Isana, Krem-koncentrat do rąk z witaminą E i gliceryną - hit... nie spełniający obietnicy producenta ;)



Przyznaję, że kwestie kremowania dłoni traktuję mocno po macoszemu. Szczerze nie cierpię uczucia tłustych rąk, dlatego główną metodą pielęgnacji moich łapek jest warstwa odżywczego mazidła nałożona na skórę pod bawełniane rękawiczki. Stałam się w tym względzie bardziej systematyczna po niemiłej historii z acetonem, jaka spotkała mnie w tym roku (KLIK!). Przy okazji rozdziewiczyłam do testów Koncentrat do rąk z witaminą E i gliceryną marki Isana, który otrzymałam w jednej z rossmannowych paczek. Ciekawi jak się sprawdził? ;)


Koncentrat dostajemy w malutkiej, pękatej tubie. Moje oko cieszy kolorystyka tuby - błękity i wszelkie inne niebieskości zawsze są u mnie na dużym propsie ;). Całość wygląda estetycznie i jest całkiem odporna na uszkodzenia. Niewielki otwór pozwala na dokładne dozowanie, a samo zamknięcie nie odrywa się bez powodu ;).

75ml koncentratu kosztuje 7,49zł (bez promocji, dostępny w Rossmannie).

Skład:


Mieszanka gliceryny (humektant-nawilżacz) i kwasów oraz alkoholi tłuszczowych (emolienty) ma duży potencjał natłuszczająco-nawilżający i regeneracyjny. Koncentrat zawiera też sporą dawkę witaminy E. Dodatek surfaktantu (śladowy) służy lepszemu rozsmarowaniu kosmetyku. Całość zamykają konserwanty, kompozycja zapachowa i regulator pH. 

Tłusto i nawilżająco - czego więcej można oczekiwać od kremiszcza do rąk? ;) Skład podoba mi się także ze względu na jego prostotę. Ciężko byłoby sobie nim zrobić krzywdę nawet w przypadku skóry wrażliwej ;).

Ma konsystencję bardzo gęstego, białego kremu (przyrównałabym ją może nawet do maści) o mydlanym, nienachalnym zapachu.


Producent chwali się na opakowaniu szybkim wchłanianiem koncentratu... co jest niestety nieprawdą ;). Po aplikacji łapki się mocno lepią przez dłuższy czas, dlatego też polecałabym jego stosowanie pod bawełniane rękawiczki na noc (tak też stosowałam go sama). Szybkie kremowanie nim w ciągu dnia odpada ;).

Za nieprzesadzone natomiast uważam informacje o tym, że opakowanie wystarcza na około 300 aplikacji - już małe "ziarenko" koncentratu pozwala na dokładne pokrycie całych dłoni i paznokci.

Łapki rano po jego zastosowaniu są przyjemnie miękkie, odpowiednio nawilżone i natłuszczone. Nic się też nie klei ;). Najlepszą jego reklamą jest jednak obecny stan moich paznokci i skórek (jak było jeszcze niedawno możecie porównać TUTAJ):


Skórki wyglądają dużo lepiej, a i blask płytki powoli powraca ;). Końcówki paznokci jeszcze czasami się rozdwajają, ale zapewne potrwa to aż do całkowitego odrośnięcia płytki. Nie spodziewałam się jednak nawet takiego efektu ;).

Uważam, że warto wziąć go pod uwagę przy okazji kolejnej wizyty w Rossmannie. Sama z całą pewnością jeszcze do niego wrócę ;).

Czym kremujecie swoje dłonie?

P.S. Zapraszam Was serdecznie do wzięcia udziału w konkursie na fanpage bloga (KLIK!) ;).

Farmona Herbal Care: maseczki, płyn dwufazowy, olejek - analizy składów



Analizy składów stanowią szczególną serię na moim blogu. Bardzo lubię rozkładać wnętrze kosmetyków na czynniki pierwsze i porównywać je z obietnicami producenta i własnymi (czasami zbyt wygórowanymi ;)) oczekiwaniami. Tuż przed świętami trafiła w moje ręce paczka z kosmetykami z linii Herbal Care Farmony. 


Znalazłam w niej trzy maseczki, peeling, olejek arganowy i dwufazowy płyn do demakijażu oczu. Czas umieścić je pod lupą ;). Zaczniemy od absolutnie najciekawszego składowo kosmetyku z tego zestawu - olejku.

Farmona Herbal Care, Olejek arganowy do włosów, skóry i paznokci


Skład:


Gdy na półce widzę "olejek" jakiejkolwiek firmy kosmetycznej jestem prawie pewna, że produkt ten będzie mieszanką olei, a nie czystym mazidłem (sprawdzalność do tej pory: 99% ;)). Bardzo często w tego typu miksach olei składnik tytułowy (zwykle drogi) znajduje się gdzieś w szarym ogonie składu, a bazę dla kosmetyku stanowią oleje tańsze (co nie znaczy oczywiście, że gorsze): słonecznikowy czy sojowy. 

Tutaj spotkało mnie naprawdę miłe zaskoczenie - głównym składnikiem faktycznie jest olej arganowy ;). Skład uzupełniają inne oleje: migdałowy, słonecznikowy, awokado, z pestek winogron oraz sezamowy. Końcówkę składu uzupełniają: emolient syntetyczny, witamina E, beta-karoten (w roli barwnika), kompozycja zapachowa oraz trzy konserwanty.

Z całą pewnością niedługo go wypróbuję ;). Moje włosy uwielbiają olej arganowy (takie burżuje xD) i bardzo mnie ciekawi, jak sprawdzi się on w mieszance z innymi olejami. Oczywiście - taki miks można by było stworzyć bez konserwantów, ale jego trwałość byłaby mocno zmniejszona. Idealne wręcz rozwiązanie dla osób, które mają problem z wykończeniem oleju do olejowania włosów przed terminem ważności ;).

Farmona Herbal Care Kwiat Migdałowca, Dwufazowy płyn do demakijażu oczu


Skład:


Mały dopisek "pozaskładowy" - bardzo podoba mi się buteleczka. Etykiety i kolorystyka - mistrzostwo świata w moim guście ;).

Każda dwufazówka składa się z dwóch nie mieszających się w sobie cieczy: polarnej (roztwór wodny) i niepolarnej (olej naturalny wraz z mieszanką silikonów i innych emolientów syntetycznych). W tym przypadku w fazie wodnej znajdziemy glicerynę, ekstrakt z kwiatu migdałowca, niacynamid (witamina B3), inulinę i glikol propylenowy. Fazę olejową stanowi natomiast zestaw silikonów przełamany olejem rycynowym i niewielkim dodatkiem oleju słonecznikowego. Do tego momentu wszystko wygląda dobrze - oleje i silikony sprawdzają się przy usuwaniu makijażu (szczególnie wodoodpornego), a stosowanie tego kosmetyku jedynie w okolicach oczu sprawia, że ryzyko działania komedogennego jest niewielkie. 

Szkoda tylko, że w składzie znalazły się też składniki nieprzyjazne dla oczu: sól kuchenna (całkiem wysoko w składzie) oraz nieszczególnie przyjazne dla tak wrażliwych okolic konserwanty. Zalecam dużą ostrożność przy używaniu. Sama może zrobię próbę uczuleniową i wypróbuję.

Farmona Herbal Care Kwiat Migdałowca, Drobnoziarnisty peeling do twarzy i ust


Skład:


W tym kosmetyku za działanie złuszczające odpowiedzialna jest mączka ryżowa. Produkt oceniam jako mocno tłusty - bazą tego kosmetyku są praktycznie same emolienty: oleje - masło shea i olej migdałowy. Znajdziemy w nim niewielkie dodatki nawilżaczy - humektantów (gliceryny i pantenolu). Jak dla mnie jest do produkt tylko do stosowania na usta, bo efekt złuszczania na twarzy może być żaden przy tak tłustej formule. Trzeba również przyznać, że zawiera niepokojąco bogaty zestaw konserwantów.

Biorąc pod uwagę preferencje mojej skóry produkt jest totalnie nie dla mnie: połączenie parafiny i trójglicerydami zapewnia mi radosny wysyp niedoskonałości. Obawiam się też, że zamiast pozostawiać skórę oczyszczoną - pobłogosławi ją tłustą warstewką. Jestem na nie.

Farmona Herbal Care Olejek Arganowy, Odżywcza maseczka do twarzy


Skład:


Kolejny mocno emolientowy produkt w tym wpisie. Bazą dla niego są oleje: masło shea, arganowy i słonecznikowy oraz emolienty syntetyczne (w tym parafina i trójglicerydy, ale w ilości naprawdę niewielkiej) doprawione gliceryną, proteinami pszenicznymi i kolagenem. Całość zamyka znów bogaty zestaw konserwantów.

Składniki, które działają na moją skórę komedogennie znajdują się pod koniec składu, dlatego też nie wykluczam przetestowania tej maseczki. Obiektywnie uważam, że skład jest niezły i niejedna wymagająca natłuszczenia i odżywienia skóra byłaby z niego zadowolona. Ciekawe jak zareaguje moja ;).

Farmona Herbal Care Aloes, Nawilżająca maseczka do twarzy

Skład:


Ponownie mamy do czynienia z mocno emolientowym produktem, aczkolwiek w tej wersji nawilżaczy jest nieco więcej niż w saszetce Olejek arganowy. Na czoło wysuwają się oleje: masło shea, migdałowy i słonecznikowy doprawione sowicie innymi emolientami syntetycznymi (w tym - niewielkimi ilościami parafiny i trójglicerydów) oraz nawilżaczami-humektantami: gliceryną, sokiem z aloesu i pantenolem. Zawiera również ekstrakt z lilii wodnej, witaminę E oraz alantoinę. Całość zamyka spory zestaw konserwantów i kompozycja zapachowa.

Ta maseczka jest bardzo podobna składowo do swojej poprzedniczki. Zmiany są niewielkie, jednak ten egzemplarz wygląda na nieco lżejszy. Postaram się je porównać ;). Niemniej jest to raczej produkt natłuszczający, a nie nawilżający...

Farmona Herbal Care Dzika Róża, Odmładzająca maseczka do twarzy


Skład:


Pozostajemy w emolientowym temacie, jednak tutaj znajdziemy jedynie emolienty syntetyczne doprawione gliceryną, glikolami butylenowym i propylenowym, peptydami i kwasem hialuronowym oraz ekstraktem z dzikiej róży. Wart odnotowania jest brak parafiny i trójglicerydów, chociaż cały produkt bogactwem składu raczej nie powala. Skład po raz kolejny zamyka spory zestaw konserwantów i kompozycja zapachowa.

Od tej maseczki chyba zacznę swoje testy, ponieważ nie zawiera ona substancji, z którymi moja skóra ma na pieńku. Czy mnie zachwyci działaniem - zobaczymy ;).

6 produktów, z których olejek z całą pewnością jest godny zainteresowania wespół z różaną maseczką. Płyn do demakijażu oczu ma skład mocno dyskusyjny (ta sól...), a pozostałe maseczki mogą się u wielu osób sprawdzić, ale... niekoniecznie u mnie ;). Wielkiego zachwytu może nie ma, składowo oceniam ten zestaw średnio. Działanie dopiero sprawdzę w praktyce ;).

Chętnie poznam Wasze ostatnie kosmetyczne odkrycia. Może jakieś nowości? ;)

Na pierwsze siwulce - Cassia ;)



Mój naturalny kolor włosów nie przestaje mnie zaskakiwać ;). Mimo tego, że oglądam swoje włosy w lustrze codziennie umknął mi pewien ważny fakt - siwieję coraz mocniej. Widać sztuczne światło w mojej łazience w połączeniu z kolorem moich włosów pozwoliło mi dość długo żyć w nieświadomości ;). Dopiero wcieranie wcierki przy lustrze w domu rodzinnym mnie oświeciło. Płakać nie będę z tego powodu - i tak matka natura długo odwlekała ten moment (kobiety w mojej rodzinie w większości już w okolicach dwudziestki były mocno przyprószone siwizną). Farbowania chemicznego nieco się obawiam z kilku powodów:
  • Sama się go nie podejmę, bo bardzo chciałabym, by dobrana farba bądź ich mieszanka dała efekt jak najbardziej zbliżony kolorystycznie do naturalnego odcienia.
  • Obawiam się nieco także o stan moich kudeł - może i są niskoporowate oraz dość odporne, ale z farbowaniem nie miały do czynienia w czasach świadomej pielęgnacji. Nie wiadomo jak by się to skończyło :P.
Szybko pomyślałam więc o hennie Cassia, która niejeden już raz gościła na moich włosach. Pisałam o niej sporo:


Tutaj natomiast znajdziecie dwie "pigułki" na temat tego zielska:


Tym razem rozrobiłam neutralną hennę z odrobiną wrzątku do konsystencji gęstej śmietany i od razu dodałam dwie łyżki maski Kallos Caviar (recenzja - KLIK!), łyżkę płynnego miodu i sok z połowy cytryny. Nie zostawiłam mieszanki nawet na chwilę "do rozwinięcia/zaparzenia" - akcję przeprowadziłam spontanicznie ;). Mieszankę nałożyłam obficie na suche włosy, owinęłam folią, zabezpieczyłam ręcznikiem i nosiłam około półtora godziny. Później dwukrotnie umyłam włosy szamponem, nałożyłam odrobinę odżywki do spłukiwania, spłukałam całość i wystylizowałam fryzurę jak zwykle.

Liczyłam na ukrycie moich siwulców - nie zawiodłam się ;). Poniżej znajdziecie dwa zdjęcia - pierwsze wykonane w mocniejszym świetle, drugie - przy pochmurnej pogodzie.



Fryzura nabrała pięknego, miodowego poblasku. Na razie, po dwóch myciach, nadal nie widać białych włosków. Znaczy wiecie - wiem, gdzie są, przyglądając się dokładnie nadal mogę pokazać, które włosy nie mają koloru, ale dla kogokolwiek innego są nie do znalezienia. Balejaż gratis xD. Nie mówiąc już o tym, że zapewne większość z Was wie, jak bardzo lubię efekt pogrubienia włosów po Cassi i brak jakichkolwiek efektów ubocznych (na moich włosach oczywiście - należy pamiętać, że Cassia, jak prawie każde zioło, może włosy przesuszyć, stosowana w nadmiarze bądź nieodpowiednio).

Z całą pewnością poprawię regularność stosowania Cassi na moich włosach i póki będzie się dało z jej pomocą będę przeciągać w czasie konieczność farbowania chemicznego. Myślę, że niektóre blondynki i szatynki także mogą wypróbować to zioło w kontekście zastępczego farbowania. Zaznaczam także, że nie mam nic przeciwko chemicznemu farbowaniu - obawiam się jednak, jak moje wychuchane kudły na nie zareagują. Nie chcę wysłać lat pielęgnacji na zieloną trawkę jednym nieprzemyślanym ruchem ;).

Czy dotyczy Was już problem siwych włosów? Podzielcie się doświadczeniami ;).

P.S. Korzystając z okazji życzę Wam wszystkim zdrowych, spokojnych i radosnych Świąt Wielkanocnych ;).

Bania Agafii, Niebieska oczyszczająca maseczka do twarzy na bławatkowej wodzie - hit dla tłustej, zanieczyszczonej cery ;)



Od dawna twierdzę, że przydział sebum na całe ciało wydziela mi się na twarzy ;). Moja cera jest gruba, tłusta i łatwa do zanieczyszczenia. Przez lata świadomej pielęgnacji nauczyłam się z nią obchodzić tak, by jak najbardziej ograniczyć "dobrodziejstwo inwentarzu" związane z nadprodukcją sebum, jednak ciągle bardzo chętnie testuję różnego rodzaju produkty oczyszczające. W taki sposób wpadła w moje ręce Niebieska, oczyszczająca maseczka na bławatkowej wodzie z serii Bania Agafii. Nie jestem totalną fanką produktów rosyjskich (chociaż po przeniesieniu przez większość firm produkcji w granice Unii Europejskiej powinnam chyba pisać "rosyjskich" ;)), jednak kilka perełek znalazłam w przeszłości wśród nich:

Planeta Organica, Ocean Clay Face Mask (Głęboko oczyszczająca maseczka do twarzy) - KLIK!

Balsam otrzymujemy w sporej, poręcznej, zakręcanej saszetce. Rozwiązanie jest prawie idealne - takie opakowanie zmniejsza koszty, jednak mogłoby mieć nieco mniejszy otwór ;). Wykańczając opakowanie możemy je bez problemu przeciąć i wydobyć produkt prawie do ostatniej kropli. Wizualnie także do mnie trafia - kojarzy się tradycyjnie i naturalnie ;).

100ml maseczki kosztuje od 5 do 7zł, w zależności od miejsca. Trzeba przyznać, że cena jest kosmicznie niska ;).

Skład prezentuje się następująco:


Bazą dla tej maseczki jest glinka kaolinowa wzbogacona gliceryną (humektant-nawilżacz), hydrolatami z bławatka i ślazu, alkoholem tłuszczowym (emolient), tlenkiem cynku, glinką bentonitową, oliwą z oliwek i mąką owsianą. Całość zamyka siarczanowa substancja powierzchniowo czynna (w niewielkiej ilości - dodana zapewne w celu ułatwienia zmywania), konserwant i kompozycja zapachowa.

Trzeba przyznać, że skład nie jest przekombinowany i niejasny (najprawdopodobniej jest nawet podany zgodnie z regułami INCI). Spora ilość glinek zadziała oczyszczająco, a pozostałe dodatki spowolnią wysychanie maseczki na twarzy oraz dodatkowo delikatnie nawilża skórę. Składowi daję zasłużoną "okejkę" ;).

Maseczka ma konsystencję gęstą (coś pomiędzy gęstą śmietaną a pastą) i jasny, szaroniebieski kolor (po zaschnięciu na twarzy jest całkiem biała). Pachnie świeżo, kwiatowo - nie wiem jednak czy jest to zapach bławatka, nie mam pod ręką żadnego dla porównania ;).


Obecnie posiadam już trzecią saszetkę tej maseczki. Gdy mam sezon na korzystanie tylko z niej nakładam ją mniej więc 1-2 razy w tygodniu skórę oczyszczoną peelingiem enzymatycznym (obecnie Purederm - recenzja KLIK!), szczoteczką Rival de Loop (recenzja - KLIK!) lub peelingiem sodowym (KLIK!). Trzymałam ją na twarzy od 10 do 20 minut zraszając ją jednocześnie wodą (kto doprowadził kiedykolwiek do zaschnięcia glinki na twarzy wie, jaką "przyjemnością" jest potem zmywanie ;)). Nakładałam ją cienką warstwą - co zresztą widać na załączonym obrazku ("olejowanie style" :D).


Efekty? Przezacne! Skóra przez około 3 dni po aplikacji przetłuszcza się mniej, pory są zmniejszone i wyraźnie oczyszczone. Ba, wiele zaskórników z okolic brody i czoła dzięki niej przeszło w niebyt, a i te na nosie (a z nimi na pewno będę się męczyć całe życie xD) są prawie niewidoczne. Jednocześnie mojej cery nie przesusza - zdaję sobie jednak sprawę, że te wrażliwsze i bardziej suche niż moja mogą zareagować na nią lokalną Saharą czy podrażnieniem.

Ciekawostki - w momencie gdy zaschnie gdzieś przypadkowo doskonale widać (w postaci ciemniejszych kropek) jak skutecznie usuwa zanieczyszczenia ;). Całkiem nieźle działa także na zmiany zapalne - ładnie je łagodzi i przyspiesza gojenie.

Polecam każdemu, kto szuka oczyszczającej maseczki do twarzy. Cena, skuteczność i efekty - wszystko na plus ;).

Chętnie poznam Wasze maseczkowe i inne oczyszczające typy kosmetyczne ;)

Kosmetyki do makijażu - wielkie, wiosenne przeceny kolorówkowe! SuperPharm, Drogerie Natura i Rossmann



Dziś mam dla Was post informacyjny, chociaż sądzę, że większość z Was już słyszała o akcjach, jakie nas czekają w najbliższym czasie. Uważajcie na portfele - mogą nie być zbytnio zadowolone ;). 

Wiosna w większych sieciach drogeryjnych zwykle wiąże się z dużymi przecenami na kosmetyki kolorowe (i przy okazji na środki czystości - taki tam dopisek od autorki xD) występującymi synchronicznie po sobie w kolejnych tygodniach. Promocja -40% na kosmetyki kolorowe zakończyła się już w Hebe, ale nie ma się co smucić - właśnie takowa ruszyła w SuperPharm, na całą makijażową ofertę.


Szkoda tylko, że z promocji mogą skorzystać jedynie posiadacze karty LifeStyle -.-. Promocja nie obejmuje dermokosmetyków do makijażu i zestawów, a limit zakupowy na osobę to 6 produktów (oczywiście, nikt nie zabrania wybrania się do kolejki kilkukrotnie w razie potrzeb... :P).

Drogeria Natura ograniczyła się (przynajmniej na razie) do pojedynczych obniżek na konkretny asortyment danych marek.


Myślę jednak, że akcją, na którą czeka znakomita większość jest przecena na kolorówkę w Rossmannie ;). W sieci można znaleźć dwie różne wersje tej akcji:

Wersja I: Akcja została podzielona na 3 tygodnie:
  • 20 - 25.04.2017 - produkty do makijażu twarzy (pudry, korektory, róże, bronzery)
  • 26.04.2017 - 3.05.2017 - produkty do makijażu oczy (tusze, cienie, eyelinery, kredki)
  • 4 - 10.05.2017 - produkty do makijażu ust i paznokci (szminki, błyszczyki, kredki, lakiery, odżywki).
Wersja II: Promocja ma trwać 20-28 kwietnia i będzie istniała możliwość zwiększenia rabatu do 55% dzięki odpowiedniej aplikacji mobilnej ;)

Która z wersji jest obowiązującą? Przekonamy się niedługo ;)
Mnie standardowo interesują przeznaczone do paznokci (głównie odżywki), ale być może przejdę się do Rossmanna także w poszukiwaniu jakiegoś szczelnie zapakowanego korektora pod oczy. Zobaczymy ;).

Sieci drogeryjne wprowadzają takie akcje średnio dwa razy w roku - czaicie się na większe zakupy czy też może macie ich przesyt?

Nowa seria L'Biotica BIOVAX Opuntia Oil & Mango - analizy składów



Nowości, także kosmetyczne, mają to do siebie, że wzbudzają ciekawość wśród konsumentów. Sprawdzi się, nie sprawdzi, będzie hitem czy kitem? Dużą wskazówką dotyczącą potencjalnego działania kosmetyku jest jego skład. Dlatego też dziś postanowiłam rozłożyć dla Was na czynniki pierwsze nową linię L'Biotica - Opuntia Oil & Mango (Opuncja i Mango). Składa się ona z szamponu, maski, balsamu i ekspresowej odżywki. Zarówno składy, jak i zdjęcia produktów pochodzą z portalu Wizaż.pl (KWC), jednak są one już dostępne chociażby w Hebe. Co zapewne dla wielu z Was będzie zabawne - z marką L'Biotica BIOVAX zaznajomiłam się dość niedawno, przy okazji testów osławionych Oleokremów:


Zacznijmy od szamponu z linii Opuncja i Mango.

L'Biotica BIOVAX, Opuntia Oil & Mango, Szampon intensywnie regenerujący

Skład:

Aqua, Sodium C14-C16 Olefin Sulfonate, Cocamidopropyl Betaine, Coco Glucoside, Glycerin, Sodium Cocoamphoacetate, Glycol Distearate, Opuntia Ficus-Indica Seed Oil, Mangifera Indica Seed Butter, Panthenol, Palmitoyl Myristyl Serinate, Tocopherol, Hydroxypropyl Guar Hydroxypropyltrimonium Chloride, PEG-7 Glyceryl Cocoate, Cetrimonium Chloride, Di-PPG-2 Myreth-10 Adipate, Laureth-4, PEG-8/SMDI Copolymer, Sodium Polyacrylate, Dicaprylyl Ether, Lauryl Alcohol, Parfum, Lactic Acid, Citric Acid, Sodium Chloride, 2-Bromo-2-Nitropropane-1,3-Diol, Tetrasodium EDTA, Phenoxyethanol, Methylchloroisothiazolinone, CI 19140, CI16255  

Skład tego szamponu bazuje na łagodniejszych od SLES i SLS detergentach, co z całą pewnością można zaliczyć do jego plusów ;). Wysoko w składzie znajdziemy także glicerynę, olej z opuncji figowej, masło mango, pantenol i witaminę E. W składzie znajduje się także kilka filmformerów (kopolimery i pochodna gumy guar). Zawiera również kompozycję zapachową, regulatory kwasowości, odrobinę soli kuchennej i zestaw konserwantów. Litanię składników zamykają dwa barwniki.

Delikatne detergenty połączone z obecnością sporych dodatków humektantów (nawilżaczy, np. gliceryny i pantenolu), olejów (masło mango i olej z opuncji figowej) oraz filmformerów sugerują, że nie będzie to dobry wybór dla włosów trudnych do domycia. Może się natomiast świetnie sprawdzić w przypadku włosów, którym przydałoby się dociążenie. Zastosowany zestaw konserwantów połączony z barwnikami powinien wywołać ostrożność u posiadaczy wrażliwej skóry głowy.


L'Biotica BIOVAX, Opuntia Oil & Mango, Maska intensywnie regenerująca


Skład:

Aqua, Cetearyl Alcohol, Glycerin, Cetyl Esters, Quaternium-87, Opuntia Ficus-Indica Seed Oil, Mangifera Indica Seed Butter, Betaine, Palmitoyl Myristyl Serinate, Behentrimonium Chloride, Isopropyl Alcohol, Bis-(Isostearoyl/oleoyl Isopropyl) Dimonium Methosulfate, PEG-8/SMDI Copolymer, Sodium Polyacrylate, Phenoxyethanol, Parfum, Citric Acid, CI 15985, CI 16255  

Początek składu zapewne wywołał uśmiech zadowolenia u osób lubiących emolientowe produkty ;). Emolienty syntetyczne przełamane gliceryną (humektant-nawilżacz) z dodatkami filmformerów, masła mango, oleju z opuncji figowej i betainy wyglądają naprawdę przezacnie! Niestety, dużo gorzej prezentuje się dodatek IPA (Isopropyl Alcohol - alkoholu izopropylowego) - często meldujecie mi w swoich wiadomościach, że właśnie tego składnika Wasze włosy bardzo nie lubią. U siebie takowej nadwrażliwości nie zauważyłam, jednak warto być czujnym ;). To IPA stanowi pewnego rodzaju łyżkę dziegciu w beczce miodu.

Całości dopełniają konserwant, kompozycja zapachowa, kwas cytrynowy w roli regulatora pH i dwa barwniki. Przyznaję, że nie pokusiłabym się o nakładanie jej na skórę głowy.

L'Biotica BIOVAX, Opuntia Oil & Mango, Balsam odbudowujący

Skład:

Aqua, Glycerin, Dimethicone, Hydroxyethyl Acrylate / Sodium Acryloyldimethyl Taurate Copolymer, Phenyl Trimethicone, Oleyl Alcohol, Opuntia Ficus-Indica Seed Oil, Mangifera Indica Seed Butter, Palmitoyl Myristyl Serinate, D-Panthenol, Tocopheryl Acetate, Polysorbate 60, Sorbitan Isostearate, Trimethylsiloxysilicate, Dimethiconol, Tricedeth-6\PPG-3 Benzyl Ether Myristate, C13-15 Alkane, Peg-8\n\rpeg-8/smdi Copolymer, Sodium Polyacrylate, Amodimethicone, Cetrimonium Chloride, Trideceth-12, Sodium Benzoate, Phenoxyethanol, Ethylhexylglycerin, Parfum, CI 77163 (Bismuth Oxychloride), Ethylhexyl Hydroxystearate, Citric Acid, CI 15985, CI 16255  

Ten balsam kojarzy mi się składowo z moimi ukochanymi OleoKremami. Zawiera on wprawdzie więcej gliceryny (nawilżacz), jednak dalszy, dość mocno emolientowo-filmformerowy skład przywodzi na myśl jego braci z innej linii ;). Nie zabrakło w nim także dobroci: oleju z opuncji figowej, masła mango, pantenolu czy witaminy E. Skład zamyka zestaw konserwantów, kompozycja zapachowa, regulatory kwasowości i barwniki.

Przyznaję, że ten balsam kusi mnie najmocniej z całej serii ze względu na moje miłe wspomnienia z OleoKremami i podobieństwa składowe. Wpisuję go na chciejlistę.

L'Biotica BIOVAX, Opuntia Oil & Mango, Odżywka ekspresowa 7 w 1

Skład:
Aqua, Cetyl Alcohol, Cetearyl Alcohol, Cetyl Esters, Distearoyldimonium Chloride, Glycerin, Ceteareth-20, Opuntia Ficus-Indica Seed Oil, Mangifera Indica Seed Butter, Palmitoyl Myristyl Serinate, D-Panthenol, Sorbitol, Stearamidopropyl Dimethylamine, Quanterium-80, Parfum, Methylchloroisothiazolinone, PEG-8,PEG-8/SMDI Copolymer, Sodium Polyacrylate, Phenoxyethanol, Citric Acid, CI 15985, CI16255
  
Odżywka ta jest nieco podobna składowo do maski z tej samej serii. Emolientowo-kondycjonująca baza została tutaj wzbogacona tytułowym olejem z opuncji oraz masłem mango. Gliceryna, pantenol i sorbitol (nawilżacze) także występują tutaj w niemałych ilościach. Pod koniec składu znajdziemy także dodatki filmformerów, kompozycji zapachowej, regulatorów pH oraz barwników.

Ten produkt też znajduje się w kręgu mojego zainteresowania, jednak o oczko niżej od balsamu ;).

I jak - coś Was pokusiło z nowości BIOVAXa? ;)
 

Pantene Pro-V Moisture Renewal, Szampon do włosów Odnowa Nawilżenia - magia SLS nie zadziałała



Jeśli jakiś kosmetyk kusi Was mocno to zapewne (tak jak ja) dążycie do jak najszybszego przetestowania go. W czasie Rossmannowych promocji na Dzień Kobiet przygarnęłam więc kilka szamponowo-żelowych cudów:


P.S. Gdyby ktoś pytał, to jak dla mnie żel pod prysznic Isana Plumeria pachnie jak ruski szampan xD. 

Wśród moich łupów znalazł się szampon marki Pantene Pro-V Moisture Renewal - Odnowa Nawilżenia. Dlaczego zdecydowałam się na produkt Pantene? Marka ta nie ma zbyt dobrej prasy wśród włosomaniaczek, jednak mnie kusiła od dawna SLSem w składach szamponów. Składnik ten jest obecnie bardzo rzadko spotykany w myjadłach (większość bazuje na SLESie), więc wiązałam z jego mocą myjącą bardzo duże nadzieje. Zresztą, pewnie wszyscy znacie moją miłość do mocnych detergentów w myciu włosów - oto i kilka przykładów:


Zajmijmy się jednak głównym bohaterem dzisiejszego posta:


Standardowa dla marki, solidna, plastikowa butla to całkiem dobre rozwiązanie dla szamponu. Można ją postawić do góry dnem, co dodatkowo ułatwia zużycie produktu do ostatniej kropli. Etykiety są odporne na wilgoć, dość proste - nieszczególnie przyciągają uwagę na sklepowej półce.

400ml tego szamponu kosztuje od 10 do 15zł w zależności od miejsca i promocji.

Skład prezentuje się następująco:


Baza składająca się z SLS, SLES i betainy kokamidopropylowej dawała nadzieję na naprawdę mocne mycie "do gołego włosa" - nawet pomimo obecności filmformerów w składzie, które znajdziemy dopiero w okolicach kompozycji zapachowej (przez co obstawiałam, że nie będą mieć najmniejszego wpływu na moc myjącą produktu). Całość dopełniają regulatory kwasowości, konserwanty, sól kuchenna (niewielka ilość) oraz pantenol.

W zasadzie nic bardzo ciekawego w tym szamponie nie ma - co nieszczególnie mi przeszkadza, bo tego typu produkt u mnie ma po prostu dobrze myć. 

Szampon ma dość gęstą konsystencję i mlecznobiały kolor. Zapach - charakterystyczny dla Pantene, niepodobny do niczego ;).

Rozdziewiczyłam go niedługo po zakupie (chyba nawet tego samego dnia) - tak bardzo byłam ciekawa tego SLSu ;). Pieni się szatańsko - chyba żaden z jego poprzedników w mojej łazience nie dawał aż takich ilości piany. Z tego względu zużywam go naprawdę malutko.

Włosy myłam nim zawsze dwukrotnie. Wniosków mam kilka:
  • Totalnie nie nadaje się do mycia moich włosów z olejów lub innych miksów odżywczych. Włosy po takim myciu reprezentowały sobą "smalec of nature".
  • Po myciu włosów niepotraktowanych żadnymi dobrociami i nałożeniu produktu do spłukiwania po myciu - znów "smalec of nature".
  • Przy stosowaniu solo (czyli w przypadkach, gdy myłam jedynie włosy szamponem i stylizowałam odrobiną żelu bez jakiegokolwiek odżywiania) sprawdza się super (włosy domyte, odbite od nasady, skręt świetny), ale... tylko przy pojedynczym zastosowaniu. Przy jego użyciu przy dwóch kolejnych włosowych ablucjach znów witałam się z radosnym 3xP (przyklap, przetłuszcz, przychlast).
  • W żaden sposób nie zaszkodził skórze mojej głowy - zaczerwienienia, swędzenia czy łuszczenia nie zanotowałam.
Moisture Renewal nie jest więc wersją dla włosów trudnych do domycia. Niemniej jednak będę go stosować w sytuacjach podbramkowych, gdy nie będzie czasu na długie, włosowe pieszczoty. Część pewnie skończy też jako żel pod prysznic :P. Chodzi jeszcze za mną spróbowanie wersji Aqua Light - ponoć z niej jest naprawdę ostry zdzierak. Macie może z nią jakieś doświadczenia i się nimi podzielicie?

Chętnie się dowiem jaki jest Wasz ulubiony szampon ;).