Szczoteczka soniczna Oriflame SkinPro - masujące cudo ;)



Temat sonicznych szczoteczek do twarzy atakował mnie zewsząd, jednak długo pozostałam obojętna na zakusy tych sprzętów. Korzystałam sobie spokojnie z elektrycznej szczoteczki do twarzy jeszcze od Rival de Loop (recenzja TUTAJ) i nie ulegałam pokusom ;). Sytuację nieco zmieniła moja współpraca z Oriflame, w ramach której otrzymałam szczoteczkę soniczną SkinPro. Ciekawość wygrała ;).

szczoteczka soniczna oriflame

Szczoteczka wykonana jest z plastiku i zasilana na dwie baterie AA. To dla mnie minus - szkoda, że nie ma wbudowanego akumulatora i ładowarki sieciowej w zestawie ;). Całość wygląda dobrze, nie rysuje się od samego patrzenia, a dzięki stojakowi możliwe jest postawienie szczoteczki na łazienkowej półce. W dotyku - porządniejsza niż ta przeze mnie używana, ale też różnica w cenie jest spora: produkt Oriflame kosztuje od 130 do 200zł, w zależności od promocji. 

Szczotka posiada 3 głowice: typową szczoteczkę do codziennego mycia z całkiem długim włosiem, silikonową końcówkę z wypustkami do głębokiego złuszczania (1-2 razy w tygodniu) i metalową nasadkę masującą. Producent obiecuje efekt jak po zabiegu w spa :D.

Każdej z nasadek możemy używać w 3 trybach: normalnym, intensywnym i delikatnym. Dzięki sekundnikowi tryb normalny jest absolutnie najlepszy - co 20 sekund uruchamia się wibracyjny alarm sugerujący zmianę masowanej części twarzy (cały program trwa minutę). Bardzo mi się to spodobało: nawet przy zamyśleniu wiadomo, kiedy przenieść głowicę w inne miejsce ;). Pozostałe dwa programy są zgodne z opisem co do intensywności (;)), ale kto raz poznał urok sekundnika ten jest mu wierny :D.

końcówki szczoteczka soniczna Oriflame

Typową szczoteczkę stosuję wieczorem wraz z żelem bądź pianką do mycia, dzięki czemu pory są należycie odblokowane, a skóra przygotowana na przyjęcie dobroci ;). Później (po zastosowaniu płynu micelarnego i ewentualnych maseczek) wykorzystuję głowicę masującą do aplikacji serum i kremu. Wibracje przy każdej z nasadek są dość mocne i w pierwszym kontakcie jest to dziwne uczucie - jakby całą głową trzęsło xD. Nos także powinniśmy traktować delikatniej, bo wrażenie jest jeszcze intensywniejsze (jakby cała głowa wpadała w rezonans xD). Trudno było mi przywyknąć do zabiegu, ale chyba tak już mam z urządzeniami sonicznymi: przy szczoteczce przez pierwszy miesiąc bolała mnie żuchwa... ;).

Silikonowa końcówka świetnie sprawdza się z moim najnowszym ulubieńcem - peelingiem gommage od Floslek (KLIK!) - naskórek dosłownie lata wszędzie, a działanie szczoteczki nie jest aż tak ostre, by zrobić skórze krzywdę jakimś podrażnieniem. 

Masuję twarz sumiennie codziennie wieczorem od 5 tygodni i powiem Wam, że nie rozumiem - przy masażu palcami moja skóra reaguje podskórnymi gulami, a przy tej szczoteczce nic złego się nie dzieje ;). Magia masażu faktycznie działa - szczoteczka w połączeniu z odpowiednią pielęgnacją (obecnie Floslek z dodatkami) sprawiła, że moja skóra wygląda czysto i promiennie. Cera jest też bardziej jędrna - niewielkie zmarszczki mimiczne na czole i w okolicach oczu i ust są dzięki temu mniej widoczne. Zamierzam jeszcze dołożyć do pielęgnacji przeciwzmarszczkowe serum Celia - może jeszcze bardziej odmłodnieję dzięki lepszemu wchłanianiu ;). 

Pomimo codziennego używania nadal jadę na pierwszej parze baterii (z IKEA) i mam nadzieję, że szybko się nie zepsuje. Na razie żadnych problemów z nią nie miałam ;). 

Nie uważam jej za kosmetyczny niezbędnik, ale zaskoczyła mnie bardzo pozytywnie. Szczególnie totalnie mi nieznanym efektem głowicy masującej ;). Może być fajnym zamiennikiem bardzo drogich rozwiązań. 

Macie może doświadczenia z podobnymi szczoteczkami? Jak wrażenia? 

Wypadanie włosów: jak prawidłowo je ocenić? Co może zafałszować obserwacje?



Wypadanie włosów to bardzo powszechny problem - nie ma chyba osoby, która nie miałaby takiego epizodu w swoim życiorysie. Jeśli nadmierne wypadanie włosów pojawia się nagle, to oczywiście z diagnozą takiego stanu nie ma większego problemu: odpływ nagle się zapycha, włosy są dosłownie wszędzie i pojawiają się na dłoni i grzebieniu przy każdym kontakcie z czupryną. Bywa jednak tak, że spotykam się z opiniami "jak porównam sobie swoje wypadanie z tym sprzed roku, to jest tragedia...". Zdarza się jednak, że nie ma powodu do niepokoju, ponieważ nie uwzględniliśmy kilku czynników:

  • Włosy... rosną, a wraz ze zwiększaniem się ich długości zajmują więcej miejsca w kołtunie, który wyciągamy z odpływu łazienkowego. 
  • Obcięcie włosów często brane jest za lek na wypadanie, a tak naprawdę strata długości optycznie zmniejsza ilość kudeł na naszych ciuchach i w odpływach, przez co poprawa jest iluzoryczna. Podcięcie włosów sprawdza się czasami przy włosach naprawdę długich, gdzie odciążenie cebulek od ciężaru łodygi faktycznie może zmniejszyć wypadanie. 
  • Jeśli rzadko lub w ogóle nie czeszecie włosów, najprawdopodobniej w czasie mycia lub kontaktu z grzebieniem następuje kumulacja, która może niepokoić. Dobrym przykładem mogę być ja - przy wyczesaniu włosów dopiero przed i myciu włosów co dwa dni dosłownie zatykam odpływ w brodziku (uwaga, dla widzów o mocnych nerwach ;)):
Ile włosów wypada przy myciu.

Policzyłam te włosy: 249 sztuk przy długości włosów do stanika ;). Z racji, że część włosów pozostaje też na ubraniach czy poduszce oceniam swoje obecne dzienne wypadanie włosów na około 150 sztuk (to, co policzyłam powiększone o 10-20% i podzielone przez dwa - z racji mycia co dwa dni), więc wszystko jest w mojej normie. Na mojej głowie bejbików zawsze jest dużo (taka uroda), a zmniejszenia gęstości nie notuję ;). 
  • Przy pierwszych doświadczeniach z masażem skóry głowy czy wcieraniem różnego rodzaju preparatów w skórę głowy (także po dłuższej przerwie) wypadanie może się czasowo zwiększyć przez około 3 pierwsze zabiegi. Związane jest to z szybszym usuwaniem przez masaż włosów, które i tak wypadłyby same z mieszka w najbliższym czasie.
  • Okres ciąży i połogu często niesie ze sobą zmniejszenie wypadania włosów (w okresie ciąży), a następnie lawinowe wypadanie włosów po porodzie. Jeśli taki stan nie trwa dłużej niż 6-8 tygodni, to jest on naturalny: wypadają włosy, które dzięki hormonom w trakcie ciąży miały przedłużony cykl życia, a teraz, przy hormonalnym boomie poporodowym, kończą swój żywot. Jeśli problemy z wypadaniem utrzymują się dłużej - powinny być szeroko diagnozowane.
Jak w takim razie ocenić swoje wypadanie? Idealnie byłoby umyć włosy jednego dnia wieczorem, nie czesać ich w ciągu kolejnego dnia i wieczorem ponownie je umyć, licząc włosy pozostałe w odpływie lub na szczotce. Uzyskaną ilość należy powiększyć o 10% (w przypadku, jeśli nie widzimy nadmiaru włosów na poszewce czy odzieży) lub 15-20% (w przypadku większych ilości porzuconych w trakcie dnia włosów).

Pomimo upierdliwości tego zajęcia tylko liczenie może dać prawdziwą odpowiedź na pytanie, czy nasze włosy naprawdę nadmiernie wypadają. Normy wypadania włosów są osobnicze i mieszczą się w zakresie 80-250 włosów (w rozumieniu - włosów migrujących z głowy) w zależności od typu włosa, gęstości i długości cyklu włosowego. U mnie to około 120-180 sztuk (więcej wiosną i jesienią, ze względu na sezonowe wypadanie). 

A jak się ma Wasze wypadanie włosów? ;)

Konkurs: zestawy kosmetyków Floslek Balance T-zone do wygrania!



Wielu z Was zaciekawiłam serią Floslek Balance T-zone, którą recenzowałam ostatnio (więcej informacji znajdziecie TUTAJ), a dzisiaj mam ciekawą niespodziankę: możecie te produkty zgarnąć w konkursie (a w zasadzie w dwóch - drugi toczy się na FB KLIK!). Zgłaszać możecie się do obu ;).

W konkursie blogowym mam do rozdania dwa zestawy zawierające:

  • Krem normalizujący
  • Krem korygujący
  • Glinkę myjącą
  • Peeling gommage
Floslek konkurs kosmetyki

Kolejne trzy zestawy mam do rozdania na FB (KLIK!).

By wziąć udział w konkursie należy w komentarzu pod tym postem zostawić swój adres e-mail oraz odpowiedź na pytanie: W jaki sposób radzicie sobie z niedoskonałościami? 

Konkurs potrwa do 26 czerwca do godziny 23:59. Pełny regulamin znajdziecie TUTAJ. Będzie mi oczywiście miło, jeśli zaobserwujecie mój blog, polubicie stronę na FB lub Instagram, ale absolutnie nie jest to wymagane ;).

Powodzenia! Mam nadzieję, że zwycięzcy również będą zadowoleni z nagrody :D.

Floslek, Balance T-zone - świetna seria z genialnym peelingiem!



Latka lecą, trzydziestka coraz bliżej, a moja cera nadal tłusta - i chyba tak już pozostanie ;). Ma też sporą tendencję do zanieczyszczania, którą trzymam w ryzach odpowiednimi kuracjami kwasowymi. Staram się jednak odstawiać je w czasie letnim, bo mimo wysokiej ochrony przeciwsłonecznej obawiam się konsekwencji w postaci przebarwień - a z nimi trudniej jest wygrać niż z zaskórnikami. W tym okresie zwykle pojawia się u mnie więcej niespodzianek, bo skóra nie jest już tak efektywnie złuszczana jak przy typowych preparatach kwasowych. W tym roku jednak, w ramach współpracy z firmą Floslek, wprowadziłam do swojej kosmetyczki 4 kosmetyki z serii Balance T-zone: Glinkę myjącą Instant detox 2 in 1,  Peeling Gommage z kwasami AHA, Krem normalizujący i Krem korygujący. Jak wypadł ich test? Który kosmetyk mogłabym kontenerami zamawiać i dlaczego? Przeczytajcie!  

balance tzone floslek

Cała linia jest zapakowana w przyjemne dla oka miętowe opakowania, estetyczne i trwałe. Całość kojarzy mi się mocno aptecznie (dzięki czytelnej, oszczędnej i estetycznej formie) i budzi zaufanie. Tubki kremów zaopatrzone są w dłuższą, wąską końcówkę, która zapewnia higieniczne dozowanie. Otwory są odpowiednio dopasowane, a profilowanie opakowań pozwala na zużycie mazidła prawie do ostatniej kropli - co jest dość zadziwiające w przypadku tub ;).

Kremy (50ml), glinka i peeling (125ml) kosztują od 22 do 30zł, w zależności od miejsca i promocji. Miejsca, gdzie możecie znaleźć kosmetyki Floslek możecie sprawdzić na stronie producenta

Seria nie ma jednolitego zapachu, ale aromaty produktów są ledwie wyczuwalne (mydlano-perfumeryjno-pudrowe). 

Glinka myjąca Instant detox 2 w 1

glinka myjąca balance t-zone floslek

Skład: Aqua, Cetyl Alcohol, Octyldodecanol, Dimethicone, Glyceryl Stearate, Illite, PEG-100 Stearate, Glycerin, Rosa Canina Fruit Oil, Titanium Dioxide, Panthenol, Limnanthes Alba Seed Oil, Hydroxyethyl Acrylate/Sodium Acryloyldimethyl Taurate Copolymer, Squalane, Polysorbate 60, Colloidal Gold, Leuconostoc/Radish Root Ferment Filtrate, Butylene Glycol, Laminaria Hyperborea Extract, Hydrolyzed Caesalpinia Spinosa Gum, Caesalpinia Spinosa Gum, Sorbitan Isostearate, Citric Acid, Sorbic Acid, DMDM Hydantoin, Iodopropynyl Butylcarbamate, Potassium Sorbate, Methylparaben, Propylparaben.

Produkt mocno emolientowy, zawierający wysoko glinkę, humektanty (nawilżacze: glicerynę i pantenol), olejki i ekstrakty roślinne: z dzikiej róży, łąkowej piany, rzodkwi, listownicy (brązowa alga) oraz złoto koloidalne o właściwościach antybakteryjnych. Zawiera również stabilizatory pH i konserwanty, w tym parabeny - co w ogóle mi nie przeszkadza. Obecności filmformerów moja skóra nie odczuła.

Patrząc na bogaty skład, w którym nie sposób doszukać się typowych detergentów miałam wątpliwości co do możliwości myjących tego produktu. Po ujrzeniu cielistego, gęstego kremu tylko się one powiększyły :D.

glinka myjąca floslek konsystencja

Produkt nie pieni się w ogóle, co takim składzie nie dziwi. Pomimo tego myje idealnie! Skóra jest czysta, a jednocześnie w żaden sposób nie przesuszona. Zmywa się łatwo (co nie jest takie oczywiste w przypadku glinek) nawet zastosowana na 15 minut jako typowa maseczka. W tej formie bardzo mocno redukuje przetłuszczanie się cery na kilka dni. Stosuję wszystkie kosmetyki z tej serii, więc pełne działanie podsumuję zbiorczo po omówieniu wszystkich produktów ;).

Peeling gommage z kwasami AHA

peeling gommage floslek balance t-zone

Skład: Aqua, Glycerin, Acrylates/C10-30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Pentylene Glycol, Behentrimonium Chloride, Propylene Glycol, Mandelic Acid, Biosaccharide Gum-1, Hamamelis Virginiana Leaf Extract, Tartaric Acid, Malic Acid, Citric Acid, Salicylic Acid, Ascorbic Acid, Hibiscus Sabdariffa Flower Extract, Rosa Canina Fruit Extract, Viola Tricolor Extract, Malpighia Glabra Fruit Extract, Dipropylene Glycol, Phenoxyethanol, Ethylhexylglycerin

Sporo nawilżaczy (gliceryna, glikole) zagęszczone kopolimerem i fukożelem oraz wzbogacone ekstraktami z oczaru, ketmii, dzikiej róży, fiołka i aceroli. W połowie składu znajdziemy także szereg kwasów AHA: migdałowy, winowy, jabłkowy, salicylowy i askorbinowy (witamina C). Pod koniec składu znajdziemy dwa konserwanty. 

Piękny, żelowy skład z dodatkiem kwasów. Producent chwali się 1% zawartością kwasu migdałowego, więc nadmienię dla zainteresowanych: przy takich ilościach nie jest wymagana zwiększona ochrona przeciwsłoneczna, jeśli ktoś normalnie takiej nie stosuje ;). Bezbarwny żel jest średnio gęsty, ale już kropelka wystarczy do osiągnięcia świetnego efektu.


Czytając opis producenta, który mówił, że należy masować skórę peelingiem do pojawienia się śladów martwego naskórka uśmiechnęłam się mimowolnie i pomyślałam: chyba musiałabym masować z godzinę ;). Jakież było moje zdziwienie (zszokowanie?;)), gdy dosłownie po przejechaniu palcami po skórze zobaczyłam to:


Ten peeling gommage faktycznie działa jak gumka do mazania na martwy naskórek! Masaż trwa maksymalnie kilkanaście sekund, a cera jest wręcz książkowo oczyszczona. Skąd wynika takie działanie tego kosmetyku? Z zastosowania niskiego pH (1,74-2,4), które świetnie radzi sobie z rozluźnianiem warstw martwego naskórka. Nigdy wcześniej nie miałam preparatu działającego w ten sposób i jestem wręcz zachwycona! 

Początkowo, przez tydzień, stosowałam go rano i wieczorem, a obecnie przerzuciłam się na aplikację dwa razy w tygodniu. Ten produkt, oczywiście przy wsparciu pozostałych, wytrzebił mi wszystkie zaskórniki na twarzy - poza tymi najgłębszymi na nosie (które i tak są prawie niewidoczne).

Krem normalizujący SPF 10

krem normalizujący floslek balance t-zone

Skład: Aqua, Ethylhexyl Methoxycinnamate, Propylene Glycol, Isopropyl Palmitate, Butylene Glycol Dicaprylate/Dicaprate, Glycerin, Cetearyl Olivate, Sorbitan Olivate, Aluminum Starch Octenylsuccinate, C12-15 Alkyl Benzoate, Isododecane, Bis-Ethylhexyloxyphenol Methoxyphenyl Triazine, Polymethyl Methacrylate, Cetearyl Alcohol, Cetyl Palmitate, Sorbitan Palmitate, Sorbitan Oleate, Adipic Acid/Neopentyl Glycol Crosspolymer, Dimethicone, VP/VA Copolymer, Hydroxypropyl Methylcellulose, Amodimethicone, Niacinamide, Faex Extract, Aesculus Hippocastanum Seed Extract, Ammonium Glycyrrhizate, Zinc Gluconate, Caffeine, Biotin, Nasturtium Officinale Extract, Arctium Majus Root Extract, Salvia Officinalis Leaf Extract, Citrus Limon Peel Extract, Hedera Helix Extract, Saponaria Officinalis Leaf/Root Extract, Fucus Vesiculosus Extract, Saccharide Isomerate, Carbomer, Panthenol, Triethanolamine, Decylene Glycol, Allantoin, o-Cymen-5-ol, Phenoxyethanol, PEG-8, Tocopherol, Ascorbyl Palmitate, Ascorbic Acid, Citric Acid, Disodium EDTA.

Filtry przeciwsłoneczne oraz mieszanka emolientów i nawilżaczy to solidna baza dla kremu. Zawiera nieco filmformerów, jednak moja cera nie odczuła ich obecności. Dobroci również ma sporo: niacynamid (witamina B3), ekstrakty z drożdży, kasztanowca, rukwi, łopianu, szałwi, cytronu, bluszczu, mydlnicy i morszczynu. Do walki z trądzikiem zostały także w nim zaprzęgnięte związki cynku, kofeina i biotyna. Całość uzupełniają witaminy A i C oraz konserwanty.

Krem ma dość gęstą konsystencję, co w połączeniu z bogatym składem kazało mi domniemywać, że będzie konkretnym tłuściochem. A tu zonk: po aplikacji daje świetny, pudrowo-matowy efekt na twarzy, a skóra w dotyku jest miękka i nawilżona. Dobrze współpracuje z moimi podkładami (Miss Sporty) - przedłuża nawet ich trwałość dzięki temu, że znacząco zmniejsza wydzielanie sebum i matuje skórę. Wielki plus daję mu za ochronę przeciwsłoneczną - niską bo niską, ale to powinien być standard w każdym kremie na dzień ;). 

Floslek krem konsystencja

Krem korygujący z kwasami AHA i PHA

krem korygujący Floslek

Skład: Aqua, Ethylhexyl Stearate, Caprylic/Capric Triglyceride, Pentylene Glycol, Cetearyl Alcohol, Glyceryl Stearate SE, Mandelic Acid, Ceteareth-20, Octyldodecanol, Cyclomethicone, Polyacrylate Crosspolymer-6, Lactobionic Acid, Dimethicone, Phenoxyethanol, Sodium Hydroxide, Decylene Glycol, Ethylhexylglycerin, Disodium EDTA.

Bogata, emolientowa baza z dodatkami w postaci kwasów migdałowego i laktobionowego - tak najkrócej można określić ten krem. Zawiera filmformery oraz trójglicerydy, jednak dodatek kwasu migdałowego sprawił, że nie odczułam ich obecności. Końcówkę składu stanowią regulatory pH i konserwanty. 

Krótki i konkretny skład, który przyznaję - przez filmformery nieco budził moje niepokoje, ale okazały się one nieuzasadnione ;). Ewentualnie - może preferencje mojej skóry stają się z wiekiem mniej restrykcyjne ;).

Wersja korygująca ma podobną konsystencję do normalizującej, ale na skórze daje większe uczucie tłustości (nie jest to jednak ślisko-oślizgła warstwa - po prostu wchłania się nieco dłużej). Stosowałam go zgodnie z przeznaczeniem na noc, a rano witała mnie miękka, odżywiona skóra bez śladów przetłuszczenia ;).

Co osiągnęłam po miesięcznym stosowaniu całej serii (i to stosowanie jeszcze potrwa... ;))? Moja skóra nie odczuła totalnie odstawienia toników i peelingów typowo chemicznych - ilość zmian zaskórnikowych nie wzrosła jak zwykle w tym okresie, a dzięki tej serii (przy lwim udziale peelingu gommage) w zasadzie zapominam, co to zaskórnik. Pewnie tylko na nosie z nimi nie wygram ;). Poza działaniem oczyszczającym cera ma piękny, ujednolicony koloryt, makijaż lepiej się na niej trzyma (i lepiej wygląda), a dodatkowo jest idealnie odżywiona dzięki kremom z tej serii. Mogliby do tej serii jeszcze dorobić jakieś mega serum :D.

Mimo dedykacji linii do cer zanieczyszczonych kosmetyki te nie mają agresywnego działania: nie wysuszają, nie podrażniają ani nie wywołują mocnego, widocznego obłażenia ze skóry. Myślę, że także cery nieco wrażliwe i delikatne mogłyby być zadowolone z ich działania.

Ciężko jest mnie zaskoczyć (szczególnie pozytywnie), ale seria Balance T-zone od Floslek to naprawdę zestaw świetnych kosmetyków. A peeling gommage będę chyba kontenerami sprowadzać - stosuje go nawet mój M.!

A jak Wam podoba się ta seria?

2+2 gratis w Rossmannie: Odsłoń nogi na lato! Moje typy, pytania i... co odradzam ;)



Nie lubię zajmować się stopami - to dość dziwne wyznanie biorąc pod uwagę moją urodomanię ;). Robię tylko to, co muszę: obcinam i piłuję paznokcie, ścieram naskórek, czasami stosuję złuszczające skarpety i przy balsamowaniu ciała je także traktuję odpowiednim preparatem natłuszczającym. Nienawidzę wręcz malowania paznokci u stóp xD. Skąd się ta niechęć u mnie wzięła - nie wiem. Niemniej jednak w dniach 9-19 czerwca w Rossmannie w promocji 2+2 gratis zakupimy, w ramach akcji "Odsłoń nogi na lato", produkty do depilacji oraz pielęgnacji stóp i paznokci. Wybrane produkty kupione z aplikacją Klub Rossmann muszą różnić się kodami kreskowymi (nie mogą być takie same).

promocja czerwiec 2018 Rossmann

Pomimo moich skomplikowanych relacji z pielęgnacją stóp mam dla Was kilka podpowiedzi, pytań i... porad, czego nie kupować ;).

Czym warto się zainteresować w czasie trwania akcji?

Naturalny spray do stóp na bazie wody z Morza Martwego White Flower's

White Flower's spray

Odkrycie tego sezonu! Moje stopy mają srogą tendencję do nadpotliwości, ale ten preparat cudnie trzyma je w ryzach. Nie ma jednak najładniejszego składu - jest to produkt głównie etanolowy, więc może powodować przesuszenia mimo bogactwa ekstraktów, olejków eterycznych i minerałów.

Produkty Fusswohl

Fusswohl marka kosmetyki

Marka własna Rossmanna Fusswohl wypuszcza naprawdę świetne składowo kosmetyki w niezwykle przystępnych cenach, które jak dla mnie nie odbiegają jakością od dużo droższych marek ;).

Kosmetyki do stóp Evree


Bardzo dobrze wspominam tłuste formuły serum i kremów do stóp Evree z dużymi dodatkami mocznika. Może z okazji promocji do nich wrócę, kto wie ;).

Pianki i żele do golenia Isana

Isana pianka żel depilacja

Są ze mną od początku studiów i zawsze mam którąś w łazience ;). Wydajne, o gęstej formule, należytym działaniu i niskiej cenie - czegóż chcieć więcej ;).

Odżywki do paznokci: Sally Hansen, Killys, Eveline

Sally Hansen odżywka

Killys odżywka

Eveline odżywka paznokcie

Lubię odżywki Wibo, Lovely i Miss Sporty, ale to produkty do pielęgnacji paznokci marek Sally Hansen, Killys i Eveline wywołują u mnie wręcz niekontrolowany wzrost paznokci ;). Jak każdy produkt - nie są do preparaty dla wszystkich (np. niektóre odżywki Eveline ze względu na formaldehyd), a szkoda!

Lakiery: Wibo, Lovely, Miss Sporty, Eveline i... Ados!

Ados lakier

Wibo lakier

Eveline lakier

Miss Sporty lakier

Nigdy mnie nie zawiodły, a bogactwo odcieni zadowoli każdego ;). Często żałuję, że nie mam już tyle czasu na malowanie paznokci (a nienawidzę ubytków w manicure xD) - ta operacja bardzo mnie relaksowała ;).

Skarpetki złuszczające

skarpetki złuszczające

Pozwolę sobie tutaj nie podawać konkretnych marek, bo ile osób - tyle opinii ;). Swoje ostatnie miałam z Marion (chyba?) i uwielbiam ten efekt porzucania skóry za sobą (xD), jednak teraz, gdy już śmigam w sandałach, nie stosuję ;). 

Chciałabym również, abyście mi poradzili:

Czy elektryczne pilniki do stóp są warte uwagi?

elektryczny pilnik do stóp

Najpopularniejszy jest oczywiście Scholl, ale podobne urządzenie ma w swojej ofercie Fusswohl w sporo niższej cenie. Pytanie jednak, czy warto?

Macie jakieś doświadczenia z lakierami winylowymi Eveline?

Eveline lakier winylowy

Mam średnie doświadczenia z CND Vinylux (więcej TUTAJ), co nie oznacza, że na inne rozwiązania, będące bezlampowymi alternatywami dla hybryd, nie spoglądam łaskawym okiem. Może już testowałyście winylki od Eveline i powiecie mi o nich coś więcej?

Nie polecam: zestawu do manicure Ideenwelt

Ideenwelt zestaw manicure

Kupiłam go w ramach jednej z promocji i pomimo tego, że mam kilka naprawdę świetnych i bezawaryjnych sprzętów tej linii (gofrownica, czajnik, opiekacz, blender), to ten zestaw pozostawia naprawdę wiele do życzenia. Moc za mała, końcówki nie takie - nie polecam z bólem serca :(.

Planujecie jakieś zakupy w czasie tej akcji? Pewnie się przejdę, ale czy coś zakupię - nie wiem jeszcze ;). 

Equilibra, Szampon wzmacniający przeciw wypadaniu włosów - hitowy!



W początkach mojej włosowej pielęgnacji aloesowy szampon Equilibra atakował mnie dosłownie z każdej strony - był absolutnie hitem włosomaniaczek ;). Do dzisiaj go nie przetestowałam - ale tak jakoś mam z hitami, że zwykle w ich ocenie mam spore opóźnienia. Inny szampon zagościł natomiast w mojej łazience: Szampon wzmacniający przeciw wypadaniu włosów Equilibra. Dobrałam się do niego ze sporą ciekawością.

Equilibra szampon wzmacniający przeciw wypadaniu włosów

Biała, dość typowa plastikowa butelka z oszczędnymi etykietami i zielone dodatki - całość kojarzy się mocno naturalnie i kupuje ten design, ale ilość produktu trzeba badać "wagowo" ;). Nic się nie odkleja, nie łamie ani nie leje - niewielki otwór dobrze dozuje.

250ml tego szamponu kosztuje od 16 do 20 zł, w zależności od miejsca i czasowej promocji ;).

Skład:

Equilibra szampon skład

Jest to szampon bazujący na silnym detergencie siarczanowym (ALS) wzbogaconym łagodniejszym detergentem amfoterycznym. Już na trzecim miejscu w składzie znajdziemy sok z aloesu, a niedługo później... sól kuchenną. Jej obecność tak wysoko absolutnie jest minusem, jednak moja skóra głowy na chlorek sodu nie reaguje - wrażliwcom natomiast zalecam szeroko rozumianą ostrożność. Dobra wszelakiego w nim pełno: proteiny roślinne (pszeniczne i sojowe), modyfikowana keratyna, oleje: arganowy, z ogórecznika, ekstrakty: z herbaty, rukwi i winorośli, nawilżacze: przytoczony już sok z aloesu, pantenol, witaminy A, E, biotyna, tauryna, lecytyna i glicyna (aminokwas). Zawiera również filmformery: polyquaternium i pochodną gumy guar.

Nie sądziłam, że domyje moje włosy przy takiej ilości dodatków. Skład ma piękny, ale trzeba pamiętać, że stałe stosowanie preparatów zawierających proteiny i aminokwasy może być prostą drogą do przeproteinowania włosów, które objawia się często łamliwością, suchością i rozdwajaniem włosów. Moje kudły są proteinolubne, ale warto zachować ostrożność ;). Nie do końca przekonująco brzmiał też dla mnie ALS, ale postanowiłam się nie uprzedzać ;).

Ma dość rzadką konsystencję (przy czym pieni się świetnie już przy niewielkiej ilości - mocne zaskoczenie!) i dla mnie neutralny, mydlano-roślinny zapach o słabej intensywności.

Equilibra szampon wzmacniający konsystencja

Od kosmetyków aloesowych stroniłam mocno, pomna na alergię, którą ma moja mama. Z czasem jednak zaczęłam je ostrożnie wprowadzać do swojej pielęgnacji i szampon Equilibry pod tym względem mnie nie zawiódł. Pieni się zacnie i świetnie domywa oleje i miksy, a nawet więcej - zastosowany solo (bez odżywiania przed myciem i bez produktu do spłukiwania po), w sytuacji kryzysowej, daje naprawdę spoko loki pełne objętości i bez puchu ;). Pewnie przy dłuższym używaniu tylko jego włosy odczułyby zmianę, ale sporadycznie ratuję się nim w ten sposób - gdy mi się spieszy. 

No i najważniejsze - wpływ na wypadanie. Kudły nie wypadają mi nadmiernie, ale z racji, że są coraz dłuższe to kołtun w odpływie wanny staje się coraz bardziej imponujący (kumulacja co 2-3 dni). Z przeszłości pamiętam może dwa szampony, które faktycznie redukowały wypadanie (jednym z nich był szampon Biokap KLIK!, drugim szampon z granatem Anna New KLIK!), a tu Equilibra też zmniejszyła mi wielkość kołtuna o jakieś 20% po 2 tygodniach stosowania tylko jego do mycia. A szczerze - nawet tego nie oczekiwałam po szamponie ;). 

Wychodzi na to, że nawet tak krótki kontakt odpowiednich dobroci ze skórą głowy może zdziałać cuda przy odpowiednim składzie ;). Ale tak czy inaczej - w przypadku szamponów jest to szukanie igły w stogu siana.

Ten szampon Equilibry polecam (ale niekoniecznie wrażliwcom) i na pewno będę do niego wracać ;). Pochwalcie się Waszymi ulubionymi szamponami - chętnie zrobię sobie ich listę :D.

Czesanie włosów - kiedy, jak, czym i po co? Czesanie a "zniszczone włosy"



Przez wiele lat byłam ortodoksem, jeśli chodzi o czesanie. Od początku mojej włosowej pielęgnacji (a niedługo stuknie mi 7 lat włosomaniactwa) byłam czesadłowym jaroszem. Włosy bez grzebienia były bardzo zadowolone z życia, a ja nie cierpiałam na kołtuny i inne splątania. Teraz jest jednak inaczej - zapuściłam najdłuższe w moim życiu włosy (w wyproście sięgają odrobinę za biust) i zdarza się, że ulegają splątaniu z winy długości. Co kilka myć więc je czeszę i ten proces po długiej przerwie nadal jest dla mnie nowością xD. Wokół tej czynności narosło sporo mitów i czasami dość dziwnych zaleceń - postaram się im dzisiaj przyjrzeć ;).

czesanie włosów kręconych

Mogę też dodać, że moje unikanie czesania ma też drugie dno - gdy byłam dzieckiem włosy czesano mi bez litości (xD) i mocno wiązano. Dlatego też obu aktywności unikam jak ognia xD.

Po co czeszemy włosy?

Najczęściej po to, by poprawić bądź przywrócić im ładny wygląd ;). Przy okazji usuwamy martwe włosy, które już wypadły (lub im w tym pomagamy), rozprowadzamy produkowane przez skórę głowy sebum na długości czupryny, usuwamy z nich kurz i zanieczyszczenia oraz je rozplątujemy. Czesząc włosy możemy także masować skórę głowy oraz aplikować równomiernie na włosy różnego rodzaju dobrocie (maski, oleje, miksy etc.). Nie jest to jednak proces nieodzowny w pielęgnacji wszystkich włosów, czego byłam dobrym przykładem ;).

Jak często należy czesać włosy?

Tak często, jak jest to potrzebne - ale nie częściej ;). Trzeba pamiętać, że czesanie, mimo, że zwykle nie do przeskoczenia, to jednak zabieg czysto mechaniczny. Stosowany w nadmiarze może włosy uszkodzić, nawet jeśli dobierzemy najlepszą szczotkę i świetne środki. Rozpiętość częstotliwości może być duża: od osób nie czeszących w ogóle, przez takie, które robią to co kilka myć po takie, których włosy wymagają czesania kilka razy dziennie. Ważne, by nie być nadgorliwym ;).

Jak czesać włosy?

W zasadzie powinnam najpierw napisać, jak nie czesać włosów ;). Nigdy nie robimy tego na siłę ("na chama" ;)) - zwykle wystarczy zmiana techniki, narzędzia bądź momentu czesania, by ułatwić sobie ten proces. Przy dłuższych włosach świetnie sprawdza się rozplątywanie włosów grzebieniem od końcówek oraz od spodnich pasm - rozpoczęcie od nasady może za to skończyć się jednym wielkim dredem na głowie ;). Warto także przytrzymywać włosy u nasady - zmniejsza to ryzyko ich uszkodzenia. Przy problemach z rozczesaniem możemy zastosować odżywki: zarówno te w sprayu, jak i każdą inną odżywkę do włosów. Po ich użyciu grzebień czy szczotka łatwiej suną po pasmach, zwiększając komfort zabiegu.

Kiedy czesać włosy? Mokre czy suche?

Ponownie, nie ma tutaj odpowiedzi uniwersalnej: czeszemy włosy wtedy i w takiej postaci, aby było nam jak najwygodniej, a fryzura po była jak najlepsza. Standardowo można jednak wyróżnić czesanie na sucho i na mokro. Żadna z tych metod nie jest lepsza. Przy czesaniu na sucho kudły często rozczesują się gorzej, proces trwa dłużej i może wystąpić szarpanie włosów i ich wyrywanie, natomiast na mokro włosy, mimo, że czesane łatwiej i szybciej, mogą być bardziej podatne na uszkodzenia. Jak dla mnie oba podejścia są w remisie ;). Przy włosach plączących się łatwo pomaga rozczesanie ich przed myciem (w razie potrzeb na sucho czy mokro z dodatkiem odżywki) lub/i w trakcie (po nałożeniu produktu do spłukiwania). Brak takiego czesania może skumulować kołtun w trakcie mycia.

Czy włosy kręcone można czesać tylko na mokro, bo inaczej się zniszczą?

Nie jest to prawda: włosy kręcone można czesać zarówno na mokro jak i na sucho, w zależności od preferencji posiadaczki (podobnie zresztą jak przy włosach prostych) ;). Faktem natomiast jest, że czesanie na mokro po prostu sprawdza się częściej, bo często naruszenie struktury loka grzebieniem powoduje galopujący puch, który błędnie może sugerować zniszczenie włosów. Mam nawet dla Was zdjęcia poglądowe moich włosów rozczesanych na sucho tuż przed myciem:

włosy kręcone czesanie na sucho

włosy kręcone czesanie na sucho

Jakby mi urosła druga głowa, prawda? :D. A to nadal te same kudły, które po myciu prezentują się tak:

kręcone włosy

W przypadku puchu warto więc, poza pielęgnacją i ewentualnymi zniszczeniami włosowymi, rozważyć prozaiczny wpływ czesania, który nie musi mieć związku z uszkodzeniami. Może to być krok milowy w walce z BHD ;).

Czym czesać włosy?

Wybór jest spory: od grzebieni i szczotek z różnymi rozstawami ząbków i igieł po rozwiązania podobne do Tangle Teezera. Często poleca się rozwiązania drewniane zamiast plastikowych, natomiast sama doradzę Wam tyle: przyrząd do czesania może być i drewniany i plastikowy - ważne, żeby był świetnie wykonany. Zarówno na drewnie jak i tworzywie sztucznym mogą być zadziory, które, hacząc o nasze włosy, będą je łamać i wyrywać. Jedynie w przypadku włosów podatnych na elektryzowanie faktycznie - drewno może okazać się dużo lepsze ;). Ważny jest również rozstaw igieł i ząbków - tu lepiej unikać ich w bardzo gęstym upakowaniu. Zwykle aż takie nie jest konieczne do właściwego rozczesania kudeł, a może je niepotrzebnie niszczyć. Bardzo szeroki rozstaw sprawdzi się natomiast przy włosach kręconych - mniej ingeruje w ułożenie włosów w loki. 

Słówko o TT: nie jest to szczotka uniwersalna, odpowiednia dla każdego. Przy bardzo gęstym upakowaniu igieł zdarza się, że szarpie włosy lub, dość nieoczekiwanie, je urywa. Niekoniecznie sprawdza się też przy włosach kręconych właśnie ze względu na gęstość igieł. Warto więc, przy pojawieniu się włosowych problemów, wziąć pod uwagę wpływ urządzenia do czesania - jakiekolwiek by ono nie było. Niezależnie od wyboru należy pamiętać o higienie i regularnie myć i czyścić z włosów przyrząd do czesania.

Jak czeszę swoje włosy?

Włosy czeszę przed myciem (co kilka myć), na sucho (jeśli ich nie odżywiam przed myciem) bądź po nałożeniu oleju, odżywki bądź odżywczego miksu. Zaczynam od końcówek, a po dojściu do nasady przeczesuję około trzykrotnie całość. Używam do tego plastikowego grzebienia z szerokim rozstawem zębów od Donegal - obmacałam go z każdej strony i zadziorów nie miał ;). Nie wykluczam jednak w przyszłości zakupu drewnianej szczotki.

Jak wygląda czesanie Waszych włosów? Chętnie wyłapię inspiracje ;).