Casyopea, Błotna maska do włosów z minerałami z Morza Martwego - produkt przyjemnie odświeżający



W początkach mojego włosomaniactwa (5 lat temu!) bardzo popularnym produktem do włosów była pewna maska z błotem z Morza Martwego, którego marki niestety już nie pamiętam. Pewnego rodzaju sentyment jednak pozostał, dlatego też ostatnim kosmetykiem marki Casyopea (w ramach współpracy ze sklepem East Garden), jaki przetestowałam, została Błotna maska do włosów z minerałami z Morza Martwego.


Plastikowy, solidny słoiczek z "folijką" ponownie gwarantuje, że nikt przed nami nie gmerał wcześniej w kosmetyku ;). Papierowa etykieta to nie najlepsze rozwiązanie - wystarczy odrobina wody, by ją uszkodzić. Na szczęście zapis składu jest bezpieczny na solidniejszej etykiecie ;).


100ml maski kosztuje 39,25zł - sporo, ale nie dramatycznie (biorąc pod uwagę wydajność, o której później).

Skład:


Ta maska to mieszanka błota z Morza Martwego, propolisu, masła shea, wosku pszczelego, ekstraktu z oczaru wirgilijskiego, olei: migdałowego, awokado i jojoba oraz witaminy E i kompozycji zapachowej. 

Ładnie, krótko i konkretnie. Patrząc na sam skład (mocno emolientowy) nie dziwię się zaleceniom producenta w kwestii nakładania przed myciem ;).

Ma postać bardzo gęstej, brunatnozielonej pasty o delikatnym zapachu... masła czekoladowego. Naprawdę ;).



Przy pierwszym podejściu miałam potężne problemy z jej nałożeniem - maska była zbyt gęsta, by wetrzeć ją w skórę głowy. Ba, była tak gęsta, że nawet z nałożeniem jej na długość miałam gigantyczne problemy xD. Później jednak znalazłam sposób. Nakładałam maskę niewielkimi porcjami dłońmi zwilżonymi wodą. W ten sposób ją rozcieńczałam. Mogę Wam powiedzieć, że mniej-więcej pół łyżeczki maski wystarcza na pokrycie skóry głowy i długości włosów. Jest więc bardzo wydajna.

Po 15 minutach maska zastyga w skorupę (przyznaję, za pierwszym razem bałam się czy ją domyję :P), która jednak łatwo ustępuje i zmywa się pod wpływem ciepłej wody i szamponu.


Uważam, że moje nieobliczalne, bardzo skłonne do obciążenia włosy zwariowały na jej punkcie. Stosowanie jej raz w tygodniu (czyli co 3-4 mycia) sprawiło, że zarówno skalp, jak i włosy na długości zapomniały, co to znaczy obciążenie. Są bardziej puszyste, a jednocześnie nie są przesuszone (ale tak czy inaczej polecam ostrożność przy nakładaniu na długość - błoto z Morza Martwego ma potencjał wysuszający). 

Skóra głowy - bardzo zadowolona, dłużej świeża (mimo powoli nadchodzącego lata i wyższych temperatur) i bez podrażnień. Chyba reaguje tak samo dobrze jak skóra twarzy i ciała ;). 

Ze względu na połączenie składników i działanie ten produkt uznaję za najciekawszy z trzech kosmetyków Casyopea, jakie miałam okazję testować. Uważam jednak, że wszystkie są godne uwagi ;).

Stosujecie glinki i błoto z Morza Martwego w pielęgnacji włosów?

loading...

Casyopea, Peelingująca maska bentonitowa - produkt wielozadaniowy



O istnieniu peelingujących maseczek dowiedziałam się od jednej z Czytelniczek i przyznaję - temat mnie zaciekawił ;). Dlatego też kolejnym produktem, który wybrałam do testów we współpracy ze sklepem East Garden była Peelingująca maska bentonitowa firmy Casyopea.



Produkt zapakowany jest w ładny, plastikowy słoiczek z papierową etykietą przednią (uwaga na wilgoć) i wytrzymałą nalepką ze składem INCI. Dodatkowym plusem jest sreberko zabezpieczające - mamy dzięki niemu pewność, że nikt nie gmerał w kosmetyku przed nami ;). 

50ml maski kosztuje 26,70zł.

Skład:


Znajdziemy w niej spore ilości masła shea, miodu, montmorylonitu (glinka), emolientów syntetycznych oraz olejku eterycznego z nagietka. W dalszej części składu spotkamy oleje: jojoba i migdałowy, glicerynę, sorbitol (substancje nawilżające), ekstrakty z rumianku i kasztanowca, witaminę E oraz substancje zapachowe i konserwujące. Nie zawiera parabenów. 

Skład bogaty i ciekawy. Miód wraz z montmorylonitem ma szansę dać efekt peelingujący, a pozostałe składniki mogą odżywić i nawilżyć cerę, a dodatkowo złagodzić zaczerwienienie czy przesuszenie. Tyle teorii - czas na praktykę ;).

Maseczka ma postać gęstego kremo-musu (dzięki czemu kosmetyk jest bardzo wydajny) o zapachu masła orzechowego z nutą kwiatową. Aromat jest delikatny i dla mnie - przyjemny.


Na twarzy jest prawie niewidoczna. Aplikowałam ją w niewielkiej ilości 2 razy w tygodniu na 10 minut. W tym czasie maseczka zastyga na twarzy, jednak nie tworzy sztywnej skorupy.


Jeśli chodzi o działanie - mogę ją z pełną odpowiedzialnością umieścić w zakładce "produkty wielozadaniowe". Po jej użyciu cera wygląda i zachowuje się jak po zestawie peeling + maseczka odżywcza. Skóra jest lekko oczyszczona, promienna, bardziej elastyczna i jednocześnie nawilżona (bez nadmiernego natłuszczenia, którego nie lubię). Efekt utrzymuje się przez 2 dni po aplikacji.

Oczywiście - efekt oczyszczenia nie jest bardzo spektakularny. Myślę jednak, że dla osób, które chcą bądź lubią korzystać z maseczek, ale niekoniecznie mają czas lub ochotę na dokładanie etapu peelingu może to być naprawdę fajne i efektywne rozwiązanie.

Śmiało mogę też powiedzieć, że jest to produkt do każdego typu cery. Bardzo dobre wrażenie zrobiło też na mnie to, że producent zaleca próbę uczuleniową przed pierwszym użyciem ;).

Peelingujące maski -słyszeliście o nich? Mieliście z nimi styczność?
loading...

Casyopea, Maska do ciała z błotem z Morza Martwego - hit dla problemowej skóry



Rogowacenie okołomieszkowe - schorzenie, z którym zapewne boryka się wielu z Was. I mnie ono dotknęło. Pomimo peelingów, nawilżania, złuszczania - raz jest lepiej, a raz gorzej. W ostatnim czasie, pewnie ze względu na trochę intensywniejszy czas w pracy, zaliczyłam pogorszenie. Czerwone kropeczki opanowały całe ręce, nogi i pośladki -.-. Z myślą o walce z nimi trafiła do mnie Maska do ciała z błotem z Morza Martwego firmy Casyopea (nowa marka na polskim rynku - w ramach współpracy ze sklepem East Garden). 


Solidny słoiczek z grubego, przeźroczystego plastiku to dobre rozwiązanie dla tego typu kosmetyku. Przednia, papierowa etykieta niestety nie jest odporna na wilgoć, natomiast tylna (ze składem INCI) jest na szczęście nie do zdarcia ;). 

250ml maski kosztuje 39,40zł - sporo, jednak ceną nie zabija ;).

Skład:


Głównym składnikiem tej maski jest błoto z Morza Martwego, w tym przypadku rozbite na części składowe (krzemionkę, tlenki: glinu, żelaza, wapnia, magnezu, chlorki: potasu, sodu i magnezu, wodorowęglan sodu i bromian sodu). Poza nim znajdziemy substancje zapachowe oraz konserwujące.

Dla osób nie mających czasu bądź mających problem z uzyskaniem odpowiedniej konsystencji w proszkowych maskach może to być bardzo dobry wybór ;).

Ma gęstą konsystencję i delikatny, męski zapach. W razie rozwarstwienia się maski (co nie zaburza jej właściwości) wystarczy ją delikatnie wymieszać, by przywrócić jej pierwotną postać.


Maskę nakładałam 1-2 razy w tygodniu po peelingu rękawicą na 10 minut (na nogi, pośladki i ręce) - czyli rejony dotknięte zmianami. Cóż, przyznaję, że byłam zdesperowana, bo takiego nasilenia objawów nie zarejestrowałam nigdy wcześniej. Nogi zabezpieczałam dodatkowo folią spożywczą (żeby nie ubabrać całego otoczenia ;)), co darowałam sobie w przypadku rąk. Łatwo się zmywa ciepłą bądź letnią wodą.


Już po pierwszym zastosowaniu zauważyłam zmniejszenie zaczerwienienia, jednak wstrzymałam się z radością (zmiany tego typu mają to do siebie, że potrafią zblednąć w każdej chwili by za godzinę dosłownie zionąć czerwienią). Stan ten utrzymał się jednak do kolejnej aplikacji, po której zauważyłam przyspieszone gojenie krostek na łydkach i przedramionach oraz zahamowanie pojawiania się nowych paskudztw. 

Obecnie w tych rejonach zostały mi zaledwie ślady po zmianach (wiecie, takie lekkie zaróżowienie skóry w miejscu, gdzie był wcześniej strupek), ale myślę, że i one znikną w ciągu miesiąca. Zmian na ramionach, udach i pośladkach też jest sporo mniej.

Zaskoczyło mnie także to, że maska nie wywołała przesuszenia skóry (jedynie lekkie zaczerwienienie, utrzymujące się przez kilka minut po zmyciu) ani też długotrwałego podrażnienia.

Używałam jej również na twarzy - z efektem równie dobrym jak przy sproszkowanym błocie.

Pozostaje mi tylko pluć sobie w brodę, że wcześniej nie pomyślałam o takiej metodzie walki z rogowaceniem okołomieszkowym :P.

Stosujecie bądź stosowaliście jakiekolwiek maski do ciała?
loading...