Włosowa klęska urodzaju :P



Pielęgnując włosy bardzo często myślimy też o ich zapuszczeniu i zagęszczeniu, oczywiście w miarę możliwości. Sama przeszłam przez wiele suplementacyjnych i wcierkowych specyfików, które przez długi okres czasu dawały w większości założony efekt, jednak nie w natężeniu piorunującym. Po pół roku od całkowitego odstawienia furaginum, na którym byłam z różnym natężeniem od 13 lat, na pewno czuję się dużo lepiej. Nauczyłam się także, to co robić, by unikać dolegliwości związanych z układem moczowym - jak na razie wychodzi mi to bardzo dobrze ;).

Z racji, że obecnie żyję w systemie "nie wiem, co się dzieje, jak się nazywam, zarobiona jestem" umknęła mi pewna potężna zmiana włosowej sytuacji. Mając w końcu okazję wetrzeć coś w skalp bardziej pieczołowicie niż zwykle (była to akurat glinka ghassoul) w końcu zauważyłam, że coś jest inaczej. Bejbików miałam do tej pory sporo, ale teraz... mam z nich chyba drugą fryzurę, i to na całej powierzchni skóry głowy. Mają po około 4-7cm, więc przy moim tempie przyrostu wydaje się, że wszystkie wyrosły już w czasie "detoksu"

Ostatnio postanowiłam też spiąć włosy (robię to bardzo, bardzo rzadko) - nie był to dobry pomysł, bo bejbiki uczyniły mi nad fryzurą... drugi zaczes xD. Całe szczęście, że niezbyt lubię upinać włosy, bo one są nie do opanowania przy tej długości - a w opaskach nie wyglądam szczególnie korzystnie przy mojej wielkiej głowie :P.

Żeby nie być gołosłowną - na zdjęciach prezentuję bejbiki tuż znad linii czoła ;)









Macie swoje sposoby na ujarzmienie włosowej młodzieży? Czuję w kościach, że patenty na ich poskromienie przydarzą mi się w niedalekiej przyszłości xD.

Ropuszo ;)



Nadal trzyma mnie pozytywne zakręcenie na punkcie brokatów i piasków na paznokciach. W sumie nie planowałam jakiś konkretnych zakupów lakierowych (w pewnej mierze jestem zaspokojona :P), jednak śmigając ostatnio w okolicach Placu Inwalidów w Krakowie wyhamowałam z impetem (aż iskry po chodniku poszły :P) przed... kioskiem. Dlaczego? Zauważyłam piękne, kropkowe lakiery Dot's Fan od Quiz.pl.

Quiz Dot's Fan nr 454 to w buteleczce zieleń ze sporą domieszką niebieskości z mnóstwem czarno-białych drobinek różnej wielkości. Po aplikacji na paznokieć brokat nie zmienia swoich właściwości kolorystycznych, za to baza... jest ropuszozielona (czy jak kto woli - shrekowozielona). W zasadzie tylko to mnie odrobinę rozczarowało, bo w tym odcieniu zieleni nieszczególnie się widzę.
Co lepsze - mój aparat wyłapał najbardziej zbliżony do rzeczywistości odcień w świetle sztucznym. Magic :P.

Na paznokciach mam trzy cienkie warstwy, które wyschły szybko (pozytywne zaskoczenie, spodziewałam się raczej wiecznie miękkiego gluta) i niestraszne im były czynniki zewnętrzne przez 3 dni - nie zanotowałam żadnych uszkodzeń. Ze względu na brokat zmywa się trochę trudniej, ale tragedii nie zanotowałam. 

Za 9 ml lakieru zapłaciłam 5 zł, mam jeszcze beżowy egzemplarz i już się zastanawiam, jak kameleonowato on zachowa się na paznokciu :P

Jak się Wam podoba taki kolor i efekt?

P.S. Tak, znów ścięłam paznokcie. Straciłam cierpliwość do ich piłowania wczoraj, i tak odrosną... za szybko ;P






Glinka Ghassoul: produkt włosowo-twarzowo-ciałowy ;)



Robiąc mały rekonesans w zawiłościach mojej pamięci stwierdzam, że z czystymi glinkami doświadczenia mam mizerne - większość stanowiła dodatek dla innych, gotowych produktów, które używałam w przeszłości. Nadszedł jednak czas, by skorzystać z dobrodziejstw "czyściochy": glinki Ghassoul w formie płytek, którą otrzymałam ze sklepu Dotyk Maroka.



Sama forma zaskoczyła mnie dość konkretnie - glinki do tej pory kojarzyły mi się z proszkami bądź pastami, a z płytkami (chociaż bardziej kojarzą mi się ze skorupami :P) nigdy. Nieregularne kawałki glinki mają kolor szarobrązowy, są bardzo twarde i średnio-kruche.

250 g tej glinki kosztuje 15 zł, która dzięki swojej niestandardowej formie jest szatańsko wydajna. Moje pierwsze podejście do niej było dość ciekawe - nie bardzo wiedziałam, jaką ilość wody do niej dodać. Wybrałam sobie więc średniej wielkości kawałeczek, wpakowałam go do miseczki i dodawałam wody po pół łyżeczki - byłam dość mocno zdziwiona tym, że produkt wchłania takie ilości cieczy :P. Przygotowanie maseczki trwa trochę dłużej niż standardowo, bo płytki muszą się namoczyć, by zmięknąć i umożliwić dokładne wymieszanie. Całość wygląda mniej więcej tak - ciemnobrązowa papka ;). W mojej opinii nie ma zapachu.


Docelowe miejsca jego użycia były 3: skóra głowy, twarz i ramiona, na których pojawiły się u mnie malutkie krostki (taaa, moja skóra swetrów nie cierpi...). Czas trzymania: 10-15 minut.

Twarz i ramiona: mimo tego, co napisane jest na opakowaniu - nie polecam zostawiania glinki do wyschnięcia: po pierwsze sakramencko trudno ją potem zmyć, a po drugie - może skórę podsuszyć. Wystarczy jednak psiknąć czasem wodą z atomizera w czasie trzymania maseczki, by wszystko było w porządku. 

Nie daje objawów zaczerwienienia po zmyciu, skutecznie łagodzi stany zapalne i przyspiesza gojenie, w przypadku twarzy - widocznie zmniejsza przetłuszczanie cery, co przełożyło się u mnie na delikatne zmniejszenie liczby zaskórników. Całkiem nieźle zadziałała też na niespodzianki na ramionach, nie wysuszając dodatkowo mojej i tak zbyt suchej skóry w tym regionie (wersja ze zwilżaniem wodą).

Skóra głowy: zaaplikowałam ją na mokre włosy (by uniemożliwić jej zaschnięcie w ciągu 10 minut, bo obawiałam się, że później mogłabym jej nie wymyć :P) po myciu (na długości wtedy znajdował się produkt do spłukiwania). Jak nakładałam? Moczyłam opuszki palców w maseczce i "wczesywałam" w skórę głowy. Wymywała się bezproblemowo.

Ze względu na ciągły kontakt z centralnym ogrzewaniem albo klimatyzacją moje włosy w okresie zimowym szybciej stają się nieświeże (przeciąganie mycia do opcji raz na 3 dni jest niemożliwe) miałam nadzieję, że glinka poprawi sytuację. I nie zawiodłam się - po kilku aplikacjach sytuacja wróciła do stanu "sprzed zimy". Poprawa taka utrzymuje się przez około 3 mycia od aplikacji.

Glinką tą można też włosy myć, jednak moja niskoporowatość w zasadzie eliminuje możliwość powodzenia takiego testu :P.

Podsumowując - jestem na tak, szczególnie w kwestii przetłuszczania skóry oraz walki ze stanami zapalnymi.

Jakie są Wasze doświadczenia z tą glinką czy też innymi tego typu specyfikami? Na dniach będę miała dla Was inne, glinkowo-ghassoulowe zaskoczenie ;)

Problemy włosowe XIII: Analiza pierwiastkowa włosów w celach diagnostycznych - hit czy kit?



Sam temat analizy pierwiastkowej włosów nie był mi obcy - część mojego naukowego życia związana była z analityką chemiczną i wtedy właśnie miałam pierwszy kontakt z tym zagadnieniem. Dotyczyło ono jednak oznaczania konkretnych substancji (zwykle narkotyków bądź toksyn - któż nie słyszał o poszukiwaniu śladów arszeniku we włosach Napoleona), natomiast nie spotkałam się z jego wykorzystaniem w celach diagnostycznych. Z racji, że sama nie uważam się za specjalistę od toksykologii - poprosiłam o pomoc mojego przyjaciela Pana z Całką, dzięki któremu uzyskałam lwią część informacji potrzebnych do dzisiejszego posta (za co należą mu się gorące brawa i podziękowania :)) i który w każdym momencie pracy nad nim służył mi radą oraz pomocą.

Włosy stanowią obiekt zainteresowań toksykologów i chemików sądowych. Dlaczego? Stanowią bardzo dobry materiał do badania trucizn, szczególnie metalicznych (np. tal, rtęć, arsen, ołów, kadm). Włos, jak wiadomo, rośnie w czasie, dzięki czemu wykorzystując jego segmentowanie (cięcie na odcinki i ich łączenie z odpowiednim okresem w przeszłości) możemy badać spożycie narkotyków w przeszłości nawet, jeśli np. od miesiąca dana osoba jest "czysta". 

Badania włosów mogą dać także odpowiedź na pytanie, czy dana osoba pali, czy też tylko przebywa w otoczeniu palaczy (palący mają kotyninę we włosach, niepalący - nie), czy paliła heroinę, czy jedynie przebywała wśród palących... 

Włosy to także doskonały materiał do badania stężenia alkoholu po śmierci - w krwi denata jego stężenie może wynosić np. 1 promil, co wcale nie oznacza, że zmarły wypił cokolwiek wyskokowego przed śmiercią: etanol jest produktem w reakcjach rozkładu mających początek tuż po zgonie. Jako ciekawostkę mogę podać, że w alkohologii sądowej wykorzystuje się także maź stawową i ciało szkliste oka.

Przenieśmy się jednak z zagadnień toksykologicznych do analizy pierwiastkowych włosa, które mają być podstawą ustalania profilu metabolicznego oraz stanu odżywienia organizmu i wykorzystania poszczególnych pierwiastków w ustroju. Organizm utrzymuje homeostazę(równowagę), czego odzwierciedleniem jest ustalenie równowagi pomiędzy stężeniami różnorakich substancji we krwi oraz tkankach. Tutaj dodam ważny aspekt - równowaga stężeń substancji między krwią a tkankami dotyczy tkanek żywych, a jak wiadomo - włosy czy paznokcie są martwe...

Z racji tego, że włos rośnie, w wyniku jego analizy otrzymujemy wynik uśredniony - w zależności od "długości" próbki będzie to suma danej substancji w materiale z np. tygodnia, miesiąca, roku. Poza tym szybkość wzrostu włosa (stosunkowo niewielka) nijak ma się do szybkości zmian zachodzących w organizmie na skutek różnych czynników (diety, zmiany klimatu, infekcji, stresu...).

Chemicy i toksykolodzy oczywiście próbowali znaleźć związek między zawartością pewnych substancji we włosach a występowaniem chorób, niedoborów i innych niepokojących objawów (czyli takiego związku, jaki przed laty określili badacze względem krwi, czego wynikiem jest obecnie chociażby badanie morfologiczne z podanymi normami). Wyniki uzyskane w ten sposób nie były jednak zadowalające - jedynie dla dużych grup badanych (i dodatkowo nachodzących na siebie) otrzymano w miarę sensowne zestawienia. 

Spore wątpliwości budzi także sama procedura badania.  Metody ICP-MS i ICP-OES (dla ciekawych: pierwsza metoda wykorzystuje wzbudzenie w plaźmie indukcyjnie sprzężonej z detektorem mas, druga wykorzystuje także wzbudzenie w plaźmie, ale sprzężonej indukcyjnie ze spektrometrem emisyjnym) wykorzystywane w analizie pierwiastkowej włosów są technikami skomplikowanymi. Wymagają odpowiedniego przygotowania próbki (próbki bywają "wysyłane w świat" w celu analizy - sytuacja ta budzi niepokój dotyczący tego, czy próbki w czasie podróży będą miały zapewnione odpowiednie warunki przechowywania), wzorcowania(czyli znalezienia zależności między sygnałem detektora a stężeniem danej substancji w próbce; konieczne jest przygotowanie serii roztworów zawierających dokładnie określone stężenie oznaczanej substancji) oraz usuwania interferencji (włos jest próbką złożoną, czyli składa się z wielu substancji - jedne mogą "ukrywać", maskować obecność innych i detektor nie jest w stanie ich wykryć bądź też fałszować wartość stężenia danej substancji).

Metody te charakteryzują się szeroką rozpiętością granic wykrywalności dla różnych pierwiastków, co dodatkowo utrudnia analizę. Granica wykrywalności to takie stężenie substancji, poniżej którego niemożliwe jest wykrycie jej w danej próbce z założonym prawdopodobieństwem (wyniki nie są odpowiednio dokładne i precyzyjne). 
Przykład (tym razem nieżyciowy): wyobraźmy sobie, że granica wykrywalności dla magnezu wynosi 1 mg/L, a dla wapnia - 100 mg/L. Ciężko oznaczyć je równocześnie, ponieważ z dużym prawdopodobieństwem w próbce jednego będzie za dużo, a drugiego - za mało, by otrzymać dokładne i precyzyjne wyniki.

Dodatkowo nie istnieją żadne określone i zatwierdzone normy, które umożliwiałyby interpretację uzyskanych wyników (tak jak jest w przypadku wspomnianej wcześniej morfologii).

Niektóre laboratoria świadczące tego typu usługi są laboratoriami tylko z nazwy - próbki wysyłają w świat i właściwie nie mają kontroli nad jakością przeprowadzonej analizy. 
Analizy z wykorzystaniem metod ICP-MS i ICP-OES wymagają bardzo wykwalifikowanego personelu oraz bardzo dobrze opracowanej i zwalidowanej (zoptymalizowanej - czyli z określonymi parametrami) metody. Ciężko o gwarancję, że komercyjne laboratoria analiz włosów zapewniają tak wysoki poziom usług. 
Zwykłe, pospolite laboratoria analityki medycznej (miejsca, gdzie robimy sobie podstawowe badania) przechodzą obowiązkowo kontrole jakości i audyty, a także mogą starać się o certyfikat ISO, a czy tak jest w przypadku laboratoriów analiz włosów do celów diagnostyczno-metabolicznych - nie wiadomo.

Podsumowując: analiza pierwiastkowa włosów w celu określenia profilu metabolicznego, stanu odżywienia organizmu oraz wykorzystania pewnych substancji przez organizm jest badaniem wątpliwym zarówno na poziomie samej idei, jak i wykonania - nie powinna stanowić więc decydującej formy diagnostyki. 

Naszym celem nie jest zdyskredytowanie analizy pierwiastkowej włosa, ale obiektywne przedstawienie wszystkich uzasadnionych wątpliwości co do jej zastosowania jako metody diagnostycznej.

Jaki jest Wasz stosunek do tego badania? Budzi Wasze zainteresowanie?

Dobry set :D



Na spotkaniu blogerek w Suchej Beskidzkiej w moim prezencie od nieujawnionego Świętego Mikołaja znalazł się set lakierów Vipery Jovial nr 10 - piękna, ciemna śliwka, landrynkowy róż oraz glitter z czarną trawką oraz biało-różowymi heksami. Nie byłabym sobą, gdybym nie wypróbowała już jakiegoś połączenia - na pierwszy ogień poszła śliwka i glitter ;).

Nałożyłam dwie warstwy kremowego lakieru (osiągając całkowite krycie), jedną warstwę glittera i warstwę topu bezbarwnego. Lakiery z tego zestawu mają czas wysychania w średniej granicy normy - trzeba trochę poczekać, by sobie nic nie odbić na paznokciu, jednak w tym czasie nie zapuszcza się korzeni w fotelu :P.

Czarna trawka na takim tle była prawie całkiem niewidoczna, za to heksy dały bardzo ciekawy i w moim guście efekt :D. Wydaje mi się, że dodatek brokatu odebrał trochę powagi dostojnej śliwce :D.

Całość po trzech dniach miała starte końcówki, ale odprysków czy odpadania płatami nie zanotowałam. Jak to przy brokatach - zmywanie jest lekko utrudnione, ale tragedii nie ma jak dla mnie ;). 

Wypatrzyłam, że zestawy te (3 lakiery po 5,5ml) kosztują około 10zł, więc całkiem przyjemnie. Przeglądam ich ofertę w poszukiwaniu nowych zachciewajek... chociaż dziś po wyjściu z pracy lakiery same mnie dopadły, w liczbie trzech ;p

Jak się Wam podoba taki efekt? 









Z zachwytu pieję ;)



Nie ukrywam zbytnio tego, że lakierów do paznokci mam sporo - zajmują kilka pudeł po różnego rodzaju butach w moim mieszkaniu oraz domu rodzinnym (kiedyś na pewno podsumuję tą kolekcję, ale raczej po obronie magisterki :P). Jedne robią na mnie wielkie wrażenie, inne są tylko ładne, a jeszcze inne niezbyt trafiają w mój gust. Tak czy inaczej - dziś chyba o najładniejszym (do tej pory) lakierze, którego miałam okazję używać ;).

Rimmel Space Dust Moon Walking to fioletowy lakier piaskowy o wykończeniu cukrowym - nie jest nawet chropowate, co najwyżej lekko szorstkie (nie ma więc zagrożenia dla naszych rajstop :P). Dla mnie jest... jednowarstwowcem (średnia grubość warstwy), schnie szybko, nie ma też wielkiej szczoteczki typu maxi - co poczytuję mu na wielki plus :D.

Po trzech dniach pojawiają się starte końcówki, jednak nawet to nie zmniejsza mojego zachwytu. Mój egzemplarz dostałam w ramach wymiany, ale można go dorwać w drogeriach w cenie 8-12 zł za 8 ml.

Zmywanie? Nie widzę szczególnej różnicy między usuwaniem go a zmywaniem jakiegokolwiek kremu ;)

Podzielacie mój zachwyt? ;)





Wielki bajzel, który ciężko ogarnąć :P



Początek każdego roku to dla mnie okazja do zakupowych szaleństw - połączenie wyprzedaży ze zbliżającymi się urodzinami zwykle skutkuje porządnymi łupami :P. Jak co roku odwiedziły mnie moje bratanice, więc weekend przełomu stycznia i lutego spędziłyśmy na zakupach. Zamierzam dziś podsumować wszystkie zakupy oraz wymianki od początku roku - ostrzegam, zdjęć będzie sporo ;).

Zacznę więc od nowości w mojej szafie (zdjęcia robione wieczorem, w sztucznym świetle, ale całkiem nieźle oddają kolory :D).


Rozkloszowana morska spódnica z Sinsay - 19,90 zł.


Chabrowa i fioletowa spódnica z Sinsay (15,99 zł sztuka).


Lekko prześwitująca czarna koszula w "serduszka, gwiazdki i oczy" :P z Terranovy - 29,90 zł.


Kolczyki z Centro (5,99 zł) i Parfois (4,90 zł).


Ażurowy, biały sweterek z INNEJ - 19,90 zł.


Koszula z outletu Terranovy - 12,90 zł.


Płaszczyk w kratę (outlet Terranowy: 24,90 zł).




Sukienka z koronkowym dekoltem (prezent urodzinowy od bratowej, Sinsay). 


Mój nowy przejściowy płaszczyk (miał być chabrowy, ale jest morskozielony: Stradivarius, 49,90zł).


Prosta, bordowa sukienka - Sinsay, 12,90 zł.


Niebieska sukienka w "sfałszowaną panterkę" z kokardkowym paskiem: Reserved, 28 zł.


Rozkloszowana spódnica z paskiem z eko-skóry - INNA, 39,90 zł.

Refleksje pozakupowo -powyprzedażowe: na zimowe łowy będę się w przyszłości wybierać właśnie końcem stycznia-początkiem lutego, bo ceny jakoś bardziej mnie satysfakcjonują :P.

No i z osoby noszącej rozmiary M i S (z naciskiem na M) stałam się dziewczyną noszącą S i XS (z naciskiem na XS). Problem? Spodnie. Rozmiar XS świetnie leży od kolan w górę, ale moje zarośnięte mięśniami łydki czują się jak w chomącie :P. 

Wyczuwam problemy w przyszłości, milordzie.

Nie samymi ciuchami człowiek żyje - lakiery i inne kosmetyki też miłym hobby są ;)


Efekt wymiany z Pauliną (:*), czyli Lemaxowe glittery, Golden Rose Rich Color i perełki Simple Beauty ;)


Mały zestaw kremów Laura Conti.


Wymianka z kolejną Pauliną, siostrą mą mentalną (:*): My Secret, Eveline holo(<3), L'Oreal, Golden Rose Impression, Essence.


Zakupy w Hebe, czyli szarlotkowa woda toaletowa Star Nature (jak już wspominałam na FB, nie sądziłam, że aż tak mi się spodoba: 8,99 zł), korektor antybakteryjny Bell (7,99 zł) i dwa lakiery Miss Sporty Oh My Gems (7,99 zł).


Owoc kolejnej wymiany, tym razem z Gosią (:*): wyczekiwane lakiery P2: Lost in Glitter i Sand Style, odlewka oleju sezamowego, stary żel Bielenda, odżywka Balei oraz... klucz do szczęścia ;)



Ostatni ubity interes - wymiana z Patką, w efekcie której stałam się właścicielką cudownie pachnących świec cynamonowych, dwóch glitterów Vipery Polka oraz Rimmel'ów: piaskowego Moon Walking oraz czerwonego Precious Stones.

Wszystkim moim wymienniczkom chciałam bardzo podziękować, bo... idealnie trafiły w mój gust (a w co jak co, ale w ten lakierowy ciężko jest wycelować :P).

Początek roku był bogaty zakupowo, teraz zamierzam mocno wyhamować. W zasadzie czeka mnie tylko kupno butów, czego szczerze nie cierpię. A kosmetycznie... mam kartę podarunkową do Rossa i nie zawaham się jej użyć, gdy coś mi się bardzo spodoba :P

Jak u Was wyglądał zakupowo początek roku?

Olejowy zawrót głowy i orgazm zapachowy :D



Oleje, oleje... ile ich już wypróbowałam, o ilu słyszałam, a ile jeszcze mam na swojej prywatnej chciejliście :P. Gdy otrzymałam propozycję testowania oleju monoi od sklepu Dotyk Maroka pomyślałam: "Tyle o olejach słyszałam i czytałam, ale za Chiny Ludowe o takim nie słyszałam" :P. Na szczęście zasoby internetu pozwoliły mi poszerzyć swoją wiedzę - mój olej monoi tiare to macerat z kwiatów tiare na oleju kokosowym.




Opakowanie: Szklana buteleczka z plastikową zakrętką. Etykiety ładne, nieprzesadzone, o względnej odporności na ciepłą wodę - odpaść nie odpadły, ale widać, że lekko odstają ;).

Pojemność / cena: 100ml / 48zł.

Skład:

Cocos nucifera oil, Gardenia tahitensis flower, Parfum, Tocopherol.

Olej kokosowy,  kwiaty tiare, kompozycja zapachowa i witamina E w roli konserwantu. Krótko, zwięźle i na temat ;)

Konsystencja:

Olej kokosowy ma to do siebie, że w temperaturze pokojowej ma postać stałą, jednak wystarczy buteleczkę z tym olejem włożyć na minutę do kubka z ciepłą wodą, by w dużej części się upłynnił.

Ciekawostka - póki był "stały", nie zauważyłam zanurzonych w nim kwiatów tiare ;).



Zapach:

Pudrowy, kwiatowy, lekko słodki... ciężko mi go opisać, ponieważ nie kojarzy mi się jednoznacznie z niczym, ale... jest piękny. Teraz marzę, by gdzieś ustrzelić wodę toaletową lub perfumy pachnące dokładnie tak!

Działanie: 

Olej ten wykorzystałam do pielęgnacji włosów oraz skóry ciała (pominęłam twarz, bo moja skłonna do zapychania cera nie odpowiedziałaby pozytywnie na tego typu eksperyment :P. Monoi na moich włosach bytował przez 1-4h przed myciem, jednak delikatną nutę tego świetnego zapachu czułam też po myciu :D. Efekt? Włosy błyszczące, ujarzmione, o ładne podbitym skręcie i do tego w miarę kapturo- i pogodoodporne - wart uwagi dla tych, którym olej kokosowy lub inne oleje na jego bazie służą.

Produkt ten trafił do mnie w okresie, kiedy przeżywałam "apogeum" znienawidzonej przeze mnie zimy. Czym się taki czasokres objawia ? A no... pęka mi skóra. Na dłoniach, łokciach, kolanach, w wybitnych przypadkach także na stopach (moja skóra jest totalnie wiatro- i zimnonieodporna), czasami nawet do krwi. Postanowiłam więc, że przetestuje go w ciężkich warunkach - w zależności od rejonu nakładałam go na najbardziej suche i popękane rejony skóry pod rękawiczki/skarpetki albo... opaskę uciskową :P. 

Całkiem nieźle poradził sobie z zadaniem - natłuścił, złagodził i zabezpieczył przed dalszą erozją, a po opanowaniu sytuacji jego dalsze stosowanie powstrzymało powtórkę z rozrywki. A dodatkowy plus? Rękawiczki pachną bosko :D.

Podsumowując - nie mam zastrzeżeń do działania, do aplikacji "z ogrzewaniem" przywykłam, a dobra wydajność i świetny zapach zrekompensują mi jego cenę. Nie będę sobie odmawiać tego zapachowego orgazmu ;).

Macie doświadczenie z olejem kokosowym bądź produktami na jego bazie? Jakie macie odczucia/refleksje z nim związane?

"Kudłata" niedziela ;)



Jednym z najczęstszych "zarzutów", jakie czytam w komentarzach, jest to, że za rzadko pokazuję swoje włosy. Na swoje usprawiedliwienie mam to, że moje włosy niewiele się zmieniają na przestrzeni niewielkiego okresu czasu - są kręcone, więc nawet przyrost ciężko zauważyć tak na pierwszy rzut oka ;). 

Dziś jednak mam dla Was dawkę zdjęć włosów, i to nie tylko swoich - "poznacie" warkocze moich dwóch bratanic ;).


Z. ma w zasadzie taki kolor włosów jak ja, tyle, że delikatnie falowane i dużo, dużo dłuższe. W "gratisie" posiada też niezłą kolonię bejbików, która radośnie pozuje do zdjęcia ;P.


J. ma natomiast taki kolor, jaki chciałabym mieć, a nie sprawię sobie - nie będzie mi pasował :P. Tym razem włosy minimalnie falowane, tzw. "prawie proste" ;).

A teraz ja, w wersji "prosto z łóżka" (nawet piżamę jeszcze mam na sobie ;P) - pierdzielnik aż miło, jednak w zasadzie często w takiej wersji wychodzę od razu z domu/mieszkania. Kaptur pacyfikuje to, co ewentualnie za bardzo odstaje.


A jeśli sytuacja jest wybitnie "rozczochrana", to dłonie zwilżone wodą zwykle załatwiają sprawę ;). W zasadzie chyba dopiero teraz, zmniejszając zdjęcia, zauważyłam, że włosy mam już prawie tak długie jak przed obcięciem (1 listopada 2013r.). A jaka jest różnica? Dużo gęstsze końcówki mam obecnie :D.

Niby chcę zapuszczać (kręcone włosy po stanik to mój cel), ale po tym nieprzemyślanym podcięciu chyba wpadłam w nałóg nożyczkowy. Całą siłą woli powstrzymuję się przed kolejnym podcięciem, bo nie ma ku niemu powodu - końce są zdrowe, gęste i nierozdwojone (chociaż to ostatnie to u mnie normalne ;)).

Ssie mnie bardzo na Cassię, ale na razie uważam, że nie zasłużyłam na taki prezent dla samej siebie. Metoda "kija i marchewki" w pisaniu magisterki działa na mnie najlepiej :P.

A jak jest u Was z podcinaniem? Robicie to regularnie same, czy u fryzjera? A może unikacie nożyczek jak ognia?

<a href="http://www.bloglovin.com/blog/3486137/?claim=k8snta8877p">Follow my blog with Bloglovin</a>

Problemy włosowe XII / Problemy skórne I: Czy oleje nawilżają?



Wpisując w wyszukiwarkę Google wyrażenie "czy oleje nawilżają" znajdziecie wiele artykułów i wpisów na blogach mówiących właśnie o właściwościach nawilżających tłuszczy roślinnych (oleje są tak wspaniałe i wielofunkcyjne, że "piorą, sprzątają, gotują i kawę zaparzają" ;)). Pytanie tylko, czy oleje (tłuszcze roślinne, nie mylić z olejkami eterycznymi) mają realną możliwość pełnić taką właśnie funkcję?

Substancje nawilżające posiadają ciekawą właściwość - ich cząsteczki mają zdolność do wiązania wody w swojej strukturze. Działają więc jak gąbka chłonąca wodę, są higroskopijne, czyli mają zdolność pochłaniania wilgoci z otoczenia (np. powietrza). Tak właśnie działają humektanty (np. gliceryna, sorbitol, hydromanil, mleczko pszczele, pantenol, glikol propylenowy, kwas hialuronowy), które stanowią swoisty "zbiornik nawilżenia".

"Zbiornik" ten ma jednak swoje wady - nie jest zbyt szczelny. Humektanty, w zależności od warunków zewnętrznych, "pracują" - gdy wilgotność jest niska oddają wodę do otoczenia, gdy wysoka - pobierają. Efekty na skórze takiej "pracy" to głównie przesuszenie (jakże częste w okresie zimowym, gdy klimatyzacja/centralne ogrzewanie robi swoje), a na włosach: puch

Na te wady jest jednak panaceum - powłoka okluzyjna, tworzona przez emolienty (do których zaliczają się oleje). Emolienty same, w swojej strukturze, nie mają możliwości związania (zmagazynowania) cząsteczek wody, jednak tworzą na włosach/skórze tą nadmienioną wcześniej powłokę, która chroni przed parowaniem lub nadmierną absorpcją wody.

Warstwa ta stanowi też dobre zabezpieczenie przed czynnikami zewnętrznymi, takimi jak temperatura, wiatr czy bodźce mechaniczne. Odpowiednio dobrany olej może także włosy ładnie nabłyszczyć, poprawiając wizualnie ich kondycję nawet po jednej aplikacji.

Często po wprowadzeniu olejowania włosów czy skóry mówimy, że poprawiło się "nawilżenie" tych obszarów. To wspomniane "nawilżenie" to swoista równowaga między właściwym nawilżeniem (ilością humektantów) a natłuszczeniem (ilością emolientów) - stosunek ten dla każdego z nas jest inny, bo zależy od uwarunkowań osobniczych.

Odpowiedź na postawione w tytule pytanie może być więc tylko jedna: oleje nie nawilżają, ale pomagają utrzymać nawilżenie, a także stanowią dobre zabezpieczenie przed czynnikami zewnętrznymi.

Olejujecie włosy i skórę teraz bądź w przeszłości, a może planujecie taki eksperyment w przyszłości? ;)

Paznokciowe "z piekła do nieba"



Moje lakieromaniactwo objawiające się systematycznym wzrostem kolekcji preparatów upiększająco-pielęgnacyjnych do paznokci jest chyba ogólnie w blogosferze znane :P. Malując płytkę w trybie ciągłym używam jako bazy albo produktów dedykowanych do tego celu lub odżywek. Dbam też o skórki, nie szczędząc sobie kremów czy olejków - ze względu na wykonywaną pracę problemy z wyglądem "okolic paznokci" mam w zasadzie w pakiecie :P.



Opakowania: Prostopadłościenne szklane buteleczki z wąskimi pędzelkami. Zakrętki są dość długie, co dodatkowo pomaga w aplikacji produktów.

Pojemność / cena: 9ml / 6-7 zł, odżywka jest dostępna na doz.pl.

Zapachy: Oba produkty pachną jak zwykły lakier do paznokci, jednak - odrobinę mniej intensywnie.

Serum


Konsystencja: Bezbarwna ciecz o gęstości wody.

Skład: 

Isopropyl Alcohol, Diacetone Alcohol, Water, Saccharomyces/Calcium Ferment, Water(And)Biberry Extract(And)Sugar Cane Extract(And)Orange Extract(And)Lemon Extract.

Początek składu stanowią alkohole: izopropylowy i diacetonowy, występujące w roli rozpuszczalników. Dalej znajdziemy ekstrakt z drożdży sfermentowanych uzyskany w obecności jonów wapnia oraz wodne ekstrakty z: borówki, trzciny cukrowej, pomarańczy i cytryny. 

Działanie: Serum, według swojej nazwy, ma znaleźć zastosowanie w pielęgnacji skórek i paznokci. Po usunięciu lakieru nałożyłam więc ten produkt na płytkę oraz skórki. Jak już wspominałam - problemy z przesuszeniem tych okolic czasem mi się przydarzają, jednak akurat był to okres względnego spokoju. Trochę mnie zaniepokoiło to, że skóra po wyschnięciu kosmetyku była dość porządnie napięta, ale nie było widać innych niedogodności.

Do czasu. Jednokrotne nałożenie spowodowało u mnie maksymalny wysyp suchych "zadziorków", a i płytka paznokciowa nie odpowiedziała najlepiej na aplikację - była dziwnie matowa ^^. Dla pewności po tygodniu spróbowałam jeszcze raz - efekt był identyczny. 

Cóż, polecałabym wymienić dwa główne rozpuszczalniki w tym serum na coś łagodniejszego, skoro produkt w domyśle ma być stosowany na skórę - bo reszta składu wygląda naprawdę zachęcająco. Niemniej - na obecną chwilę to wysuszacz skórek pierwszej wody, małe paznokciowe piekiełko :/.

Odżywka


Konsystencja: Gęsta, mleczna emalia.

Skład: 

Ethyl Acetate, Butyl Acetate, Nitrocellulose, Adipic Amid/Neopentyl Glycol, Trimellitic Anhydride Copolymer, Izopropyl Alcohol, Propyl Acetate, Triphenyl Phosphate, Trimethyl Pentanyl Diisobutyrate, Butyl Alcohol, Stearalkonium Hectoride, Diacetone Alcohol, Dimethicone, Citric Amid, Benzophenone-1, CI 77891 Oryza Sativa

Octany etylu, butylu i propylu, alkohole izopropylowy, butylowy oraz diacetonowy stanowią rozpuszczalniki dla składników mających za zadanie stworzyć "powłokę"(m. in. nitrocelulozy, fosforanu trifenylu) . Za "ceramidami roślinnymi" kryje się ekstrakt(?) z ryżu na końcu składu. Zawiera barwnik i konserwanty, nie zawiera formaldehydu.

Działanie: Odżywkę tą nakładam jako bazę pod lakier, jedną warstwą. Całkiem szybko schnie, a manicure na niej wykonany jest trwalszy (porównywalny moimi ulubionymi bazami). Paznokcie nadal nie zżółkły, mimo ciągłego malowania, a tej zimy po raz pierwszy nie straszne im są mróz i wiatr - nie wystąpiło "zimowe rozdwajanie" :D. Szczerze powiem, że nie spodziewałam się tego - dwa wymienione wcześniej czynniki na spółkę z acetonem co roku robiły mi masakrę z paznokci "po Sylwestrze" - nie pomagało nic, aż do tej pory ^^.

Ma też ważny dla niektórych z Was plus - nie zawiera formaldehydu (na który moje paznokcie akurat źle nie reagują).

Podsumowując oba produkty: serum stanowczo podziękuję, za to poczułam mocne, kosmetoholiczne ssanie na inne odżywki do paznokci tej firmy. Pewnie wpadną do kolejnego zamówienia w aptece :P.

Macie swoich faworytów w kategoriach "Pielęgnacja skórek" i "Odżywki do paznokci"? ;) Jeśli tak - podzielcie się! :D

Rozkochać Kascysko w pomarańczu...



... było do tej pory bardzo trudno. Odcień mojej skóry jest taki, a nie inny i w prawie wszystkich odcieniach okołopomarańczowych wyglądam po prostu niezdrowo. Tendencja ta była widoczna także na paznokciach, przez co do tych odcieni podchodziłam jak pies do jeża. 

W paczce wymiankowej od niezastąpionej Pauliny (:*) znalazłam lakiery My Secret Confetti Joy - w mocno ciemnopomarańczowej bazie zanurzone są drobinki srebrnego i niebieskiego brokatu, dając w sumie bardzo ciekawy efekt ;).

Prostopadłościenne buteleczki zwykle trafiają w mój gust - tak też jest tym razem. Lakier posiada standardowy pędzelek, co liczę mu także na plus (nie lubię "maxi brush" i nic na to nie poradzę ;p).

Kryje po dwóch warstwach, schnie szybciutko, przez 4 dni (do zmycia) nawet starte końcówki się nie pojawiły ^^. Zmywanie, jak to zwykle przy brokatach, trwa dłużej, jednak wielkiej tragedii nie było ;).

Może można go jeszcze dorwać na wyprzedaży w Drogeriach Natura za 3,99zł / 10ml ;)

Jak się Wam podoba takie połączenie?