zmyciem. Po usunięciu moim oczom ukazał się piękny burak ma całej powierzchni pokrytej wcześniej preparatem, a skóra była bardzo ciepła. Poczułam porządny stres, bo przecież rano trzeba wyjść na praktyki :P. Na szczęście rano żadnych skutków ubocznych już nie zanotowałam ;)

Stosuję je co 3 dni, nadal na maksymalnym czasie trzymania. Nie pamiętam, kiedy miałam tak ładne czoło - nawet rozszerzone pory się obkurczyły, wągrów nie ma, zmian ropnych tym bardziej. Reszta mojej twarzy (nos + broda) to rejony bardziej oporne, jednak także tam widać, że pory skóry są dużo lepiej oczyszczone oraz mniejsze, mam nawet cichą nadzieję, że wyeliminuję całkowicie zaskórniki z nosa dzięki temu kosmetykowi ;).

Redual+ wraz z maseczką cynkową są w tej chwili na pierwszym miejscu mojej maseczkowej listy, może nawet błotko wysuwa się lekko na czoło peletonu ;)

Ze względu na naprawdę mocne działanie (moją skórę wzruszyć to naprawdę wyczyn!) zalecam sporą dozę ostrożności przy pierwszych zastosowaniach. Nie zapominajcie o próbie uczuleniowej!

Jakie są Wasze maseczkowe hity?

Statystyczna Polka nie istnieje? ;)



Post na spontanie, bo dawno nic mnie tak nie rozbawiło, jak porównanie swoich zbiorów z pewną infografiką znalezioną na Facebooku:


 


Jak wiadomo - osoba "statystyczna" rzadko kiedy istnieje, więc nawet nie śmiałam marzyć o zmieszczeniu się w widełkach rozkładu ;)

Porównanie Kascyska ze statystyczną Polką wygląda następująco:

Buty: infografika mówi o 16 parach, ja mam ich 11 - nie od dziś wiadomo, że tej części garderoby nienawidzę kupować, że względu na krótką i szeroką stopę :P.

Spodnie: dziewięciu par nie miałam nigdy, obecnie posiadam ich 7 i jest to wybitnie dużo :P

Torebki: moje 6 sztuk przy przewidywanych 8 wygląda bardzo dobrze :D.

Sukienki: taaa, 7... chyba na jednym, najmocniejszym wieszaku :P. Nie liczyłam dokładnie, ale mam ich 45-50.

Spódnice: jak wyżej, chociaż i tak mam ich mniej niż sukienek - około 25-30.

Perfumy: dwa flakony mam i nie zamierzam dobijać do tych pięciu :P.

Szminki: hmm, a można wybrać odpowiedź pierdyliard? :P

Tak czułam, że będę przebijać statystykę :P.

Jak wyglądają Wasze zbiory? ;)