Czego nie lubią moje paznokcie?



Moje paznokcie (na całe szczęście) są mniej wymagające od skóry twarzy, jednak na podstawie długich obserwacji mogę wymienić czynniki, pod których działaniem moje szpony mogą wyglądać jak połamany i rozdwojony obraz nędzy i rozpaczy :P

Czego nie lubią moje paznokcie?
  • Nieustabilizowanej diety - w czasach, gdy miałam lat naście zdarzało mi się odchudzać, totalnie bez ładu, składu i przygotowania. Paznokcie na ten stan rzeczy reagowały bardzo szybko :P
  • Pilnik - mogę używać tylko i wyłącznie szklanego pilnika For You Beauty z Rossmanna. Każdy inny rozdwaja i strzępi mi paznokcie "na bogatości" (nawet papierowe). Ale pewnie będę kiedyś szukać zamienników.
  • Technika piłowania - w grę wchodzi piłowanie tylko w jedną stronę, jakiekolwiek zmiany = rozdwojenie.
  • Działania "przed piłowaniem" - moje paznokcie przez dłuższy czas się rozdwajały dlatego, że... piłowałam je po kąpieli. Takie miękkie paznokcie dużo łatwiej jest uszkodzić i "rozdwoić". Warto też w tym miejscu pomyśleć o tym, jak mają się nasze paznokcie po wizycie na manicure u kosmetyczki, która zwykle najpierw paznokcie moczy, a potem piłuje.
  • Aceton. Mój prywatny paznokciowy kiler, który nauczył mnie pracy w laboratorium w rękawiczkach. Na żaden inny składnik moje paznokcie źle nie reagują.
  • Zimno, mróz - wystarczy kilka "bardziej zimowych" dni połączonych z moim niefrasobliwym zapominaniem rękawiczek i już moje skórki oraz paznokcie wyglądają, jakby ktoś im zrobił jesień średniowiecza :P. I w tym roku o rękawiczkach nie zapominam ;).
  • Kształt - opiłowanie moich paznokci w kwadraty skutkuje ich połamaniem w ciągu maksymalnie jednego dnia, a rekordem było 20 minut :P.
  • Anemia - to każdemu wiadomo.
  • Obgryzanie skórek i/lub paznokci - całe szczęście, że opanowałam ten niezdrowy nałóg :P
Zestaw czynników jest spory, ale gdy już zostały zdiagnozowane ich eliminacja nie była wielkim problemem. Najdłużej lokalizowałam problem z moczeniem przed piłowaniem i właściwie to był główny powód moich paznokciowych kłopotów.

Jakie czynniki Wy chcecie wyeliminować bądź już wyeliminowałyście? Jak chronicie swoje dłonie jesienią/zimą?

Stonowany, jesienny, "kawowy" grafit



Nietrudno zauważyć, że kolory na moich paznokciach bardzo rzadko dopasowuję pod jesienno/zimową porę roku. Odcienie stonowane zajmują niewielką część mojej kolekcji, a jak już ich użyję to i tak zwykle podkreślam efekt jakimś zwariowanym topem ;).

Niemniej jednak czasami nawet mnie bierze ochota na coś klasycznego, chociaż może w tym wypadku nie do końca ;).

Lakier Ados Texture Effect nr 2 w buteleczce to jasnoszary krem, natomiast na paznokciach, szczególnie w odpowiednim świetle, nabiera odcieni kawowych ;). Jego "chropowatość" jest bardzo regularna i "nieostra" - nie trzeba martwić się o stan rajstop po ich spotkaniu z naszymi paznokciami ;).

Buteleczka jak we wszystkich lakierach tej serii (które już pokazywałam KLIK! KLIK! KLIK! KLIK! KLIK! KLIK! KLIK!) jest dopracowana i elegancka, a niezbyt szeroki pędzelek umożliwia łatwe i przyjemne malowanie.

Na paznokciach mam 2 warstwy, które wyschły szybciutko. Pierwsze uszkodzenia w postaci startych końcówek powstały po 4 dniach, co też jest dobrym wynikiem ;).

Nie mówiąc już o miłej dla portfela cenie - 6,99zł ;)





Adosowa seria teksturowych lakierów jest obecnie bezapelacyjnie moją ulubioną <3

A w jakich "piaskach" Wy się zakochałyście? :)

Wierzbownica drobnokwiatowa - by włos z głowy nie spadł ;)



Kozieradka daje statystycznie świetne efekty w walce z wypadaniem włosów, jednak nie ukrywam - pachnie bardzo intensywnie. Da niektórych osób ten zapach rosołu jest nie do zniesienia. Mi nie przeszkadza szczególnie (moje włosy nie przejmują zapachów zbyt intensywnie, a wcierki używam do dwa dni, przed myciem), jednak wiele z Was pyta mnie, czy znam coś innego, równie skutecznego, a nie pachnącego tak intensywnie i będącego wcierką, a nie maceratem olejowym (jak np. macerat z palmy sabałowej).

Zadanie było dość trudne, ale jak zwykle - przypadek matką wynalazku ;). Został mi pewien zapas wierzbownicy drobnokwiatowej z czasów, gdy piłam napar z niej ze względu na swoje wahania hormonalne. Wiadomo, takie ziele ma swoją datę ważności, a ja nie lubię wyrzucać niczego, co jeszcze użyć można ;).

Z racji, że od dłuższego czasu borykałam się z wypadaniem o podłożu zdrowotno-stresowo-być może jesiennym (chociaż jak na to ostatnie - zbyt długo trwało) postanowiłam napar z wierzbownicy wcierać w skórę głowy. 2 dość kopiaste łyżki ziela zalałam szklanką wrzątku i zaparzałam przez 10 minut.



Otrzymałam napar o kolorze mocnej herbaty i zapachu... ziołowym, jak dla mnie niezbyt intensywnym, a w porównaniu z kozieradką prawie niepachnący :P. Ze względu na intensywność mojego trybu życia w ostatnim czasie - ostudziłam napar i zakonserwowałam go DHA BA (otrzymałam jakieś 130 ml wcierki), by nie musieć za każdym razem przygotowywać nowej porcji.

Gdy przygotowywałam sobie czasami porcje jednorazowe zalewałam kopiastą łyżeczkę ziela wierzbownicy 1/4 szklanki wrzątku i także zaparzałam 10 minut.

Napar wcierałam przed myciami, czyli średnio-statystycznie co drugi dzień na 30 minut-8h przed myciem, w zależności od tego, ile miałam czasu, jednak można z niego korzystać codziennie.

Pierwsze napary wcierałam solo, później postanowiłam podrasować je substancjami, które będą pełnić rolę promotora przejścia, czyli - poprawią wchłanianie substancji aktywnych. Padło na glicerynę(z apteki, około 4 zł) i alkohol etylowy (wódkę).

Na 100 ml wcierki dodawałam 5 ml gliceryny i/lub 10ml-20 ml wódki. Żaden z zestawów nie zrobił mi krzywdy, jednak wcierka z gliceryną trochę obciąża mi włosy u nasady. Dla mnie nie miało to znaczenia z racji wcierania specyfiku przed myciami, ale w czasie wcierania między myciami może być kłopotliwe.

Czysty napar w czasie około 2 tygodni zredukował migrację moich włosów do stanu w pobliżu normalności, a dalsze wcieranie sprawiło, że włosów wypada mniej niż zwykle :O. Dorobiłam się pokolenia 2 cm obecnie babyhairów, a i przyrost wydaje mi się, że jest szybszy - to ocenić jest mi ciężej, bo niedawno sporo skróciłam fryzurę. Wcierałam go przez ponad miesiąc, teraz jestem w trakcie przerwy, jednak można tą kurację stosować w trybie 3:1 (3 tygodnie wcierania, tydzień przerwy) lub innym, dostosowanym do indywidualnych potrzeb.
Ważnym jest, by robić czasami przerwy - skóra potrafi się do wielu specyfików przyzwyczaić ;).

Ziele wierzbownicy drobnokwiatowej znajdziecie w aptekach bądź sklepach zielarskich w cenie około 2-3zł za 50g.

Gdybyście chcieli spróbować - pamiętajcie o próbie uczuleniowej, nie warto ryzykować włosami tak pieczołowicie hodowanymi ;). To w końcu zioło, a nadwrażliwość może wystąpić na każdą substancję.

Wcieracie coś obecnie na porost/ograniczenie wypadania? Jeśli tak, to co? ;)


Wielofunkcyjne mazidło - znów ;)



Balsam odżywczo-regenerujący z linii Sensitive Eco Style firmy Farmona przeszedł przez podobne testy jak jego brat. Czy ich działanie jest podobne?


Opakowanie: Wysoka, wąską butelka zamykana na pstryk, dość śliska, z możliwością postawienia na zakrętce. Ładna, miła dla oka nieprzeładowana grafiką etykieta.


Pojemność/cena: 250 ml / 8-10 zł.

Skład: 


W składzie znajdziemy: olej słonecznikowy, trójglicerydy, mocznik, mieszankę emolientów syntetycznych, masło shea, glicerynę, olej ryżowy, tłuszcze pochodzące z mleka, kompleks ceramidowy, ekstrakt z rozmarynu i ziarna owsa, inulinę, modyfikowany politlenkiem etylenu olej rycynowy, silikon, zapach i mieszankę konserwantów.

Jak naklejka głosi - nie zawiera parabenów, barwników i olei mineralnych, jednak zestaw konserwantów zastosowany w tym kosmetyku do najdelikatniejszych nie należy.

Konsystencja:


Gęsty, biały krem.

Zapach: Pudrowo-kwiatowy.

Działanie:Spodziewałam się, że będzie się wchłaniał gorzej niż jego nawilżająco-wygładzający brat - i moje przewidywania się sprawdziły, jednak nie jest to czas tak długi, bym zdążyła się zniecierpliwić ;). Pozostawia ledwo wyczuwalną warstewkę, widocznie nawilża i natłuszcza, dzięki czemu powstrzymuje moją skórę przed zimowym zrzucaniem naskórka. Całkiem nieźle daje sobie też radę jako okład pod bawełniane rękawiczki czy skarpety na dłonie i stopy (stosuję takie zabiegi na noc).

Jeśli chodzi o moje włosy, to nie zaliczyłam takiego efektu wow jak przy pierwszym balsamie z tej serii, jednak - i tak jest to solidni produkt do kremowania włosów ;).

Za to jako zabezpieczenie na końcówki... w moim przypadku odpada, nie udało mi się nabrać takiej jego ilości, która nie obciążyłaby mi włosów ;P

Macie dla mnie jakieś propozycje innego, wielofunkcyjnego, włosowo - ciałowego mazidła? ;)



Refleksja zakupowo-drogeryjna + oczywiście, że się skusiłam ;)



Z racji, że z powodu nieprzewidzianych okoliczności mam jednak dziś wolne, udałam się do Rossmanna, by upolować coś na przecenie kolorówkowej. Temat obniżki -40% wałkowany jest w prawo, lewo i na ukos (promocje wprowadziły także Hebe i SuperPharm), ale jak w zasadzie nie o tym chciałam napisać.

Ja wiem, że kosmetyki w Rossmannie są otwierane. Ja wiem, że nikt ich nie pilnuje - i jak kupując lakiery piszę się na to, że być może będę musiała je potraktować rozcieńczalnikiem w domu, tak jeśli chodzi o np. tusze do rzęs to nie chciałabym kupić macanego egzemplarza.

Apeluję do producentów, by w swoich szafach zamontowali testery oraz "makiety" szczoteczek do tuszy (szafy Eveline takowe mają) - wiadomo, i tak znajdzie się ktoś, kto otworzy pełnowartościowy produkt, ale już nie na taką skalę. Klienci będą bardziej zadowoleni z zakupów, a i straty będą mniejsze - niewielkim kosztem.

Dziś byłam świadkiem, jak dwie klientki otworzyły wszystkie tusze z szafy Lovely w obecności ekspedientki. Zwróciłam delikatnie uwagę, na co zostałam równie delikatnie zbesztana przez rzeczone klientki (spodziewałam się tego :P) i dodatkowo... przez ekspedientkę.


Z planu zakupu tuszu zrezygnowałam z miejsca, natomiast przyniosłam do domu 6 lakierów i pomadkę ochronną (poza promocją):


4 lakiery Lovely Blink Blink - 3,59 zł za sztukę


Wibo - piasek (4,19zł) i matowy top z brokatem (4,59zł).


Malinowo-rabarbarowa ochronna pomadka do ust Isana - 4,19zł.

Ze swoich zakupów jestem zadowolona, ale całą sytuacją - zniesmaczona. Znam mniejsze drogerie, które potrafią postawić nawet 2 pracowników "na kolorówce" nie licząc osoby przy kasie, które kontrolują poczynania klientów i grzecznie powstrzymują przez otwieraniem pełnowartościowych egzemplarzy.

A jak tam Wasze promocyjne zakupy? Jakie plany ? ;)

Kumulacja październikowa



Gratuluję Katarzyno, dziś jest 21 listopada, a Ty dopiero podsumowujesz październik :P

Październik minął mi pod znakiem powrotu do Krakowa, aklimatyzacji w nowym mieszkaniu i ruszenia z kopyta z wszelką robotą (naukową, nienaukową, korepetytorską...) oraz mniej lub bardziej zaplanowanych zakupów.

Swój nowy telefon kupiłabym dużo wcześniej, jednak chciałam wejść w posiadanie Nokii Lumii 520 w kolorze niebieskim, co wcale nie było łatwą sztuką, jeśli chodzi o sklepy stacjonarne...


Z: okazje.info



Na szczęście po powrocie do grodu Kraka namierzyłam ją na Allegro w sklepie z odbiorem osobistym. Nowy sprzęt odchudził mój portfel o 539 zł - jednak po miesiącu użytkowania stwierdzam, że był to bardzo dobry zakup (a wszystko dzięki mojemu przyjacielowi, bo ja się nie znam na tego typu nowinkach :P).

Dalsze zakupy są typowo kosmetyczno-ubraniowe:



Ciepłe rękawiczki, najważniejszy element jesienno-zimowej garderoby takiego zmarzlucha jak ja - 16 zł.



Arganowa odżywka Deba, wprost z Biedronki - 6,99 zł.



Maska Kallos Keratin, 8zł/litr.
 


Lakiery: piaskowe Catrice (10,49 zł), My Secret x2 (6,99zł), Essence x2 (6,99zł); dwa pachnące Miyo Mini Drops (3,49zł) i brotak Miss Selene (2,50 zł).


 Koszula w różową kratę - outlet Terranovy 9,90zł.

 

Chabrowa koszula z koronką - Inna, 19,90 zł.


"Pamiątki" z Zakopanego - chustka, która wpadła mi w oko zaraz po przyjeździe - 20 zł.


Bransoletki - czyli to, co ostatnio lubię bardzo :D 1zł/sztuka.


Korale - łącznie 12 zł (nawet nie wiedziałam, że tak dobrze wyglądam w tego typu biżuterii :P).


Kozaki na niedużym obcasie - 47,50 zł :D

A dziś cóż... zbieram siły na promocję w Rossmannie, upatrzyłam sobie kilka lakierów :P

Jak wyglądał Wasz październik? ;)

P.S. Pamiętajcie o rozdaniu!

Ale że do twarzy ?!



Peeling stosowany 1-2 razy w tygodniu jest jednym z podstawowych elementów pielęgnacji mojej twarzy już od 2-3 lat. Moim faworytem w tej kwestii jest domowy peeling sodowy, jednak nie uciekam przed produktami drogeryjnymi. W moje łapki wpadł więc Mocny peeling do twarzy - kwas glikolowy, mlekowy, kwasy owocowe od Bingo Spa.


Opakowanie: Plastikowy słoiczek, mało solidny. Naklejki od jakiegoś czasu są odrobinę bardziej odporne na działanie czynników zewnętrznych.

Pojemność/cena: 100g / 18zł.

Skład:


Znajdziemy w nim błoto z Morza Martwego, zmielone otoczki migdałów, pestki moreli i łupiny orzecha włoskiego. Dalej w składzie widnieje mieszanina emolientów, ekstrakt z męczennicy jadalnej, trzciny cukrowej, cytryny, ananasa i winorośli.

Dopiero pod koniec składu pojawiają się tytułowe kwasy: glikolowy, mlekowy oraz kwas cytrynowy reprezentujący rodzinę kwasów owocowych.

Konserwowany DMDM-Hydantoiną i parabenami - uwaga wrażliwcy.

Zapach: Dla mnie mocno nieokreślony - wyczuwam "nutę" mydlaną i męskiej wody toaletowej.

Konsystencja:




Szare, średnio-gęste błotko z o potężnym zagęszczeniu drobinek.

Działanie: Skusiłam się na niego ze względu na zawartość kwasów i myślałam, że jest ona na tyle duża, że produkt zadziała bez masowania. Otóż - przeliczyłam się konkretnie. Samo nałożenie go i zmycie po 15 minutach dało zerowy efekt oczyszczający, chociaż skóra sprawiała wrażenie lekko nawilżonej (ale to nie zadanie peelingu).

Kolejne podejście zrobiłam już z masowaniem twarzy... Producent deklaruje 5% zawartość "składników zdzierających mechanicznie", ale śmiem stwierdzić, że jest ona sporo wyższa. Nigdy nawet do ciała nie miałam takiego zdzieraka! Twarz masowałam niezbyt intensywnie może 20 sekund, bo drobinki są bardzo ostre i powodują odczuwalny dyskomfort. Skóra po tak krótkim zabiegu była zaczerwieniona, w moim odczuciu już za bardzo podrażniona. Po tej przygodzie pokornie wracam do peelingów całkowicie enzymatycznych...

Jako zdzierak do ciała spisuje się wręcz cudownie, ale to przecież produkt dedykowany do twarzy...

Miałyście z nim styczność? Używacie do twarzy peelingów enzymatycznych czy mechanicznych?

Produkt otrzymałam w ramach współpracy i nie wpłynęło to na moją ocenę.

Dlaczego paznokcie się łamią, rozdwajają, pękają ?



Właściwie każda z nas na jakimś etapie życia doświadczyła jednego z paznokciowych problemów, jakie nadmieniłam z tytule posta. Wiadomo - jest objaw, musi być i przyczyna (chociaż pamiętam jak dziś, że gdy kilka lat temu przedstawiłam problem z rozdwajającymi się paznokciami kosmetyczce to usłyszałam - po eliminacji różnych czynników - że "taka moja uroda" :P).

Jakie mogą być więc przyczyny takiego stanu rzeczy?

  • Dieta - gdy organizmowi brakuje substancji odżywczych, soli mineralnych i witamin (zwykle wtedy, gdy nasze posiłki nie są zbyt urozmaicone lub gdy w niedługim czasie schudniemy bardzo szybko) ogranicza on ich dostarczanie do "nie niezbędnych" komórek, m. in. macierzy paznokcia, co odbija się na jego wyglądzie.
  • Technika piłowania i sprzęt, jaki do tego używamy - zwykle problem wynika z piłowania w dwie strony ("tam i z powrotem"), często pilnikiem metalowym i jeszcze dodatkowo - wymoczonych, rozmiękczonych paznokci. Warto pomyśleć o zmianach - piłować suche paznokcie w jedną stronę i dodatkowo spróbować pilniczków papierowych bądź szklanych (na temat których też warto zasięgnąć opinii, bo niektóre - nie nadają się do niczego).
  • Konkretne składniki, m.in. mocne detergenty (wtedy warto myć naczynia w rękawiczkach), aceton, alkohol izopropylowy czy formaldehyd. To wynika jednak z wrażliwości indywidualnego, jednak warto rozważyć taką możliwość.
  • Częste moczenie paznokci w wodzie, szczególnie ciepłej i z dodatkiem detergentów.
  • Mróz, zimno, wiatr - często problemy paznokciowe dopadają nas w okresie jesienno - zimowym właśnie z powodu występowania tych czynników. Warto polubić się z rękawiczkami i kremem do rąk ;).
  • Kształt paznokci - zdarza się i tak, że akurat opiłujemy paznokcie na kształt, przy którym łatwiej je złamać (prawa fizyki rządzą ;)).
  • Choroby paznokci, np. grzybica.
  • Choroby ogólnoutrojowe - szczególnie, gdy rozdwajaniu paznokci towarzyszą inne, niepokojące objawy - nie bójmy się więc badań.
  • Zdjęcie tipsów, lakieru hybrydowego, akryli itp.
  • Urazy w okolicach macierzy paznokcia - często lekceważone, dające objawy po dłuższym czasie.
  • Obgryzanie skórek i/lub paznokci - tutaj nic nie trzeba dodawać.
  • Burze hormonalne - m.in. okres dojrzewania, ciąży, menopauzy.
 Czasem występuje jeden z tych czynników i już można zauważyć niepokojące objawy, innym razem - dopiero zestaw bodźców generuje problem.

A jak jest u Was? Jak się miewają Wasze paznokcie w obliczu nadchodzącej zimy? ;)

Płyta granitowa... na paznokciach :P



Jak zapewne zauważyliście, w ostatnim czasie dopadł mnie szał na drobinkowo - brokatowy manicure, a dodatkowo zakochałam się w lakierach produkowanych dla SuperPharm ;).

Lakier Life nr 21 to miks większych i mniejszych biało-czarnych drobinek zanurzonych w bezbarwnej bazie (długo myślałam, że to białe drobinki zanurzone w czarnej bazie, ale jak widać - człowiek całe życie się uczy :P). Nie jest to produkt do stosowania solo (dopiero po sporej liczbie warstw osiągnęlibyśmy stan nieprześwitujący, jeśli w ogóle), za to zastosowany jako top coat na kolorowy lakier - daje świetny efekt.

Sama nałożyłam go na lakier Delii z serii Matt Effect nr 407 (szukałam odpowiedniej szarości i tylko taką miałam na stanie w mieszkaniu ;)), co dało efekt bardzo mocno kojarzący mi się z płytami granitowymi :P.

Całość wyschła całkiem szybko, na zdjęciach widzicie jedną warstwę szarego lakieru + dwie warstwy top coatu. Stan na czwarty dzień od zmalowania, mimo intensywnych działań w laboratorium i na pracowni - dopatrzyć się można tylko lekko startych końcówek ;)

Jak to brokaty - nie zmywają się tak łatwo jak kremy, jednak... tragedii nie ma ;).

Tym razem za 5,5ml lakieru zapłaciłam 4,99zł (promocja minęła).

Dzięki jednej z Czytelniczek (dziękuję!) zwróciłam uwagę na to, że te lakiery produkuje dla SuperPharm Ados :D





Jeszcze nigdy żaden mój manicure nie zebrał w realu tylu pochwał :D


Refleksja po "przygodzie uczuleniowej", czyli nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło?



Minęło 5 dni od publikacji posta opisującego moją dość ciekawą alergiczną przygodę. Sam opis, mimo, że dość sugestywny, nawet w połowie nie odzwierciedlał tej masakry na twarzy mej. Obecnie wszystko, co się łuszczyło należy do przeszłości, więc czas na małe podsumowanie stanu skóry "po":

  • Moja skóra mniej się przetłuszcza, ale też jest bardziej wrażliwa na wszelkie środki, których używałam wcześniej.
  • Zmiany alergiczne pozostawiły ślady jedynie w okolicy ust (nieliczne, myślę, że łatwe do usunięcia, czyli w domyśle złuszczenia).
  • Ilość zaskórników na brodzie zmniejszyła się o połowę.
  • Czoło na szczęście nie zostało pobłogosławione żadnymi pozostałościami, i dodatkowo mogę powiedzieć, że teraz, po jaszczurzeniu, jest jak pupka noworodka i nawet moje bardzo krytyczne oko nie zdołało dopatrzeć się na nim śladów zaskórników zamkniętych czy otwartych.
  • Nos i okolice przynosowe stały się bardzo wrażliwe na warunki atmosferyczne, głównie wiatr i zimno. Gdy tylko coś im nie odpowiada reagują delikatnym piórkowaniem (białe, suche skórki).
  • Zaskórniki otwarte na nosie uległy zwężeniu i być może - spłyceniu.
  • Policzki są w stanie nienaruszonym.
Podsumowując - przeżyłam ciężkie dwa tygodnie, ponieważ nie ukrywajmy - nasz wygląd wpływa na nasze samopoczucie, a ja najpierw wyglądałam jak wielka opryszczka, a potem - jak liniejąca jaszczurka (skóra naprawdę schodziła płatami, nie płatkami :P). Końcowy bilans wygląda następująco - skóra na razie jest "mniej tłusta", ale już nie sucha, bardziej wrażliwa, pojawiło się kilka śladów po zmianach w okolicach ust (łatwych do wyeliminowania), a populacja zaskórników została wyeliminowana z okolic czoła, zmniejszona natomiast na brodzie i nosie.

W konsekwencji... moje uczulenie dało efekt jak po głębokim peelingu kosmetycznym lub dermatologicznym (coś jak 70% kwas glikolowy) - spojrzałam nawet na zdjęcia "po" tego typu zabiegach i łuszczenie było bardzo podobne.

Miło mi bardzo, że cała sytuacja dała jakiś pozytywny efekt, niemniej nie chciałabym tego więcej przechodzić. Czekają mnie także lekkie zmiany w pielęgnacji, bo muszę poszukać tłustszego kremu na zimę...

Jakieś propozycje? Kuszą mnie kremy Fitomedu i chyba sobie jakiś sprawię.

P.S. Na 99% to uczulenie na lilie. Cieszę się niezmiernie, że to nie pirydyna :D

Jubileuszowy konkurs-rozdanie z Dermedic ;)



Niedawno minęły dwa lata od czasu, gdy zaczęłam pisać tego bloga jako Kascysko ;). Obiecałam Wam z tej okazji niespodziankę - trochę trzeba było na nią czekać ze względu na mój życiowy młyn, jednak mam nadzieję, że uznacie, iż było warto ;).

Nagrody będą 3, ufundowane prze firmę Dermedic - pierwsza dla odpowiedzi, która skradnie moje serce, a pozostałe dwie powędrują do dwóch innych uczestników ;).




Nagroda I:
  • Płyn micelarny Hydrain3Hialuro
  • Koncentrat balsamu nawadniający skórę Hydrain3Hialuro (duży)
  • Olejek do kąpieli Emolient Linum (duży)
  • Żel pod prysznic odbudowujący barierę ochronną skóry Emolient Linum
Nagroda II:
Nagroda III:
  • Płyn micelarny Hydrain3Hialuro
  • Krem nawilżający o dogłębnym działaniu Hydrain3Hialuro
  • Peeling enzymatyczny Hydrain3Hialuro
Kosmetyki wraz z opisem możecie obejrzeć na stronie Dermedic.

Jak widać, jest o co grać ;)

 Regulamin:

  • Organizatorami konkursu jest właścicielka bloga kascysko.blogspot.com oraz firma Dermedic.
  • Warunkiem koniecznym do wzięcia udziału jest publiczne obserwowanie w/w bloga (1 los) lub polubienie jego fanpage (1 los), ponadto polubienie fanpage Dermedic oraz wypełnienie PEŁNEGO szablonu zgłoszenia (wraz z odpowiedzią na pytanie konkursowe)  i pozostawienie go w komentarzu pod tym postem.
  • Wysyłka na terenie Polski.
  • Koszty wysyłki pokrywa organizator.
  • Rozdanie trwa od 13 listopada 2013 roku do 4 grudnia 2013 roku do godziny 23:59.
  • Wyniki zostaną opublikowane w ciągu tygodnia od zakończenia konkursu.
  • Nagrody, w liczbie 3, zostaną przyznane: I - najlepszej odpowiedzi, II i III - rozlosowane wśród pozostałych uczestników spełniających kryteria.
  • Po opublikowaniu wyników zwycięzca ma 3 dni (72 h) na przesłanie danych adresowych - w przeciwnym wypadku wybrany będzie nowy zwycięzca.
  • Pytanie konkursowe: Podpowiedź mi, w jaki sposób mam uczcić swój blogowy jubileusz, dysponując kwotą 100 zł na ten cel ;)
  • Dodatkowe losy przyznawane są za:

  1. Odpowiednio: polubienie FB w/w bloga lub publiczne obserwowanie: po 1 losie.
  2. Opublikowanie posta z linkiem do rozdania na FB: 1 los.
  3. Dodanie bloga do blogrolla: 2 losy.
  4. Notka z linkiem do rozdania: 2 losy.
  5. Dodanie banera z linkiem do rozdania na głównej stronie bloga: 3 losy.

  • Maksymalnie można zebrać 10 losów.
  • Szablon zgłoszenia:
Obserwuję jako:
Obserwuję bloga na FB jako (imię i pierwsza litera nazwiska):

Obserwuję Dermedic na FB jako (imię i pierwsza litera nazwiska):
e-mail:

Odpowiedź:
Link do posta na FB: tak/nie (link)
Blogroll: tak/nie (link)
Notka: tak/nie (link)
Baner: tak/nie(link)


  • Zgłoszenie do konkursu oznacza akceptację niniejszego regulaminu oraz przetwarzanie danych osobowych zgodnie z Ustawą o Ochronie Danych Osobowych (Dz.U.Nr 133 pozycja 883).
  • Rozdanie nie podlega Ustawie z dnia 29 lipca 1992 roku o grach i zakładach wzajemnych (Dz.U. z 2004 roku Nr 4 poz. 27 z późniejszymi zmianami).
Zapraszam do udziału i wszystkim życzę powodzenia ;)


Nieudana mięta po tuningu ;)



Kolory okołomiętowe kojarzą mi się z latem, a jak wiadomo - zimy i brzydkiej jesieni nie cierpię z wzajemnością, dlatego też często manicure mam zgoła nieprzystający do pory roku ;).

Niewiele mam w swojej kolekcji lakierów zapachowych, jednak połączenie ładnego odcienia z delikatnym złotawym shimmerem oraz niską ceną (3,49zł/8ml)przekonało mnie do kupna Miyo Mini Drops nr 43 Mint. Buteleczkę posiada zgrabną, pędzelek dobrze przycięty i nie za duży - nic tylko malować

Dwie warstwy kryją całkowicie, bez smug,  dając żelkowy efekt, pachnie bardzo przyjemnie słodzoną miętą... Jednak cóż z tego, jeśli po 2,5 h od malowania i użyciu wysuszacza dorobiłam się na swoim manicure niechcianej tekstury:





Niewiele więc myśląc złapałam za jeden z moich nowych nabytków, czyli lakier Life nr 40 (4,99zł/ 5,5 ml), który zawiera drobinki brokatu w dwóch wielkościach - drobniutkiej mgiełki zielono-niebieskiej i większych, różowo-wrzosowych.

Na każdy z paznokci nałożyłam dwie warstwy, które wyschły w trymiga i obecnie mogę pochwalić się takim zdobieniem:





Oto lakiery wykorzystane:



Fascynacja lakierami Life rośnie. A Wy - macie jakiś albo polujecie na któryś? ;)


Coraz mniej tego, co "skórne", jest mi obce...



Na wstępie muszę Was przeprosić za moją blogową niebytność - nadmiar zajęć, wyjść i wizyt w szpitalu sprawił, że najzwyczajniej w świecie mam niewiele czasu. Nadrobiłam komentarze i maile, jednak prawie na pewno coś przeoczyłam - proszę więc o przypomnienie się na maila bądź w komentarzach ;).

Skórę twarzy mam tłustą, i to właściwie książkowo tłustą. Czasem nawet śmieję się, że przydział sebum przeznaczony na całe moje ciało wydziela się tylko i wyłącznie na mojej facjacie :P. Z racji, że taką cerę posiadam od czasów nastoletnich to pielęgnację mam w zarysie opracowaną - wiadomo, produkty się zmieniają.

Jednak nawet moja skóra, która od jakiegoś czasu była dla mnie względnie obliczalna - potrafi mnie zaskoczyć.

Otóż od jakiś 10 dni posiadam skórę suchą na twarzy. Książkowo suchą, jednak wiem, że jest to stan przejściowy ;). Jak do tego doszło?

Zostałam pobłogosławiona uczuleniem. Do końca jeszcze nie wiem, czy to nowa postać mojej alergii na lilie (do tej pory tylko "płakałam" i miałam katar - opcja bardziej prawdopodobna) czy nadwrażliwość na pirydynę (opcja mniej prawdopodobna, ale na niej pracuję, więc może...).

Pewnego pięknego dnia obudziłam się z podskórnymi, niewielkimi gulami na czole, nosie, okolicach ust, brodzie i dolnej połowie powierzchni policzków. Pomacałam - uczucie, jakbym miała 70% twarzy usianej początkowym stadium opryszczki wargowej... co dodatkowo zostało utwierdzone tym, że po 2-3 dniach ze zmian zaczął sączyć się płyn surowiczy.

Lekarz, diagnoza alergii nie do końca znanego pochodzenia, leki...

Zmiany "wyschły"i całkiem szybko się goiły. Jednak oczywiście był też drugi akt ten skórnej tragedii :P. Skóra twarzy zaczęła się łuszczyć. Na bogatości, czyli schodzić płatami jak po mocnych, dermatologicznych peelingach (jaszczurzenie trwało jakieś 2 dni). W czasie tego procesu oraz po nim (czyli już od tygodnia) doświadczam tego, że nakładam krem do twarzy i po kilku minutach w ogóle nie czuję, że cokolwiek zastosowałam :/ Rekordem było sześciokrotne nałożenie arbuzowego kremu Apis w ciągu godziny, zanim poczułam cokolwiek pokroju nawilżenia.

Sytuacja się jednak poprawia z każdym dniem i myślę, że niedługo będę mieć znów swoją tłustą cerę - nie myślałam, ze kiedykolwiek będę za nią tęsknić ;). Gdy już do tego dojdzie zabiorę się za likwidację pojedynczych śladów, jakie pozostawiły po sobie te tajemnicze zmiany. Chwilowo mam więc cerę bardziej nieidealną niż zwykle :P.

Macie za sobą takie dziwne, twarzowe historie? Jeśli chcecie - podzielcie się nimi w komentarzach ;)


Jogurt jagodowy po raz drugi? ;)



Z objęć szału piaskowego wpadłam wprost w ramiona szału brokatowego - poluję na coraz to nowe lakiery w kropeczkowym stylu i nawet dziś udam się w poszukiwaniu kolejnych ;).

Lakier Life nr 24 jeszcze bardziej kojarzy mi się z jogurtem jagodowym niż jego brat - we wrzosowo-różowej bazie zatopione zostały nieregularnej wielkości drobinki białego i czarnego brokatu. Wymaga zastosowania podkładu (u mnie - biały lakier z Miss Selene), bo niestety, ale pełne krycie zostałoby chyba osiągnięte po milionie warstw. Zastosowanie bazy ma jednak swoje plusy - zmycie go jest wyraźnie łatwiejsze po jej użyciu ;). Lakier schnie szybko, więc mimo dodatkowej warstwy emalii nie wydłużamy drastycznie czasu robienia manicure.

Na moich paznokciach są dwie warstwy tego lakieru pokryte topem.

W promocji dostałam go w Superpharm w cenie 3,49 zł/5,5 ml.

I znów jestem zakochana i... chcę więcej tego typu lakierów, doradzicie? ;)








Jak się Wam podoba? ;)

Problemy włosowe VII: czy warto nakładać olej/maskę/wcierkę na włosy potraktowane wcześniej silikonami i innymi filmformerami?




Pytanie tego typu często przewija się przez wątki na Wizażu, w Waszych mailach do mnie oraz w komentarzach. Substancje filmotwórcze (filmformery inaczej) to silikony, polyquateria, quateria oraz guma guar i jej pochodne. Do tej grupy zalicza się też parafinę ze względu na to, że do całkowitego jej zmycia potrzeba mocnego detergentu.

Ze względu na powłokotwórcze właściwości filmformerów (jak sama nazwa wskazuje) wiele włosomaniaczek zastanawia się, czy odżywcze składniki dostarczone wraz z olejem, maską, wcierką czy serum mają szansę przebić się przez tą powłokę zadziałać, a co za tym idzie - czy na włosy potraktowane rozważanymi składnikami (bez zmycia) warto nałożyć coś odżywczego?

Jak najbardziej warto. W ferworze naszej włosowej pielęgnacji warto zatrzymać się na chwilę nad tym problemem i zastanowić, by określić własne stanowisko w temacie ;). Kosmetyki zawierające filmformery zwykle nie składają się tylko i wyłącznie z nich (wyjątek może stanowić serum na końcówki). Część z tych składników odparowuje w czasie, jest zmywanych wodą bądź łagodnym detergentem, a także... po prostu ścierają się w czasie z powierzchni włosa i skóry.

Kooperacja niemiecko-białoruska kontra moje włosy



Niemiecko-białoruska marka Wellreal była mi do niedawna nieznana i nadal pamiętam moje zaskoczenie, gdy przeczytałam, jakiej "narodowości" jest ta firma :P. Miałam już okazję spróbować kilku produktów do ciała, a teraz... przyszedł czas na włosy ;). Tak więc dziś powiem więcej o szamponach: wzmacniającym i do włosów suchych oraz odżywki/balsamu do włosów suchych.

Szampon do włosów suchych:


Opakowanie: Wysoka butelka zamykana na "pstryk", wygodna w użytkowaniu, nie wyślizguje się z ręki. Naklejki są odporne na czynniki zewnętrzne ;)

Pojemność / cena: 500 ml / 16 zł; 250 ml / 9,99 zł.

Skład:




Mimo mocnej mieszanki detergentowej nie jest typowym szamponem oczyszczającym, ponieważ zawiera po zapachu pochodną gumy guar. Poza tym znajdziemy modyfikowane estry pochodzące z masła babassu oraz ekstrakt z pszenicy (po zapachu). Zawiera zestaw konserwantów, chlorek sodu oraz barwniki - uwaga wrażliwcy.

Konsystencja:


Pomarańczowy żel, dość gęsty jak na szampon do włosów, ale nie przeszkadza to w jego używaniu.

Zapach: Czuję lekką nutkę jakiejś męskiej wody kolońskiej, ale nie zostaje na włosach.

Szampon wzmacniający: 


Opakowanie, cena, pojemność: jak wyżej.

Skład:

 

Baza detergentowa jest taka sama, jak u jego brata, i on także zawiera pochodną gumy guar po zapachu. Znajduje się w nim także ekstrakt z krwawnika oraz kompleks ceramidowy.
Zawiera konserwanty, chlorek sodu i barwniki - uwaga wrażliwcy.

Konsystencja:


Dość gęsty, jasnoróżowy żel.

Działanie: Szampony opiszę razem, ponieważ jeśli chodzi o moje włosy - nie widzę między nimi różnicy. Mimo zawartości filmformeru produkty te naprawdę bardzo dobrze myją - widocznie jest go naprawdę niewiele. Jestem fanką mocnych szamponów i te z całą pewnością mogę zaliczyć do grupy tych, które się sprawdziły - włosy po myciu są należycie oczyszczone, odświeżone, nieobciążone. Dodatkowo nie są szorstkie (rzadko bo rzadko, ale po niektórych produktach do mycia przydarzały mi się takie historie), a w związku z tym nie mają tendencji do kołtunienia.

Mój skalp także wydał opinię pozytywną - nie zanotowałam żadnego swędzenia przy ich stosowaniu.

Zapach: Kwiatowy.

Odżywka/balsam do włosów suchych:


Opakowanie, cena, pojemność: jak wyżej.

Skład:



Znajdziemy w niej mieszankę emolientów (także filmformerów: silikony, polyquaterium i pochodnej gumy guar), ekstrakt z nasion pszenicy oraz olej z palmy Orbignya Oleifera.
Zawiera konserwanty (w tym paraben) oraz barwniki - uwaga wrażliwcy.

Konsystencja: 


Dość gęsty krem, ale nie na tyle, by utrudniać aplikację produktu z butelki.

Działanie: Przyznaję, że lubię nakładać produkt do spłukiwania "na bogatości" - tak mam od chyba początków włosomaniactwa i ciężko będzie to zmienić ;). Ten kosmetyk natomiast jest z gatunku tych, które muszę dozować rozsądnie, by nie zostać pobłogosławioną przyklapem, przyliżem i przetłuszczem. Na szczęście wiem już, jaką ilość tej odżywki nałożyć, by nie przedobrzyć. Dla mnie jest to produkt pogodoodporny - po jego użyciu deszcz za oknem w żadnym stopniu nie był straszny moim lokom. Nadal wyglądały jak tuż po wyjściu z domu, bez jakiś dziwnych zmian kształtu i faktury. Nie rozprostowuje mi skrętu, ujarzmia i definiuje loki.

Całkiem nieźle sprawdza się jako odżywka bez spłukiwania, ale tutaj dobranie ilości takiej, by końcówki nie były przeciążone to dopiero była sztuka :P. I kolejne spostrzeżenie - nie mogę używać jej jako d/s i b/s w jednym cyklu mycia, bo po wyschnięciu mam image na "włosy średnio-świeże".

Podsumowując - żałuję, że nie widuję (jeszcze?) tych produktów stacjonarnie, bo kuszą mnie inne ich szampony. Odżywka natomiast jest dobra, ale przy mojej galopującej niskoporowatości używanie jej wymaga ode mnie sporej precyzji :P

Spotkałyście się już z tymi kosmetykami stacjonarnie?