"Wszystko jest trucizną i nic nie jest trucizną"



Autorem słów w tytule jest XVI - wieczny uczony Paracelsus, ojciec nauki zwanej toksykologią. Cały cytat brzmi następująco: "Cóż jest trucizną? Wszystko jest trucizną i nic nie jest trucizną. Tylko dawka czyni, że dana substancja nie jest trucizną". Minęło tyle setek lat, a słowa te są nadal aktualne - nowoczesne gałęzie chemii i medycyny dodały tylko zależność od sposobu i drogi podania.

W dobie popytu na kosmetyki coś tam coś tam free często nie myślimy o tym, że dany znaczek ma działanie po prostu marketingowe. Bo widzimy np. "O% SLS, SLES", a w składzie mamy inny detergent anionowy, nawet... także siarczan, ale nie jest on SLS-em czy SLES-em. Czyli właściwie niewiele się zmieniło, ale już przyciągający wzrok klientów znaczek można na opakowaniu nalepić. A nie ukrywajmy, że szukając np. delikatniejszego szamponu chętniej zwrócimy na taki kosmetyk uwagę ;).

A co z substancjami, które faktycznie w dużych stężeniach są szkodliwe i przed którymi niektórzy uciekają w panice? Tutaj kłania się nam poczciwy Paracelsus ze swymi mądrościami - wszystko zależy od dawki. Jeśli nie jesteśmy na jakiś składnik uczuleni, to "zatrucia chemią zawartą w kosmetykach" nie musimy się obawiać - dawki "zła" są zbyt niskie, by uczynić nam krzywdę.

Gdy rozpoczął się boom na picie siemienia lnianego (pozdrawiam znad kubeczka z tym specyfikiem ;)) pojawiły się rozważania na temat szkodliwości spożywanego wraz z nim kwasu cyjanowodorowego - wiadomo, wszelkie cyjanki kojarzą się z szybką śmiercią następującą w kilka sekund po przegryzieniu ampułki z takim związkiem. Ilość kwasu cyjanowodorowego powstałego po zjedzeniu zalanych wodą nasion lnu (czy też zmielonych) jest minimalna (nie osiąga stężenia szkodliwego), a poza tym nasz organizm posiada mechanizmy obronne potrafiące zdezaktywować tak niewielkie dawki substancji szkodliwych.
Co więcej - spożycie migdałów powoduje wydzielenie sporo większej ilości kwasu cyjanowodorowego, a jednak nikt nie raportował o zatruciu po ich zjedzeniu (swoją drogą pochłaniam je w ilościach niemoralnych :P).

Świadomość możliwych ilości substancji szkodliwych w tym, czego używamy jest ważna. Tak samo jak świadomość, czy samo pojawienie się w składzie kosmetyku "substancji szkodliwej" jest w stanie zrobić nam krzywdę.

Dziękuję za pomoc Panu z Całką ;).


Komentarze

  1. No, racjonalne podejście :) wszystko jest dla ludzi w odpowiednich ilościach,nie dajmy się zwariować:P A marketingowcy tylko czekają na nasze "fobie" ;]

    OdpowiedzUsuń
  2. nie ma co panikować, bo wpadniemy w paranoję. Wypadałoby również nic nie jeść, bo praktycznie wszystko jest szkodliwe :) Nie wychodzić z domu, bo jest niesterylnie i zadymione :)

    OdpowiedzUsuń
  3. ja studiując ochrone środowiska im więcej czasu się ucze tym bardziej mam wrażenie, że niedługo ludzie zwariują od nadmiaru informacji o trującym czyms tam, wszytsko jest złe, dioksyny, furany, WWA etc. pijesz herbatę pochłaniasz WWA, jesz kiełbaske z grilla furany i WWA Cie zabiją, pijesz Yerba Mate tutaj setki setki WWA chłoniesz (do nie dawno wierzono, że yerba jet niegroźna ale nowe badania przecza temu)... orzeszki możesz jesc tylko przez 30 minut od otwarcia paczki bo później Cię zabijają, mleko sojowe robi z facetów strzelających slepymi plemnikami... ja mam wrazenie ze sami sobie napedzamy ta machine :D nawet eskimosi jedzacy foki sa narazeni na metale ciężki bo kumulują sie one w mięsie fok... taka sytuacja. Na cos trzeba umrzeć :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ot kwestia w tym by zachować umiar i nie panikować

      Usuń
    2. Po prostu nie panikować ;). O szkodliwości "czegoś tam" słyszę ciągle, jednak w zasadzie się tym mało przejmuje - zawodu wykonywanego nie zmienię, bo go kocham ;).

      Większość marketingu tego typu bazuje na samej obecności. O dawce - zwykle nie ma ani słowa :P

      Usuń
    3. O orzeszkach nie słyszałam, kurcze. Migdały mogłabym jeść kilogramami,mmmmm....!
      umiar najważniejszy, nie dajmy się zwariować :)

      Usuń
    4. Dokładnie! Wg mnie ważna jest świadomość. Czytam etykiety, co mogę to eliminuję ;)

      Usuń
  4. Ostatni akapit podoba mi się najbardziej :)

    OdpowiedzUsuń
  5. To to jakaś słaba studentka jesteś, bo co bardziej naukowy post to dziękujesz Panu Z Całką!XD

    Ania

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pan z Całką to mój najlepszy przyjaciel i recenzent tych "bardziej naukowych" postów.

      Gdy ktoś coś pisze, nie widzi wszystkich wad tekstu, który stworzył - a P. jest w tym mistrzem, bo "literacko" stoi dużo lepiej ode mnie ;).
      Nie mówiąc już o tym, że często naprowadza mnie na temat lub pomaga podjąć cięższe tematy.

      I jak tu nie dziękować ;)

      Usuń
    2. Aniu, to się nazywa redakcja naukowa. Wspolnie z Kasią dbamy o wysoką jakość i zgodność z najnowszą wiedzą chemiczną. Od siebie dodam, że Kasia jest bardzo zdolną studentką. Dla mnie współpraca z nią to zaszczyt i przyjemność. Pozdrawiam i cał(k)uję gorąco :*

      Usuń
    3. Ja oczywiście nic nie krytykowałam, bo to tylko dobrze o Tobie świadczy, że prosisz o kogoś innych! Masz rację pisząc,że autor nie zawsze widzi błędy stylistyczne i rzeczowe w swoim tekście, a druga osoba może je od razu dostrzec. Lepiej, żeby był to przyjaciel, niż czytelnicy, którzy bywają wstrętni :)

      To ja mu też dziękuję, niech się poczuje lepiej! :D
      Ania

      Usuń
    4. No i wyszłam na zołzę, a to miała być wypowiedź w żartobliwym tonie! ;)
      Ania

      Usuń
    5. Ani ja ani Całka nie powiedzieliśmy Ci Aniu, że jesteś zołzą, i tak nie myślimy ;)

      Usuń
  6. Świetny post! Wiadomo, co za dużo to niezdrowo ale i w lekach ratujących życie mamy trucizny. Jeśli jest wszystko stosowane w odpowiednich dawkach, na pewno nie zaszkodzi. :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Przy wszystkim trzeba zachować umiar, nawet woda wypita w zbyt dużej ilości może doprowadzić do śmierci. Migdały też lubię, ale trzeba z nimi uważać, bo bardzo obciążają wątrobę. A tak na prawdę nawet trucizny podane w małych stężeniach mogą mieć pozytywny pływ (np. bardzo trujący jad kiełbasiany, wykorzystywany w przemyśle kosmetycznym). Nie dajmy się zwariować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moja wątroba po tylu latach faszerowania się migdałami ma się dobrze ;)

      Usuń
  8. Zawsze powtarzam, że wszystko jest dla ludzi, w odpowiednich ilościach ;D
    Prędzej zadrżę przed olejem kokosowym wysoko w składzie (bo mnie puszy niemiłosiernie) niż przed silikonem czy slesem. Już nie wspomnę o odżywkach do paznokci z formaldehydem i tej całej nagonce ;)
    A to, co pokazują media, to też jest prześmieszne: jednego dnia oranżada powoduje natychmiastowe zgony albo przynajmniej umieranie w agonii, ewentualnie bezpłodność, a za tydzień na tym samym portalu pojawia się artykuł o cudownych właściwościach oranżady >.> --> oczywiście oranżada jest przykładem.

    Przy okazji spytam, bo nie mogę znaleźć informacji, a widziałam, że stałaś się posiadaczką maski Scandic line wersja fruit;) : czy ta maska ma w składzie wysoko olej kokosowy lub ze słodkich migdałów?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ;)

      Ekstrakt z kokosa jest pod koniec składu - o wymienionych przez Ciebie olejkach nie ma ani słowa ;)

      Usuń
  9. Grunt to nie panikować i żyć :)

    OdpowiedzUsuń
  10. całkowita racja. Ale powiem Ci, ze z tymi migdałami to nie miałam pojęcia, a także pochłaniam je jak szalona:P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi wiedza nadal nie przeszkadza w pochłanianiu xD

      Usuń
  11. Po raz kolejny - zdrowy umiar to podstawa :)

    Świeże odkrycie - zaryzykuję stwierdzenie, że ALS (nawet nie ALES) jest GRUBO łagodniejszy od SLSów!!

    Czy istnieje parametr określający "moc" detergentu?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Parametrem takim zapewne mogłaby być zdolność do obniżania napięcia powierzchniowego cieczy.

      Łagodniejszy jest niewiele, ze względu na mniejszą moc jonową jego roztworu. Jest delikatniejszy dla Twojej skóry? Jeśli tak, to zdarzają się takie detergentowe preferencje nawet u osób z AZS. Mam małego "atopika" w domu, którego mycie w SLES, a następnie natłuszczenie nie przynosi pogorszenia, natomiast betaina kokamidopropylowa, ALS, SLS i SMS (SCS-u nie próbowaliśmy jeszcze) - opiszę to jako masakrę, tak w skrócie.

      Usuń
    2. "zdolność do obniżania napięcia powierzchniowego cieczy" ma to cyferkę? gdzie szukać?

      Może ALS ma inne pH to już wystarczy albo kompozycja całego produktu jest akurat szczęśliwie dobrana :)

      Usuń
    3. Możesz znaleźć cyferkę ;) Próbowałam szukać, ale dziś po pisaniu konspektów mam zlasowany mózg xD

      Zakres pH raczej mają bardzo podobny, chociaż Twoja skóra może reagować na zmiany rzędu dziesiątek procent.

      O właśnie! ALS ma ponoć pewną zdolność do zmiękczania wody (tak dziś wyczytałam, większą niż SLS) - może o to chodzi u Ciebie?

      Usuń
    4. Jakby ci się kiedyś w oczy rzuciło to daj znać, szukałam ale nie znalazłam :)

      Usuń
    5. " "zdolność do obniżania napięcia powierzchniowego cieczy" ma to cyferkę? gdzie szukać? "
      PĘKŁAM :D :D :D

      Usuń
  12. Ha, to ulubione powiedzonko mojej profesorki od chemii kosmetycznej:P Aż za nią zatęskniłam:P

    OdpowiedzUsuń
  13. Pokrótce opiszę teraz historię z mojego małego chemicznego życia, bo chyba będzie pasowało.
    No więc mam dwie bliskie koleżanki z roku. Łażą ze mną po drogeriach i mi trują, żebym nie brała niczego, co ma parabeny.
    No kuwa ja pitolę. Mówi to chemik, który z drogerii z konserwowanym balsamem nie wyjdzie, ale jak wróci na labki to fenol wysypuje sobie na gołą rękę i się cieszy, że to "ładne i ma czarne oczko w środku".
    Kascysko, co o tym sądzisz? T_T Czy to ja źle uważam, że paraben przy fenolu to pryszcz? T_T Bo ja naprawdę czasami aż się zastanawiam, kto tu jest normalny...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam to samo u siebie xD

      Wiesz, na fenol nie ma medialnej nagonki, więc jest dobry, i ładnie wygląda :P

      A na poważnie - aż boli taki brak świadomości u ludzi wykształconych w tym kierunku...

      Usuń
    2. Mówisz? ;( To mnie nawet pocieszyłaś, bo naprawdę czuję się ogłupiana przez towarzystwo, w którym się obracam.
      Jeszcze inna koleżanka (też z roku) unika przetworzonego jedzenia. No jedzenie to nie kosmetyk, ale mimo to nadal jest to dla mnie hipokryzja, bo 5min na labkach chyba stwarza większe zagrożenie dla życia niż głupi strączek głupiej ugotowanej fasoli, czy jakaś mielonka z Sandomierza w puszcze, ludzie kochani.

      A wiesz, że się dziwie, że nie ma [nagonki na fenol]? Bo ja sama żyłam w nieświadomości i całkowicie przypadkiem w cioci Wiki wyczytałam, że zastrzykami z roztworami fenolu zabijano ludzi w obozach koncentracyjnych. Trochę mnie to zmroziło...

      Brak świadomości mnie nie boli. Boli mnie brak tak jakby logicznego myślenia. Wszak to studia ścisłe, a nie humanistyczne (nie obrażając humanistów!), więc 3 lata (w naszym przypadku) powinny nauczyć jakiegoś szybkiego kalkulowania faktów, myślenia logicznego, no nie wiem, a tu... Ja wiem, że człowiek to istota mylna, można mieć zły dzień, nie czaić bazy, albo po prostu czasami się nawet nie chce myśleć, no ale nie powtarzać takich głupot non stop... I jeszcze nie dać sobie nic powiedzieć...

      (tak btw - ja specjalizacja kosmetyczna, jedna koleżanka z farmaceutycznej, inna z analitycznej. Kto tu ma najwięcej do powiedzenia nt. kosmetyków? Kto jest najbardziej zakrzykiwany? Jedno słowo i jedna odpowiedź na te dwa pytania: JA -_-)

      PS. Sorki za wylewanie żali. Jak będę w pobliżu Ciebie to Cię zaproszę na kawkę i ciastko *_*

      Usuń

Prześlij komentarz