Maska Kallos Coconut - kolejne udane mazidło!

Moje włosy uwielbiają produkty marki Kallos. Te niezbyt treściwe i ciężkie kosmetyki idealnie wpasowują się w potrzeby moich (za bardzo) niskoporowatych włosów, które byle czym można obciążyć. Moja tendencja do nakładania sporych ilości masek też nie pomaga w walce z przyklapem, ale staram się nad sobą pracować ;).

ColorMangoBlueberryAlgaeMultivitamin (absolutny ulubieniec), CaviarKeratin czy Chocolatejuż zostały przeze mnie zrecenzowane w przeszłości. Temat kolejnej maski, tym razem w wersji Coconut, podrzuciłam Wam już w lutym wraz z analizą składu. Teraz czas na wnioski praktyczne :D.



Wielka, litrowa pucha nie jest szczególnie poręczna, ale można się zainteresować mniejszym opakowaniem ;). Bez problemu można wydobyć produkt do ostatniej kropli, ale wymaga to każdorazowego gmerania w słoju paluchami lub szpatułką. Trochę brakuje mi możliwości zamontowania pompki, którą udostępniają niektóre inne marki fryzjerskie. Jeśli słoik wypadnie z rąk na podłogę - może tego nie znieść, a w konsekwencji będzie sporo sprzątania. Same etykiety są całkiem ładne i odporne na wilgoć, ale odchodzą razem z cenówkami czy taśmą ;).

1000ml tej maski kosztuje od 9 do 13zł, w zależności od miejsca. Kallosy należą do jednych z najtańszych produktów do włosów ;).

Skład:

Aqua, Cetearyl Alcohol, Cetrimonium Chloride, Cocos Nucifera Oil, Aminopropyl Dimethicone, Isohexadecane, Parfum, Citric Acid, Propylene Glycol, Benzyl Alcohol, Methylchloroisothiazolinone, Methylisothiazolinone.

Omówiłam go dokładnie TUTAJ, więc jedynie zaznaczę, że skład ma typowo "Kallosowy", a w przypadku skóry wrażliwej warto zwrócić szczególną uwagę na zastosowane w nim konserwanty, które bywają posądzane o wywoływanie nadmiernego wypadania włosów. Na mnie tak nie działają, ale warto wiedzieć ;).

Maska ma średnio gęstą, kremową konsystencję i zapach budyniu kokosowego, który bardzo mi odpowiada, ale zdaję sobie sprawę, że dla innych może być mdły i nie do przeżycia ;). Po myciu jest niewyczuwalny na moich włosach.


Używam go przed i po myciu, na olej, pod olej, do miksów odżywczych i do glossa z Cassią  - w każdej z opcji działa równie dobrze, dając mi ładnie zdefiniowane, trwałe, błyszczące i pełne objętości loki bez śladu obciążenia. Zmywa się bardzo łatwo, co jest dla mnie na wagę złota przy walce z przyklapem. Nawet przy upałach mogłam bez problemu myć włosy co 2-3 dni bez oznak przetłuszczenia. 

Nie nakładam go na skórę głowy ani też nie myję włosów odżywką - nie wywołał żadnych nieprzyjemnych reakcji ze strony skalpu, ale też nie za bardzo miał on kontakt z tym produktem, więc zalecam monitorowanie reakcji u siebie ;). Zużyłam trochę ponad pół opakowania, więc wydajność, jak wszystkie Kallosy, ma zadowalającą ;). 

Jeśli chodzi o samo działanie, to stawiam go na równi z moim multiwitaminowym ulubieńcem, ale... zapach ma odrobinę gorszy ;). Niemniej jest to kolejna pucha Kallosa, która się u mnie świetnie sprawdza. Zdaję sobie sprawę, że nie są to produkty odpowiednie dla wszystkich - dla sporej części z Was są mało treściwe, ale mogą stanowić naprawdę niezłą bazę do włosowych eksperymentów. 

Jak wyglądały Wasze testy Kallosów? A może są one dopiero przed Wami? ;)

Gliss Kur Serum Deep Repair: maska, o której ciężko cokolwiek powiedzieć...

Ledwie w ostatnim wpisie śpiewałam peany pochwalne nad maską Garnier Hair Food z jagodami goji, a już dzisiaj wrzucam kolejną recenzję włosowej maski. Powód jest prozaiczny - właśnie dobiła dna, a nie chcę chomikować opakowania ;). Rzadko zdarza mi się jakikolwiek produkt kosmetyczny zużywać miesiącami, a tu proszę - opróżnienie tego słoiczka zajęło mi... rok. I wcale nie dlatego, że maska Gliss Kur Serum Deep Repair do włosów ekstremalnie nadwyrężonych i szorstkich jest jakaś super wydajna...

Gliss Kur Serum Deep Repair - maska

Maska zamknięta jest w zgrabnym słoiczku, z którego bez problemu można wydobyć mazidło aż do ostatniej kropli. Wygląd etykiet sugeruje profesjonalny kosmetyk fryzjerski - i taka jest też filozofia całej linii Gliss Kur. Czarne wieczko cudownie zbiera wszelkie paprochy, ale to kwestia jego koloru i ich widoczności :D. Nic się nie odkleja i nie rozpada w łapkach.

200ml tej maski kosztuje od 15 do nawet 25zł, w zależności od miejsca zakupu.

Skład:

Gliss Kur Serum Deep Repair - maska

Emolientowawa baza została sowicie uzupełniona seryną (aminokwas) oraz keratyną hydrolizowaną i jej modyfikowaną pochodną - jest to więc produkt mocno proteinowy. Zresztą, to właśnie na dużą ilość keratyny poleciałam jak Reksio na szynkę - moje włosy ją uwielbiają. Do tego znajdziemy pantenol (nawilżacz), silikon pod koniec składu i spory zestaw substancji konserwujących i zapachowych. Obecność izopropanolu i parabenu pewnie niejednego zainteresowanego odrzuci - mnie one nie przeszkadzają, ale wrażliwcom zalecam ostrożność, a wszystkim - omijanie skóry głowy przy aplikacji ;).

Keratyna zatopiona w emolientach - to zwykle zwiastuje naprawdę szałowy i pogodoodporny GHD na mojej głowie. Dodatek aminokwasu powinien tylko poprawić sytuację. Ale to tylko teoria - we włosomaniactwie jednak najważniejsza jest praktyka.

Ma gęstą, kremową konsystencję i perfumeryjny, niezbyt intensywny zapach, który jest dla mnie neutralny - ani mi się podoba, ani odrzuca. 

Oczekiwanego szałowego efektu nie zanotowałam w żadnej konfiguracji, pomimo naprawdę wielu prób. Dość łatwo można z nią przesadzić, co skutkuje srogim przychlastem. Włosy po niej są dość nijakie - nie podbija skrętu, nie dodaje blasku, miękkości czy gładkości. Kudły nie wyglądają też na odżywione - są raczej smętne. Biorąc pod uwagę, że moim włosom obecnie niewiele trzeba do naprawdę fajnego wyglądu to naprawdę spodziewałam się dużo więcej po składzie tej maski. 

Nie wywołała u mnie typowego BHD (poza jednorazowym epizodem z niedopłukaniem) ani nie zrobiła innej włosowej czy skórnej krzywdy, więc od pewnego momentu zużywałam ją pod olej w niewielkich ilościach (często w połączeniu z kremem kakaowym Isana). Z racji gęstości zajęło mi to sporo czasu, więc wydajność ma niezłą.

Naprawdę fajny skład, który powinien pasować moim włosom, nie zdziałał cudów, co mogło wynikać z proporcji poszczególnych składników. Czynnik personalny jest jednak niezwykle istotny w jakiejkolwiek pielęgnacji ;). Maskę Serum Deep Repair z czystym sumieniem mogę uznać za książkowy przykład włosowego średniaka.

Jak sprawdzają się u Was produkty Gliss Kur?

Garnier Fructis Goji Hair Food - maska do włosów: nieoczekiwany hit!

Moja odporność na wszelkiego rodzaju kosmetyczne hity jest... różna :D. Czasami aż się rwę do przetestowania mazidła, które poleca się na grupach, forach i blogach, a innym razem zachwyty spływają po mnie jak po kaczce. W zasadzie nie mam na to żadnego algorytmu, za to mogę powiedzieć, że temat masek Garnier Hair Food był właśnie taki... spływający. Nie pognałam w podskokach do sklepu - maska Garnier Fructis Hair Food z jagodami goi sama mnie znalazła ;).


W jaki sposób? Moja koleżanka - piękna, rudowłosa włosomaniaczka chciała ją wyrzucić do kosza, ponieważ wywołała u niej bardzo mocne podrażnienia skóry głowy. Sama mam "panzerskalp", więc z ochotą przytuliłam opakowanie. Już na przykładzie tej krótkiej historii warto mieć na uwadze domową próbę uczuleniową, szczególnie przy problemach alergicznych. 

Maseczka zapakowana jest w solidny, plastikowy słoiczek, który nie ma żadnych dziwnych "zakamarków" - bez problemu można zużyć maskę do ostatniej kropli. Na dodatek jest całkiem ładny, a etykieta (nawet po długim przebywaniu w łazience) nie odpada samoistnie ;). Owocowe grafiki - również na plus. Opakowanie, mimo wielkości, jest naprawdę poręczne i nie stwarza problemów przy użytkowaniu.

390ml tej maski kosztuje różnie: od 15zł na promocji po... 40zł :D.

Skład:


Zanim przejdę do omawiania zawartości tego cuda nie mogę przejść obojętnie nad jednym z najbardziej czytelnych sposobów przekazania INCI, który będzie przystępny nawet dla składowego i kosmetycznego laika. Wielki plus!

To mazidło to z całą pewnością produkt emolientowy z dodatkiem nawilżaczy. Do emolientów syntetycznych dodano oleje: sojowy, słonecznikowy i kokosowy oraz sporą ilość ekstraktu z owoców owoców goji. Zawiera sporą ilość regulatorów pH, konserwantów i substancji zapachowych - stąd pewnie negatywne objawy u mojej koleżanki. Znajdziemy w nim też karmel - w roli zagęstnika oraz substancji nawilżająco-zapachowej :D. Skład ma naprawdę mocno naturalny - nie jest to czcza przechwałka producenta ;).

Skład tego produktu również był dla mnie pozytywnym zaskoczeniem - Garnier naprawdę przyłożył się do Hair Food'ów ;). W końcu też doczekałam się kosmetyku, na którym producent deklaruje multifunkcjonalność: ta maska to odżywka, maska i produkt bez spłukiwania w jednym (wykorzystywałam ją tylko na dwa pierwsze sposoby).

Gęsta, kremowo-maślana konsystencja dodatkowo pobudza myśli o dogłębnym odżywieniu włosów, ale zapach... to absolutnie najsłabsza strona tego kosmetyku. Słodko-mdlący, ale na szczęście ma niewielką intensywność i nie wyczuwam go na włosach po myciu. Jest to jednak moje subiektywne odczucie - zauważyłam, że większość użytkowniczek tej wersji chwali zapach ;). 


Od jakiegoś czasu staram się panować nad ciągotami do nakładania sporych ilości masek na włosy w formie "do spłukiwania" (oczywiście w obawie przed przychlastem :D), dlatego po myciu używałam tej maski oszczędnie :D. Przed myciem natomiast stosowałam ją w miksach, solo, pod olej i jako dodatek do glossa z Cassią. Powiem tyle - stawiam ją na pierwszym miejscu swoich ulubieńców tuż obok Kallosa Multivitamin

Piękne, mięsiste, błyszczące loki mam po niej jak na zamówienie już po dosłownie minutowym trzymaniu po myciu :D. Nawet obietnica o blasku została spełniona na moich lokach, co ze względu na nieregularną strukturę takiego typu włosów nie jest proste. Spłukuje się szybko i bezproblemowo, a odżywienie i nawilżenie pozostawia na najwyższym poziomie ;).

Włosy w dotyku są gładkie, miękkie (ale nie rozmiękczone - nie cierpię efektu "kaczuszki") i reprezentują sobą nieustający GHD :D. Wersja z jagodami goji przekonała mnie w pełni do przetestowania innych Hair Food'ów - będę czekać na jakąś srogą promocję. 

Czy i u Was w łazience zagościły maski Garnier Hair Food? Pochwalcie się efektami ;).

Dr Sante, Seria Anti Hair Loss - analiza składów produktów przeciw wypadaniu włosów



Witam po sporej przerwie spowodowanej moim zamążpójściem ;). Na kilka słów na temat tych cudownych dni pewnie Wam jeszcze napiszę, ale dzisiaj wróćmy do kosmetyki ;). Już przed przerwą na Instagramie zapowiedziałam analizy składów serii Anti Hair Loss z linii Dr Sante, z którą się nie wyrobiłam :D. Dwa kosmetyki (maskę i spray) przytargałam już nawet do domu:


Przez chwilę myślałam, że jest ona następcą serii Intensive Hair Therapy również od Elfa Pharm, ale jednak nie - to nowe produkty ;).

Szampon stymulujący wzrost włosów


Skład: Aqua, Ammonium Lauryl Sulphate, Sodium Lauryl Glucose Carboxylate, Lauryl Glucoside, Cocamidopropyl Betaine, Coco-Glucoside, Glyceryl Oleate, Arginine, Acetyl Tyrosine, PEG-12 Dimethicone, Calcium Pantothenate, Zinc Gluconate, Niacinamide, Ornithine HCL, Polyquaternium-11, Citrulline, Hydrolyzed Soy Protein, Glucosamine HCL, Arctium Majus Root Extract, Panax Ginseng Root Extract, Biotin, Hydrolyzed Lupine Seed Extract, Lepidium Meyenii Root Extract, Dicaprylyl Ether, Lauryl Alcohol, Lauryl Lactate, Hydrogenated Palm Glycerides Citrate, Tocopherol, Parfum, Propanediol, Sodium Benzoate, Citric Acid, Sorbic Acid, Sodium Сhloride, Tetrasodium Glutamate Diacetate, Benzoic Acid, Phenoxyethanol, Disodium Succinate, Butylphenyl Methylpropional

Mocny detergent siarczanowy otwiera litanię składników w otoczeniu łagodniejszych, amfoterycznych i niejonowych braci. Bardzo wysoko w składzie znajdziemy aminokwasy (arginina, modyfikowana tyrozyna, ornityna, cytrulina) i proteiny sojowe, pantotenian wapnia, glukonian cynku, niacynamid, biotynę i glukozaminę. Dobroci uzupełniają ekstrakty z łopianu, żeń-szenia, łubinu i pieprzycy. Zawiera modyfikowany silikon dość wysoko w składzie, a jego koniec uzupełniają substancje zapachowe, regulujące pH i konserwujące, których jest naprawdę sporo.

Mocne detergenty mogą odstraszyć niejednego, ale nie można mu odmówić również bogatego w substancje odpowiedzialne za porost składu. Mimo tego, że sam szampon rzadko kiedy pomaga na wypadanie - ten naprawdę ma szanse dać efekt ;).

Maska stymulująca wzrost włosów
Skład: Aqua, Cetearyl Alcohol, Cocos Nucifera Oil, Behenamidopropyl Dimethylamine, Dipalmitoylethyl Hydroxyethylmonium Methosulfate, Ceteareth-20, Arginine, Acetyl Tyrosine, PEG-12 Dimethicone, Calcium Pantothenate, Zinc Gluconate, Niacinamide, Ornithine HCL, Polyquaternium-11, Citrulline, Hydrolyzed Soy Protein, Glucosamine HCL, Arctium Majus Root Extract, Panax Ginseng Root Extract, Biotin, Hydrolyzed Lupine Seed Extract, Lepidium Meyenii Root Extract, Plukenetia Volubilis Seed Oil, Parfum, Propanediol, Tetrasodium Glutamate Diacetate, Sodium Benzoate, Lactic Acid, Benzoic Acid, Phenoxyethanol, Disodium Succinate.

Emolientowa baza z dużym dodatkiem oleju kokosowego, wzbogacona podobnym zestawem aminokwasów, protein, witamin i ekstraktów roślinnych jak w szamponie uzupełniona o olej Sacha Inchi (skarb Inków ;)). Całkiem nieźle zbilansowany produkt emolientowo-proteinowy o sporym potencjale. Zamierzam zastosować ją na skórę głowy ;). Zawiera modyfikowany silikon.

Spray stymulujący wzrost włosów


Skład: Aqua, Hydrolyzed Lupine Seed Extract, Lepidium Meyenii Root Extract, Polysorbate 20, Cetrimonium Chloride, Arginine, Acetyl Tyrosine, PEG-12 Dimethicone, Calcium Pantothenate, Zinc Gluconate, Niacinamide, Ornithine HCL, Polyquaternium-11, Citrulline, Hydrolyzed Soy Protein, Glucosamine HCL, Arctium Majus Root Extract, Panax Ginseng Root Extract, Biotin, Parfum, Propanediol, Tetrasodium Glutamate Diacetate, Sodium Benzoate, Lactic Acid, Phenoxyethanol, Disodium Succinate, Benzoic Acid, Benzyl Alcohol, Benzyl Benzoate, Butylphenyl Methylpropional, Limonene, Linalool.

Śmiało można powiedzieć, że każdy z produktów Dr Sante Anti Loss ma praktycznie ten sam zestaw składników dobrze rokujących na porost ;). Tutaj na czoło wysuwa się ekstrakt z łubinu, a całość ma płynną konsystencję. Będę wcierać przed myciem namiętnie :D.

Balsam stymulujący wzrost włosów


Skład: Aqua, Cetearyl Alcohol, Dipalmitoylethyl Hydroxyethylmonium Methosulfate, Ceteareth-20, Cetrimonium Chloride, Isopropyl Palmitate, Arginine, Acetyl Tyrosine, PEG-12 Dimethicone, Calcium Pantothenate, Zinc Gluconate, Niacinamide, Ornithine HCL, Polyquaternium-11, Citrulline, Hydrolyzed Soy Protein, Glucosamine HCL, Arctium Majus Root Extract, Panax Ginseng Root Extract, Biotin, Hydrolyzed Lupine Seed Extract, Lepidium Meyenii Root Extract, Plukenetia Volubilis Seed Oil, Parfum, Propanediol, Tetrasodium Glutamate Diacetate, Sodium Benzoate, Citric Acid, Benzoic Acid, Phenoxyethanol, Disodium Succinate.

Z racji ilości zastosowanych kondycjonerów i emulgatorów balsam prawdopodobnie będzie miał rzadszą konsystencję od maski z tej samej serii, przez co może być łatwiejszy do wcierania w skórę głowy ;). Zestaw dobroci analogiczny jak u poprzedników zapowiada dobrze ;).

Olejek stymulujący wzrost włosów


Skład: Helianthus Annuus Seed Oil, Arctium Lappa Root Extract, Persea Gratissima Oil, Caprylic/Capric Triglyceride, Plukenetia Volubilis Seed Oil, Parfum, PEG-8, Tocopherol, Ascorbyl Palmitate, Ascorbic Acid, Citric Acid, Benzyl Alcohol, Benzyl Benzoate, Citronellol, Eugenol, Butylphenyl Methylpropional, Limonene, Linalool, Alpha-Isomethyl Ionone

Oleje: słonecznikowy, awokado i Sacha Inchi wraz z ekstraktem z łopianu oraz witaminami A, C i E i dodatkami zapachowo-konserwującymi może podobać się zarówno do wcierania w skórę głowy jak i do nakładania na długość włosów. Jeśli spray i maska sprawdzą się zadowalająco - sięgnę i po niego ;).

Zamierzam w najbliższym czasie wybrać się do fryzjera, więc obserwacja porostu po tych specyfikach będzie tym łatwiejsza ;).

Jaki środek szczególnie dobrze sprawdził się u Was na porost włosów?

Kosmetyczne nowości - luty 2019



Wyprawy do drogerii ostatnio średnio mi wychodzą. Nawet do pobliskiego Rossmanna jakoś mi nie po drodze xD. Jeden ze świetnych prezentów urodzinowych (bon :D) zmotywował mnie jednak do wizyty w krakowskiej drogerii Pigment. Przytargałam stamtąd, poza maską Kallos Coconut, sporo innych dobroci:

Babuszka Agafia, Szampon ziołowy gęsty do włosów cienkich i osłabionych


Skład:


Szampon ten bazuje na mieszance 17 wodnych ekstraktów z ziół syberyjskich (spodziewam się czegoś w rodzaju hydrolatu) i mocnym, siarczanowym detergencie (MLS) wzbogaconym łagodniejszymi surfaktantami. W drugiej połowie składu znajdziemy sól kuchenną (w roli zagęstnika i wypełniacza), miód, olej łopianowy i żywicę sosny długoigielnej. Całość domykają: guma guar (filmformer), pantenol (nawilżacz) oraz substancje regulujące pH i konserwujące.

Szampon może bez cudownego składu, ale w kategoriach mocnych myjadeł na pewno wart uwagi. Mam pewne wątpliwości co do domycia z powodu miodu, gumy guar i sosnowej żywicy, ale mam również nadzieję, że przyjemnie mnie zaskoczy ;). Jeszcze się do niego nie dobrałam, ale liczę na intensywny, ziołowy zapach.

Łaźnia Agafii, Dziegciowa maska oczyszczająca do twarzy


Skład:


Dużo dobra ;). Na początku składu znajdziemy masło shea, miód, ekstrakt z szałwii, dziegieć, glinkę kaolinową, sól Rapa i olej z ogórecznika lekarskiego. Całość domykają emulgatory oraz substancje konserwujące i zapachowe. Jeśli do tego ładnego składu dodamy naprawdę sporą objętość i niską cenę, to portfel sam rwie się do zakupów ;).

Aż dziw bierze, że nie zrecenzowałam jej wspólnie z niebieską maseczką oczyszczającą na bławatkowej wodzie oraz odmładzającą z glinką białą - jakoś mi umknęła ;). Oczyszczała moją skórę bardzo skutecznie w przeszłości - mam nadzieję, że po przerwie będzie działać równie dobrze ;).

Bielenda #InstaPerfect, Bibułki matujące


Zakup typowo ślubny z myślą o ewentualnym matowieniu makijażu po kilku godzinach. Nigdy nie używałam takich cudów, więc z chęcią przygarnę dobre rady - jak stosować, by było dobrze :D. Jeśli też macie do polecenia jakieś inne bibułki - również przytulę inne typy ;).

Joanna Color, Warm Blond Shades Koloryzująca odżywka


Skład:


Sporo emolientów i emulgatorów przełamanych filmformerem (silikon) ze sporym dodatkiem kwasu mlekowego (zapewne w celu domknięcia łusek) i barwników. To ostatnie nie wywołuje jednak mojego oburzenia, ponieważ z samej nazwy jest to produkt koloryzujący ;). Producent na opakowaniu sugeruje nawet zakładanie rękawiczek do aplikacji i zmywania, jednak u mnie łapek nie zabarwiło ani też nie zauważyłam żadnego uczulenia (hm... na razie? ;)). Kupiłam ją z myślą o szybkim, niedrogim i wygodnym zastępstwie dla Cassii (szczegóły: KLIK!, KLIK!, KLIK!, KLIK!, KLIK!, KLIK!). Zobaczymy, jak się sprawdzi ;).

Jakie nowości zagościły w Waszych kosmetyczkach? ;)

Maska Kallos Coconut - nowość z analizą składu ;)



Ubóstwiam bezgranicznie maski do włosów Kallos :D. Moje kudły za nimi przepadają, co zresztą widać po recenzjach wersji: Color, Mango, Blueberry, Algae, Multivitamin (absolutny ulubieniec), Caviar, Keratin czy Chocolate. Nową maskę Kallos, tym razem kokosową, zwietrzyłam już wcześniej w sieci. Skorzystałam z pierwszej nadarzającej się okazji i zakupiłam Kallosa Coconut :D.


Wielki, litrowy słój przez dłuższy czas zagości w mojej łazience ;). Pierwsze testy już za mną - oczywiście nie wytrzymałam i już wieczorem po zakupie się do niego dobrałam :P. Na razie mogę powiedzieć, że pachnie jak budyń waniliowy z delikatną nutą kokosa, a moje bardzo za długie już kudły wyglądają dzisiaj naprawdę dobrze :D.

Skład:

Aqua, Cetearyl Alcohol, Cetrimonium Chloride, Cocos Nucifera Oil, Aminopropyl Dimethicone, Isohexadecane, Parfum, Citric Acid, Propylene Glycol, Benzyl Alcohol, Methylchloroisothiazolinone, Methylisothiazolinone.

Zawartość typowa dla Kallosów: alkohol tłuszczowy (emolient) przełamany emulgatorem ze sporym dodatkiem (jak na Kallosy) oleju kokosowego. Zawiera mocno modyfikowany, łatwo zmywalny filmformer (silikon), kompozycję zapachową, regulator pH, glikol propylenowy (humektant-nawilżacz) oraz 3 konserwanty, które nie budzą moich zastrzeżeń. 

Są jednak przypadki mówiące, że przy stosowaniu na skórę głowy (np. jako odżywki myjącej) Methylchloroisothiazolinone i Methylisothiazolinone mogą powodować zwiększone wypadanie włosów. Jest to jednak kwestia indywidualna i np. u mnie nigdy te dwa konserwanty nie wywołały żadnych niepożądanych reakcji (a w zasadzie, z racji używania Kallosów praktycznie stale - mam z nimi ciągłą styczność). 

Używaliście Kallosów w Waszej włosowej pielęgnacji? Jak się sprawdziły?

2+2 gratis na pielęgnację włosów w Rossmannie: moje łupy ;)



No i stało się - poczyniłam zakupy w ramach promocji 2+2 gratis na produkty włosowe w Rossmannie ;). Możecie wziąć w niej udział do 19 marca (więcej informacji TUTAJ), a poniżej znajdziecie zestawienia interesujących produktów (wg mnie), które można na niej zakupić:



Wykorzystałam zarówno swoją kartę, jak i mojego M. Nie obyło się jednak bez komplikacji - po złożeniu zamówienia internetowego (na kartę M.) okazało się, że brakuje jednego produktu i musiałam powtórzyć operację, wybierając odbiór w innym Rossmannie ;). Przytargałam ze sobą 8 produktów, za które zapłaciłam dokładnie 45,66zł. Dumna z siebie nie jestem, ale chyba każdemu należą się małe przyjemności :D. Nawet, jeśli skutkują zawaleniem łazienki kosmetycznym dobrem xD.

Moje łupy prezentują się następująco - może kogoś zainspirują ;)


Jak widać byłam dość monotematyczna: na czoło wysunęły się produkty marek własnych Rossmanna: Alterry oraz Isany, a całość dopełniła trójeczka od Farmony z linii Radical.

Isana Professional, Intensywna kuracja do włosów suchych i zniszczonych Oil Care


Skład:


Następca Isanowskiej kuracji do włosów z olejkiem arganowym, którą niedawno recenzowałam TUTAJ. W porównaniu do pierwowzoru ma dodany alkohol benzylowy na przedostatnim miejscu w składzie. Już otrzymuję od Was informacje, że niczym nie różni się w działaniu od wersji w tubce. Po więcej informacji o składzie i efektach działania zapraszam do TEGO posta.

Isana Professional, Maska nawilżająca do włosów 13w1


Skład:


Ciekawy produkt o dość fajnie zbilansowanym składzie - przynajmniej na papierze ;). Emolienty syntetyczne (estry i alkohole tłuszczowe) uzupełnione olejem z pestek moreli oraz nawilżaczami (np. pantenolem, glikolem propylenowym i gliceryną), ekstraktem ze stokrotki i keratyną hydrolizowaną faktycznie tworzą kosmetyk wielozadaniowy. Uważam jednak, że z tym "13w1" to producenta nieco poniosło ;). Niemniej jednak z ciekawością przetestuję.

Isana Professional, Ekspresowa kuracja nawilżająca do włosów w sprayu


Skład:


Wprawdzie skład zaczyna się od silikonu, ale potem jest już tylko lepiej: oleje: arganowy, z pestek moreli i babassu wzbogacone pantenolem oraz proteinami pszenicy spowodowały, że trafiła do mojego koszyka. Zamierzam stosować przed myciem, ale pewnie zdecyduję się również na aplikację po myciu ;). Moje coraz dłuższe kudły mogą zacząć wymagać jakiegoś zabezpieczania po myciu xD.

Alterra, Szampon dodający objętości Bio Papaja i Bio Bambus


Skład:


Już raz go kupiłam stosunkowo niedawno, ale na jednym z wyjazdów zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach i nie użyłam go ani razu xD. Mam nadzieję, że SCS domyje moje włosy, a dobroci w składzie (głównie ekstrakty) oraz pochodna gumy guar nie obciążą mi w zastępstwie włosów ;). Odrobina etanolu pod koniec składu krzywdy mi nie zrobi ;).

Alterra, Maska do włosów suchych i zniszczonych


Skład:


Jak postanowiłam - tak zrobiłam ;). W najbliższym czasie odświeżę sobie działanie kultowej maski Alterry na moich włosach. Pomimo sporego dodatku etanolu na początku składu liczę, że zestaw naturalnych emolientów i humektantów dodany do niego sprawi, że jego wysuszający wpływ będzie totalnie nieodczuwalny ;).


Skład:


Odświeżenie wyglądu opakowań linii Radical przez Farmonę przekonało mnie do zakupu ich szamponu. Wprawdzie z jedną z wersji zakupionych w Biedronce wspomnienia mam dość dziwne (więcej TUTAJ), to skład tego egzemplarza nastawia mnie pozytywnie: mocne detergenty obiecują porządne mycie, a ekstrakt ze skrzypu polnego wzmocniony argininą może faktycznie zadziała wzmacniająco. Zobaczymy ;).

Radical, Mgiełka wzmacniająca do włosów osłabionych i wypadających


Skład:


Kupiłam głównie z myślą o wcieraniu w skórę głowy, ale warto zauważyć, że mgiełka ta nie zawiera etanolu, więc i na długość może się nadać ;). Myślę, że z tego powodu znajdzie się w kręgu zainteresowania wielu z Was ;). Zawiera ekstrakt ze skrzypu, keratynę, argininę, pantenol i inulinę - piękny zestaw dobroci ;). Radicala Med dobrze wspominam (więcej TUTAJ), więc może i ta mgiełka się nieźle sprawdzi.

Radical, Serum wzmacniająco-regenerujące do włosów osłabionych i wypadających


Skład:


Kolejne mazidło, którym zamierzam pieczołowicie traktować skórę mojej głowy. Zobaczymy, ile zapuszczania jeszcze zniosę xD. Olej rycynowy, skrzyp, pantenol, arginina, inulina - taki zestaw, zanurzony w emolientowej bazie, może zdziałać porostowe cuda. Nie ma również przeciwwskazań w stosowaniu na długość włosów ;).

Ode mnie to tyle (a raczej - aż tyle xD). Pochwalcie się swoimi zakupami i koniecznie dajcie znać, czy coś z moich wpadło Wam w oko ;).

P.S. Na fanpage nadal trwa konkurs, w którym możecie zgarnąć zestaw kosmetyków ;)

2+2 gratis na pielęgnację włosów w Rossmannie: odżywki i maski



Po przemaglowaniu tematu szamponów (TUTAJ) z okazji nadchodzącej promocji na kosmetyki włosowe w Rossmannie (więcej informacji TUTAJ) nadszedł czas na zestawienie chyba najciekawsze: maski i odżywki warte uwagi (wg mnie ;)). Dostaniecie je w miksie, bez podziału na te dwie kategorie - uważam, że podział na maski i odżywki tworzony jest dość sztucznie i czasami wręcz nie wiem na jakiej podstawie. Dlatego też staram się go nie utrwalać ;).


Nie ma co się rozgadywać ;). Z okazji promocji w Rossmannie warte zainteresowania są następujące maski i odżywki (wg mnie):

OleoKremy i maski Biovax




Analizy składów OleoKremów (TUTAJ) oraz ich recenzję porównawczą (TUTAJ) można najkrócej ująć tak - jeden wielki psalm pochwalny ;). OleoKremy są dla mnie jednym z najbardziej pozytywnych zaskoczeń w mojej dotychczasowej włosowej karierze. Przy tej okazji nie sposób zapomnieć o świetnych maskach L'Biotica - pewnie wpadną do niejednego koszyka (może i mojego :D).


Odżywki O'Herbal




Wersja miętowa zachwyciła zarówno moje włosy jak i skalp (recenzja TUTAJ), a kolejną mam już na podorędziu ;). Ładne składy, duże objętości - to jest to, co włosowe tygrysy mojego pokroju lubią najbardziej :D.

Odżywki Isana (w tubach i butelkach)



W większości - emolientowe, proste bazy z dodatkami bardzo odpowiadają moim włosom. Dodając do tego niską cenę (która w trakcie promocji będzie wręcz niezauważalna) otrzymujemy naprawdę interesujące połączenie ;). Odżywki Isana są dla mnie perełkami, czego nie mogę powiedzieć o szamponach - odkąd wywołały u mnie swędzenie skalpu nie mogę się do nich przemóc (pomimo zmian składu).

Duo-maska Jantar do włosów bardzo zniszczonych


Zobaczyłam skład i przepadłam z kretesem <3. Oleje, ceramidy i tłuszcze mleczne z rozsądną dawką filmformerów zapadły mi w pamięć - będę na nią polować.


Maski Mysterium


Niezwykle pozytywne, składowe zaskoczenie - emolientowe bazy wzbogacone sowitymi dawkami olei i ekstraktów (a także kofeiny, w zależności od wersji) mogą podejść niejednym włosom. Także tym bardzo wymagającym :D.

Maska do włosów Alterra z granatem

Włosomaniaczy klasyk nad klasykami ;). Ostatnio używałam jej w początkach mojej pielęgnacji włosów i zamierzam odświeżyć sobie jej działanie na moich włosach. Zawiera sporo etanolu - utopionego jednak w szeregu substancji natłuszczających. Z tego względu jednak nie na wszystkich włosach się sprawdzi.

Odżywki Petal Fresh




Witaminy i ekstrakty roślinne zanurzone w emolientowej bazie - czego chcieć więcej? Warto również zauważyć, że są to odżywki bez filmformerów, jeśli ktoś ich unika ;).


Tym razem daruję sobie publikację anty-typów, ponieważ w doborze masek i odżywek dość często skład ma drugorzędną pozycję w stosunku do działania ;). 

U mnie zakupowa lista wciąż rośnie, a jak jest u Was?

Kallos Mango - kolejna maska w rodzinie Kallos: analiza składu



Rodzina masek Kallos rozrasta się bardzo szybko ;). Obiecałam sobie, że kiedyś wypróbuję wszystkie i zrobię ich porównanie na blogu, ale... nie nadążam z próbowaniem, a głowa tylko jedna nadal xD. Do tej pory zrecenzowałam już (kliknięcie w nazwę przeniesie Was do recenzji):


Tym razem, dzięki pomocy i za zgodą Patrycji z grupy CG, mam dla Was skład kolejnej, nowej maski Kallos: tym razem w wersji Mango :D. Kupić można go bez większych problemów w sieci (Allegro, drogerie internetowe), jednak sądzę, że niedługo pojawi się stacjonarnie ;). Zdjęcie pochodzi z drogerii Ezebra.


Skład: Aqua, Cetearyl Alcohol, Cetrimonium Chloride, Aminopropyl Dimethicone, Isohexadecane, Parfum, Mangifera Indica Seed Oil, Citric Acid, Propylene Glycol, Benzyl Alcohol, Methylchloroisothiazoline, Methylisothiazoline.

Składowa baza jest tak typowa dla masek Kallos, że już po niej samej można w ciemno obstawiać producenta ;). Emolient, antystatyk/emulgator, kondycjoner (filmformer modyfikowany, co poprawia łatwość jego zmycia), kolejny emolient i kompozycja zapachowa, a dopiero po niej znajdziemy olej z nasion mango, glikol propylenowy (nawilżacz) oraz konserwanty i regulatory pH. Ten produkt śmiało można zaliczyć w poczet masek emolientowych, jednak będzie on najprawdopodobniej dość lekki. Niemniej jednak znajdzie pewnie sporo zwolenników (w tym mnie :D) wśród osób nie potrzebujących dużego dociążenia.

Pomimo zawartości filmformeru (sądzę, że nie większej niż 2-3%, patrząc na składowe otoczenie) może się naprawdę nieźle sprawdzić przy myciu włosów odżywką. Sama pamiętam, jak dobrze myło się włosy w balsamach Potter's (gdy jeszcze mogłam to robić) zawierających podobnie zmodyfikowany silikon. Biorąc pod uwagę wielką objętość i niską cenę - to może być naprawdę świetny, myjący wybór.

U mnie zapewne zostałby użyty jako baza do miksów, maska solo przed i po myciu, podkład na lub pod olej albo maska do glossa z Cassią (więcej informacji TUTAJ). Dołącza do wersji Biotin oraz Fig: do kupienia w przyszłości ;).

Jesteście zainteresowane nowym, włosowym dzieciątkiem ze stajni Kallos? Bo ja tak :D

P.S. Przypominam o konkursie na FB - karty upominkowe Rossmann czekają :D

Schwarzkopf BC Repair Rescue, Regenerująca maska do włosów zniszczonych - produkt... na lata? ;)



Profesjonalne kosmetyki fryzjerskie nie znajdują jakiegoś bardzo poczesnego miejsca w mojej łazience. Nie odżegnuję się od nich, ale na razie jakoś nieszczególnie mi z nimi po drodze ;). Podczas jednej z wizyt u mojego fryzjera (o ostatniej możecie poczytać TUTAJ) zabrałam ze sobą do domu profesjonalny produkt fryzjerski Schwarzkopf BC Repair Rescue - Regenerującą maskę do włosów zniszczonych.


Maska zamknięta jest w bardzo solidnym, plastikowym słoiczku. Przy moich dość nieforemnych dłoniach (krótkie palce, szerokie śródręcze) gwarantuję problemy z wygrzebaniem produktu w momencie, gdy zużyjemy ponad połowę ;). Otwór jest trochę za wąski - miło by było, gdyby był szerokości słoika, a nie ulegał zwężeniu jak obecnie. Brzegi etykiet niestety nie wytrzymują konfrontacji z wilgocią.

200ml maski kosztuje od 25zł (sklepy internetowe - cena do zniesienia) do ponad 60zł (w salonach fryzjerskich - tłuściutka marża, prawda? ;)). 

Skład prezentuje się następująco:



Emolienty syntetyczne (z dużą dawką filmformerów: silikonów i pochodnej gumy guar) wzbogacone keratyną oraz jej modyfikowanymi pochodnymi - tak w telegraficznym skrócie można opisać produkt Schwarzkopf. Całość domykają: spora ilość kwasu mlekowego (odpowiedzialnego za niskie pH kosmetyku, typowe w produktach fryzjerskich do spłukiwania), konserwanty (w tym paraben) oraz kompozycja zapachowa. Zawiera również alkohol izopropylowy (izopropanol, IPA), nielubiany przez wiele włosomaniaczek, i ciut pantenolu pod koniec składu.

Skład nie wywołał mojego zachwytu, ale z drugiej strony - od silikonów nie uciekam, proteiny lubię, szkodliwego działania IPA na swoich włosach jeszcze nie zauważyłam ;). Postanowiłam więc ją przetestować.

To absolutnie najbardziej gęsty kosmetyk do włosów z jakim miałam do czynienia. Dosłownie masło :D. Zapachu nie zaliczę do najbardziej udanych - połączenie czegoś orzechowego z nutami mocno pudrowymi może zmęczyć ;).


Maskę stosowałam po myciu na 1-5 minut, bez czepka i ręcznika, rozpoczynając aplikację mniej więcej 5cm od skóry głowy. Trzymana dłużej lub nałożona od nasady wywoływała na mojej głowie efekt "smalec of nature" (albo też "3xP: przyklap, przetłuszcz, przychlast", kto co woli ;)) niezależnie od innych zastosowanych specyfików. 

Zresztą, nie tylko przedłużony czas trzymania generował problemy ;). Sprawdza się u mnie stosowana w mikroskopijnych ilościach najwyżej 2 razy w miesiącu w opcji solo, czyli mycie szamponem + maska. Inaczej mam powtórkę z obciążenia ;). Żadnych dobroci przed i najlepiej żadnych dobroci przez dwa kolejne mycia od jej zastosowania - moja fryzura ma wtedy dużo większe tendencje do obciążenia.

Jeśli jednak uda mi się spełnić wszystkie warunki udanego użycia tej maski Schwarzkopf to efekt jest naprawdę zacny: mięsiste, wyglądające na gęstsze i grubsze włosy o zacnym skręcie i pięknym blasku. Szkoda tylko, że ten stan wymaga ogarnięcia miliona czynników - dlatego też nie planuję zakupu kolejnych opakowań tego specyfiku ;). Ze względu na konsystencję będę ją jeszcze zużywać pewnie z rok xD.

Używacie bądź używaliście profesjonalnych kosmetyków fryzjerskich? Co się u Was sprawdziło? Od czego będziecie się trzymać z daleka?