Esencja Andrea - dlaczego mi z nią nie po drodze?
Zdarzyło się Wam kiedyś, że jakiś kosmetyk Was dosłownie "atakował" - dosłownie z każdej strony? ;). Pewnie tak. Zresztą, także w przeszłości miałam takie historie.
Tym razem pytaliście mnie o esencję Andrea - specyfik dodawany do szamponu/odżywki/innej wcierki/wcierany przez niektórych solo w skórę głowy (niewłaściwe skreślić ;)). Po otrzymaniu w krótkim czasie kilkunastu wiadomości dotyczących tego kosmetyku (a szczególnie tego, czy zamierzam go stosować) zaczęłam trochę o nim czytać. Koniec końców postanowiłam przygotować post, by w razie potrzeby mieć dokąd odsyłać ;).
Esencja Andrea dostępna jest na Aliexpressie (skąd też pochodzi zdjęcie) i czasami na Allegro (i innych sklepach internetowych) w buteleczkach (20ml) z ciemnego szkła - w niskiej cenie. Jak już wspominałam - wciera się ją po mocnym (zwykle 3ml esencji na 100ml szamponu/wcierki/odżywki/olejku) rozcieńczeniu w skórę głowy.
Nie zamierzam tutaj wątpić w efekty (które w niektórych przypadkach są zacne) ani nikogo odwodzić od jej spróbowania. Sama jej jednak raczej nie przetestuję - chyba, że znajdzie się europejski dystrybutor, który przebada i będzie dostarczał ten specyfik ze sprawdzonego źródła, które zapewni powtarzalność składu.
Przyznaję z żalem, że wzmianki o różnych konsystencjach i kolorach produktu pobudziły moją bujną wyobraźnię. Nigdy nie ukrywałam, że bardziej cenię włosy, które już na głowie mam niż te, które ewentualnie mogłabym mieć ;). Boję się sprawdzić na własnej skórze i włosach co naprawdę jest w środku - a nuż trafię na podróbkę z nie wiadomo czym w środku? Z własnych doświadczeń wiem, że podróbka może nawet wyglądać i pachnieć jak oryginał, a w środku mieć skład absolutnie nieoryginalny.
Kosmetyki azjatyckie nie obowiązuje konieczność podawania składu wg norm INCI ("other natural ingredients" chociażby), więc nawet przetłumaczenie chińskiego składu mnie nie przekonało. Podobna historia dotyczyła kosmetyków rosyjskich - jednak te, trzeba przyznać, mają dystrybutora na rynek UE (więc podlegają kontroli).
Nie jestem absolutnie źle nastawiona do kosmetyków z Azji: testowałam Kaminomoto (KLIK!), testuję Misshę, jednak używam egzemplarzy, które przeszły przez sito kontroli. Wiadomo - w sicie bywają dziury, ale tak czuję się bezpieczniej i za taki kosmetyk jestem w stanie zapłacić więcej ;).
Nie jestem absolutnie źle nastawiona do kosmetyków z Azji: testowałam Kaminomoto (KLIK!), testuję Misshę, jednak używam egzemplarzy, które przeszły przez sito kontroli. Wiadomo - w sicie bywają dziury, ale tak czuję się bezpieczniej i za taki kosmetyk jestem w stanie zapłacić więcej ;).
Używacie tej esencji? A może myślicie o stosowaniu? ;)
loading...
Nie używałam i nawet o niej nie słyszałam
OdpowiedzUsuńZaskakujące, bo szturmem zdobywa blogosferę ;)
UsuńNie używałam i używać nie będę. Mam podobne odczucia jak i Ty. Ale jedno trzeba jej oddać, szybko zawojowała blogosferę :)
OdpowiedzUsuńO tak, nawet do mnie dotarła sama, bez szukania xD
UsuńCzytałam dużo o tej esencji, ale nie kusi mnie wcale. Boję się używać takich kosmetyków, zwłaszcza z aliexpress, gdzie roi się od podrób. Nie kupiłabym tam żadnego kosmetyku, nawet kremu do stóp :)
OdpowiedzUsuńUważam podobnie ;)
UsuńNie uzywam, wole poczekac, az tak mi sie z ta dlugoscia wlosow nie spieszy. Mama dostala w prezencie od kuzynki, ktora tego uzywa i niby miala wysyp babyhair, ale zabronilam jej tego dotykac i zreszta sama nie byla specjalnie zmotywowana :P Ja uwielbiam eksperymenty kosmetyczne ale zdrowie ma sie tylko jedno.
OdpowiedzUsuńOstatnie zdanie - najlepsze podsumowanie ;)
UsuńNie kusi mnie właśnie przez to, że nie została skontrolowana przez i w UE. ;)
OdpowiedzUsuńMamy podobnie ;)
UsuńJeszcze o niej nie słyszałam :-o
OdpowiedzUsuńZaskoczona jestem ;)
UsuńA mnie z nią nie po drodze tylko dlatego, że jest to jedyny produkt który dziwnym trafem nie może do mnie dotrzeć i "ginie" gdzieś po drodze.
OdpowiedzUsuńO tym też słyszałam -.-
UsuńCiągle o niej słyszę, ale sama się boję eksperymentowac z nią :P
OdpowiedzUsuńJesteśmy po jednych pieniądzach ;)
UsuńSłyszałam dużo o niej :-) sama nawet szukałam i czytałam ale boję się zamówić :-)
OdpowiedzUsuńNie dziwię się - kij wie co możesz dostać w środku
UsuńZamówiłam, ale nie wiem czy odważę się przetestować :-)
OdpowiedzUsuńDaj znać w przyszłości na co się zdecydujesz ;)
UsuńRównież nie ufam takim kosmetykom, jak nie znam składu to nie używam :)
OdpowiedzUsuńPodobne zachwyty ma "krem do twarzy ze śluzu ślimaka" również azjatycki skład jego chyba jest wgl nie znany...
A tak - na niego też jest szał
UsuńTeż o niej czytałam. Nie wątpię w jej skuteczność ale tak samo jak Ty - nie będę tego testować na sobie:) Ktoś chce podejmować ryzyko to jego sprawa, już pomijam fakt powtarzalności składu, my w ogóle nie wiemy co tam jest:D Szczotkowanie i masaż głowy też powodują wysyp baby hairów a przynajmniej wiadomo czego się używa.
OdpowiedzUsuńAlbo wcierki z potwierdzonym składem ;)
UsuńPodpisuję się rękami i nogami pod tym postem! Jak dobrze, że wspomniałaś o braku kontroli kosmetyków zamawianych przez aliexpress :) Chociaż samo aliexpress uwielbiam i nie wyobrażam sobie życia bez niego, nie odważę się zamawiać stamtąd kosmetyków :)
OdpowiedzUsuńJa na razie zamawiam... biżuterię, ale zakładka kosmetyczna pewnie nigdy nie będzie mnie pociągać.
UsuńJa skusiłam się i zamówiłam Andreę - też miałam obawy, czy nie wypadną mi włosy, bo w prezencie od genów dostałam gęstą czuprynę, ale na szczęście włosy mi nie wypadły, urosły trochę więcej niż zazwyczaj, a sam olejek przyszedł dość szybko, bo po ok. 3 tygodniach :)
OdpowiedzUsuńCieszę się ;)
UsuńWidziałam recenzje tej wcierki i szczerze mówiąc efekty zachęcają ! Ale tajemniczy i nie potwierdzony skład mnie nieco odstrasza
OdpowiedzUsuńI w ten sposób u mnie szala się przeważyła na stronię nie kupowania ;)
UsuńMnie tak samo. Zresztą nadal karmie, więc się nie zdecyduję :)
UsuńTo tym bardziej ;)
UsuńA ja używałam ale na mnie nie działa,... zaryzykowałam jedną butelkę ale właśnie z mieszanymi uczuciami
OdpowiedzUsuńPozostaje się więc cieszyć, że nie zaszkodził ;)
UsuńCzekałam na ten olejek 3 miesiące niestety nie przyszedł, tak wiec nie mam zdania na jego temat.
OdpowiedzUsuńDziwne to -.-
Usuńboję się go, bo trochę już tych włosów jednak mam
OdpowiedzUsuńA włosy, które już mamy są ważniejsze od włosów, które możemy ewentualnie mieć ;)
UsuńO ile o tej wcierce nie słyszałam i nie ciągnie mnie do niej wcale (ogólnie nie ciągnie mnie do wcierek, mimo że powinno, bo choc mam 20 lat i cienkie gęste włosy, to w niektórych miejscach obserwuję prześwity ;< ), o tyle nie wiedziałam i dobrze,że mówisz o niepewności co do kosmetyków rosyjskich, którymi się tak wszyscy zachwycają i które też zamierzałam przetestować ;) będę ostrożnie szukać ;)
OdpowiedzUsuńTyle, że rosyjskie kosmetyki są badane ;)
UsuńJa ją aktualnie używam - efektów ubocznych nie widzę żadnych. Co do działania - jeszcze nie wyrobiłam sobie opinii.
OdpowiedzUsuńWażne, że nie szkodzi ;)
UsuńSeldrima - Byłaś u dermatologa lub trychologa? Bo to co tu opisujesz może być nawet łysienie androgenowe. Ja stosuje jantar z andreą dopiero od jakiegoś tygodnia. Zniknęły mi bolące krostki z głowy, a oprócz tej mieszanki niczego nie zmieniałam więc przypisuje zasługę wcierce. Zobaczymy co będzie dalej :) Też jestem po 3 mezoterapii, zostaje ostatnia 4, i czekanie na efekty. Jaka mezoterapię miałaś robioną?
OdpowiedzUsuńZamówiłam i używałam, z pełną świadomością że nie mam zielonego pojęcia co jest w tej butelce, zwyczajnie postanowiłam zaryzykować. Efekt był, ale nie powalił mnie na kolana, jednak nie wyłysiałam, nie zeszła mi skóra z głowy ;)
OdpowiedzUsuńTo dobrze ;)
UsuńDo kosmetyków nie tyle azjatyckich co chińskich mam awersję i nigdy nie zaryzykowalabym z tym cudem. "Cudowne" wcierki zhangguang, dosyć drogie i bardzo popularne w Chinach przetestowane gdy autor stał się już dosyć bogatym człowiekiem przekraczały kilkunastokrotnie normy na zawartośc metali ciężkich i końska dawkę minoxidilu o którym nikt nie wspomniał...jeśli produkt, który miał podany pełny skład wyskakuje z takimi kwiatkami to nie chcę myśleć co musi być w andrei, że nawet producent nie chce się chwalić. To że nie wypadają po niej włosy osobom używającym nie znaczy, że nadmiar syfu nie odkłada się w organizmie dla mnie gra nie warta świeczki kiedy mamy tyle produktów mniej i bardziej konwencjonalnych europejskich czy nawet koreańskich pod dużo lepszą kontrola niż rynek chiński
OdpowiedzUsuńMnie każdy kosmetyk, który nie przechodzi przez sito badań jest podobnie podejrzany ;)
UsuńTo jest ta wcierka która do wielu osób nie dochodzi? Tylko tyle słyszałam. Czekanie miesiącami, sprzedawcy nie oddają pieniędzy. Nie kusi mnie zamawianie z niesprawdzonych źródeł. Skoro mówisz że skład też nie jest pewny to na pewno nie kupię, nawet dla efektów :)
OdpowiedzUsuńTak, chyba ta ;)
UsuńSeldirimo, mogłabyś napisać tutaj bądź na maila jakie dokładnie badania pod kątem wypadania miałaś wykonane. Tylko w marę możliwości - bardzo dokładnie.
OdpowiedzUsuńJa jakoś nie miałam okazji jej wypróbować, ale skoro do wielu osób nie doszła, to jest to trochę odstraszające. Miłego dnia!
OdpowiedzUsuńhttp://kochamcieanonimowo.blogspot.com/
Bardziej odstraszający jest brak składu ;)
UsuńCzekam więc ;)
OdpowiedzUsuńPodpisuję się pod całym tekstem spod zdjęcia, z wyjątkiem fragmentu o testowaniu Kaminomoto i Mishy, bo ich nie testowałam.
OdpowiedzUsuńZastanawiam się, czy azjatyckie kosmetyki sprzedawane w UE nie mają dystrybutora? Można je sprzedawać tak bez badań? Mam tu na myśli kosmetyki sprzedawane w "oficjalnym obrocie", nie zamawiane przez eBay, Aliexpress, itp.
Mają dystrybutorów, więc muszą być badane ;)
Usuń