A po przerwie... ;)

Wiecie, końcówka roku zachęca do tworzenia postanowień noworocznych ;). Unikałam takowych całe swoje życie (bo takich postanowień chyba najtrudniej dotrzymać ;)), ale tym razem zrobię wyjątek. Chcę tutaj wrócić,, z jakąś rozsądną częstotliwością. Przerwa dobrze mi zrobiła, ale nie ukrywam, że w natłoku różnego rodzaju spraw i porzuconych z tych okazji życiowych tematów najbardziej brakowało mi bloga. 

Źródło: Pinterest
Mogę się pochwalić, że zaliczyłam pierwszy semestr mojej wymarzonej matematyki, a w Nowy Rok patrzę z lekkim niepokojem, ale też nadzieją na nowe/stare wyzwania. Anno Domini 2019 ciężko będzie pobić, bo absolutnie był to najbardziej przełomowy okres w moim życiu. W marcu wzięliśmy z M. ślub, który przebiegł dla nas w sposób absolutnie wymarzony (dobra, gdybym miała to powtórzyć to nie wzięłabym bukietu i welonu, bo tylko mi zawadzały xD), a nasze wesele było najlepszą zabawą, na jakiej byłam ;). Był to jeden z najpiękniejszych... tygodni w moim życiu (wesele de facto trwało tydzień, nawet nie pytajcie ;)), ale wraz z M. staramy się, by pięknych wspomnień było coraz więcej.

Potem zabrałam się za spełnianie licealnych marzeń i trafiłam na AGH-owską matematykę. Heheszka problemowo-egzystencjalna na dziś: jeśli ją skończę, to jak powinnam reagować na "kto nie skacze ten z UJ?" :D. Trzymajcie proszę kciuki, bo dość ciężko znoszę to, że amputowałam sobie prawie całkowicie dni wolne - zawsze mam coś do roboty w pracy albo na studiach. Chyba widmo zbliżającej się trzydziestki mnie dopada, bo jeszcze niedawno miałam jakąś lepszą organizację pracy... .

Łaknę nowości kosmetycznych bardzo, zresztą już niedługo przestawię Wam nowości, które do mnie trafiły ;). Chwilowo walczę z opryszczką (Heviran 800mg moją miłością <3), ale jak tylko zaleczę to paskudztwo to rzucę się na serię SUNSU by Isana i pewnie wiele innych cudowności, które mam nadzieję także Wy mi podrzucicie ;).

A na razie - życzę jak najlepszej końcówki roku!

Żel do włosów Taft (różowy) - solidny średniak bez błysku

Zaliczyłam chyba najdłuższą przerwę w mojej blogowej karierze i niestety mogę powiedzieć, że posty z całą pewnością będą pojawiały się rzadziej. Mówią, że nie można mieć wszystkiego - i w pełni potwierdzam to porzekadło. Jak pewnie wiecie z mojego FB i IG, postanowiłam spełnić marzenie sprzed 20 lat i zostać... matematykiem ;). Przy wszystkich innych moich zajęciach pojawienie się tych studiów podyplomowych w moim grafiku sprawiło, że na bloga nie starcza mi czasu. Nie zarzucę go całkowicie, bo studia się skończą, a moja kosmetyczna pasja - pewnie nigdy (;)), dlatego mam nadzieję, że jakoś przeżyjecie ze mną ten mega intensywny czas.

Pielęgnację swoich włosów i ciała mam opanowaną na tyle, że w zasadzie problemy kosmetyczne u mnie nie występują - albo przynajmniej nie tak duże, żeby o nich trąbić. No właśnie... od jakiegoś czasu nie jest to całkowita prawda. Od czasu wycofania żółtego żelu do włosów Rossmann w wielkim słoju nie potrafię dobrać sobie stylizatora, który chociażby w ułamku procenta dorównywał mojemu nieodżałowanemu ulubieńcowi. Zachwalany na zakręconych grupach pomarańczowy żel Syoss prawie wyrzuciłam przez okno, a zastąpił go w mojej łazience produkt Taft.


Przeźroczysta tuba o średniej miękkości i niewielkim otworze dobrze dozuje produkt, ale zapewne utrudni zużycie żelu do ostatniej kropli ;). Nie zliczę, ile razy wpadła mi do wanny z wodą, a etykiety nadal wyglądają jak nietknięte. Całość jest czytelna, funkcjonalna i charakterystyczna w wyglądzie dla marki Taft. Nie udało mi się też urwać zawleczki (:D), co też poczytuję temu opakowaniu na wielki plus ;). 

Za 150ml tego żelu zapłaciłam około 7zł na jednej z przecen w Rossmannie.

Skład:


Ten żel to głównie mieszanina kilku kopolimerów i innych filmformerów (w tym silikonu i pq) z niewielkimi dodatkami dobroci pokroju modyfikowanego oleju rycynowego, pantenolu, kofeiny i tauryny. Końcówka składu to srogi zestaw substancji zapachowych, konserwujących i barwnika - polecam jego stosowanie w rozsądnym oddaleniu od skóry głowy. 

Nie jest to absolutnie produkt zgodny z metodą CG, ale też na takowym mi nie zależało. Ważny był trwały efekt ładnie zdefiniowanych i odpornych na wszystko loków. Szkoda tylko, że uzyskany efekt nie do końca mnie zachwyca.

Żel nakładam na odciśnięte z nadmiaru wody włosy - każde inne podejście zabiera mi niezwykle pożądaną objętość. Nie wydłuża czasu schnięcia włosów i daje łatwe do odgniecenia sucharki, jeśli nie zastosuje się go w nadmiarze. W pierwszy dzień po myciu włosy wyglądają naprawdę dobrze i nic nie jest im straszne, ale po kolejnej nocy nawet nie ma czego reanimować xD. Mój wcześniejszy stylizator mocno mnie pod tym względem rozwydrzył, bo kudły potrafiły się trzymać w wyjściowym stanie przez 3-4 dni, a co tyle myję włosy. Zużywam go jednak w obawie, że nic lepszego na moje włosy nie znajdę ;). Chętnie jednak przejrzę Wasze typy stylizatorów do włosów, bo koniecznie muszę znaleźć coś lepszego. W planach mam eksplorację różnego rodzaju słoiczkowych cudów z marketu za grosze, ale może podsuniecie mi jakiś swój włosowo-stylizujący Graal.

Tego Tafta klasyfikuję jako średniaka. Co u Was sprawdziło się lepiej?

Żele pod prysznic Bambino - producent mówi swoje, a skład... co innego

Zwykle w mojej łazience jest przynajmniej jeden produkt do pielęgnacji przeznaczony dla dzieci. Najczęściej jest to jakiś lotion/płyn do kąpieli, który sprawia, że miłośnik długich kąpieli posiadający skórę suchą (czyli ja) może się czasami oddawać tej przyjemności bez negatywnych konsekwencji. Dzięki temu jestem też na bieżąco z większością "dzieciowych" kosmetyków oraz marek. Bambino bez wątpienia kojarzy mi się z dzieciństwem, a niedawno wypuścili linię Rodzina, przeznaczoną dla wszystkich niezależnie od wieku. Z niej pochodzą dwa żele pod prysznic: jarzębina i melisa.

Bambino, Żel pod prysznic o zapachu jarzębiny


Skład:Aqua, Sodium Myreth Sulfate, Coco-Glucoside, Cocamidopropyl Betaine, Glycerin, Sodium Chloride, Sodium Cocoamphoacetate, Lactic Acid, Glycine Soja Oil, Panthenol, Pantolactone, Glyceryl Oleate, Tocopherol, Hydrogenated Palm Glycerides Citrate, Polysorbate 20, Citric Acid, Disodium EDTA, Sodium Benzoate, Parfum. 

Bambino, Żel pod prysznic o zapachu jarzębiny


Skład: Aqua, Sodium Myreth Sulfate, Coco-Glucoside, Cocamidopropyl Betaine, Glycerin, Sodium Chloride, Sodium Cocoamphoacetate, Lactic Acid, Glycine Soja Oil, Panthenol, Pantolactone, Glyceryl Oleate, Tocopherol, Hydrogenated Palm Glycerides Citrate, Polysorbate 20, Citric Acid, Disodium EDTA, Sodium Benzoate, Parfum.

Oba te żele to typowe myjadła pod prysznic bazujące na mocnym detergencie (w tym przypadku SMS) występującym w towarzystwie niejonowych i amfoterycznych braci (w tym betainy kokamidopropylowej). Znajdziemy w nich także glicerynę, olej sojowy, pochodną oleju palmowego, pantenol, pantolakton czy witaminę E. Szkoda jednak, że w litanii składników wyprzedza je spory dodatek soli kuchennej (zagęstnik i wypełniacz). Końcówka składu to regulatory pH, konserwant i substancja zapachowa. Ogólnie - zestaw ten jest typowy dla pierwszego lepszego zwyklaczka z drogerii. Jako wisienkę na torcie podrzucę Wam opis producenta dla jednego z nich:

"Łagodny żel pod prysznic i do kąpieli w wannie o przyjemnym zapachu jarzębiny do codziennego stosowania.

  • Zawiera legendarną oliwkę Bambino i pantenol. 
  • Utrzymuje prawidłowe nawilżenie skóry i pomaga łagodzić podrażnienia . 
  • Delikatna, lekka formuła, opracowana dla całej rodziny, skutecznie oczyszcza skórę i pozostawia uczucie świeżości oraz przyjemny zapach. 
  • Hiperdelikatny, pH neutralne dla skóry. 
  • Odpowiedni dla skóry wrażliwej. 
  • Przebadany dermatologicznie.
  • Przebadany okulistycznie.
  • Skóra wrażliwa i atopowa. 
  • Łagodność potwierdzona dermatologicznie. 
  •  Stworzone i wyprodukowane w Polsce."
Autentycznie zastanawiam się, czy ktoś w marketingu nie popłynął za bardzo albo nie pomylił produktów. Hiperdelikatny, łagodzi podrażnienia, odpowiedni dla skóry wrażliwej i atopowej? :O

Chyba tylko dzięki mocnym detergentom i sporej dawce soli kuchennej :D. Dla jasności przypomnę - nie mam nic do mocnych detergentów czy soli (moja skóra nie reaguje na nie negatywnie, a obecności soli nie odczuwa), używam ich namiętnie w pielęgnacji, ale takich rozbieżności pomiędzy zawartością opakowania a opisem producenta bardzo nie lubię. Powiedziałabym nawet, że jestem uczulona...

Spotkałyście się w ostatnim czasie z taką marketingową historią? Myślałam, że jest ich coraz mniej (ze względu na wzrost składowej świadomości w społeczeństwie), a tu taki kwiatek.

Peeling kawitacyjny Xiaomi InFace - szybki zachwyt!

Ledwie dwa tygodnie temu pisałam Wam o moim nowym nabytku wprost z Aliexpress, a dzisiaj już przychodzę z jego wstępną recenzją xD. Miałam się za osobę naprawdę odporną na nagłe, kosmetyczne zachwyty, ale to niewielkie urządzenie chyba jest tym, czego brakowało w pielęgnacji mojej odpornej, ale skłonnej do zanieczyszczenia skóry. Obecnie jestem po trzech zabiegach z użyciem tego cuda i na pewno nie będzie to ostatni wpis na jego temat ;). Peeling kawitacyjny Xiaomi InFace na pewno wart jest zainteresowania <3.


Na razie ładowałam go raz i zajęło to ledwie kilka minut (być może bateria była w części naładowana, ale nie sprawdziłam tego przed podpięciem do sieci). W trakcie ładowania przycisk oraz tryby pracy podświetlają się w "falujący" sposób, a po naładowaniu całość jest podświetlona. Używałam go do tej pory trzy razy (każdy zabieg trwał około 10 minut) i nadal nic nie wskazuje na konieczność ponownego ładowania. Urządzenie samoistnie wyłącza się po 3 minutach działania (więc stosuję na jeden zabieg trzy cykle). Stosowałam do tej pory tryb ION+, który podobno ma najmocniejsze działanie złuszczające. Reszty natomiast nie sprawdziłam w ogóle (na razie ;)).

Urządzenie działa na razie bez zarzutu, radośnie smagając ultradźwiękami wilgotną powierzchnię mojej facjaty. Na razie zabiegi wykonuję na aktywatorze do maseczek Bielendy, który nie dał u mnie żadnych efektów w stosowaniu zalecanym. Peeling bardzo mocno "rozpryskuje" kropelki cieczy (co świadczy o faktycznej produkcji ultradźwięków), a na łopatce bezproblemowo znajduję ślady jego działania już po jednym pociągnięciu (mleczne smugi sebum i martwego naskórka).

Po pierwszym zabiegu, poza zauważalnie czystszą skórą, zaobserwowałam efekt ukazania ukrytych zanieczyszczeń (w formie zaskórników i niewielkich zmian zapalnych), które między zabiegami się zagoiły. A nos! <3 W życiu nie miałam tak niewielkich i tak ładnie oczyszczonych porów na moim jakże problematycznym kinolu <3. Od kolejnych zabiegów zamierzam połączyć ten peeling z maską oczyszczającą i stosowaniem kwasów w różnych wersjach, by jeszcze podbić efekt oczyszczania.

Mój sprzedawca to inFace Official Store, gdyby ktoś z Was był zainteresowany ;). Obecnie planuję sprawdzić w końcu inne tryby pracy tego urządzenia oraz z czasem ocenić jego trwałość i jakość wykonania.

Absolutnie zbyt długo się wzbraniałam z tym zakupem! A może i Was zainteresowałam? ;)

Dr Gaja ProOdporność - remedium na przesilenie

Wrzesień jest dla mnie najtrudniejszym zdrowotnie miesiącem w roku. Powrót do szkoły co roku muszę okupić jakąś infekcją - przeziębieniem, grypą, zapaleniem gardła czy krtani... . Sporo opcji już przeszłam :D. Nauczona nieprzyjemnym doświadczeniem zeszłych lat postanowiłam w tym roku wspomóc się jakimś środkiem "na odporność". Miody Manuka wraz z propozycją testów suplementu ProOdporność Dr Gaja spadły mi jak z nieba ;). Minęły dwa tygodnie - i na razie (odpukać w niemalowane) nic nie wskazuje na chorobową powtórkę z przeszłości.


Jedno opakowanie suplementu kryje 10 saszetek zawierających po 2g proszku, co pozwala wziąć ze sobą porcję suplementu np. do pracy. Można go łączyć z koktajlami, muesli, jogurtem czy też po prostu z wodą, w której bardzo łatwo się rozpuszcza. Tylko pamiętajcie - napoje i inne produkty powinny być zimne lub mieć temperaturę pokojową ;). W najprostszej wersji z wodą wygląda jak średnio mocna, dość kwaśna herbata. Z racji tego, że kwaskowate napoje bardzo lubię nie mam do tego smaku uwag ;). W jogurcie jego smak jest prawie nieinwazyjny, a innych wersji nie próbowałam.

10 saszetek suplementu Dr Gaja ProOdporność kosztuje około 13zł.


Skład suplementu:


Ekstrakty: z kwiatu oraz owocu czarnego bzu, jeżówki i dzikiej róży standaryzowane na witaminę C z dodatkiem rutyny to znane i dobre rozwiązanie wspomagające odporność organizmu. Warto zwrócić uwagę na dużą zawartość witaminy C - takich dawek nie przyjmuje się w sposób ciągły, tylko w miarę potrzeb, w okresach zmniejszonej odporności, w trakcie menstruacji czy dużego wysiłku. Produkt Dr Gaja ProOdporność jest w pełni naturalny, bez aromatów, konserwantów, barwników i wszelkich innych niepotrzebnych składników ;).

Połączenie rutyny i witaminy C podoba mi się z jeszcze jednego powodu - mam problemy z krążeniem żylnym w nogach (początki żylaków). Ten zestaw wzmacnia również ściany żył, co objawia się u mnie złagodzeniem bólu łydek po całodziennym łażeniu ;). Dodaje również energii - nie jestem aż tak mocno rozespana jak zwykle przy przesileniu, kiedy mogłabym zasnąć nawet na stojąco w krakowskiej komunikacji miejskiej. 

Wiadomo, że żaden, nawet najlepiej zbilansowany środek nie zastąpi zdrowego trybu życia i nie może być traktowany jako jego substytut, ale czasami warto sobie pomóc w okresach przemęczenia, przesilenia i zmniejszenia odporności ;). Szczególnie, gdy tak jak u mnie można mniej-więcej przewidzieć takie okresy, którymi są przesilenia.

Z efektów jestem zadowolona, ale oczywiście moje obserwacje się nie kończą - jesień i choróbska atakują zewsząd :D.

Sally Hansen, Odżywka Maximum Growth - paznokciowy hit!

Moje paznokcie raczej nie sprawiają mi kłopotów. Natura obdarzyła mnie całkiem długą i odporną płytką, która poddaje się tylko acetonowi i niskim temperaturom. Acetonowych zmywaczy unikam, na niskie temperatury mam rękawiczki ;). Na własny ślub postanowiłam zrobić sobie ten jeden jedyny raz hybrydy, a efekt był do przewidzenia :D. Połączenie frezarki i acetonu sprawiło, że moje paznokcie postanowiły radośnie rozpadać się w oczach. Ledwie wyrosły chociaż ułamek milimetra poza opuszek, a już były maksymalnie rozdwojone. Strach było nawet je piłować... .

Świadoma źródeł problemu i faktu, że na pełną regenerację płytki będę musiała poczekać do pełnego odrośnięcia szponów postanowiłam chronić moje paznokcie chociaż cienką warstwą odżywki. Mój wybór padł na Maximum Growth od Sally Hansen, którą od dłuższego czasu używałam w trybie "raz na ruski rok".


Szklana buteleczka zaopatrzona jest w całkiem wąski pędzelek. Bardzo mi to odpowiada, bo nie do końca umiem się należycie (i bez zachlapania skórek wokoło paznokcia) obsłużyć wersją "maxi brush" ;). Opakowanie jest minimalistyczne, czytelne i trwałe, a różowa zakrętka dodaje wesołości ;). Nie zmienia swojej konsystencji w ciągu użytkowania (moja ma ponad rok i nadal jest tak samo płynna jak na początku). 

13,3ml tej odżywki w cenie regularnej kosztuje około 14zł. Moja pochodzi z jednej z akcji promocyjnych 2+2 gratis w Rossmannie, więc była jeszcze tańsza ;).

Skład:

Butyl Acetate, Ethyl Acetate, Alcohol Denat, Nitrocellulose, Adipic Acid/Neopentyl Glycol/Trimellitic Anhydride Copolymer, Isopropyl Alcohol, Trimethyl Pentanyl Diisobutyrate, Triphenyl Phosphate, Etocrylene, Benzophenone-1, Hydrolyzed Corn/Soy/Wheat Protein Thioglycolamide/ Thiopropionamide, Hydrolyzed Silk, Caprylyl Glycol, Phenoxyethanol, Chlorphenesin, Butylene Glycol, Hexylene Glycol, D&C Red no. 6 Barium Lake (CI 15850), D&c Yellow No. 5 Aluminum Lake.

Produkty tego typu zawierają szereg rozpuszczalników organicznych (estry, etanol, izopropanol), które są niezbędne do nałożenia odżywki/lakieru, a następnie do jego wyschnięcia w rozsądnym czasie. Na uwagę w tym składzie zasługują: prekursor nylonu, hydrolizowane proteiny roślinne oraz jedwab. Końcówka składu to konserwanty i... barwniki, których widocznej obecności próżno szukać zarówno w buteleczce, jak i na paznokciu :D. Pachnie jak typowy lakier do paznokci (można lubić lub nie, ale nie jest to znany z chińskich lakierów charakterystyczny zapach toluenu). Nie zawiera formaldehydu, co dodatkowo zmniejsza możliwość wystąpienia przykrych objawów w postaci onycholizy.

Stosowałam tą odżywkę z częstotliwością około 1-2 razy w tygodniu. Bardzo szybko wysycha na paznokciu - można ją szybko nałożyć i wrócić do swoich zajęć, a wygląda jak typowy, bezbarwny lakier. Ma jednak jedną sporą wadę - łatwo się ściera z byle powodu. Zwykle kolejnego dnia nie mam jej już na końcówkach paznokci, ale nie rzuca się to szczególnie w oczy.

Szybszy przyrost paznokci zaobserwowałam bardzo szybko, bo już po jakiś 3 tygodniach stosowania, a jej ochronne właściwości pozwoliły mi dość bezboleśnie przeżyć odrastanie pokiereszowanych płytek. Potrafiła moje rozdwojone paznokcie utrzymać w ryzach i jako-takim wyglądzie, a teraz pomaga mi w noszeniu 3mm, naturalnych paznokci. Kolejny duży test jednak dopiero przed nią - zimą moje pazurki potrafią się rozdwoić na samą wzmiankę o mrozie. Jeśli to powstrzyma, to chyba zasłuży na pomnik :D.

Barwa, Szampon octowy - delikates wśród oczyszczaczy

Uwielbiam naprawdę mocno oczyszczające szampony, co zwykle dość mocno dziwi moje włosomaniacze otoczenie. Wszak mocne oczyszczenie to tylko "co jakiś czas", a już przy włosach kręconych "prawie w ogóle". Natura i lata pielęgnacji obdarzyły mnie jednak mocno niskoporowatymi włosami, które mimo stereotypowej bezproblemowości aż tak kryształowo cudowne nie są. Lubią mnie hejtować niedomyciem czy skróceniem okresu świeżości, gdy tylko nie przyłożę się należycie do mycia, i to zarówno pod względem technicznym jak i doboru produktów. Po skończeniu flachy absolutnie świetnego micelarnego szamponu oczyszczającego Nivei dobrałam się do (podobno) równie dobrze myjącego szamponu octowego Barwy. Jak wyszło?


Plastikowa butelka jest typowym rozwiązaniem - poręczna, z niewielkim otworem, całkiem trwała. Nawet ja nie mam się do czego przyczepić pod względem technicznym. Sama etykieta, w delikatnym, jasnozielonym kolorze jest czytelna i... pozytywna w odbiorze, a do tego trwała. Ta butelka kąpała się już w wannie ciepłem wody i jak widać - nic się nie stało ;).

300ml tego szamponu kosztuje 6-8zł, w zależności od miejsca zakupu (raczej lokalne drogerie i supermarkety są w niego zaopatrzone). Gęstość - typowa dla szamponów, ani za rzadki ani zbyt gęsty. Pachnie dość intensywnie i słodko-kwiatowo, a nuta tytułowego octu nie została przeze mnie namierzona ;).

Skład:


Mocno myjący początek składu z SLES na czele domyka spora dawka soli kuchennej zastosowanej w roli zagęszczacza i wypełniacza. Wysoko w składzie pojawiają się także tytułowy ocet oraz ekstrakty z brzoskwini, moreli i jabłoni. Całość uzupełniają: biotyna, pantenol, kwas linolowy, witaminy A i E oraz bioflawonoidy. Końcówka składu to kompozycja zapachowa oraz dwa konserwanty posądzane czasami o wywoływanie wypadania i świądu skóry głowy - u siebie nie zauważyłam nic niepokojącego. 

Jak na szampon z mocną bazą myjącą dość nieszczególnie się pieni, co niestety znacząco wpływa na jego wydajność. Znika z butli szybciej niż znane mi "rypacze". Włosy są po nim w miarę domyte, ale nie jest to powalający na kolana efekt oczyszczenia. Pierwszym z brzegu szamponem bez przymiotnika "oczyszczający" jestem w stanie osiągnąć podobny efekt przy mniejszym zużyciu produktu (związanym z lepszym pienieniem). Efektu zakwaszającego również nie zauważyłam - włosy nie są bardziej błyszczące, gładsze czy bardziej zdyscyplinowane. 

Jestem trochę zawiedziona. Znam szampony Barwy z przeszłości i kojarzyły mi się z mocniejszym oczyszczaniem...

A Wy jakiego "rypacza" obecnie używacie?

Kosmetyczne Aliexpress - peeling kawitacyjny Xiaomi InFace

Nie kupuję kosmetyków na Aliexpress, bo mam poważne obawy co do faktycznej ich zawartości. Nie stawiam jednak sprawy totalnie na ostrzu noża - wspominałam Wam już na FB, że kuszą mnie marki takie jak Lanbena czy Breylee. Sądzę jednak, że jeszcze sporo wody w Wiśle upłynie, zanim przełamię wewnętrzne opory i na coś się zdecyduję ;D. Akcesoria kosmetyczne z Chin testuję natomiast chętnie :D.

Ci, którzy są ze mną od dawna wiedzą, że czaiłam się już od lat na domowe urządzenie do peelingu kawitacyjnego. Zawsze jednak coś stało na drodze: koszty, nieprzychylne opinie, niepewna jakość (a najczęściej wszystkie trzy czynniki na raz). Tydzień Marek na Aliexpress i pozytywna opinia na jednej z facebookowych grup zrobiły jednak swoje i za niecałe 70zł trafił do mnie peeling kawitacyjny Xiaomi InFace.


Trochę sobie na niego poczekałam, bo dotarł do mnie dopiero wczoraj. Na razie mogę powiedzieć, że podejrzanie szybko się ładuje (;)), jest bardzo lekki i działa, ale na temat efektów jego stosowania czy trwałości samego urządzenia wypowiem się po pewnym czasie użytkowania. 

Sam zabieg kawitacji (peelingu kawitacyjnego) nie jest żadnym supermocnym rozwiązaniem dającym natychmiastowe i spektakularne efekty. Dzięki zastosowaniu ultradźwięków na zwilżonej skórze możliwy jest rozpad martwych komórek naskórka dzięki tworzeniu i rozpadowi pęcherzyków wypełnionych parą wodną. Jest na tyle delikatny, że sprawdzi się w zasadzie przy każdej cerze. Może stanowić dobry wstęp do zabiegów oczyszczająco-odżywczych i nawet w salonach kosmetycznych rzadko jest stosowany jako samodzielny zabieg. 

Dzisiaj wielki dzień - pierwsza próba :D. Jeśli się uda, to zamierzam powtarzać zabieg co 1-2 tygodnie. Urządzenie ma też funkcję sonoforezy (wprowadzania składników aktywnych serum w skórę), którą też postaram się przetestować :D. 

Jeśli macie w domu podobne urządzenie do kawitacji to chętnie poczytam o radach i kosmetykach, które z nim stosujecie ;). Lecę testować!

Neutrogena Skin Detox Oczyszczająca maska 2w1 - miętowa moc!

Maseczki do twarzy (we wszelkich wydaniach - poza wersjami peel-off ;)) wręcz uwielbiam ;). Poza obiektywnymi efektami stosowania lubię w nich też psychiczny efekt zadbania pod tytułem "naprawdę czuję, że zrobiłam coś tylko dla siebie". Przez moją łazienkę przetoczyło się wiele maskowych wynalazków, ale markę Neutrogena dopiero poznaję - również z tej strony. Dzięki poleceniom jeden z Czytelniczek miałam okazję już stosować Matującą maskę pod prysznic tej firmy, która zachwyciła mnie działaniem, wielką objętością i stosunkowo niską ceną. Z dużymi nadziejami rozbebeszyłam więc jej siostrę - Maskę oczyszczającą 2w1 Neutrogena Skin Detox.


Sroga tuba jest dość popularnym rozwiązaniem w przypadku maseczek, ale mnie osobiście denerwują problemy z wydobyciem produktu do ostatniej kropli. Zwykle bez rozcinania opakowania nie można się obyć -.-. Poza tym nie mam się do czego przyczepić - czytelna, trwała i wręcz "apteczna" etykieta budzi zaufanie i zachęca do kupna, a odpowiednia wielkość otworu ułatwia dozowanie. Nakrętki też (jeszcze ;)) nie udało mi się zniszczyć, więc jej trwałość również oceniam na plus.

150ml maski kosztuje w cenach regularnych około 20zł. Zaopatrzyłam się w nią w trakcie jednej z akcji 2+2 gratis w Rossmannie, więc kosztowała mnie jeszcze mniej. Stosunek objętość/cena - bardzo dobry ;).

Skład:


Bazę tego produktu stanowi gliceryna wymieszana z glinkami: kaolinową i bentonitową oraz z substancją powierzchniowo czynną ułatwiającą zmywanie. Po barwniku znajdziemy również interesujące kwasy: salicylowy i glikolowy, dające efekt złuszczająco-oczyszczający (nazwany efektem "detox"). Pochodna mentolu odpowiada za zapach i chłodzący efekt. W masce znalazł się też chlorek sodu (w roli zagęstnika i wypełniacza) oraz kwas cytrynowy wraz z wodorotlenkiem sodu (regulatory pH).

Całkiem szczerze - jej matująca siostra ma nieco lepszy skład ;). Skin Detox również jest niezła: 2 glinki + dwa złuszczające kwasy o udowodnionym działaniu przeciwtrądzikowym to naprawdę dobre połączenie. Maska ma dość gęstą konsystencję - ale nie aż tak, by był problem z wyciśnięciem jej z tuby. Dzięki temu jej wydajność jest dobra - ilością wielkości ziarna fasoli bez problemu pokryjemy całą twarz. Błękitny kolor i miętowy zapach dobrze się ze sobą komponują.


Efekt chłodzący tuż po aplikacji jest naprawdę mocny - i mówię to ja, człek dość nieczuły na bodźce zewnętrzne :D. Producent zaleca dwa sposoby stosowania - jako produkt do mycia (nałóż i od razu spłucz) lub jako maskę (nałóż, trzymaj minutę, spłucz). Od razu się przyznam - chyba nigdy nie udało mi się zmieścić w minucie trzymania. Zmywałam ją po około 5-15 minutach, a z pierwszego podejścia nie skorzystałam ani razu.

Nic nie piecze ani nie pali, tylko chłodzi ;). Zaczęłam ją stosować w okresie przed wprowadzeniem kwasów do mojej pielęgnacji i po pierwszych 2 aplikacjach byłam w szoku. Na całym czole wylazła mi kaszka niedoskonałości, a i policzki oraz broda zdawały się protestować zaskórnikami :O. Jestem już doświadczona, więc spodziewałam się wysypu po wakacjach bez kwasów, ale szybkość efektu zaskoczyła nawet mnie. W ciągu kolejnych dwóch tygodni (jakieś 4 aplikacje) wszystko zniknęło. Powiem tak - jedno wielkie wow! Do tego nie zauważyłam żadnych odchodzących skórek, podrażnienia czy przesuszenia. Skóra w miejscach nie dotkniętych kaszką wyglądała cały czas na zadowolą, nawilżoną i delikatnie odżywioną. Jestem autentycznie zachwycona!

Nadal żałuję, że z enigmatycznych powodów unikałam marki Neutrogena. Maseczki mają naprawdę cudowne!

Chętnie poznam Wasze oczyszczające hity - moja skłonna do zanieczyszczenia cera na pewno będzie wdzięczna ;).

SUNSU by Isana - koreańska pielęgnacja w marce własnej Rossmanna

Boom na koreańską pielęgnację trwa od dłuższego czasu. Po okresie konieczności zakupów w sieci coraz więcej drogerii stacjonarnych decyduje się na wprowadzenie azjatyckich kosmetyków na swoje półki. Ba, kolejne marki decydują się na wprowadzenie koreańskich inspiracji w swoje własne linie ;). Jedną z nich jest rossmannowska Isana, której linia SUNSU obiecuje efekt jak po stosowaniu znanych marek ze wschodu. 

Jak to u Isany bywa, dostaliśmy linię w ładnych opakowaniach i niskich cenach (15-25zł) składającą się z kremu do mycia twarzy, toniku i kremu. Co znajdziemy w ich wnętrzu?

SUNSU by Isana, Krem do mycia twarzy


Skład: Aqua, Glycerin, Palmitic Acid, Stearic Acid, Lauric Acid, Potassium Hydroxide, Myristic Acid, PEG-100 Stearate, Cera Alba, Cocamidopropyl Betaine, Parfum, Glyceryl Stearate, Phenoxyethanol, Chlorphenesin, Tocopheryl Acetate, Sodium Chloride, Caprylyl Glycol, Aloe Barbadensis Leaf Extract, Melaleuca Alternifolia Leaf Extract, Butylene Glycol, Butylphenyl Methylpropional, 1,2-Hexanediol, Disodium EDTA, Propanediol, Hydroxycitronellal, Geraniol, Polyquaterniu m-7, Illicium Verum Fruit Extract, Bambusa Vulgaris Extract, Centella Asiatica Extract, Sodium Hyaluronate, Sodium Benzoate, Ethylhexylglycerin.

Skład kremu do mycia twarzy naprawdę obiecuje delikatne mycie. Bazą składu jest nawilżająca gliceryna oraz kwasy tłuszczowe (w tym laurynowy), które w połączeniu z wodorotlenkiem potasu dają odpowiednie mydła. Do tego wosk pszczeli i odrobina betainy kokamidopropylowej tuż przed zapachem (który pojawia się już w drugiej linijce składu). Wśród śladowych dodatków znajdziemy ekstrakty z aloesu, drzewa herbacianego, anyżu, bambusa i wąkroty. Zawiera chlorek sodu (sól kuchenną) po zapachu w roli zagęstnika i pomimo niekontrowersyjnych konserwantów warto wykonać przy pierwszym użyciu domową próbę uczuleniową.

Plus za delikatniejszy skład myjący, aczkolwiek cery nie lubiące się z mydłami powinny zachować sporą dozę ostrożności ;). Zamierzam go zakupić przy najbliższej okazji, gdy moje obecne myjadło będzie dobijać dna. Lubię mydła - może się u mnie nieźle sprawdzić.

SUNSU by Isana, Tonik


Skład: Aqua, Methylpropanediol, PEG/ PPG-17/6 Copolymer, PEG-32, Hydroxyethyl Urea, 1,2-Hexanediol, Hydroxyacetophenone, Allantoin, Betaine, PEG-60 Hydrogenated Castor Oil, Aloe Barbadensis Leaf Extract, Prunus Serrulata Flower Extract, Butylene Glycol, Disodium EDTA, Parfum, Sodium Hyaluronate, Phenoxyethanol, Butylphenyl Methylpropional, Bambusa Vulgaris Extract, Hydroxycitronellal, Centella Asiatica Extract, Geraniol, Ethylhexylglycerin.

Ten tonik można śmiało zakwalifikować pod produkt nawilżający. Zestaw alkoholi polihydroksylowych (nawilżaczy-humektaktów) przełamany alantoiną, betainą, hialuronianem sodu modyfikowanym olejem rycynowym (modyfikacja ułatwia jego zmycie) i wzbogacony ekstraktami z aloesu, wiśni, bambusa i wąkroty może się podobać. I to nawet osobie, która woli płyny micelarne od toników (czyli np. mnie :D). 

Nie wykluczam zaopatrzenia się w niego - poza deklarowanym zastosowaniem chętnie nasączałabym nim maski bawełniane i stosowała w formie maseczkowego okładu. Ma potencjał na naprawdę niezłe działanie.

SUNSU by Isana, Krem na dzień


Skład: Aqua, Olus Oil, Dipentaerythrityl Hexa C5-9 Acid Esters, Caprylic/Capric Triglyceride, Glycereth-26, Methylpropanediol, Stearyl Alcohol, Cera Alba, Limnanthes Alba Seed Oil, Polysorbate 60, Cetyl Alcohol, Ammonium Acryloyldimethyltaurate/VP Copolymer, Glyceryl Stearate, PEG-100 Stearate, Cetearyl Alcohol, Polyacrylate-13, Isoamyl Laurate, Phenoxyethanol, Chlorphenesin, Polyisobutene, Allantoin, Parfum, Tocopheryl Acetate, Butylene Glycol, Ethylhexylglycerin, Caprylyl Glycol, Aloe Barbadensis Leaf Extract, Polysorbate 20, Disodium EDTA, Sorbitan Isostearate, Butylphenyl Methylpropional, Tropolone, Hydroxycitronellal, Geraniol, 1,2-Hexanediol, Bambusa Vulgaris Extract, Beta-Glucan, Centella Asiatica Extract, Sodium Hyaluronate. 

Emolientowa baza, której głównym składnikiem jest enigmatyczny "olej roślinny" wzbogacona została trójglicerydami (warto zwrócić na nie uwagę w przypadku cery skłonnej do niedoskonałości), woskiem pszczelim, olejem z rzeżuchy, alantoiną, witaminą E oraz ekstraktami z aloesu, bambusa i wąkroty. Niewielkie ilości nawilżaczy (hialuronian sodu, glikole) zamykają litanię składników wspólnie z konserwantami, zapachami i regulatorami pH. 

Krem z serii SENSU by Isana pociąga mnie jakoś najmniej, ale wynika to chyba z mojej utrwalonej niechęci do trójglicerydów - nawet pomimo tego, że obecnie (w mniejszych ilościach) nie wywołują u mnie wysypów zaskórników i innych niedoskonałości. Obiektywnie mówiąc - ma całkiem niezły skład, który ma szansę należycie odżywić i ochronić skórę przed czynnikami zewnętrznymi. Kojarzy mi się nawet z zimową pielęgnacją ;).

Jakie jest Wasze zdanie o kosmetykach koreańskich i w ogóle - azjatyckich? Może macie wśród nich swoje perełki?

Saphir, Select Blue EDP - świetny zapach w niskiej cenie!

Perfumy to dość świeża sprawa w mojej łazience. Zapachy w większości mocno mi przeszkadzają - podejrzewam, że to urok wykonywanego zawodu ;). Przekonałam się do zapachu Green Tea Elizabeth Arden i jeszcze do kilku podobnie delikatnych rozwiązań. O hiszpańskiej marce perfumeryjnej Saphir dowiedziałam się przypadkowo przy okazji wizyty w krakowskim Pigmencie. Wielkie i całkiem ładne butelki w niewygórowanej cenie od razu wpadły mi w oko, a wersja Select Blue wylądowała w koszyku.


Szklany, wysoki flakon z atomizerem to proste, a jednocześnie eleganckie i funkcjonalne rozwiązanie. Gdybym miała się czepiać, to... atomizer dozuje naprawdę srogą ilość zapachu, dlatego nigdy nie dociskam go do oporu :D. Spotkania z podłogą nie przeżyje, ale to urok chyba wszystkich możliwych zapachów. Dostępny w dwóch pojemnościach: 25 i 200ml. Pierwsza jest dużo bardziej poręczna np. do noszenia w torebce, ale cenowo kompletnie się nie opłaca.

25ml kosztuje około 20-25zł, a 200ml - od 50 do 70zł w zależności od miejsca. Piękna cena, prawda? <3.

Aplikuję 1-2 półpełne psiki na nadgarstki i szyję rano i moje otoczenie mówi, że wieczorem nadal jest minimalnie wyczuwalny ;).Trwałość jak dla mnie - wręcz szałowa. Bladego pojęcia nie mam kiedy uda mi się tą wielką flachę zużyć, a już mam ochotę na kolejną ;).

Nuty zapachowe deklarowane przez producenta to:

  • nuta głowy: jabłko, gruszka, róża, zielona cytryna 
  • nuta serca: cedr, piżmo, jaśmin 
  • nuta bazy: bambus, dzwonek, bursztyn.
Nadal niewiele się na tym znam (;)), ale już sam spis mówi o tym, że jest to lekki, świeży zapach. Innych nie używam, ale może kiedyś przyjdzie czas na cięższe formuły ;). Poszczególne nuty zapachowe są harmonijnie skomponowane - gdybym nie znała ceny to w życiu nie uwierzyłabym, że to tak tani zapach. Jak dla mnie pierwsze skrzypce gra w nim cytrusowy aromat zielonej cytryny, ale może to wynikać z mojego uwielbienia dla cytrusów w każdej postaci :D.

Bardzo możliwe, że przytargam do domu jeszcze (nie)jeden zapach Saphir. Znacie, lubicie? A może podrzucicie mi swoje budżetowe zapachy warte uwagi? ;)

1 września - start dwóch akcji w drogeriach Rossmann ;)

1 września (pomimo niehandlowej niedzieli ;)) startują dwie ciekawe akcje Rossmanna. Wiem, że pewnie część z Was obłowiła się jak ja na ostatniej promocji 2+2 gratis i nie jest gotowa (:D) na kolejne zakupowe informacje, jednak myślę, że zaproponowane akcje są warte wspomnienia. Ilustracją niech będzie poniższe zdjęcie:


Od 1 września w Rossmannie będą w sprzedaży specjalnie oklejone, wedlowskie Czekotubki (w trzech smakach). Cały dochód z ich sprzedaży przekazany zostanie na budowę szkoły w Ghanie. W te działania zaangażowane są wspólnie: Ross, fundacja Omeny Mensah oraz Wedla. Wiem, że większość z nas unika słodyczy (lub nie ;)), ale może, w przypadku ssania na słodkie, warto zdecydować się akurat na ten smakołyk ;). Cały dochód (nie część!) zostanie przeznaczony na wspomnianą inicjatywę. Projekt obejmuje budowę szkoły w Temie w Ghanie. Budynek już stoi w stanie otwartym, ale potrzeba okien, drzwi, podłóg, instalacji i mebli. Czekotubki do 5 września będą stały przy kasach, a później na dziale ze słodyczami.

Również tego samego dnia na półki Rossmanna (a nawet dokładniej: na specjalne standy) trafi szereg wybranych propozycji maseczkowych, także w wersjach w płachcie. Będą to m. in. produkty Dr Mola, Frudia czy Missha, w części zapakowane w bardzo wesołe saszetki ;). A nuż traficie na coś odpowiedniego dla siebie ;).

Maseczka Isana Egg White - średniak z nieoczekiwanym działaniem

Linia Isany do cer młodych Egg White wzbudziła moje zainteresowanie już samą zapowiedzią, a potem... były testy ;). Bardzo polubiłam się zarówno z pianką jak i peelingiem z tej serii. Naturalnym więc było, że przy okazji jednej z akcji promocyjnych Rossmanna wrzuciłam do koszyka także maseczkę Isana Egg White - obecnie również możecie kupić ją w promocji 2+2 gratis (moje łupy). Wielkiego zachwytu nie było, ale na etykietę solidnego średniaka na pewno zasłużyła ta jajeczna maseczka ;).


Niewielka tubka to standardowe, maseczkowe rozwiązanie. Zwykle pod koniec rozcinam tego typu opakowania, ale w przypadku Egg White udało mi się zwinąć je jak pastę do zębów i zużyć prawie do ostatniej kropli. Etykieta jest rysunkowa, może nieco przesłodzona, ale w sumie wygląda naprawdę dobrze i co najważniejsze - jest trwała i nie odkleja się z byle powodu. Jajeczko na froncie uznałabym nawet za rozczulające :D. 

40ml tej maseczki kosztuje 7,49zł - niewielka objętość za niską cenę pozwala na testy bez wielkich wątpliwości ;).

Skład:


Emolientowo-glicerynowa baza z dużą dawką glinki kaolinowej oraz odrobiną pantenolu sprawia całkiem przyjemne wrażenie. Maska składowo kojarzy mi się z maseczkami w saszetkach Bania Agafii - oczywiście pod względem rdzenia składu. Po zapachu znajdziemy także białko jaja, witaminę E i kwasy tłuszczowe. Konserwanty całkiem miłe dla oka dopełniania całości na spółkę z kwasem mlekowym (w tak niewielkiej ilości pełniącego rolę regulatora pH). 

Ma mlecznobiały kolor, kremową konsystencję i słodko-kwiatowy zapach, który jest dość intensywny i na pewno nie wszystkim podejdzie. Na szczęście ulatnia się bardzo szybko ;).

Spodziewałam się delikatnego efektu oczyszczającego, a w praktyce jest to mazidło głównie odżywcze z (może) minimalnych efektem matującym. Nakłada i zmywa się bardzo dobrze, ponieważ przy 10-15 minutowej ekspozycji wchłania się w jakiś 80%. Resztę można zmyć wodą lub usunąć chusteczką czy wacikiem. Po opiniach w sieci spodziewałam się pieczenia i zaczerwienionej skóry oraz złagodzenia lub rozognienia zmian trądzikowych, a tu... nic. Czułam się trochę, jakbym się posmarowała bardzo grubą warstwą kremu :D. Nie tego od niej oczekiwałam - gdzie to zmniejszenie porów, oczyszczenie, bardziej widoczne matowienie? Chyba, że moja skóra jest tak gruba, że na tego typu środki już nie reaguje ;).

Efekt odżywczy - bardzo przyjemny: nawilżenie bez tłustej powłoczki, miękka, ale nie lepka skóra, odrobinę wyrównany koloryt. Opakowanie wystarcza na jakieś 7-8 aplikacji, więc wydajność przy tej objętość również jest niezła.

Spodziewałam się czegoś zgoła innego, ale maseczce Isana Egg White nie mogę odmówić widocznego efektu odżywczego (przynajmniej na mojej mordce). Spróbować - można, byle ostrożnie, bo może piec ;).

Jakie są Wasze ulubione niskobudżetowe kosmetyki? ;)

Łojotokowe zapalenie skóry (ŁZS) głowy - niedrogie i łatwo dostępne szampony

Łojotokowe zapalenie skóry (ŁZS) potrafi naprawdę uprzykrzyć życie swoimi napadami. Przetłuszczona skóra i włosy, "łuska", łupież oraz często swoisty zapaszek nie są objawami, nad którymi da się przejść do porządku dziennego - chociaż mój mąż próbował jak mógł xD. Dwa stosunkowo proste triki dotyczące mycia i stosowanych szamponów pozwoliły opanować te przykre objawy. Zdążyliśmy przetestować trzy różne, niedrogie i całkiem dobrze dostępne szampony, które mój mąż szczerze poleca. Należą do nich również szampony Catzy, które już wcześniej zrecenzowałam. W dobieraniu arsenału szamponowego starałam się żonglować przeciwłupieżowymi substancjami czynnymi, by nie dać szans zakażeniom grzybiczym, które zwykle towarzyszą ŁZS i są przyczyną lwiej części objawów.

Intensywny szampon przeciwłupieżowy Schauma


Skład:


Mała heheszka na początek - byłam święcie przekonana, że ten szampon należy do linii męskiej. Jak bardzo ilustracja na opakowaniu może zmylić :D. Szampon ten jest typowym szamponem mocno oczyszczającym ("rypaczem") bazującym na SLES i betainie kokamidopropylowej. Już na początku składu znajdziemy także sól kuchenną - nie jest to więc żaden delikates i osoby o skórze wrażliwej powinny się mieć na baczności. Zawiera sporo pirytonianu cynku - znanej i skutecznej substancji przeciwłupieżowej i przeciwgrzybiczej. Dalej znajdziemy keratynę (proteina) oraz glicynę (aminokwas) - stosowany często może wywołać efekt przeproteinowania. Pantenol pełni rolę humektantu-nawilżacza.

Skład ma mocny i nie powalający urodą, ale już przy pierwszym zastosowaniu widocznie zmniejszył łupież oraz odczuwalnie zmniejszył przetłuszczanie. I całe szczęście - dzięki temu od razu miałam argument za słusznością proponowanych rozwiązań :D. Brak świądu też zrobił swoje - po prawdopodobnie wielu latach problemów ze skórą głowy taka zmiana jest dość szokująca ;). Myślę, że zaraz po skończeniu tego opakowania kupimy kolejne ;).

Szampon przeciwłupieżowy Isana


Skład:


Pomimo moich własnych, świądowych obaw z przeszłości szampon przeciwłupieżowy Isany też nieźle się sprawdził w walce z ŁZS M. Ponownie SLES, betaina kokamidopropylowa oraz sól kuchenna w szpicy składników nie nastrajają pozytywnie w kwestii łagodności, ale całkiem wysoko w składzie pojawiają się nawilżacze (pantenol, niacynamid) oraz pirokton olaminy - kolejna niezwykle skuteczna i popularna substancja do stosowania przeciwko atakom grzybów i łupieżowi. Końcówka składu (kompozycja zapachowa, regulatory pH i konserwanty) jest mocniej rozbudowana niż w przypadku Schaumy, ale chwalę rezygnację z kwasu mrówkowego w roli konserwantu. Wiele wskazuje na to, że to on wywoływał świąd skóry głowy u mnie ;). Mam na to kolejne potwierdzenie po testach szamponu do włosów zniszczonych z serii Professional.

Śmiesznie niska cena, świetna dostępność i co najważniejsze - również dobre efekty: nic nie swędziało ani się nie sypało :D. Spora dawna ekstraktu miętowego dodatkowo sprawia, że jest to rozwiązanie świetne na upały - dodatkowo chłodzi i odświeża skalp ;).

Szampon oczyszczający Alterra z węglem


Skład:


Do tego srogiego arsenału przeciwłupieżowego dołączyliśmy szampon nieco "zwyklejszy", bo z czasem chciałabym, żeby częstotliwość używania szamponu przeciwłupieżowego się zmniejszała ;). Skład nieco delikatniejszy: nawilżająca gliceryna złamana glukozydami i mocnym detergentem SCS wsparta betainą ;). Dalej znajdziemy argininę oraz zestaw minerałów (po kompozycji zapachowej) oraz tytułowy węgiel wraz z ekstraktami z rumianku i melisy. Jest to produkt naturalny, ale z racji zastosowanych ekstraktów i naturalnych substancji zapachowych warto wykonać domową próbę uczuleniową.

Dobrze myje, nie wywołuje nawrotów łupieżu ani świądu, chociaż jego czarny kolor wywołał początkową konsternację u użytkownika :D. Więcej powiem - nawet ja jestem z niego zadowolona pomimo tego, że w przeszłości szampony Alterra niekoniecznie wystarczająco domywały mi włosy. Chyba to faktycznie oczyszczające myjadło ;).

Poza aptecznym Catzy pozostałe propozycje są dostępne bez większych problemów w Rossmannie za niewielkie pieniądze. Oczywiście zamierzam mężowi podsuwać inne rozwiązania i oceniać je tutaj ;).

Czy z własnego doświadczenia dodalibyście tutaj jakiś szampon? ;)

Łojotokowe zapalenie skóry (ŁZS) głowy - pomoc dla opornych

Łojotokowe zapalenie skóry (ŁZS) to jedna z najczęściej diagnozowanych w gabinetach dermatologicznych przypadłości. Zwykle objawia się występowaniem zaczerwienionych i łuszczących się zmian na skórze (często dających efekt tłustej"łuski"), zwiększoną produkcją łoju i czasami - zmianami ropnymi. Sama nie miałam tego typu problemów, ale mój mąż - jak najbardziej. I, co pewnie część z Was przeszła z męskimi przedstawicielami swojego otoczenia - nic z tym nie robił.


Jedyny dopuszczalny szampon: Head & Shoulders, po którym i tak skrawki łuszczącego się naskórka były widoczne nawet na odzieży. Do tego coraz większy świąd oraz rany na skórze głowy (od drapania). Nie można też pominąć "mądrości" ludowych mówiących o szkodliwości codziennego mycia głowy... i mamy w zasadzie pełen obraz dość nieciekawej i utrudniającej życie sytuacji.

Wszelkiego rodzaju wcierki do skóry głowy, peelingi (mechaniczne, chemiczne czy enzymatyczne), maści czy chociażby złuszczająca oliwka (Salicylol) odpadały na wstępie. Nikt by mojego męża nie zmusił do wyjścia w pielęgnacji włosów poza szampon :D. Pomimo sporego oporu udało mi się wprowadzić dwie zmiany:
  • codzienne mycie włosów (przynajmniej przez jakiś czas lub w miarę potrzeb)
  • korzystanie z 3-4 różnych szamponów przeciwłupieżowych/oczyszczających na zmianę, z eliminacją produktów, które się nie sprawdziły lub wywołały świąd/łupież.
Po ponad 3 miesiącach takiej kuracji mogę szczerze powiedzieć, że jeśli nie da się wprowadzić szerszych metod walki z ŁZS przez upór pacjenta (:D), to nawet tak niewielkie zmiany dają duże efekty. Świąd i sypiący się wszędzie łupież ustąpiły całkiem szybko, natomiast zaczerwienienia i zmiany ropne występują naprawdę sporadycznie i w niewielkiej liczbie, a do tego zwykle wtedy, gdy skóra głowy się nieco "zapoci" - np. pod czapką z daszkiem w upał. Sytuację można uznać za z grubsza opanowaną - komfort pacjenta mocno wzrósł :D.

Oczywiście, chciałabym, żeby dał się namówić chociaż 1-2 razy w miesiącu na peeling skóry głowy, chociażby trychologiczny Basil Element, ale do tego jeszcze sporo wody w Wiśle upłynie :D.

Sposób ten nieźle sprawdza się także przy zwiększonym wydzielaniu sebum oraz zakażeniach drożdżakami (które dość często pojawiają się w okresach przesileń) - sprawdzone tym razem na sobie i znajomych ;).

Mam nadzieję, że u Was występują jak najrzadziej, ale - jak sobie radzicie z problemami skóry głowy?

2+2 gratis w Rossmannie: akcja regeneracja! Moje zakupy ;)

Taaa... znowu mnie poniosło ;). Wykorzystałam dwie Karty Klubu Rossmann (moją i męża xD) i przytargałam do domu 8 kosmetyków w ramach akcji 2+2 gratis na pielęgnację ciała, ust, paznokci, maseczki do twarzy i odżywki do włosów. Akcja trwa od wczoraj, a w moim Rossmannie dzisiaj asortymentowych pustek nie było ;). Listę polecanych przeze mnie kosmetyków oraz moich włosowych i twarzowo-ciałowych chciejstw wrzucałam Wam ostatnio. 


W zasadzie mój arsenał jest w 100% włosowy. Każdy w tych kosmetyków wyląduje na kudłach nawet jeśli nie jest do nich dedykowany :D. Skóra na szczęście też trochę dostanie ;). Wydałam odrobinę ponad 70zł, zaoszczędziłam drugie tyle - jestem zadowolona. Tylko jeden zakupiony przeze mnie kosmetyk nie pojawił się na moich wishlistach - przekonało mnie działanie deklarowane przez producenta :D. Całe moje zakupy prezentują się tak:


Trzy kremy do ciała, dwie odżywki i trzy maski do włosów, prawie wszystko w sporych objętościach - będzie czym dopieszczać włosy i ciało ;). Poza jednym kosmetykiem wszystkie są dla mnie nowościami - spodziewajcie się w przyszłości recenzji ;).

Maski Garnier Fructis Hair Food


Nie będę ukrywać - gdyby nie brak Macadamii w moim Rossmannie zapewne prezentowałabym Wam 4 maski z tej serii w moich łupach :D. Po wielkim zachwycie wersją z jagodami goji nabrałam ochoty na więcej Hair Food'ów ;). Nie wiem od której zacząć: Aloe  kusi mnie chyba najbardziej, ale z drugiej strony mam świetne doświadczenia z przeszłości z wszelkimi maskami bananowymi, a z trzeciej strony (:D) w papajowej, poza tytułowym ekstraktem owocowym, jest naprawdę sporo lubianej przeze mnie amli. Nie wiem, chyba zdam się na Wasze propozycje kolejności testowania albo wylosuję z zamkniętymi oczami :D.

Odżywki L'Oreal Elseve rozplątująca i O'Herbal z lnem


Odżywka O'Herbal z miętą dała u mnie tak dobre efekty, że bez większych wątpliwości zdecydowałam się na testy kolejnego mazidła z tej serii, tym razem z lnem. Emolientowy rdzeń składu w połączeniu z proteinami mlecznymi oraz ekstraktami z lnu i oliwek powinien się moim kudłom spodobać, ale jak będzie w praktyce - zobaczymy ;).

Odżywka rozplątująca Elseve to zakup kompulsywny. Moje włosy zrobiły się długie i czasami mam problemy z ich plątaniem w okolicach karku. Nie mam jakiś szczególnych nadziei na poprawę po tej odżywce, ale emolientowa baza z olejem rycynowym i proteinami roślinnymi daje nadzieję na przyjemne wygładzenie i blask. Sprawdzę te oczekiwania w praktyce ;).

Kremy do ciała Isana


Mam je wszystkie :D. Kakaowy znam jeszcze ze starego opakowania, babassu kusi mnie dzięki dobrym wspomnieniom związanym z nieodżałowaną odżywką z przeszłości (Isana Babassu), a różę... zabrałam nieco naiwnie ;). Nie wszystkie (niby) różane aromaty mi odpowiadają, ale mam nadzieję, że ten mnie nie zabije zapachem :D. Tak czy inaczej liczę, że te przyjemne składy poza fajnymi efektami na włosach nadal dobrze odżywią skórę mojego ciała przy jednoczesnym całkiem szybkim wchłanianiu ;). Chyba zacznę od tego różanego.

Zaopatrzyłyście się już w coś na tej promocji czy też omijacie ją? Pochwalcie się swoimi zestawami ;).

P.S. Zestawy kosmetyków Isana możecie zgarnąć na FB i IG, zapraszam ;).

2+2 gratis w Rossmannie: akcja regeneracja! Propozycje z kategorii twarz i ciało ;)

Moja włosowa wishlista była na tyle szeroka, że nie sposób było dołożyć do niej pozostałe kategorie ;). Od jutra w ramach akcji 2+2 gratis w Rossmannie kupimy taniej produkty do pielęgnacji ciała, ust, paznokci, włosów oraz maseczki do twarzy. Poza włosową kategorią mam nieco mniej typów - jak zwykle zresztą ;). To, co już przetestowałam, znajdziecie w osobnym poście - mam nadzieję, że traficie na coś dla siebie ;).


Przy okazji pomarudzę - wiele produktów na stronie Rossmann nie ma podanych składów, co bardzo utrudnia przeglądanie (szczególnie nowości). Szkoda - więcej świadomych konsumentów wybierałoby zakupy przez internet bez macania opakowań.

Moje propozycje z kategorii ciało i twarz to:

Pomadki Isana


Chodzi mi szczególnie o nowe, nieznane mi jeszcze wersje, takie jak chociażby Coconut - którą przy okazji możecie wygrać wraz z innymi cudami Isany na FB i IG. Solidne mazidła, które odpowiednio chronią i odżywiają naskórek ust - czego chcieć więcej? Może jeszcze niskiej ceny, którą również... mają, jak to Isana ;).

Kremy do ciała Isana


Szczególnie ten widoczny na zdjęciu z olejem babassu oraz różany - tych jeszcze nie testowałam ;). Kakaowy jest moim absolutnym ulubieńcem do włosów i ciała - nawet ciężko mi stwierdzić w którym z tych zastosowań jest lepszy :D. Dobra równowaga między efektem odżywczym, szybkością wchłaniania, trwałością efektu i składem daje naprawdę dobre efekty - czy w przypadku pozostałych dwóch wersji będzie podobnie? Zobaczymy ;).

Aloesowy żel do ciała Alterra


Żel aloesowy Alterry, jak większość kosmetyków tej naturalnej marki, ma dużo etanolu. Z tego względu nie jestem do niego w pełni przekonana, ale z drugiej strony w żadnym innym kosmetyku Alterry nie zauważyłam negatywnych efektów obecności "wódeczki". Z trzeciej strony - może warto zainwestować w większą objętość aloesu od Holiki? Sama nie wiem, a chciałabym w końcu przetestować działanie osławionego żelu aloesowego na moje włosy i skórę. Ustawiam go więc trochę na końcu moich priorytetów zakupowych.

Masła do ciała Bielenda Vegan Friendly


Bogate w oleje i masła emolientowe składy mogą się naprawdę podobać. Do tego 0% substancji pochodzenia zwierzęcego, czyli faktycznie kosmetyki wegańskie ;). Nie są wprawdzie kosmetykami naturalnymi, ale w zasadzie tylko konserwanty nie kwalifikują się w nich pod naturę (a i tak nie są one kontrowersyjne, w większości wykorzystywane są w przemyśle spożywczym). Włosy i ciało mogą być zadowolone po takiej aplikacji ;).

Masła do ciała Efektima


Nieco "gorsze" składowo od wcześniej omawianych (filmformery, więcej konserwantów, mniej olei), ale i tak bardzo interesujące. Obawiam się jednak, że może być nieco trudniejsze w obsłudze poprzez wolniejsze wchłanianie - zestaw alkoholi i kwasów tłuszczowych wspólnie z silikonem oraz zagęstnikami może dać taki efekt. Chętnie jednak zapoznam się z Waszymi doświadczeniami organoleptycznymi związanymi z tym produktem - może w praktyce nie będzie tak źle?

Listy zrobione, pozostaje czekać na północ i zamówienie internetowe :D. Być może potem capnę jeszcze coś stacjonarnie. Zamierzacie skorzystać z tej promocji? ;)

2+2 gratis w Rossmannie: akcja regeneracja! Włosowe propozycje ;)

Nietrudno zauważyć, że największego fioła mam na punkcie włosów, a szczególnie odżywek, masek, olei i innych mazideł ;). Mam oczywiście swoje włosowe must have, takie jak Kallos Multivitamin czy Garnier Goji Hair Food, ale uwielbiam również testować wszelkiego rodzaju nowości. Od 21 sierpnia 2019 roku w Rossmannie rusza kolejna promocja 2+2 gratis, do której zaliczają się również odżywki i maski do włosów. Moje przetestowane typy już Wam podrzuciłam, a dzisiaj pokażę Wam, co kusi mnie włosowo. Jest tego tyle, że postanowiłam oddzielić tą kategorię od reszty :D.


Nie zamierzam oczywiście kupić wszystkiego, mam do wykorzystania maksymalnie dwie karty Rossmann (moją i męża :D). Skala zakupów zależy od dostępności, nie zamierzam odwiedzić więcej niż 1-2 Rossmannów (tych w najbliższej okolicy). Co mnie kusi?

Maski Garnier Hair Food


Po dużym zachwycie wywołanym wersją z ekstraktem z jagód goji bardzo chciałabym spróbować innych opcji. Sama już nie wiem, która najbardziej mnie interesuje: Banana, Macadamia, Papaya czy Aloe. Jest też prawdopodobieństwo, że wrócę z wszystkimi czterema :D. Bogate, emolientowe bazy nasycone ekstraktami roślinnymi obiecują naprawdę mocne odżywienie, potwierdzone wieloma pozytywnymi opiniami ;). Z tego co wiem, maski te w znaczący sposób różnią się działaniem, więc jestem gotowa na testy - oby bez rozczarowań ;). W cenie regularnej nie kupiłabym ich w Rossmannie (ponad 25zł), tylko zapewne szukała w innych lokalizacjach. Akcja promocyjna rządzi się jednak swoimi prawami :D. 

Maski Garnier Botanic Therapy


Sporo krótsze składy niż w przypadku Hairfood'ów i mniej składników aktywnych (w zależności od wersji 2-4) wcale nie stawiają masek Botanic Therapy na straconej pozycji. W połowie składu zawierają dodatek silikonu (amodimethicone), który często dobrze się sprawdza w walce o piękny wygląd włosów. To również produkty głównie emolientowe. Swoją drogą - jeszcze niedawno nie pomyślałabym, że będą mnie kusić włosowe produkty Garnier. Wielki plus dla marki za pójście ze składami w dobrą stronę, to się ceni ;).

Maski i odżywki Nature Box


Bardzo podobne składowo do opisywanych powyżej masek Garnier Botanic Therapy: emolientowa baza z kilkoma dobrociami (ekstrakty i oleje roślinne). Nie zawierają parabenów i silikonów, jednak w ramach filmformerów występuje w nich pochodna gumy guar. Są to także kosmetyki wegańskie ;). Pod koniec składu znajdziemy tez izopropanol (alkohol izopropylowy) - sądzę, że jest go na tyle mało, że włosy nawet przy długim używaniu nie odczują negatywnych efektów jego obecności. Takie splunięcie odparuje tuż po pierwszym otwarciu butelki ;).

Odżywki O'Herbal


Po sporym zachwycie odżywką z ekstraktem z mięty od dłuższego czasu czaję się na przetestowanie kolejnej wersji. Może lnianej? W przypadku linii O'Herbal lekka formuła odżywki nie świadczy o braku odżywienia: do emolientów (syntetycznych oraz olei naturalnych) dołączają ekstrakty roślinne oraz proteiny roślinne, mleczne i keratyna. Taki zestaw może się podobać, a dodatkowo odżywki te mają jedne z najwygodniejszych opakowań kosmetycznych jakie miałam okazję używać ;). Cała seria O'Herbal to udane połączenie składników naturalnych z laboratoryjnymi zdobyczami kosmetologii ;).

Odżywki Vis Plantis


Seria Vis Plantis, podobnie jak O'Herbal, produkowana jest przez Elfa Pharm. Całkiem krótkie składy, w których emolientowa baza połączona jest z całkiem sporymi dodatkami ekstraktów roślinnych to jej znak rozpoznawczy. Duża objętość w połączeniu z pompką - to duże ułatwienie dla użytkownika. Szczególnie interesuje mnie wersja kozieradka & rozmaryn, także w kontekście stosowania na skalp.

Sekwencyjna maska mineralna Jantar


Pomimo nie najlepszego wrażenia, jakie zrobiły na mnie odżywki w piance Jantar, nie mogłam przejść obojętnie obok ich maski sekwencyjnej. Niezwykle bogaty skład, w którym znajdziemy oczywiście ekstrakt z bursztynu, szereg minerałów (cynk, magnez, wapń), ceramidy, lipidy mleczne, oleje naturalne i ekstrakty. Zawiera również filmformery (w tym silikony), ale w dalszej części składu. Pod jego koniec pojawia się też betaina kokamidopropylowa (detergent stosowany chociażby w szamponach), dlatego też nie zalecałabym trzymania jej "godzinami" na włosach - kilka minut powinno wystarczyć, by uzyskać pozytywny efekt bez nieoczekiwanych niespodzianek ;).

Odżywki Petal Fresh


Niezwykle popularne odżywki w społeczności Curly Girls (CG), szczególnie dzięki bogatym, naturalnym składom i brakowi filmformerów. Wielkie ilości ekstraktów roślinnych mogą się podobać, ale wymagają też rozwagi. Zioła stosowane zbyt często potrafią podsuszyć włosy na długości ;). Najbardziej kusi mnie chyba wersja aloes & cytrusy, ale możliwe, że przy półce spodoba mi się co innego :D. Jeśli ją zakupię to może przetestuję ją też na skórze głowy.

Moja lista prawdopodobnie byłaby jeszcze dłuższa, gdyby nie... brak składów na stronie internetowej przy niektórych produktach -.-. Ale może to i dobrze :D.

Macie jakieś włosowe plany związane z akcją w Rossmannie? Chętnie zbiorę więcej inspiracji ;).

P.S. Zestawy kosmetyków Isana mam dla Was do wygrania na FB i IG, zapraszam ;).