DIY: Cassia - maseczka na twarz ;)



Zdarza się Wam czasami narobić czegoś za dużo? Mnie się zdarza to notorycznie z miksami przedmyciowymi na włosy. Jak się rozpędzę, to wychodzi mi ponad dwie łyżki mazidła i dobroci wręcz nie mieszczą się na włosach :P. Ba, zdarza mi się to nawet wtedy, gdy dany rytuał mam opracowany w pełni. 

Niby wiem, że płaska łyżeczka Cassii wystarczy mi do jednej porcji glossa (o Cassii znajdziecie sporo TUTAJ, TUTAJ, TUTAJ, TUTAJ i TUTAJ), ale zdarzyło mi się nabrać czubatą i... wyszło z tego coś fajnego ;).


Cassię do włosów przygotowałam zalewając proszek gorącą wodą (do konsystencji gęstej śmietany) i pozostawiłam do ostygnięcia. Po jakiś 10 minutach dodałam do całości sok z połowy cytryny i... stwierdziłam, że powstałą papką obdzieliłabym jeszcze drugą włosomaniaczkę :P. Przypomniało mi się jednak, że kiedyś czytałam o stosowaniu Cassii na twarz. Szybciutko odświeżyłam więc swoją wiedzę i nadmiar mieszanki zaaplikowałam dość niestandardowo. Trzymałam całość przez 20 minut:


Oczywiście - miałam obawy co do zostania "żółtą twarzą" po zmyciu mieszanki, jednak do niczego takiego nie doszło ;). Mieszanka zmyła się zacnie, a w przeciwieństwie do glinek - nie wymaga spryskiwania w czasie noszenia (nie zasycha w tym czasie w skorupę). Pozostawia skórę odświeżoną, matową i bardzo przyjemną w dotyku, a na dodatek przyspiesza gojenie wszelkich zmian zapalnych. To całkiem wygodne rozwiązanie - Cassia pozwala uzyskać efekty jak po glince zielonej bez konieczności zraszania maski i bez groźby wysuszenia (nawet z dodatkiem soku z cytryny ;)). 

Ciekawa jestem, czy z czasem, dzięki dodatkowi cytryny, moje pojedyncze piegi ulegną rozjaśnieniu ;). Próbowałam także tej mieszanki bez cytryny i efekty po zmyciu były bardzo podobne. Podoba mi się kilkudniowy efekt zmatowienia  po jej zastosowaniu - pomaga mi w opanowaniu świecenia mojej tłustej cery i przedłuża dzięki temu trwałość makijażu.

Obecnie za każdym razem, gdy planuję zabawy włosowe z Cassią (co 2-3 tygodnie) nakładam ją też na twarz - niemniej jednak osobom o bardzo jasnej cerze polecam ostrożność - możliwe są zażółcenia skóry nawet pomimo tego, że ja ich nie doznaję ;). W zasadzie jestem tym faktem bardzo zaskoczona ;).

Obecnie myślę o przetestowaniu innych indyjskich ziółek na twarzy: Hesh z płatków róży, skórki pomarańczy, cytryny, Skin Life czy Neem Tone. Macie z nimi jakieś doświadczenia i polecicie mi coś podobnego na początek? ;)

Kosmetyki Tahe - zacna, włosowa opcja ;)



Rzadko zdarza mi się, że jakiejś marki nie znam kompletnie - jest to dla mnie jednoznaczne z faktem, że nigdy o niej nie słyszałam. Przy kosmetycznym blogowaniu jednak siłą rzeczy kolejne nazwy firm obijają się o uszy ;). Tym razem jednak propozycja współpracy testowej dotyczącej produktów Tahe mocno mnie zainteresowała. Wyszukałam więcej informacji, poprosiłam o składy INCI, przeglądnęłam je i tak oto zdecydowałam się na testy trzech produktów Tahe: 


Jak można zauważyć produkty mają jednolitą szatę graficzną, w której niezły klimat robi użyty szary, szorstki papier na etykietach. O dziwo, mimo moich obaw, nie zmniejszyło to ich trwałości, ale nie polecam wrzucania opakowań do wody - tego naklejki nie zniosą ;).  

Szampon kosztuje około 70zł (300ml), maska - 50zł (300ml), a krem - 50zł (100ml). Ceny są więc dość wysokie, ale jeszcze nie poza granicami percepcji ;).

Każdy z produktów jest mocno gęsty (na tyle, na ile pozwala zastosowane opakowanie), dzięki czemu ich wydajność jest naprawdę godna podziwu. Nieco zaskoczyło mnie to, że kosmetyki z jednej linii nie mają spójnej nuty zapachowej. Szampon ma zapach roślinny, kojarzący mi się ze skoszoną trawą, maska jest bardziej mydlana, a krem ma mocno ziołowy aromat. Każdy z tych zapachów ma średnią intensywność i nie jest wyczuwalny na włosach po myciu (w przypadku kremu zapach wietrzeje po kilkunastu minutach od nałożenia).

Nie omieszkam również rozłożyć ich składów na czynniki pierwsze ;)

Szampon


Skład:


Jak na mnie to duża zmiana - szampon bazujący na łagodnych, niesiarczanowych detergentach nie gościł na moich kudłach od bardzo dawna. Powodem takiego stanu rzeczy była oczywiście moja galopująca niskoporowatość, jednak zapragnęłam ostatnio sprawdzić, czy może coś się nie zmieniło ;). Poza fajnymi składnikami myjącymi zawiera też sól kuchenną (informacja dla wrażliwców) oraz glicerynę i pantenol. Niewielkie ilości oleju arganowego i keratyny uzupełniają zestaw włosowych dobroci. Pod koniec składu znajdziemy jeden filmformer oraz olej Pracaxi (dla mnie nowość ;)). Zawiera splunięcie izopropanolu oraz kompozycję zapachową i konserwanty (niekontrowersyjne). 

Skład naprawdę może się podobać i sama podeszłam do niego z dużą dozą ciekawości. Świetnie sprawdził się do mycia solo (sam szampon, bez odżywiania po czy przed myciem, zastosowany dwukrotnie w jednym cyklu) oraz w duecie z maską Tahe nałożoną w naprawdę niewielkiej ilości (jednak do kolejnego mycia w takiej sytuacji koniecznie musiałam użyć czegoś silniejszego). Nie skracał świeżości włosów, one same wyglądały jak po całym, długim, włosowym rytuale (a nie po dwuminutowym myciu samym szamponem :P). Żadnego puszka okruszka nie zanotowałam ;). Osoby o włosach wrażliwych na proteiny powinny mieć jednak na uwadze to, że on takowe zawiera - i mieć baczenie na ewentualne przeproteinowanie. 

Maska


Skład:


Typowo emolientowa maska bazująca na alkoholach tłuszczowych i olejach (z Pracaxi i sojowym). Zawiera także sporo nawilżaczy: pantenol, glicerynę, propolis oraz ekstrakty i olejki eteryczne z: jasnoty, cytryny, pomarańczy i pomelo. Końcówkę składu uzupełniają konserwanty i kompozycja zapachowa. Nie zawiera filmformerów - jest to produkt zgodny z restrykcyjnym Curly Girl ;).

Skład ciekawy i warty do rozważenia w przeróżnych konfiguracjach: przed myciem, po myciu, w miksach. Sama wypróbowałam wszystkie trzy ;). Po myciu staram się nakładać ją w niewielkich ilościach - jest to naprawdę treściwy produkt i może obciążyć (a jakże, zdarzyło mi się to :D). Po opracowaniu właściwej ilości pozostawia moje włosy miękkie (ale nie rozmiękczone - bez efektu kaczuszki) z ładnym, pogodoodpornym skrętem i blaskiem. Przed myciem sprawdza się zarówno jako podkład pod olej jak i maska do emulgowania oleju czy podstawa miksów (dodawałam do niej głównie proteiny: kolagen i keratynę). Dodając do tego znaczącą gęstość i płynącą z tego wydajność dostajemy włosowy produkt naprawdę wart wszelkiej uwagi.

Krem - pomada


Skład:


W składzie tego cuda do stylizacji loków znajdziemy zarówno nawilżacze (glikol propylenowy, gliceryna), jak i emolienty, w tym także kilka filmformerów i wosk pszczeli. Z ciekawostek: zawiera ekstrakt z jałowca oraz olejek miętowy (chyba on właśnie jest odpowiedzialny za jego ziołowy zapach). Końcówkę składu stanowią konserwanty i kompozycja zapachowa. Nie zawiera więc w składzie nic co mogłoby włosom zrobić krzywdę ;).

Gdy trafił do mnie ten produkt byłam w trakcie poszukiwań nowego stylizatora (została mi odrobina ulubionego żelu, który został wycofany, a nowe zakupy nie sprawdzały się). Kremów w tym zastosowaniu używałam rzadko - uważałam, że zbyt słabo utrwalają fryzurę. Tutaj jednak napis "strong hold" na opakowaniu mnie przekonał :D. Nakładam go w ilości mniej więcej orzecha laskowego na wilgotne włosy i ugniatam moje loki w pozycji głową w dół. Po wyschnięciu nie ma co oczekiwać "sucharków" do odgniecenia, jednak loki i bez tego są zacnie utrwalone do kolejnego mycia. W zastosowanej przeze mnie ilości nie obciąża włosów w żaden sposób i ba - dobrze się sprawdza także teraz, przy mocno deszczowej pogodzie w moich stronach. 

By nie być gołosłowną - poniżej zdjęcia moich loczy po zastosowaniu całego zestawu (dwukrotne mycie szamponem, maska, stylizacja na kremie):




Koniecznie muszę odwiedzić fryzjera, żeby nieco uregulować ten mój skręt ;).

Kosmetyki Tahe zrobiły na mnie bardzo dobre wrażenie. Okazuje się, że czasami (z naciskiem ;)) mogę nawet użyć myjadła opartego na delikatniejszych detergentach, jeśli tylko nie odżywiałam włosów przed myciem. I ba - taka opcja bardzo fajnie sprawdza się w myciu "na szybciocha" ;). Maska odżywia na bogato i dba o locze, a krem (mimo obaw) jest stylizatorem, do którego śmiało mogę wrócić. 

Z ciekawostek muszę koniecznie Wam przekazać, że Tahe ma też maski dedykowane do nakładania przed myciem - obecnie myślę o wypróbowaniu którejś ;).

Chętnie poznam Wasze obecne kosmetyki pielęgnacyjne do włosów ;)

Bielenda Neuro Glicol + Vit.C, Eksfoliująca emulsja do mycia twarzy - bez eksfoliacji ;)



Pamiętacie moje łupy z majowego 2+2 w Rossmannie na wybrane produkty do pielęgnacji twarzy? Opisałam je wszystkie TUTAJ, a jednego z nich mam zamiar dziś dla Was rozłożyć na czynniki pierwsze ;). Bielenda Neuro Glicol + Vit. C Eksfoliująca emulsja do mycia twarzy - jak się u mnie sprawdziła?


Emulsja zapakowana jest w plastikową, miękką i poręczną tubę z czytelną, stylizowaną na dermokosmetyki i kosmetyki apteczne etykietą, której nie straszna jest łazienkowa wilgoć ;). Dobrze dopasowany otwór łatwo dozuje produkt, ale jego końcówkę pewnie będę musiała pewnie wydobyć przez chirurgiczne cięcie opakowania ;).

150ml emulsji w Rossmannie kosztuje 15,99zł (w promocji kupiłam ją za około 8zł - po przeliczeniu).

Skład: Aqua (Water), Sodium Cocoyl Alaninate, Acrylates Copolymer, Cocamidopropyl Betaine, Glycerin, Sodium Cocamphoacetate, Punice, Coco Glucoside, Glycolic Acid, Acetyl Hexapeptide-8, Caprylyl Glycol, 3-O-Ethyl Ascrobic Acid, Polysorbate 20, Triethanolamine, Disodium EDTA, Methylchloroisothiazolinone, Methylisothiazolinone, Citrus Aurantium Dulcis (Orange) Oil, Parfum (Fragrance), Butylphenyl Methylpropional, Hexyl Cinnamal, Limonene, CI 77891.

Założyłam sobie, że kupię w czasie promocji jakieś myjadło do twarzy bez SLES. Nie było to zadanie łatwe, ale udało się ;). Znajdziemy w nim łagodniejsze detergenty wzbogacone gliceryną i filmformerem już na początku składu (kopolimer), który jednak do tej pory nie robił mi krzywdy (i mam nadzieję, że tak pozostanie ;)). Wysoko w składzie znajdziemy również składniki tytułowe: kwas glikolowy i "neuropeptyd" oraz... pumeks. Całości dopełnia pochodna witaminy C, olejek pomarańczowy oraz sowity zestaw konserwantów, zapachów z jednym dokooptowanym barwnikiem.
Ten skład nie wywołał u mnie palpitacji serca z zachwytu, ale do zakupu przekonał mnie kwas glikolowy wysoko w składzie i możliwe profity z tego wynikające.

Ma wodnisto-żelową konsystencję i mlecznobiały kolor oraz pachnie... musującymi cukierkami cytrysowymi xD. Ledwie wyczuwalnie, ale zawsze ;).


Sumiennie myłam nią twarz rano i wieczorem. Pieni się leciutko i myje dobrze (można dzięki niej usunąć nawet cały makijaż), jednak już jej zmycie stanowi pewien problem. Zawiera drobinki pumeksu, ale w takiej ilości, która działania złuszczającego nie wywoła, a jedynie... irytuje użytkownika ;). Takie pojedyncze drobinki naprawdę trudno jest zmyć do zera z twarzy - uwielbiają się lokować w zagłębieniach skrzydełek nosa i na linii włosów.

Poza wspomnianą wyżej niedogodnością nie zrobiła krzywdy mojej twarzy - myje delikatnie, bez przesuszania, bez podrażnienia (nawet okolic oczu, bo zdarzyło się, że mnie poniosło w myciu xD), ale równocześnie bez jakiegokolwiek, nawet minimalnego, efektu eksfoliacji. Stan zaskórnikowy nie zmienił się u mnie w żadną ze stron w czasie używania tej emulsji.

Mimo wszystko, że względu na skład i działanie, uważałabym go za produkt całkiem dobry, gdyby nie te upierdliwe drobinki w dziwnej ilości :P. Złuszczyć nie złuszczą, a irytują ;). Nie zamierzam do niej wracać.

Co stosujecie obecnie do mycia twarzy?

2+2 w Rossmannie Czysta Przyjemność: dogrywka + dary losu ;)



Po latach chudych przychodzą tłuste, a po kosmetyczno-zakupowej impotencji - szał xD. Ostatnio pisałam Wam o moich promocyjnych łupach w Rossmannie (TUTAJ), a dzisiaj przychodzę do Was z nową partią kupioną w systemie 2+2 gratis ;). Poza tym chciałabym Wam też pokazać moje kosmetyczne "mikołajki", które ostatnio mnie odwiedziły.


Zapytacie - ale jak to, przecież ten kod jest jednorazowy! Ano prawda ;). Tyle, że mój M. postanowił zostać kosmetycznym, męskim męczennikiem, poświęcić się w imię miłości i zainstalować aplikację Klubu Rossmann :D. W ten sposób wykorzystałam też jego rabat i weszłam w posiadanie łącznie 1,2L żeli pod prysznic Isana w zawrotnej cenie niecałych 8zł.


Isana Żel pod prysznic Oil&Care


Skład:


SLES obłożony sowitą dawką gliceryny i detergentu amfoterycznego. Warto zauważyć, że w tych żelach sól kuchenna znajduje się niezwykle wysoko, więc nie polecam ich osobom o wrażliwej skórze. U mnie jej efekt jest niwelowany przez systematyczne kremowanie ciała po myciu, jednak wiem, że nie u każdego obędzie się bez strat w kontakcie z tymi środkami ;). Dalej znajdziemy dodatki masła shea, oleju makadamia (emolienty), pantenolu, glikolu propylenowego i sorbitolu (nawilżacze) oraz zestaw konserwantów, regulatorów pH i substancji zapachowych. Zawiera filmformery.

Oleje w składzie są dwa i nieco zastanawiam się, że taka ilość już upoważnia do nazwania tej wersji żelu "olejową" ;). Zapach jeszcze nie sprawdzony.

Isana Żel pod prysznic Coconut Water


Skład:


SLESowo-solna baza została wzbogacona o sok z mango, glicerynę, glikole (nawilżacze) oraz witaminę C. Pod koniec składu znajdziemy rasowy SLS, kompozycję zapachową, konserwanty i barwniki. Zawiera filmformery.

Nie będę ukrywać, że wzmianka o kokosie na etykiecie w momencie przekonała mnie do zakupu. Zapach jeszcze nie sprawdzony, ale wiążę z nim wielkie nadzieje ;).

Isana Żel pod prysznic Limonka&Bazylia


Skład:


Ponownie - sól i SLES doprawione zostały ekstraktami z limonki i bazylii oraz nawilżaczami (gliceryną oraz glikolami). Końcówka składu jest standardowa - zapachy, konserwanty, barwniki. Zawiera filmformery.

Jeden z najładniejszych zapachów żelu pod prysznic, jaki miałam okazję wąchać <3. Cytrusy lubię od zawsze, ale połączenie z nutą bazylii jest jeszcze bardziej mega!

Isana Żel pod prysznic Ogórek&Aloe Vera


Skład:


Poza składnikami wymienionymi wcześniej (SLES, sól, konserwanty, zapachy, barwniki) znajdziemy tutaj ekstrakt z ogórka, glicerynę oraz żel aloesowy.

Mam ostatnio fazę na jedzenie ogórków pod każdą postacią - stąd ten zakup ;). Aloesem również nie pogardzę ;).

Bycie blogerką, poza przyjemnością pisania i kontaktów z Wami, moimi Czytelnikami, czasami niesie ze sobą nieoczekiwanie, "mikołajkowe" niespodzianki w postaci nieoczekiwanie trafiających do mnie paczek ;). Tym razem mam ich aż dwie ;).


Jestem pudełkowym zbieraczem - przyznaję ;). Ładne paczuszki zostają ze mną i stanowią skarbnicę drobiazgów. Rozpakowując jeden z darów losu zacierałam już łapki na myśl o pięknym, złotym puzdereczku, do którego wpakuję jakieś kosmetyczne skarby, gdy wtem... życie mnie zaskoczyło xD.



Opakowanie okazało się być całkiem misterną konstrukcją marketingową - plus za oryginalną formę i mikro-minus za mój zawód brakiem pudełka xD. W środku znajdował się nowy produkt Lactacyd - olejek do higieny intymnej.

Druga paczka była prezentem od agencji zajmującej się konferencją Meet Beauty - ze względu na jej termin nie udaje mi się w niej uczestniczyć, ale już drugi raz organizatorzy o mnie pamiętali, przysyłają dwa produkty marki Dove.


Lactacyd Precious Oil, Delikatny olejek do higieny intymnej


Skład:


Bazą dla tego produktu jest olej sojowy z detergentowymi dodatkami (w tym MIPALES, czyli jeden z analogów SLES). Całość uzupełniają glikol propylenowy, pantenol (nawilżacze), kwas mlekowy, witamina E oraz olej słonecznikowy. Zawiera również kwas cytrynowy (regulator pH) i konserwant - BHT.

Po pewnym niesmaku, który pozostawiła we mnie analiza produktów Lactacyd (więcej szczegółów znajdziecie TUTAJ) ten produkt składowo mnie przekonuje. Zawiera wprawdzie mocny, siarczanowy detergent, ale olejowa baza mocno złagodzi jego działanie. Gwarantuję, że poza zalecanym zastosowaniem poleci na ciało i twarz (a może i na włosy ;)).

Dove Deeply Nourishing Shower Foam


Skład:


Po pozytywnym zaskoczeniu z żelem Dove z przeszłości (więcej - TUTAJ) ta pianka również wygląda nieźle. Delikatniejsze, niesiarczanowe detergenty wzbogacone gliceryną i kwasem laurynowym może się podobać. Dla wrażliwców mam jednak złą wiadomość - wysoko w składzie znajdziemy w nim sól kuchenną (chlorek sodu). Po zapachu znajdziemy jeszcze glikol propylenowy oraz kompozycję konserwantów. 

Z jednej strony delikatne mycie - z drugiej strony sporo soli (która, jak już wiecie, mnie nie przeszkadza). Niemniej jednak kierunek zmian w składach Dove uważam za dobry ;). Będzie to mój pierwszy raz z pianką pod prysznic (chyba, że policzymy te do golenia :P).

Dove Advanced Hair Series, Regenerate Nourishment, Szampon regenerująco-odżywiający


Skład:


Kolejny produkt, w którym wysoko znajdziemy SLES i sól (wrażliwcom zalecam ostrożność). Poza nimi z ciekawych składników możemy namierzyć: glicerynę, keratynę hydrolizowaną, glukonolakton, glikol propylenowy i trehalozę - nieco ubogo jak na tak długi skład, w którym lwią częścią są silikony i inne filmformery.  Peleton zamykają substancje zapachowe, barwnik, zagęstniki i konserwanty. 

Nie ma się zbytnio czym zachwycać - dość mocno obawiam się, że obciąży moje kudły wywołując 3xP (przychlast, przetłuszcz, przyklap), jednak z ciekawości zamierzam go spróbować. Zobaczymy, jak moje teoretyczne przewidywania będą się miały do praktyki ;).

Wiele wskazuje na to, że mój kosmetyczny zakupoholizm uległ przebudzeniu ;). A jak jest u Was?

2+2 w Rossmannie - Czysta Przyjemność: moje zakupy ;)



Ostatnio zaczęłam się zastanawiać, czy Rossmann po prostu nie obudził mojego bardzo długo skrywanego, promocyjno-kosmetycznego lwa ;). W czasie promocji -49% na produkty do regeneracji po lecie nieco spuściłam swoją zakupową bestię ze smyczy i spełniłam kilka zachcianek (możecie je znaleźć TUTAJ). Tym razem kupiłam same produkty pierwszej potrzeby - wierzcie lub nie, ale pasta, płyn do płukania ust i antyperspirant były u mnie jednocześnie na wykończeniu ;).


Był to też dla mnie czas swoistego rodzaju "pierwszego razu": po raz pierwszy zamówiłam coś w Drogerii Internetowej Rossmanna w czasie trwania tego typu akcji. Wszystko przebiegło bezproblemowo - rabat naliczył się sam ;). Wydałam niecałe 20zł.


Pasta Biodent


Skład:


Wybrałam pastę przeciwko paradontozie Biodent, bo w ostatnim czasie (chyba ze względu na przesilenie?) zaczęło mi dokuczać lekkie krwawienie dziąseł. Dość typowy dla past do zębów skład (sorbitol, krzemionka, SLS, zapachy, barwniki, fluorki, sacharyna) został wzbogacony o wiele ekstraktów (rumianek, szałwia, melisa, oczar, pięciornik, rozmaryn). W jej składzie znajdziemy także paraben, więc nie wszystkim się podoba.

Minie kilka dni zanim jej użyję, i nieco martwię się, że jej smak/zapach będzie dla mnie nie do przejścia xD. Zobaczymy ;).

Płyn do płukania jamy ustnej Prokudent Med przeciwzapalny (niebieski)


Skład:


Wybór wersji przeciwzapalnej także był podyktowany wątkiem dotyczącym krwawiących dziąseł. W tym przypadku baza z humektantów (gliceryna, glikol propylenowy, sorbitol) znajduje się przed pierwszym konserwantem (benzoesan sodu). Później nie zabrakło amfoterycznego detergentu, zapachu, związków fluoru oraz ekstraktów z rumianku, szałwii i goździka. Nie zawiera etanolu, co było dla mnie niezwykle ważne. 

Ocenię poziom jego odświeżania po napoczęciu, pewnie jeszcze w tym tygodniu ;).

Antyperspitant w żelu Lady Speed Stick 24/7 Invisible Protection


Skład:


Zakup lekko kompulsywny - nie miałam chyba nigdy antyperspirantu w żelu, bo uważałam je za nieco niewydajne ;). Tym razem postanowiłam jednak zaryzykować. Jest to produkt o standardowym, antyperspiracyjnym składzie, bazującym na solach glinu. Całości dopełniają silikony, zapach oraz etanol.

Przy produktach tego typu dużo większą wagę przywiązuję do działania niż do składu - wierzę, że nie zrobi mi krzywdy ;). Do tej wersji przekonałam się dzięki obietnicy braku śladów na ubraniu xD.

Antyperspirant w kulce Rexona Motion Sense Invisible Aqua


Skład:


Kulki Rexony to już moje pewniaki ;). Tutaj sole glinu zostały wzbogacone gliceryną (humektant-nawilżacz) i olejem słonecznikowym. W dalszej części składu (po zapachu), znajdziemy kopolimer, zagęstniki oraz konserwanty. 

Nie trzeba być wielkim znawcą, żeby zauważyć, że ten kosmetyk ma dużo ładniejszy skład od poprzednika - ba, nawet się nie spodziewałam, że wśród produktów Rexony znajdę aż tak zacny ;). Niemniej jednak do obu dobiorę się z ciekawością i nadzieją, że ciuchów mi nie skasują ;).

Zaopatrzyliście się w coś ciekawego w Rossmannie? ;)

2+2 gratis w Rossmannie: higiena intymna - propozycje ;)



Kolejny raz się okazało, że pełne spektrum przecenionych w Rossmannie produktów poznajemy dopiero po opublikowaniu regulaminu ;). Dlatego postanowiłam wczorajszy wpis (KLIK!) poszerzyć o temat płynów, żeli i emulsji do higieny intymnej, które wchodzą w akcję ;). Często produktów tego typu używam niezgodnie z przeznaczeniem: do mycia ciała, a w przeszłości - także do mycia włosów. Przykładami może być chociażby Intimea (KLIK!) i Facelle (KLIK!). Omówiłam też dla Was składy całych linii do higieny intymnej Lactacyd (KLIK!) i Biały Jeleń (KLIK!).


Standardowo przekażę Wam moje ulubione typy - może ktoś się zainspiruje ;).

Płyny do higieny intymnej Facelle


Marki własne wszelkich sieci handlowych mają różne jakości, ale Facelle z całą pewnością można podciągnąć pod produkty warte uwagi. Delikatne detergenty, ładne składy i niskie ceny - naprawdę warto się nimi zainteresować ;)

Emulsje i płyny ginekologiczne Biały Jeleń


Dokładniejsze informacje znajdziecie w TYM poście , jednak na szybko mogę powiedzieć, że delikatne detergenty zawarte w płynach i emulsjach Biały Jeleń mogą się podobać ;). Żele niestety skład mają typowy, z detergentami siarczanowymi na czele.

Niektóre produkty Lactacyd


Lactacyd nieco odrzucił mnie od siebie sztucznym tworzeniem pierdyliarda wersji swoich kosmetyków (więcej o sprawie przeczytacie TUTAJ), jednak nie można odmówić mu tego, że niektóre z jego produktów mają naprawdę zacne składy. 

Mam natomiast do Was pytanie - czy ktoś z Was robił zamówienie w czasie którejś z promocji w drogerii internetowej? W jaki sposób można wtedy naliczyć aplikacyjny rabat? ;)

2+2 gratis w Rossmannie: żele pod prysznic, dezodoranty, higiena jamy ustnej - moje typy ;)



Nie okrzepliśmy jeszcze po wielkiej, pielęgnacyjnej promocji Rossmanna (-49%), a już w dniach 9-19 września (bądź do wyczerpania zapasów) będziemy mogli skorzystać z akcji 2+2 gratis na produkty pierwszej potrzeby: do higieny jamy ustnej, żele pod prysznic i dezodoranty antyperspiracyjne. Promocja w wersji 2+2 dotyczy członków Klubu Rossmann posiadających aplikację (rabat jednorazowy), a dla pozostałych klientów sieć przewidziała rabat 2+1. Kosmetyki, które wybierzemy, muszą różnić się kodem kreskowym - nie możemy wziąć więc np. czterech butelek ulubionego żelu pod prysznic.


A oto i moje typy w każdej z kategorii ;)

Żele pod prysznic

Żele Isana


Typowe składy, śmiesznie (nawet poza promocją) niskie ceny - zacne rozwiązanie budżetowe wśród marek własnych Rossmanna. Zawsze mam jakiś w zapasie ;).

Żele Wellness&Beauty


Składy lepsze niż w przypadku Isany pociągają za sobą nieco wyższą cenę, jednak w żadnym razie nie jest ona wygórowana. A jeśli dołożymy do tego rabat staje się jeszcze przyjemniejsza ;).

Żele Alterra


Naturalne składy w niskich cenach mogą się podobać ;). Od dłuższego czasu nie miałam z nimi przyjemności i chętnie odświeżę sobie pamięć w kwestii ich działania. 

Żele Venus Nature


W Alterze znajdziemy detergenty siarczanowe, a tutaj - nie ;). Mogą być świetną, budżetową opcją dla wrażliwców.

Antyperspiranty

Tutaj pozwolę sobie jedynie wymienić moje ulubione, ponieważ w tym względzie składy oglądam, ale nie zwracam na nie zbyt pieczołowicie uwagi. Ważne, żeby działały, bo soli glinu się nie boję ;). Kupuję jedynie te sygnowane jako "nie pozostawiające białych plam" - chociaż w praktyce bywa różnie i trochę ciuchów już w ten sposób straciłam :P. Ponadto stosuję tylko wersje w kulce czy sztyfcie - są dla mnie wygodniejsze.

Garnier


Rexona


Nivea


Fa


Higiena jamy ustnej

Pasty Elmex


Od nich zaczęła się moja przygoda z moją obecną dentystką (10 lat wiernego związku xD) i w zasadzie bardzo rzadko zmieniam je na jakieś inną. Moje wrażliwe zęby są mi wdzięczne ;).

Nici dentystyczne Prokudent


Szczególnie lubię te niewoskowane - niewielka cena, dobra dostępność, "niekończąca się" rolka. Czego chcieć więcej? ;)

Płyny do płukania jamy ustnej Prokudent


Nie zawierają etanolu, a na tym bardzo mi zależało - wszystko dzięki przestrodze mojej dentystki przed regularnym podrażnianiem błon śluzowych jamy ustnej wódeczką. I do tego są jeszcze niedrogie ;).

Macie już promocyjną listę zakupów? Pochwalcie się koniecznie ;).