Xpel, Tea Tree Moisturising Conditioner - mało znana (porostowa) ciekawostka z Allegro



Nic mnie chyba tak kosmetycznie nie irytuje, jak brak dostępnego w sieci składu ;). W czasie zakupów internetowych często przeglądam całą ofertę sprzedawcy i czasami coś wpada mi szczególnie w oko. Powody są różne - opakowanie, nazwa, domniemany (po nazwie) zapach, cena... Zawsze jednak chcę najpierw wiedzieć, co jest w środku zanim wydam złote monety. Jeśli jednak, pomimo szeroko zakrojonych poszukiwań, nie mogę znaleźć składu, to (przy niskiej cenie) decyduję się na zakup. Tak trafiła do mnie odżywka Tea Tree Moisturising Conditioner - prosto z Allegro.

Tea Tree Moisturising Conditioner skład

Tuba może nie jest rozwiązaniem idealnym (po prostu ten rodzaj opakowania lubię najmniej :P), ale przy dobrze dobranym otworze da się wygodnie korzystać z kosmetyku. Zieleń budzi zaufanie, a minimalizm opakowania zapewnia czytelność. Całość jest trwała i estetyczna. 

Obecnie proście znaleźć ją w wersji "zabutelkowanej), gdzie 400ml kosztuje 5-10zł, więc bardzo korzystnie. Dostępność - głównie sklepy internetowe.

Skład:

Tea Tree Moisturising Conditioner skład

Składowo - absolutnie nic powalającego. Emolienty, spore ilości filmformerów i olejki z drzewa herbacianego oraz miętowy w ilościach niewielkich. Skład jest krótki, jednak zawiera konserwant (DMDM Hydantoina - przed stosowaniem polecam domową próbę uczuleniową) oraz dwa barwniki - wrażliwcom polecam dużą ostrożność. Można ją zakwalifikować do produktów emolientowych.

Spodziewałam się aromatu drzewa herbacianego, i tutaj się zawiodłam - odżywka ma miętowy zapach ;). W pakiecie dostajemy też kremowo-żelową konsystencję i nieco zielony kolor.

Producent poleca stosowanie tej odżywki zarówno na długość włosów jak i na skórę głowy. Zanim się jednak przełamałam do wcierania jej w skalp (jak pewnie wiecie bardzo się pietram przed odżywkami na skalpie xD) przetestowałam ją gruntownie na moich niskoporowatych lokach. I powiem tak - skład nie powala, ale efekt już tak, szczególnie zimą :D. Po tej odżywce moje włosy dobrze znoszą nawet kontakt z kapturem, a nie jest to częste ;). Mięsiste, grube i błyszczące loki są po niej pewne, a do tego łatwo się spłukuje bez przyklapu. Próbowałam jej nawet w roli stylizatora (czyli de facto produktu bez spłukiwania) - też sprawdziła się świetnie, jednak podana w taki sposób skraca świeżość włosów.

Po jakimś miesiącu stosowania zdecydowałam się na jej wcieranie na 30-60minut przed myciem w skórę głowy i... to był strzał w dziesiątkę! Oczywiście, chłodzi nieco czerep, ale nie są to arktyczne mrozy, raczej przyjemny chłodek ;). Osiągam dzięki niej świeżość włosów 3 do nawet 4 dni, co w zimie (przy grzejnikach i kapturze) wynik nie do podrobienia. Wysyp bejbików też się pojawił - bo jakimś miesiącu wcierania ;). Włosy rosną też znacznie szybciej, sądzę, że o jakiś 1-1,5cm miesięcznie - nie prowadzę jednak dokładnej, włosowej geodezji ;). Włosowy kocur w odpływie też jest o jakieś 30% mniejszy, co raduje mnie chyba najbardziej, bo jeśli moje kudły mają jakąś bolączkę, to na pewno jest nią mizerna gęstość.

Z całą pewnością nie jest to produkt uniwersalny - część z Was, że względu na skład (a głownie - konserwant i barwniki) nie będzie mogła jej stosować w obawie przed reakcjami alergicznymi. Myślę jednak, że przy bezproblemowej skórze głowy można się pokusić o testy zarówno na długości, jak i w wersji wcierkowej.

Ustawiam ją pomiędzy moimi najefektywniejszymi porosto-boosterami :D. Chętnie jednak posłucham o Waszych porostowych hitach, szczególnie takich dających milion bejbików ;).

Einstein Lip Therapy Cooling Lip Relief - "naukowy" hit do ust za śmieszne pieniądze!



Czy zdarzyło Wam się kiedykolwiek kupić jakiś kosmetyk ze względu na jego nazwę? I podkreślę - nazwę, a nie samą markę (którą np. bardzo cenicie). Mnie takie historie omijały długo, aż do czasu pewnych zakupów na Allegro i wrzucenia do koszyka balsamu do ust Einstein Lip Therapy Cooling Relief. Oczywiście, motywatorem zakupu było nazwisko naukowca, którego wszyscy znamy i kojarzymy z "emcekwadrat" ;).

Einstein Lip Therapy Cooling Lip Relief

Balsam zamknięty jest w ładnym słoiczku z cudowną zakrętką kojarzącą się z oznaczeniem apteczki pierwszej pomocy ;). Dla mnie strzał w dziesiątkę :D. Jak zwykle trochę przeszkadza mi konieczność gmerania paluchem w kosmetyku, ale przy takiej konsystencji nie sposób obejść problemu. W imię świetnych efektów (podobnie jak przy balsamie Tisane) jestem w stanie to znieść ;). Całość jest trwała - nic nie wyciekło do kieszeni ani torebki.

3,6g tego balsamu kosztowało mnie 2-3zł. Niestety, dostępny jest w zasadzie tylko przez Allegro.

Skład:

Einstein Lip Therapy Cooling Lip Relief skład

To mazidło bazuje na wazelinie zmieszanej z masłem kakaowym i woskiem mikrokrystalicznym połączonych emulgatorami. Mentol odpowiada za smak, zapach i efekt chłodzenia, a modyfikowany olej rycynowy, lecytyna, pantenol oraz witaminy A i E pielęgnują wrażliwy naskórek ust. Zawiera kompozycję zapachową oraz bisabolol, który poza oczywistym działaniem przeciwzapalnym i przeciwbakteryjnym pełni funkcję konserwantu.

Do składu nie mam żadnych uwag - zarówno działanie ochronne, jak i pielęgnujące jest zapewnione odpowiednimi substancjami przy niezbyt długiej litanii INCI ;). Zapach kojarzy mi się bardziej z olejkiem kamforowym niż z mentolem, podobnie smak, jednak uważam go za przyjemny. Balsam ma konsystencję gęstego miodu.

Einstein Lip Therapy Cooling Lip Relief

Stawiam go wraz z balsamem Tisane na pierwszym miejscu wśród moich ulubieńców do pielęgnacji ust! Wprawdzie efekt chłodzenia odczuwałam tylko przy pierwszych trzech aplikacjach (teraz nazwałabym go mrowieniem, bez efektu temperaturowego :P), ale nie jest on mi niezbędne potrzebny do szczęścia. Nie powoduje odmrożeń stosowany przy obecnych temperaturach, zapewniam ;). 

Po nałożeniu na usta tworzy błyszczącą warstwę, która nie jest lepka ani nawet tłusta (wielki plus!) i nie znika w trymiga. Jeśli zdarzy mi się już przesuszyć usta - znakomicie przyspiesza ich gojenie i regenerację. Nie jest może tak wydajny jak balsamy o nieco bardziej zbitej konsystencji, ale przy niskiej cenie jest ona i tak bardzo zadowalająca. 

Ten kosmetyk jest absolutnie zbyt mało znany ;). Obecnie szykuję się do zakupu różowej, kremowej wersji :D.

Czym obecnie pielęgnujecie swoje usta?

2+2 gratis w Rossmannie: zadbaj o siebie, zadbaj o naturę - moje łupy ;)



Wycieczki do Rossmanna bywają niebezpieczne dla portfela ;). Tym razem wybrałam się jednak do tej drogerii bez żadnych wyrzutów sumienia - została mi do wydania jedna z kart upominkowych, więc postanowiłam sprawić sobie małe przyjemności. Trafiłam na promocję 2+2 gratis na kosmetyki przyjazne naturze, która trwa w dniach 9-18 stycznia 2019 roku


Kryterium wyboru tych produktów pozostaje dla mnie nieco zawiłe, dlatego przy buszowaniu kierowałam się zielonymi etykietami ;). Koniec końców - wydałam niecałe 31zł i przyniosłam do domu takie dobra:


Oleje, oleje i jeszcze raz oleje, które zamierzam wykorzystać zarówno na skórę, jak i na włosy. Odkąd te ostatnie stały się bardziej ekonomiczne w zużywaniu dobroci - mogę trochę poszaleć :D.

Olejki Wellness & Beauty (Mango & Papaja oraz Olej migdałowy & Masło Shea)




Produktu Wellness & Beauty darzę sporym zaufaniem: sporo z nich już zrecenzowałam (KLIK!, KLIK!, KLIK! i KLIK!). Szczególnie przypadły mi do gustu olejki do ciała zaopatrzone w bardzo funkcjonalną pompkę. Same mieszanki bazują na olejach: słonecznikowym i rycynowym z tytułowymi (i nie tylko) dodatkami). Do tego przyjemne, owocowo-kwiatowe zapachy ;). Stwierdzam uzupełnienie zapasów :D.

Venus Twoja Receptura, Błoto termalne z zieloną glinką i organiczną siarką


Po bardzo dobrych doświadczeniach z błotem z Morza Martwego (KLIK! i KLIK!) bez większych wątpliwości wrzuciłam błoto termalne od Venus do koszyka. Objętość nieco mała, ale w obliczu promocji do udźwignięcia ;). 

Venus Twoja Receptura, Olej z konopi siewnej

venus twoja receptura olej z konopi siewnej

Olej z konopi chodził za mną już od pewnego czasu, może dla niego nawet przełamię lęki i nałożę go w formie czystej na twarz :D. Podobno świetnie radzi sobie z regulacją wydzielania sebum, ale póki nie zobaczę - nie uwierzę ;). Oczywiście poleci też na włosy.

Marka Venus w ogóle miała świetny pomysł z linią Twoja Receptura - można teraz wygodnie kupić półprodukty i bazy kosmetyczne w większości Rossmannów, bez konieczności zamawiania przez internet. Wielki plus!

Czy coś trafiło do Waszego koszyka z okazji tej "naturalnej" promocji? A może któryś z moich łupów szczególnie Was zainteresował? ;)

Syoss Men Power Hold, żel do włosów - kolejne wielkie rozczarowanie...



Bardzo lubię swoje włosy, a ich lokowate oblicze wręcz uwielbiam ;). Znam też jednak ich słabe strony - mizerną grubość (a przez to też śmieszną objętość) oraz ogólną podatność na każde możliwe odkształcenie, łącznie z rozprostowaniem. Przed tym ostatnim już od lat ratuję się żelem. Mój ulubieniec marki własnej Rossmann został wycofany już dawno temu, a ja, dokańczając jego ostatnie opakowanie, testuję inne stylizatory. Skupiam się na tych polecanych przez inne zakręcone koleżanki i niestety - niewypał z Isaną (KLIK!) pociągnął za sobą drugi produkt, który się u mnie nie sprawdził. Pomarańczowy żel Syoss Men Power Hold na pewno nie będzie moim ulubieńcem...


Typowa tuba to rozwiązanie dobre, ale... nie idealne ;). W tym kosmetyku z niewiadomych przyczyn mam wiecznie ubabrany otwór (w innych tubkach jakoś mi się to nie zdarza...), a do tego pewnie ciężko go będzie zużyć do końca bez rozcinania opakowania. Trwałość i wygląd etykiet - zdecydowanie na plus.

250ml tego żelu kosztuje około 10zł, więc jak najbardziej korzystnie. 

Skład:


Kosmetyk ten zawiera sporą dawkę filmformerów (odpowiedzialnych za efekt stylizujący) stosunkowo łatwo zmywalnych. Mamy też niewielkie dodatki składników nawilżających (gliceryna, pantenol, niacynamid) oraz zestaw substancji zapachowych i konserwujących. W obliczu totalnie bezbarwnej formuły tego żelu dziwi mnie obecność barwnika pod koniec składu :D. 

Jako stylizatorowi, którego nie nakładam nawet w pobliżu skóry głowy - nie mam mu składowo nic do zarzucenia. Pachnie męsko, jednak niezbyt intensywnie, a na suchych włosach jego zapach jest niewyczuwalny.

Metod stylizacji włosów kręconych jest w zasadzie tyle, ile fryzur tego typu. U mnie najlepiej sprawdza się nakładanie stylizatora na włosy wilgotne (podsuszone ręcznikiem oraz ploppingiem w koszulce) i pozostawienie do wyschnięcia. Wtedy dostaję loki trwałe, o ładnym skręcie i jednocześnie z fajną objętością.

Dokładnie w ten sposób użyłam za pierwszym razem żelu Syoss. Hesusie, takiego betonu na głowie nie miałam nigdy, a jestem przyzwyczajona do sucharków! Żadną mocą nie mogłam go odgnieść, skończyło się na rozczesaniu i pudlu do kolejnego mycia :D. Przy kolejnym myciu nałożyłam go na ociekające wodą włosy - loki dał wtedy zacne, łatwe do odgniecenia, ale za to o objętości przy głowie mogłam z miejsca zapomnieć.

Potem były jeszcze próby z jego rozwadnianiem w dłoniach i atomizerze, co owocowało albo ponownie mocno sklejonymi, nieodgniatalnymi sucharkami albo efektem jak bez stylizatora.

Po kilkunastu podejściach dałam sobie spokój - przy najbliższej okazji kupię jakiś słoiczkowy żel, może Hegron. Chętnie też posłucham Waszych inspiracji w tym temacie ;).

Czym stylizujecie obecnie swoje włosy?

Isana Colour Shine, Odżywka do włosów Połysk koloru z granatem i guaraną - nie tylko dla farbowańców ;)



Gdyby nie liczyć licznych przygód z Cassią (KLIK! i KLIK!) to moje włosy już od prawie 10 lat są niefarbowane ;). Nie przeszkadza mi to jednak w próbowaniu kosmetyków do włosów farbowanych. Nie zawierają one wszak nic, co mogłoby naturalnym kudłom zaszkodzić, a czasami ich kompozycja składników wyjątkowo dobrze wpływa na moje włosy. Przy okazji jednej z promocji z Rossmannie do mojego koszyka trafiła odżywka do włosów Isana Colour Shine z granatem i guaraną.


Typowa, plastikowa, miękka butla to standardowe rozwiązanie, aczkolwiek trochę mnie irytuje konieczność rozcinania opakowania (bardzo nie lubię tego robić), by wydobyć końcówkę produktu. Poza tą wysoce indywidualną niedogodnością nie mam uwag - opakowanie jest trwałe i całkiem ładne ;).

300ml tego produkt kosztuje 4,99zł, więc bardzo korzystnie ;).

Skład:


Jest to odżywka o emolientowej bazie z dodatkiem humektantów (glikolu propylenowego, pantenolu, niacynamidu) wzbogacona ekstraktami z granatu i guarany. Zawiera kompozycję zapachową, regulatory kwasowości i nie wzbudzające moich wątpliwości konserwanty. 

Krótko, zwięźle i bardzo na temat ;). Nie jest może bardzo bogata w dobroci, ale może być solidną bazą pielęgnacyjną, a przy zdrowszych włosach na pewno nieźle sprawdzi się solo ;). 

Ma średnio gęstą konsystencję i kwiatowo-owocowy, dość słodki zapach, który może być przytłaczający. Po myciu jest jednak niewyczuwalny na moich włosach.

Sprawdziłam ją w różnych konfiguracjach - przed myciem, po myciu, solo, pod olej, w miksie z innymi dobrociami. Za każdym razem sprawdzała się świetnie, a dodatkowo - bardzo łatwo się zmywa, co przy moich łatwych do obciążenia włosach jest wielkim ułatwieniem. Włosy mam coraz dłuższe, a przez co coraz trudniej jest mi uzyskać regularny skręt, ale z tą odżywką jest to jakieś łatwiejsze ;). Włosy są po niej ładnie odbite od nasady, pogodoodporne (a zimą nawet dla mnie, przy stosowaniu kaptura, nie jest to łatwe) i pięknie błyszczące ;).

Stosuję ją (jak wszystkie odżywki) jakieś 5-7cm od skóry głowy, więc o stosowaniu na skalp się nie wypowiem ;). Warto też zauważyć, że nie ma filmformerów i jest zgodna z CG ;).

Świetna odżywka w mikroskopijnej cenie - to jest to :D.

Macie jakieś swoje włosowe typy z Rossmanna? ;)

Na Nowy Rok - najpopularniejsze posty ;)



Nowy Rok to zwykle dość leniwy dzień i czas odgrzewania potraw z całego świątecznego tygodnia ;). Na blogu nie będzie inaczej (:D) - korzystając z okazji chciałabym Wam przypomnieć bądź odświeżyć najpopularniejsze posty, jakie stworzyłam w ciągu tych ponad siedmiu lat blogowania ;). Przy takiej ilości tekstów, jakie zostały tutaj opublikowane, niejeden mógł zaginąć w odmętach internetów ;). 



Post będący bezsprzecznym liderem jeśli chodzi o Wasze wyszukiwania ;). Suplementacja drożdżami nadal jest niezwykle popularna, a ilość mitów, które wokół nich narosło (i których możecie wysłuchiwać nawet od swoich bliskich) jest naprawdę spora. Warto przed zastosowaniem kuracji rozwiać swoje wątpliwości czytając tego posta (KLIK!).



Marka Biotebal znana jest przede wszystkim z doustnego preparatu z dużą dawką biotyny. Po rozszerzeniu asortymentu o kosmetyki włosowe można było się spodziewać dużego zainteresowania tymi produktami. U mnie sprawdziły się "średnio", a więcej o moich testach przeczytacie TUTAJ.


Tyle lat minęło, a nadal pamiętam ile pracy kosztowało ich stworzenie xD. Niewątpliwie wymagają gruntownego odświeżenia, co też mam nadzieję uczyć w wakacje tego roku. Oby chociaż udało się dodać najpopularniejsze nowości ;). Spisy znajdziecie TUTAJ i  TUTAJ.


Bimatoprost oraz jego pochodne (pod różnymi nazwami) to bardzo popularne składniki odżywek na porost rzęs i brwi o często spektakularnym działaniu. Ich stosowanie niesie jednak spore ryzyko dla zdrowia oczu, powiek i samego wzroku, o czymś świadczą także Wasze komentarze pod TYM postem. Warto więc przemyśleć wybór kosmetyku do rzęs, ponieważ rynek kosmetyczny daje nam spory wybór równie skutecznych odżywek bez tego składnika. Takim produktem jest chociażby niedrogie serum do rzęs Isana KLIK!.


Włosowy "rosołek" przetestowałam chyba jako pierwsza, a pewnie niejednemu z Was pomógł przy problemach z wypadaniem lub na porost. Spróbować na pewno warto, aczkolwiek pewna odporność zapachowa jest konieczna :D. O moich efektach stosowania kozieradki przeczytacie TUTAJ.



Pojawienie się tego posta wśród najpopularniejszych na blogu nieco mnie zaskoczyło. Nie sądziłam, że ta seria wielkich objętościowo kosmetyków do włosów aż tak bardzo Was interesuje ;). Więcej o ich zawartości przeczytacie TUTAJ.

Wierzbicki & Schmidt Academy, kosmetyki do włosów - składy pod lupą


Zaskoczenia nie było - linia kosmetyków sygnowana przez prowadzących "Ostrego cięcia" wzbudza emocje. Sama dobieram się właśnie do jednego z kosmetyków tej serii, by do opinii teoretycznej dodać praktyczną :D. O ich składach przeczytacie TUTAJ.



Indygo jest jednym z najtrudniejszych do usunięcia barwników stosowanych do farbowania. W zasadzie powinien być zarezerwowany dla osób bardzo zdecydowanych (na dany kolor), jednak któż z nas nie pragnie czasami dużej odmiany? ;). Zanim dorobimy się więc glona, warto spróbować wypłukać barwnik z włosa Colą lub roztworem kwasu borowego. Więcej od metodzie znajdziecie TUTAJ.


W trakcie włosowych szaleństw często wybieramy coraz to bardziej wyszukane, rzadkie i drogie oleje, które niekoniecznie są doceniane przez nasze włosy ;). Szczególnie w początkach przygody z olejowaniem włosów warto zacząć od tego, co mamy już w kuchni. Olej do włosów nie musi być nierafinowany - tanie, rafinowane tłuszcze również mogą się świetnie sprawdzić ;). Więcej o temacie - TUTAJ.


Jestem zwolenniczką wprowadzania silikonów do włosowej pielęgnacji, ale nie ukrywam, że mam za sobą ortodoksyjny, bezsilikonowy okres ;). Silikony nie niszczą włosów, a umiejętnie stosowane poprawiają ich wygląd i co najważniejsze - chronią przed uszkodzeniami mechanicznymi. Nie stanowią także bariery dla włosowych dobroci, więc... używajmy ich z głową i na zdrowie ;). Więcej - TUTAJ.

Korzystając z okazji chciałam złożyć Wam życzenia - oby w Nowym Roku 2019 spotykało Was samo dobro ;). Dla mnie będzie to rok wyjątkowy i mam nadzieję, że dla Was również taki będzie ;).