Słodko, słodko, bardzo... słodko ;)



Mój manicure zwykle jest dość zdecydowany i bardziej "na ostro" niż na słodko ;). Czasami jednak nawet ja potrzebuję odmiany...

Golden Rose Rich Color nr 46 to piękny, kremowy, jasny róż. W buteleczce widać delikatne srebrne drobinki, które całkowicie "giną" na paznokciu. Kryje po 2 warstwach (chociaż delikatnie widać końcówki, gdy ktoś się mocno przyjrzy), schnie całkiem szybko i trzyma się dobrze - 3 dni bez uszkodzeń, potem - starte końcówki. Buteleczki lakierów GR są zawsze dopracowane, ale mam oczywiście jeden zarzut - szeroki pędzelek. Nie lubię takowych i nic na to nie poradzę, ale czasem dla wymarzonego odcienia warto się przemęczyć :P.

Za 10,5ml tego lakieru zapłacimy 5-7zł w zależności od miejsca zakupu. Swój egzemplarz dostałam z wymianki :D

Nie byłabym sobą, gdybym tego delikatnego manicure niczym nie podrasowała - padło na Life nr 47 - czyli glitter pełen różnej wielkości drobinek złotego brokatu.

Za 5,5ml tego topu zapłacimy 3,5-5zł w SuperPharm, w zależności od promocji ;)






Top położony został położony dwuwarstwowo ;). W zasadzie nie spodziewałam się tak fajnego połączenia :D.





I jak się Wam podobają moje paznokcie na "słodko" ? ;)

P.S. Czeka mnie cudowny weekend, spędzony z bratanicami :D. Gdybyście w Krakowie spotkały trzy dziewczyny rozgadane powyżej przeciętnej - to pewnie my :P.

Jak używam nafty do włosów?



Wczorajszy wpis aż się prosi o uzupełnienie o włosowe sposoby na naftę kosmetyczną, które sama stosuję. Jak już wczoraj wspominałam - środek ten wylądował na skórze głowy oraz długości.


Jak stosowałam naftę na skórę głowy?

Ot, zwilżałam płynem palce, które następnie wsuwałam między włosy u nasady i wcierałam (aplikacja zajmowała mi około minuty-półtorej). Pozostawiałam na 15 minut (prawie z zegarkiem w ręku). Jak już wspominałam wczoraj, skóra mojej głowy ma za sobą jedynie krótki romans z naftą - w okolicach piętnastej minuty trzymania mój skalp zaczynał reagować niepokojącym swędzeniem, przez co po kilku próbach zrezygnowałam z jej aplikacji w ten rejon.

Obecnie, nakładając preparat na długość, bardzo uważam, by nie pomaziać nim skóry głowy. Co jak co, ale o zagęszczenie moich włosów walczyłam zbyt długo, by teraz ryzykować ich migrację w nadmiernej ilości ;).

Niemniej jednak wiele włosomaniaczek dzięki niej zauważyło zmniejszone wypadanie czy przyspieszony porost. Jeśli chodzi Wam po głowie pomysł wypróbowania nafty na skórze głowy - pamiętajcie o próbie uczuleniowej (nafty mają zwykle dodatki, które mogą uczulić) oraz o tym, by nie szaleć z czasem trzymania - 10-15 minut na początek wystarczy, a w późniejszym okresie i tak ten czas nie powinien być dłuższy niż 30 minut. 

No i najważniejsze - gdy jakaś reakcja skalpu nas zaniepokoi w czasie seansu z tym kosmetykiem - natychmiast zmywajmy!

Jak stosowałam naftę na długość włosów?

Produkt ten stosowałam tylko i wyłącznie przed myciem - moje niskoporowate włosy dość łatwo obciążyć, więc jego dodatek do produktu do spłukiwania nie byłby najlepszym pomysłem :P

Zawsze też używałam nafty ma wilgotne/mokre włosy? Dlaczego? Tutaj nie nastąpi żadne naukowe wytłumaczenie: posiadam po prostu pewne włosomaniacze natręctwo - nie cierpię niczego nakładać na suche włosy :P. Powoduje to u mnie jakiś wewnętrzny dyskomfort :P. Uważam, że pielęgnacja powinna być przyjemnością, więc nie katuję siebie mazianiem suchych włosów ;).

Wersją podstawową było u mnie wcieranie nafty w zwilżone wodą włosy. Potem beta-version były tuningowane: psikaczem przed wcieraniem (gliceryna, żel aloesowy/ekstrakt z aloesu, keratyna, jedwab, kolagen, elastyna, odrobina oleju, kwas hialuronowy, mocznik, mleczan sodu... - w różnych konfiguracjach), mieszaniem nafty z maską do włosów/kremem, a także nakładaniem tego kosmetyku na włosy wcześniej potraktowane kremem/maską i/lub olejem (nadal na 15 minut przed myciem).

Przyznaję, że wersję podstawową lub z samym psikaczem zmywa się najtrudniej, aczkolwiek jeśli tylko nie przesadziłam z częstotliwością za każdym razem włosy były domyte (mocnym szamponem x 2). Efekty? Za każdym razem był podobnie przyjemny (wczorajszy post), bejbiki były okiełznane, jednak chyba najlepsze wrażenie robi na mnie nafta nałożona na "olejowanie na krem bądź odżywkę".

Też macie tak, że dany kosmetyk próbujecie we wszystkich możliwych konfiguracjach? ;)


Nafta kosmetyczna - panaceum na splątane, nieokiełznane włosy?



Trochę zajęło mi "dorastanie" do spróbowania pewnych domowych sposobów na włosy. Wspomniana w tytule nafta przez dwa lata włosomaniactwa nie znalazła u mnie uznania - bałam się problemów ze zmyciem, a w konsekwencji obciążenia i włosów nadających się tylko do ponownego umycia. Przyszedł jednak czas, gdy i mnie skusiły jej testy, dlatego nafta kosmetyczna z ekstraktem z rumianku i bisabololem znalazła się w mojej paczce do testów od firmy Kosmed.


Nie ukrywam, że wybór padł na tą wersję dlatego, że nadal (już chyba od ponad roku :P) pracuję nad nieinwazyjnym rozjaśnianiem koloru (bez spiny, mój naturalny kolor też mi się podoba ;)).

Czym jest w zasadzie nafta? To mieszanina ciekłych węglowodorów mających od 12 do 15 atomów węgla w cząsteczce, powstała w procesie destylacji ropy naftowej (jak parafina, z tym, że ona jest mieszaniną węglowodorów posiadających ponad 20 atomów węgla w cząsteczce). Jest przerabiana m. in. na benzynę czy paliwo rakietowe - taka ciekawostka ;).

W kosmetykach pełni funkcję natłuszczającą, okluzyjną, powłokotwórczą i zabezpieczającą. Jest łatwiej zmywalna od parafiny.

Egzemplarz, który ja posiadam, kosztuje w zależności od miejsca 5-8 zł (150 ml). Buteleczka wykonana jest z przeźroczystego, średnio miękkiego plastiku. Niewielki otwór pozwala na w miarę rozsądne dozowanie, jednak z racji konsystencji (nafta jest jak... tłusta woda) i tak wystarczy chwila nieuwagi, by chlapnąć za dużo. Pachnie... jak dziecięca oliwka, tylko dużo słabiej. 

Skład: Petroleum, Chamomilla Recutita Extract Oil, Bisabolol, Parfum

Krótko, zwięźle i na temat: nafta, olejowy ekstrakt z rumianku, bisabolol i zapach. 

Kilka razy (5) wtarłam ją w skórę głowy na 15 minut przed myciem, jednak nie zauważyłam jej działania w kwestii wypadania czy też przyspieszonego porostu. Za to w momencie, gdy czas trzymania zbliżał się do nadmienionych 15 minut zaczynałam odczuwać swędzenie, co dość szybko powstrzymało mnie przed testami w tym rejonie (nie chcę się pozbyć w ilości nadmiarowej tak pieczołowicie zagęszczanych włosów ;)).

Na długości trzymałam natomiast przez 10-30 minut przed myciem, w zależności od dnia. I tutaj efekt jest po prostu cudowny - blask, gładkość w dotyku i pięknie podkreślone, podrasowane loki o mocnym skręcie, dodatkowo pogodo- i kapturoodporne :D. Gdy już wyczułam, że naftę moje włosy pokochały chciałam im ją fundować co mycie - i tutaj oczywiście przesadziłam :P. Nafta nakładana u mnie przez 2 mycia z rzędu powoduje 3xP: przyklap, przetłuszcz i przychlast. Na szczęście zoptymalizowałam sobie częstotliwość jej używania i używam jej raz na trzy mycia - efekty nadal są tak zadowalające, jak za pierwszym razem. Obecnie używam tylko mocnych, oczyszczających szamponów, więc takim też zmywałam naftę (i do jej zmycia dla większości włosów właśnie mocne myjadło będzie potrzebne).

Mimo półtorej miesiąca stosowania ani o jotę nie zmieniła mi koloru włosów, troszkę szkoda :P.

Podzieliłam się nią też z moją przyjaciółką, która narzekała, że jej włosy kołtunią się niesamowicie (dziewczyna jest włosomaniaczką, ale jej włosy ewidentnie nie lubią się z czapkami i szalikami) - prawie mnie wycałowała, gdy się okazało, że supełki odeszły w niepamięć, a ona bez problemu rozczesuje włosy szczotką ;). Teraz każdej swojej znajomej z tym problemem radzi użycie nafty ;).

Próbowałyście kiedyś nafty na włosy? Jakie są Wasze odczucia?


Chcę w Nowym Roku...



Nie będzie to lista postanowień, bo takowych nie mam na 2014 rok (bo w zasadzie wszystko, co chcę zrobić nie wymaga ode mnie szczególnej motywacji ;)) ale... zachciewajek - tego, co chciałabym wypróbować/sprawić/nauczyć się w tym roku.

Cassia
 www.sanavita.com.pl

Chodzi za mną już od ponad roku. Chciałabym się przekonać, czy da jakiś efekt na moich niskoporach ;). W zasadzie kusi mnie też francuska cassia z rumiankiem - podobno słabsza, ale że mam włosy blond - może da odpowiedni efekt ;).

Rozkloszowana spódnica


bonastyle.pl
Matowa, bez zakładek, szyta "z koła"... na razie nie dorwałam takiej stacjonarnie, a bez przymierzania się nie obejdzie ;)
Kolejne kolczyki w uszach
 Tutaj będzie bez zdjęcia, bo internetowe grafiki nie odzwierciedlają tego, co chcę ;). Plan docelowy zakłada łącznie 10 kolczyków, ale nie zrobię ich na raz ;).
Paleta Sleek - chyba Au Naturel lub Storm, ale musiałabym dłużej nad tym pomyśleć ;)

kosmetykomania.pl

Eyelinery w pisaku (czarny, brązowy, chabrowy)

O, może Wy doradzicie mi konkretne typy? Bo w czym jak w czym, ale w makijażu jestem laikiem jakich mało.

Rozkloszowana sukienka

 sukienkowo.com

Najlepiej czerwona albo chabrowa <3 

"Szpatułka" do peelingu kawitacyjnego i sonoforezy

 importmania.pl

Typowa zachcianka kosmetyczki, chętnie wykonywałabym sobie tego typu zabiegi regularnie :D

Wiosenno-jesienny płaszcz z kapturem w kolorze chabrowym

Poluję na takowy od 2 lat. Końca polowania nie widać... :/ W Internetach nawet przykładu spełniającego moje kryteria (kaptur) nie znalazłam :P

Bransoletki...
 
... do których do tej pory miałam raczej negatywny stosunek, a teraz coraz więcej eksponatów mi się podoba. Gust jednak ewoluuje z czasem, chociaż jedno pozostało niezmienne - wolę srebro ;).

Szczególnie z grawerowanymi zawieszkami :D

Kurs wizażu

By w końcu nauczyć samą siebie malować xD 

Kurs prawa jazdy...

... do którego zbieram się, zbieram, i zebrać nie mogę :P

Miliard różnych lakierów do paznokci...

... których wymienianie tutaj zajęłoby mi ruski rok. Więc sobie daruję, bo moja chciejlista jest bardzo, bardzo ruchoma w tej kwestii :P.  

Miliard różnych kosmetyków do włosów, twarzy i ciała...

... których jak i lakierów nie warto wymieniać, bo lista jest bardzo lotna ;). Mój znajomy ostatnio stwierdził, że dla mnie najbezpieczniejszym prezentem jest bon upominkowy do Rossa/Hebe/Natury lub do jakiegoś ciucholandu. Coś w tym jest :P.

Nowy szablon bloga...

... ale do tego musiałabym się konkretnie rozwinąć, bo jest to dla mnie najczarniejsza z czarnych magii. Albo znaleźć pomoc ;), a dodatkowo wiedzieć, czego konkretnie chcę ;).


Przy okazji pokażę Wam też, co dostałam od Orlicy - piękne, lakierowe, pierścionkowe cudeńko!  



 Dziękuję Orlico, będzie mi przypominał o tym, że komuś włosowo udało mi się pomóc :*

A jak wygląda Wasza chciejlista? Może coś pokrywa się z moją? ;)

 

Wszystko pod ałunową kontrolą ;)



Każdy z nas zapewne szuka antyperspirantu idealnego - wielu spędza długie godziny poza domem i chce mieć pewność, że nie zastanie w pewnym momencie niemiłej niespodzianki pod pachami...

Swego czasu posiadałam ałun w formie kryształu - całkiem przyjemnie działał przez jakieś 1,5 miesiąca. Później jego działanie w czasie zanikało, i to bardzo, bardzo szybko (może winny jest tryb używania: moczenie i pozostawienie do wyschnięcia?). W paczce od marsylskie.pl znalazłam ałun w spray'u firmy Najel - tej formy jeszcze nie miałam i z dużym zaciekawieniem przystąpiłam do prób...


Opakowanie: Buteleczka z przeźroczystego plastiku z bezawaryjnym atomizerem zaopatrzona w biało-niebieskie napisy. Całość - jak najbardziej estetyczna ;). Atomizer mógłby za jednym "psiknięciem" dozować mniejszą ilość produktu.

Pojemność / cena: 125ml / 25 zł.

Skład:  Aqua, Pottasium Alum, Methylchloroisothiazolinone, Methylisothiazolinone.

Skład prosty - woda, ałun glinowo-potasowy, stabilizatory i konserwanty (tu uwaga dla wrażliwców).

Zapach: Brak - wielki plus, bo nie "gryzie" się z moimi perfumami i wodami toaletowymi.

Konsystencja: Bezbarwny płyn (jak woda).

Działanie: Ałunu używam codziennie na pachy i stopy, a czasem na dłonie oraz nogi - jego ważność od otwarcia to 6 miesięcy i wydaje mi się, że właśnie na tyle mi wystarczy, bo jak na razie zużyłam niecałą 1/3 buteleczki ^^. Średnio na każdy z obszarów wystarczy jeden psik (a w zasadzie to nawet za dużo, jak już wspominałam).

Jego używanie eliminuje w pełni nieprzyjemny zapach, nawet po mocnych treningach ("sześciopak" in progress :D) i w stanie sporego napięcia nerwowego. Zmniejsza pocenie, jednak... nie eliminuje go całkowicie (nie jest tak skuteczny jak blokery pocenia w moim przypadku) - radzi sobie natomiast bardzo dobrze z moim "poceniem stresowym" - gdy się zdenerwuję porządnie, to w ciągu minuty wyglądałam jak zagoniony szczur (:/), teraz nie jest już tak źle :D. 

Jemu zawdzięczam magiczne pozbycie się problemu z podrażnieniami po goleniu pod pachami i na nogach - z tego powodu nie opuści mnie ten środek chyba nigdy <3. 

Podsumowując - nie jest to środek idealny dla osób z nasilonym problemem nadmiernego pocenia, jednak w przypadkach umiarkowanych - jak najbardziej na tak! Ze swej strony polecam wypróbowanie każdemu, kto ma problemy z podrażnieniami podepilacyjnymi - może i dla Was będzie wybawieniem ;). 

Próbowaliście już ałunu w swojej pielęgnacji? Jak się sprawdził? A może dopiero Was kusi lub w ogóle nie interesuje?




Podrasowane bordo na "nowych" paznokciach ;)



Jak rzekłam tak i zrobiłam - obcięłam swoje paznokcie o ładnych kilka milimetrów (dla porównania KLIK!). Tuż po zabiegu czułam się, jakbym zerwała sobie całe płytki - było za krótko dla mnie :P. Na szczęście moje paznokcie rosną szybko, więc kolejny manicure będzie już na paznokciach, które mi w miarę odpowiadają (no ok., tak +1mm to już będzie idealnie :P).

Po obcięciu na paznokciach wylądował Rimmel Pro Salon nr 391 Celebrity Bash (15 zł / 12 ml) - piękne, ciemne, kremowe bordo. Kryje pięknie po dwóch warstwach, schnie szybciutko i jest wytrzymały, ale każda róża ma kolce - mimo pięknej buteleczki posiada szeroki pędzelek, którego entuzjastą nie jestem. Na szczęście opanowałam jego obsługę i obyło się bez megazalanych skórek ;). 

Z racji, że efekt był fajny, ale całkowicie "nieszalony" - paznokcie na palcach serdecznych i środkowych pobłogosławiłam Lemaxem Galaxy Topper nr 1 (jak miło, że wprowadzili numerki :D), czyli bezbarwną bazą z czerwonymi i niebiesko-fioletowymi prawie identycznymi drobinkami (4-6 zł w zależności od miejsca). Brokatu na pędzelek nabiera się sporo, tak więc na moich paznokciach jest tylko jedna warstwa - miłym zaskoczeniem jest fakt, że drobinki nie odrywają się samoistnie w czasie noszenia manicure. 

Wiadomo, te 4 paznokcie zmywało mi się trudniej, ale maksymalnej tragedii nie było ;))







Jak się Wam podoba ten efekt? ;)

Jak pić drożdże ? + kilka mitów na ich temat




Drożdże to grzyby - jednak nie takie, z jakimi zwykle mamy do czynienia na przykład w czasie grzybobrania. Te grzyby są organizmami jednokomórkowymi, które mają zdolność do rozkładu cukrów prostych, dzięki czemu nasze wypieki rosną, a piwa i wina powstają w procesie fermentacji przeprowadzanym przez nie.

Ot, zwykła kostka drożdży, z którą każdy z nas miał styczność chociażby w sklepie albo w czasie pieczenia ciast - to drożdże piekarskie. Można też wyróżnić inne ich rodzaje (np. winne, piwne, kefirowe), co nie zmienia tego, że piekarskie są najłatwiej dostępne (w zasadzie w każdym spożywczaku). Możemy także spotkać drożdże instant, które powstały z drożdży piekarskich w procesie suszenia (tutaj należy pamiętać o przeliczniku, który w zależności od firmy produkującej wynosi: 7g drożdży instant = 25g drożdży świeżych).

Drożdże są bogatym źródłem witamin z grupy B (skąd ich popularność jako składnika suplementów diety), dzięki czemu mają wpływ na odporność organizmu, przyswajalność żelaza, przemianę materii, system nerwowy, krążenie, wygląd skóry, włosów i paznokci oraz ich kondycję.

Oprócz witamin z grupy B zawierają szereg składników mineralnych (np. selen, chrom, cynk, kobalt, fosfor, mangan, molibden, magnez, żelazo, potas, sód, jod, miedź), dzięki którym m. in. regulują gospodarkę hormonalną, obniżają poziom cukru we krwi (przez co zmniejszają apetyt na słodycze), mają działanie przeciwnowotworowe (wymiatają wolne rodniki) oraz wspomagają regenerację i oczyszczenie organizmu. Oprócz tego stanowią bogate źródło aminokwasów (np. alanina, arginina, tyrozyna, tryptofan, cystyna) - czyli składników budulcowych oraz regulujących metabolizm.

Od suplementacji drożdżowej od strony kosmetycznej zwykle oczekujemy: zahamowania wypadania włosów, ich przyspieszonego porostu, poprawy stanu paznokci, zmniejszenia objawów trądziku, oczyszczenia, dotlenienia i poprawienia wyglądu cery, normalizacji wydzielania sebum...

Jak pić drożdże? 

Przerobiłam wiele apteczno-zielarskich suplementów drożdżowych i jedyny, jaki dał jakieś widoczne efekty to w moim przypadku Humavit N spożywany w maksymalnej zalecanej na opakowaniu dawce - efekty te jednak nie mogą się mierzyć z tym, co osiągam przy regularnej suplementacji napojem drożdżowym. 



Podstawowy przepis wygląda następująco: 1/6-1/2 kostki (u mnie jest to ćwiartka kostki obecnie) drożdży rozdrabniamy do kubeczka i zalewamy połową lub całym kubkiem wrzątku bądź gorącego mleka mleka, w zależności od preferencji. Całość mieszamy do rozpuszczenia i czekamy, aż ostygnie do poziomu nam odpowiadającego (ja piję napój letni bądź zimny) i... pijemy ;).

Dlaczego zalewamy wrzątkiem albo gorącym mlekiem? 

Drożdże to jednokomórkowe grzyby, które wprowadzone do organizmu w stanie żywym stanowią konkurencję dla naszej naturalnej flory bakteryjnej, co skutkować może dolegliwościami ze strony układu pokarmowego. Temperatura bliska 90-100 stopni Celsjusza je zabija, dzięki czemu możemy korzystać z dobroci w nich zawartych.

Jest to wersja podstawowa, dla wielu... nie do wypicia. Dlatego też można podrasować napój, by stał się dla nas "wypijalny".

O czym pamiętać przy tuningowaniu napoju drożdżowego i jego piciu?

  • Napoju drożdżowego nie powinniśmy słodzić niczym, jeśli nie chcemy na własne życzenie obniżyć jego dobroczynnych właściwości (a skoro już pijemy coś niekoniecznie dobrego w smaku, to wiadomo, że chcemy z kuracji wycisnąć jak najwięcej, prawda? ;)). Odpadają więc (jeśli nie chcemy obniżyć ilości dobroci w naszym napoju): cukier, miód, owoce, soki owocowe (nawet te domowe/świeżo wyciskane), słodkie kakao rozpuszczalne, herbata rozpuszczalna, preparaty "kawopodobne" instant (słodzone)... Spora gama cukrów prostych (np. glukoza i fruktoza) wiąże w postać nieprzyswajalną dla ludzkiego organizmu składniki mineralne (takie, jak wymienione wcześniej, np. selen, chrom, cynk, kobalt, molibden, mangan) oraz destabilizują niektóre z witamin zawartych w napoju (nie wszystkie). Dlaczego więc nie musimy rezygnować z mleka zawierającego laktozę? Laktoza rozkładana jest dopiero w jelicie cienkim na cukry proste (galaktozę i glukozę), dzięki czemu składniki przez nas pożądane są bezpieczne (ponieważ są przyswajane wcześniej, przed rozpadem laktozy). Oczywiście, napój drożdżowy wzbogacony czymkolwiek nadal będzie miał dobroczynne właściwości, ale zadany cukrami prostymi będzie mniej odżywczy niż taki bez. Osobiście, gdy już piję coś "paskudnego" to chcę z tego wyciągnąć jak najwięcej korzyści ;).
  • Warto też myśleć o tym, co spożywamy na około godzinę przed i po wypiciu napoju - też nie powinny być to pokarmy zawierające sacharozę czy cukry proste.
  • Smak możemy poprawić np. kawą rozpuszczalną, prawdziwym kakao (pokroju DecoMorreno), kostką rosołową, herbatą zaparzaną... czyli produktem bez cukrów prostych czy sacharozy.
Czy drożdże tuczą?

Ten pogląd prawdopodobnie wziął się z powiedzenia "Rosnąć jak na drożdżach". A jak jest naprawdę? Stugramowa (100g, czyli standardowa kostka drożdży piekarskich) według "najwyższych" danych, jakie znalazłam, ma 132 kcal (pozostałe źródła mówią o 100-110 kcal). W moim przypadku (piję 1/4 kostki z samą wodą) daje to 33 kcal dziennie, co jest wartością niską. Oczywiście, dodatki podnoszą kaloryczność napoju, jednak jeśli nie są one "cukrowe" to zmiany będą niewielkie.

Sugestia soku z karalucha - drożdże piekarskie mogą tuczyć w przypadku drożdżycy układu pokarmowego. Należy jednak pamiętać, że drożdżycę wywołują grzyby z rodzaju Candida, a w drożdżach mamy rodzaj Saccharomyces, więc sam napój drożdżowy nie jest w stanie wywołać kandydozy.

Boję się wysypu po drożdżach...

Wystąpienie wysypu przy kuracji drożdżowej jest sprawą indywidualną - może się pojawić, a nie musi. Moje pierwsze dwa podejścia do tego specyfiku kończyły się jego porzuceniem po kilku tygodniach ze względu na stan mojej cery. Za trzecim razem spięłam się, przeczekałam (sytuacja była lepsza, niż przez pierwsze dwa razy) i obecnie przy powrotach do picia drożdży nie rejestruję żadnych tego typu objawów ubocznych.

Kuracja drożdżowa daje efekt oczyszczania, więc... może spowodować "wyjście" zanieczyszczeń tkwiących w skórze (które i tak w jakiś sposób kiedyś wyjdą, nie wiadomo tylko, z jakim natężeniem). Jednak jeśli ich nie ma to wysyp nie ma okazji, by nas nawiedzić.

W jakim systemie pić drożdże?

Na pewno nie w ciągłym - w suplementacji potrzebne są przerwy. Najbardziej rekomendowanym jest system 3:1 (trzy tygodnie/miesiące picia drożdży - jeden tydzień/miesiąc przerwy), jednak może być on modyfikowany względem naszych potrzeb. Kuracji nie powinno się jednak stosować ciągle dłużej niż 3 miesiące, że względu na adaptacyjne zdolności naszego organizmu.

Drożdże w dawce 1/6-1/2 kostki nie są w stanie spowodować przedawkowania jakiegokolwiek składnika (nawet przy braku niedoborów) w nim zawartego, gdyż znakomita większość witamin w nich zawartych rozpuszczalna jest w wodzie - ich nadmiar wydalany jest z organizmu wraz z moczem.

Czy drożdże są dla każdego? 

Nie. Są osoby, które za Chiny Ludowe nie dadzą rady wypić tego napoju, ponieważ wywołuje u nich nieopanowany odruch wymiotny (sama miałam tak przez kilka pierwszych dni stosowania, obecnie w zasadzie nie czuję ich smaku) lub sensacje ze strony układu pokarmowego - nie ma suplementacji idealnej i uniwersalnej, sprawdzającej się u każdego.

Czy drożdże zawsze dają efekt?

Nie, nie zawsze, gdyż na każdego działa co innego. Bywają osoby, które nie zauważają żadnych widocznych zmian w czasie/po kuracji drożdżowej - trzeba jedynie pamiętać o tym, że na pierwsze efekty czeka się około 2-6 tygodni, więc tyle warto poczekać przed oceną działania.

Efekty kuracji drożdżowej u mnie

Zawdzięczam im w dużej mierze zagęszczenie i przyrost włosów, opanowanie trądziku (po wysypach) i poprawienie ogólnego wyglądu i stanu skóry oraz diametralną poprawę stanu paznokci. Najważniejsza jednak jest dla mnie poprawa odporności (cóż, chorowitym człowiekiem jestem od dziecka) - nie łapię już ciągle nowych infekcji, nie chodzę wiecznie przeziębiona w kresie jesienno-zimowym, a i mojej chore zatoki rzadziej mi dokuczają. 

Czy same drożdże pomogą?

Niekoniecznie, jeśli trądzik/wypadanie włosów/zły stan skóry czy paznokci wynika nie tylko z niedoborów witamin, ale też innych, czasami niezdiagnozowanych problemów zdrowotnych - w takim przypadku warto pomyśleć o badaniach i wizycie u lekarza. Drożdże są tylko suplementem i nie mogą być substytutem zróżnicowanej diety - one same w przypadku złych nawyków żywieniowych nie dadzą sobie rady ze wszystkimi ewentualnymi niedoborami.

Piliście kiedykolwiek drożdże? Jakie są Wasze odczucia/refleksje/efekty? ;)

loading...

U mnie "na dzielni"... ;)



Mieszkam głównie w Krakowie, ale jak pewnie większość z Was wie - pochodzę z okolic papieskich Wadowic. Bardzo lubię wracać w swoje rodzinne strony i jestem z nimi mocno związana, dlatego też z dużym entuzjazmem czekałam na sobotnie spotkanie blogerek w "moim mieście" ;). Z większością dziewczyn znałam się wcześniej (z Basią już nawet od czasów gimnazjalnych), a resztę... poznałam w ciągu kilku chwil ;).

Spotkanie miało miejsce w Galicjance - kawiarni znajdującej się na wadowickim rynku (swoją drogą w końcu miałam okazję odwiedzić to miejsce, bo ciągle tylko o nim słyszałam, a nie miałam do niej po drodze ;)). Wnętrze jest bardzo w moim guście, a bliskość kuszących słodyczy dodatkowo poprawiła mi humor :D.

W spotkaniu brały udział:


no i oczywiście ja, we własnej zakręconej osobie ;). 

Miałam okazję wymienić spostrzeżenia na tematy kosmetyczne i nie tylko z osobami z podobnymi pasjami jak moja, nie mówiąc już o tym, że dziewczyny pokusiły mnie tyloma kosmetykami, że moja chciejlista uległa znacznemu wydłużeniu - za to Was nie lubię, ale za wszystko inne kocham :D. 



Zdjęcie grupowe raz ;)


Wśród paczek z moim "złym okiem" :P


Wszystko najlepiej tłumaczy się "ręcznie" :P


Zasłuchane ;)


Znając siebie, to pewnie wtedy właśnie czymś się wysmarowałam, i pewnie była to kremówka :P

Były też prezenty, wypiłam pyszną cynamonowo-miodową kawę (pierwszą w tym roku, więc połowę limitu na 2014 rok już wykorzystałam :P) i w cudownym nastroju wróciłam do domu, by uczyć się do egzaminu :P.



Zdjęcia wykonał Krzysztof Cabak (Cabak Design):
Więcej jego prac fotograficznych znajdziecie: Facebook, Flickr, Onephoto


Dziękuję Wam wszystkim za mile spędzone popołudnie ;).

Uczestniczycie w tego typu spotkaniach? ;)


Na milion! :D



W czwartek dzięki Wam stuknął mi milion wyświetleń, więc... trzeba to uczcić, a jakże - podobno każda okazja do świętowania jest dobra, prawda? :P

Zestawy będą dwa:

Zestaw I


  • Lovely naklejki na paznokcie;
  • Rimmel Scandaleyes Lycra Flex Mascara
  • My Secret Glam Specialist Eyeliner nr 2
  • Sensique Trendy Color kredka nr 123
  • My Secret lakier nr 148
  • My Secret lakier nr 167
  • Sensique lakier nr 319
Zestaw II


  • Rimmel Scandaleyes Lycra Flex Mascara
  • My Secret Glam Specialist Eyeliner nr 2
  • Sensique Trendy Color kredka nr 121
  • My Secret lakier nr 167
  • Colour Alike lakier nr 487
  • My Secret Dress Up Your Lips szminka nr 3
  • Sensique korektor 2w1
 
Rozdanie potrwa do 5 lutego 2014 roku do godziny 23:59.

Obowiązkowym jest tylko obserwowanie bloga przez Bloggera(1 los) lub FB(1 los).

Dodatkowe losy można zgarnąć za:
  • Opublikowanie posta z linkiem do rozdania na FB: 2 losy.
  • Dodanie bloga do blogrolla: 2 losy.
  • Notka z linkiem do rozdania: 2 losy.
  • Dodanie banera z linkiem do rozdania na głównej stronie bloga: 3 losy.
Łącznie można więc zgarnąć 11 losów ;)
Szablon zgłoszenia (zgłoszenia przyjmowane są pod tym postem):
Obserwuję jako:
Obserwuję na FB jako (imię i pierwsza litera nazwiska):
e-mail:
Link do posta na FB: tak/nie (link)
Blogroll: tak/nie (link)
Notka: tak/nie (link)
Baner: tak/nie(link)
 

Powodzenia!

Blue love w kropki ;)



Lakiery kropkowe i brokatowe Life z SuperPharm (produkowane przez Ados) zawładnęły moim serduchem już jakiś czas temu. Nie wiem jak to się stało, że ten egzemplarz uchował się tak długo bez testu na paznokciach ^^.

Life nr 23 to chabrowa baza z zatopionymi różnokształtnymi, biało-czarnymi drobinkami. Podejrzewam, że do pełnego krycia potrzeba około 4-5 warstw (to na minus), dlatego w swoim manicure wykorzystałam lakier bazowy w zbliżonym kolorze (Golden Rose Rich Color nr 49) i nałożyłam na niego dwie warstwy kropkacza.

Malutka buteleczka (5,5ml / 3,50-5zł) cieszy oko fajnym wyglądem, a wąski pędzelek jak najbardziej trafia w me gusta (nie lubię tych szerokich). Schnie w miarę (chociaż nie szybko, ale przy pobłogosławieniu całości warstwą wysuszacza problem znika - w przypadku tych lakierów warto pamiętać o jakimś topie w ogóle, bo drobinki mogą się "zadzierać" i odpadać), a całość jest trwała - 4 dni nie zauważyłam uszkodzeń.

Do zmywania trzeba się trochę przyłożyć, ale jeśli namoczy się paznokcie wacikami ze zmywaczem to czas jego usuwania nie jest dużo dłuższy od czasu zmywania kremów.








I jak się Wam podoba? Ja jestem zakochana wręcz <3

I powzięłam decyzję o skróceniu paznokci (znaczy próbuję zrobić to od jakiegoś czasu piłując, ale rosną za szybko) - cęgi pójdą w ruch, trzymajcie kciuki, żeby mi wyszło xD.

P.S. Wczoraj stuknęło 1000 000 wyświetleń mojego bloga. Oczywiście dzięki Wam! Uwielbiam Was <3

Wybrało się Kascysko na wyprzedaże drogeryjne + wyniki rozdania ;)



W piękny dzień dzisiejszy skończyłam szkołę policealną o specjalności technik usług kosmetycznych - napisałam egzamin praktyczny, a po dwóch latach nauki warto sprawić sobie jakiś prezent. Tak więc z moją przyjaciółką wybrałyśmy się z planem docelowym - odwiedzić drogerię Natura, bo przecież mają wyprzedaż właśnie od dziś!

Efekt? Ja nie kupiłam tam nic (polowałam na czerwony piaskowy My Secret, ale były tylko zielone...), natomiast moja przyjaciółka sprawiła sobie właśnie wspomniany My Secret (5,99 zł) i Celebration tej samej marki (6,99 zł). W tak niepocieszonym nastroju weszłam przypadkowo do Claire's, co zaowocowało...




... dwoma zestawami lakierów. Każdy z nich kosztował na promocji 20 zł, ale z racji, że wprowadzili akcję "drugi gratis" - za 12 lakierów zapłaciłam 20 zł. Wszystkie wypróbowałam już na paznokciach mojej współlokatorki i są bardzo fajne, szczególnie ten zestaw matowy i holograficzny (tak mi się wydaje) fiolet z drugiego zestawu. Uważam, że trafiła mi się należyta nagroda na zakończenie szkoły ;). 

Jak się Wam podobają moje zakupy? ;)

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

A teraz czas na wyniki... ;)

Nagrodę główną, czyli zestaw kosmetyków marki Joanna zgarnia: Szczypta Magii

Nagrodę pocieszenia zgarnia: suzie q

Gratuluję i czekam na maila z adresem (z konta pocztowego podanego w zgłoszeniu) do niedzieli (19.01.2014) go godziny 19 ;).

Pozostałym Uczestnikom dziękuję za udział, a z okazji miliona wyświetleń (niedługo ;)) oraz moich urodzin i imienin niedługo znów będę mieć dla Was miłą niespodziankę ;).



Skojarzenia aloesowe, a tu aloesu... brak ;)



Po moich samorobionych wcierkach/maceratach (KLIK! KLIK! KLIK!) poczułam chęć spróbowania "kupnej" wcierki. Akurat na taki mój stan "chcicowy" trafiła do mnie propozycja współpracy z firmą Kosmed, więc nikogo zapewne nie zdziwi, że po dłuższej dyskusji z samą sobą (tak w ogóle ostatnio często mi się to zdarza :P) wybrałam Płyn do pielęgnacji włosów odżywczo-wzmacniający Aloevit.


Opakowanie: Szklana buteleczka z kroplomierzem - szczerze powiem, że to średni pomysł w przypadku wcierki. Nie potrafiłabym się w żaden sposób obsłużyć samą buteleczką przy aplikacji, więc po demontażu wkraplacza przelałam zawartość do pojemnika z atomizerem. Od razu lepiej :D.

Pojemność / cena: 100ml / 8zł; można go znaleźć na doz.pl

Skład:


Spodziewałam się (po nazwie produktu) ekstraktu z aloesu, ale go nie uświadczyłam. Jest to wcierka alkoholowa. Po PEG-35 raczej nie powinien występować przecinek - to olej rycynowy modyfikowany tlenkiem etylenu (w celu łatwiejszego zmycia). W dalszej części INCI znajdziemy emulgator, wyciąg z kasztanowca, pochodna retinolu, witamina E, inozytol, pantotenian wapnia (popularne CP), kwas linolowy i biotyna. 

Nie zauważyłam ekstraktu z łopianuu, kompozycji olejków eterycznych (widzę jeden ;)) ani wszystkich deklarowanych w opisie produktu witamin (chociaż pewnie występują w ekstrakcie z kasztanowca)

Bardzo ładnie, jeśli tylko dany skalp nie reaguje źle na etanol - mój nie reaguje ;).

Konsystencja: Ciecz o delikatnie słomkowej barwie.

Zapach: Ziołowy, i bardzo mi się podoba ^^.

Działanie: Przed pierwszym jego użyciem na skórę głowy sumiennie zrobiłam sobie próbę uczuleniową za uchem i odczekałam 48h. Z racji, że nie zauważyłam żadnych niepokojących objawów wtarłam go w skórę głowy (mimo deklaracji producenta nie polecam jego używania na długość - taka ilość etanolu w tym rejonie spowoduje więcej szkód niż pożytku) na kilka godzin przed myciem - taki schemat był przeze mnie kontynuowany przez cały czas trwania kuracji (miesiąc, bo na tyle wystarczyła buteleczka), a rozbieżność czasowa między wcieraniem a myciem włosów wynosiła 1,5 - 6h. Skóra mojej głowy nie zareagowała w żaden niepokojący sposób, włosy mimo zaordynowanej z pewnych względów terapii doustnej (która wcześniej skutkowała moim linieniem) nie wypadają mocniej (a wręcz delikatnie słabiej). Największy efekt odczułam jednak w przyroście - włosy urosły znacząco w ciągu tego miesiąca (zwykle przy moich kręciołach po takim okresie nie widzę żadnej różnicy :P), czyli zapewne około 3,5-4 cm (mój przyrost bez wspomagaczy oscyluje w granicach 2-2,5 cm). Dodatkowo zaliczyłam spory wysyp babyhairów, co nawet zaowocowało sugestią mojego kolegi, że "czoło mi zarasta" (bo 1-1,5 cm włoski sterczą mi na granicy czoła jak antenki ;p) - a wiadomo, że na zagęszczeniu mi zależy.

W czasie kuracji nie stosowałam suplementów, wiec efekty dodatkowo mnie zaskakują. Ze względu na etanol nie jest to jednak produkt dla każdego, jednak ja już myślę o wypróbowaniu wersji przeciwłupieżowej :D.

Jaka "kupna" wcierka najlepiej działa u Was na porost włosów?

P.S. Do północy możecie jeszcze wziąć udział w rozdaniu :D

Szkodliwe składniki kosmetyków wg Onetu, czyli... jak zasiać panikę w narodzie.



Mam ostatnio szczęście do wyłapywania "ciekawych" artykułów kosmetycznych na Onecie. Ten, który dziś chciałabym tutaj omówić wisiał na głównej stronie dość krótko (może z powodu wytykania błędów merytorycznych? :P), ale oczywiście ja musiałam mieć to szczęście go wyłowić.


Wstęp

Jestem przekonana, że kto jak kto, ale alergicy czy atopowcy z dużą pieczołowitością dobierają swoje kosmetyki. Raczej nie zdarza im się kupić kompulsywnie pierwszego z brzegu mazidła tylko dlatego, że "ładnie pachnie" czy "ma ładne opakowanie". Poza tym Autor zapomniał o jednym - uczulenie na dany składnik może pojawić się na każdym etapie życia, niezależnie od tego, jak często wcześniej z niego korzystaliśmy. Przykładami "z życia" mogę być ja (truskawki) i moja mama (aloes). 

Każdy z konsumentów, kupując nowy kosmetyk, powinien być świadomy, że może on uczulić - nawet, jeśli nigdy wcześniej nie dorobiliśmy się żadnego uczulenia. Ot, reakcja na połączenie składników czy na substancję, z którą nigdy wcześniej nie mieliśmy styczności.

AHA

Tutaj Autor nawet nie pokusił się o sprawdzenie, jakie kwasy są alfahydroksykwasami (AHA). Do tej pory w żadnym INCI nie zobaczyłam alpha hydroxy acid (ale być może po prostu nie miałam tego szczęścia), za to glycolic acid (kwas glikolowy), lactic acid (kwas mlekowy), malic acid (kwas jabłkowy) czy citric acid (kwas cytrynowy) i owszem, a wszystkie inne należą do grupy kwasów AHA. 

Nie ma ani słowa o stężeniach, jakimi można zrobić sobie "aż taką" krzywdę, o jakiej wspomina Autor. Za to zabrakło mi ważnej rzeczy, która przydałaby się w tym miejscu - "piętnowania" kosmetologów i dermatologów, którzy wykonują zabiegi z jakimikolwiek kwasami, ale "zapominają" lub wręcz (o zgrozo!) odradzają swoim klientom/pacjentom używania "po" filtrów przeciwsłonecznych o odpowiednim SPF (sytuacja także "z życia wzięta"). To byłoby jak najbardziej na miejscu.

Co do opisu wprost z Kosmetologii: to zdanie, nacechowane dla zwykłego śmiertelnika dość negatywnie, po prostu opisuje złuszczanie naskórka za pomocą peelingu enzymatycznego bądź kwasowego. Całkiem normalny proces, w którym większość z nas partycypuje około raz w tygodniu.

Ktoś, kto ma głowę na karku i zagłębił się w temat nie zrobi sobie kwasami AHA (czy BHA lub  PHA) krzywdy opisywanej przez Autora..

Parabeny

Parabeny wg różnych źródeł uczulają około 0,8% społeczeństwa, czyli znacznie mniej niż np. ekstrakt z aloesu. Reakcja alergiczna wywołana kontaktem z jakąkolwiek substancją jest sprawą osobniczą. 

Ciekawostka: na świecie żyje 7-8 osób uczulonych na czystą wodę. Piją w zasadzie tylko mleko i oranżadę (które szkodzą im mniej), a swoją toaletę odbywają w kieliszku wody.

I znów ani słowa o stężeniach. Ani o tym, że parabenom nie jest tak prosto przejść przez barierę skórno-naskórkową. Ani o tym, przy jak wysokich stężeniach (nieosiągalnych nawet dla kogoś, kto używa wielkiej liczby kosmetyków z parabenami) występuje jakiekolwiek oddziaływanie na układ hormonalny...

Rakotwórcze

Stężenia, stężenia, stężenia... znów mi tego brak. Cyjanków chyba jeszcze nigdy nie widziałam w INCI (a trzeba przyznać, że przecież przeglądam właściwie skład każdego swojego kosmetyku i mam ich też sporo), tak samo jak monomerów styrenu. Od oksybenzonu się odchodzi i w zasadzie na opakowaniu, jeśli jest, można znaleźć napis "contain oxybenzone", więc jego eliminacja nie jest trudna. SOS (detergent siarczanowy), talk oraz glikol propylenowy - cóż, nie są rakotwórcze. Za to dzięki zdaniu o 20 latach badań wpadłam na to, że Autor inspirował się panem Różańskim.

Wszystko, co nakładamy na skórę (nawet najbardziej naturalne) w pewnym sensie "zaburza" jej pracę. Tyle, że przecież myć się musimy, prawda?

Przenikają do organizmu

Dioksan jest zakazany w kosmetykach w UE, DMDM-Hydantoina już wcześniej podrażni osoby na nią uczulone, niż spowoduje wzrost choćby jednego dodatkowego włoska. Poza tym Glydant to nazwa handlowa DMDM-Hydantoiny. Pojawienia się tutaj Sodium PCA (piroglutaminianu sodu) nie rozumiem całkowicie, skoro jest z niego całkiem niezły humektant.

Detergenty

Temat-rzeka. Jeśli chodzi o mycie naczyń, pranie czy higienę ciała fakt, anionowe, amfoterycznie i niejonowe detergenty są podobne, jeśli nie takie same. Tyle, że w środkach "gospodarstwa domowego" występują dodatkowo kationowe środki powierzchniowo czynne, które zwiększają "siłę myjącą" naszego preparatu. Detergenty nie mają okazji przeniknąć do krwi, a ewentualne podrażnienia/uczulenia to sprawa indywidualna. Wiele osób bez "mocnych myjadeł" nie potrafi egzystować, a "delikatesy" robią im krzywdę (oczywiście, może to też działać w drugą stronę - znów do głosu dochodzi czynnik ludzki, o którym nie ma ani słowa).

Gdyby panie w ciąży i karmiące miały całkiem zrezygnować z detergentów, to ciało i włosy musiałyby chyba myć w orzechach piorących (które i tak zawierają pewne detergenty, hm... pomysły mi się skończyły). Każdy produkt do mycia zawiera jakiś detergent potrzebny, by zemulgować i umożliwić usunięcie łoju i brudu.

Zatykają pory 
Popularne "zapchanie" porów też zależy od indywidualnej wrażliwości danej osoby na składnik. Mnie "zapycha" np. parafina, ale talk nie robi mi żadnej krzywdy. Nie bardzo też wiem, w jaki sposób "zatkanie porów" połączone jest z przyspieszeniem starzenia...

Powodują podrażnienia
Powtórzę po raz kolejny - podrażnienia i uczulenia to sprawa indywidualna. Ba, "natura" - czyli substancje pochodzenia naturalnego (np. ekstrakty roślinne) statystycznie uczulają częściej niż syntetyczne składniki kosmetyków.


Podsumowując, artykuł ten jest bardzo słaby i napisany bardzo... demagogicznie. Po komentarzach widać, że zasiał pewną panikę - nie wszyscy jesteśmy związani z branżą kosmetyczno-chemiczną i nie musimy się na tym znać, ale od osoby, która zabiera się za pisanie pracy na dany temat oczekuje się jednak pewnej wiedzy i bazowania na więcej niż jednym źródle (bo źródło wykorzystane tutaj jest bardzo... tendencyjne, delikatnie mówiąc).


Czytałyście zalinkowany artykuł? Jakie są Wasze odczucia "po"?

Uległam zachwytom i ...



... czuję spore rozczarowanie. Srebrna i złota wersja piaskowego lakieru Lovely Snow Dust nie budziły mego chciejstwa lakierowego, za to biały - już tak. Dodatkowo naczytałam się peanów pochwalnych na temat jego wyglądu, więc w ramach nagradzania siebie za ciężką pracę udałam się do Rossmanna i wzięłam ostatnią sztukę, jaka była w szafie (8,59zł).

Lovely Snow Dust nr 2 to "śnieg w buteleczce" - miliardy iskrzących drobinek zatopione w lakierze robi piorunujące wrażenie przed aplikacją. Co do pędzelka i aplikacji nie mam żadnych zastrzeżeń - sam proces malowania odbywa się bezproblemowo. Kłopoty zaczynają się przy schnięciu - manicure długo był "gumowy" i strach było cokolwiek robić. Nałożyłam go na warstwę białego lakieru, bo oczekiwałam pełnego krycia. 

Efekt na paznokciach jest dla mnie bardzo nijaki - po zachwytach, jakie czytałam spodziewałam się sporo więcej. Cóż, ale jak wiadomo: gust jest jak głowa, każdy ma swoją :P. Zapewne miałam po prostu zbyt duże oczekiwania...

Zmywa się na szczęście bezproblemowo - był ze mną tylko 24h, bo drugiego dnia piękny odprysk na kciuki nie pozwolił mi nosić go dalej.






Macie lakiery z serii Snow Dust? Jakie macie o nich zdanie? 

P.S. Dopiero teraz zauważyłam, że sfotografowałam sobie stopę :P

Ogłoszenia "parafialne" + kumulacja grudniowa



Od "dwóch wpisów" przy publikowaniu wiadomości na Facebooku z linkami do bloga umieszczam je w pierwszym komentarzu pod postem. Padło już pytanie dlaczego... 

Facebook ogranicza zasięg fanpage'ów, a dodatkowo jest zainteresowany tym, byśmy promowali swoje posty. Dlatego też przy publikacji wpisu z linkiem w treści dociera on średnio do 200 osób (w przypadku mojej strony), natomiast przy umieszczeniu adresu w komentarzu - do ponad 600. 

Wiadomo, chcę docierać do moich Czytelników, więc na razie będę nadal praktykować ten sposób. Dopóki my albo FB nie wymyślimy czegoś nowego ;p.

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Kumulacja grudniowa nie będzie obfitować w prezenty świątecznie, bo w zasadzie... nie praktykuję tego zwyczaju (może dlatego, że moja najbliższa rodzina jest bardzo liczna :P). Jednak wymianki i zakupy ciuchowe są zawsze spoko - jak wiadomo :P

Dzięki wymiankom z Żanetką i Paulinką weszłam w posiadanie kolejnych lakierowych cudowności <3 (dwa lakiery dublują się na zdjęciach, nie wiem, jak to zrobiłam :P). Nie mówiąc już o tym, że część lakierów było "niespodziewajkami", a i tak podobają mi się wręcz za bardzo :D.


2x Lemax, Paese, brokat Vipery.

 

4x kropkowe Delie, 3 x Golden Rose Rich Color, 2x Golden Rose Impression, top Essence i top CR <3.


Od mojej przyjaciółki dostałam w ramach Mikołajek piękny, czerwony lakier Lovely ;)


Sama zakupiłam dwa lakiery My Secret Confetti, z których jeden już pokazałam na paznokciach.


Dwa szampony Joanna Naturia (500 ml) kupione na promocji w Kauflandzie za 4,99zł / sztuka.


Sukienka z Innej, 20 zł :D


Spódnica House, 30 zł.


Spódnica Takko Fashion, 20 zł.


Bluzka Takko Fashion, 25 zł.

Grudzień był miesiącem lakierowych niespodzianek i kilku okazji ciuchowych, jak widać ;). A jak było u Was? Czyżby moc prezentów? ;)