Lirene, Żel z olejkiem pod prysznic - lepszy w praktyce niż w teorii ;)
Do produktów do mycia ciała przywiązuję nieco mniejszą uwagę niż do wszystkich innych kosmetyków w mojej łazience. Mają myć i nie szkodzić, bo moja sucha skóra i tak bez kremu/masła/balsamu daleko nie zajedzie ;). Niemniej podejrzanie mocno zainteresowały mnie produkty typu "olejek pod prysznic", które często i tak bazują na mocnych, siarczanowych detergentach. Przy okazji jednej z promocji w Rossmannie przytargałam do domu cudo z tej kategorii: Żel z olejkiem pod prysznic Lirene Makadamia & Monoi. Wygrał przy wyborze sporą objętością i niską ceną ;).
Butelka - dość standardowa jak na żel pod prysznic. Przeźroczysta, całkiem mocna, z trwałymi etykietami ;). Ogólnie jednak nie powaliła mnie designem, a zamknięcie, na którym złamałam za pierwszym podejściem paznokieć nieco mnie zirytowało :P.
400ml tego myjadła kosztuje 9-10zł, w zależności od miejsca ;).
Skład:
Umówmy się - nie ma w nim nic powalającego :D. Mieszanka detergentów z SLES na czele, sporo soli kuchennej, a wspomniane w nazwie oleje makadamia i monoi dopiero po zapachu. Podobnie jak alantoina. Zestaw konserwantów, barwników i zapachów ma natomiast naprawdę sowity :D.
Gdyby nie to, że pieni się dość średnio - opisałabym go jako typowy żel pod prysznic. Pachnie kwiatowo, orzechowo i nieco męsko, na szczęście - nie bardzo intensywnie, bo ten aromat mógłby mocno męczyć. Mocno lejąca konsystencja odbija się negatywnie na wydajności, ale też nie odstaje on jakoś mocno w tym względzie od innych żeli.
Konia z rzędem temu, kto wyjaśni mi, dlaczego więc moja ultrasucha skóra, pobłogosławiona rogowaceniem okołomieszkowym, tak bardzo go polubiła :P. Mija mi trzeci tydzień używania go bez przerwy, a w tym czasie posmarowałam się balsamem może 3 razy (i to bardziej z przyzwyczajenia niż z konieczności) - gdzie normalnie musiałam robić to po każdym myciu, bo inaczej na skórze mogłam oglądać "śnieżenie" białymi skrawkami naskórka :P. Rogowacenie się zmniejszyło (chociaż w tym okresie cierpię zwykle na wysyp...), a skóra jest miękka i... nawilżona :O. Żadnych niemiłych efektów w trakcie jego stosowania nie odczułam.
Analizując skład INCI zwykle bez większych problemów (i często bezbłędnie) potrafię przewidzieć działanie kosmetyku. Ten produkt od Lirene zaskoczył mnie mocno - to takie składowe "nic", a tak dobrze robi mojej skórze :O.
Czy spotkała Was kiedykolwiek podobna, kosmetyczna historia?
Miałam podobną historię z kremem do twarzy Himalaya oliwnym (notabene - to krem do ciała :D ). Kosztował 10zł w Tesco, skład w sumie na kolana nie powalił, w okazało się, że moja wrażliwa i sucha skóra go pokochała w tym jesiennym okresie.
OdpowiedzUsuńMoże Twoja propozycja od Lirene sprawdzi się przy mojej suchej skórze ciała Tak, jak u Ciebie? Za taką cenę chyba można spróbować :D
Można, ale z opinii, jakie już uzyskałam - bierz wersję jaśminową, podobno lepiej pachnie :D
UsuńSłyszałam sporo dobrego o tym żelu. U mnie bardzo często kosmetyki ze słabym składem sprawdzają się lepiej niż te z naturalnym. :)
OdpowiedzUsuńU mnie tylko czasami, ale zaskoczenia, jak widać, potrafią być naprawdę wielkie :D
UsuńMam go :) Nie mam problemów ze skórą, dla mnie to taki zwyklaczek, ale idealne nadaje się do mycia gąbeczek do makijażu :D
OdpowiedzUsuńHahaha, to też niezłe zastosowanie :D
UsuńNie słyszałam o nim. Ale to pokazuje, że nie zawsze skład jest ważny przynajmniej w Twoim przypadku :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Zwykle jest u mnie dokładnie odwrotnie :D
UsuńTeż go mam, używam nawet często, ale żadnych problemów ze skórą nie mam.
OdpowiedzUsuńSzczerze zazdroszczę :D
UsuńZe skórą na ciele nie mam żadnych problemów, tym bardziej dziękuję za to losowi bo nienawidzę się balsamować i robię wyjątek tylko dla samoopalacza.
OdpowiedzUsuńPrzypomniałam sobie, że byłaś ciekawa efektów po mojej wcierce z nalewki bursztynowej :), wcierałam przez ok. miesiąc i niestety nie zauważyłam zbytnio efektów, większego przyrostu ani nowych włosów nie było, jedynie chyba zredukowała nieco wypadanie.
Tak czy inaczej już więcej się nie skuszę, bo ta wcierka śmierdzi i zapycha atomizery :)
Kasiu jak Ci się sprawdza tusz Lovely Pump up? Mam podobne rzęsy i od wtorku będzie obniżka na kolorówkę w Rossmannie, więc zastanawiam się czy go wziąć :).
Czy jednak lepiej tusze Eveline?
Postawiłabym te dwa tusze na równi, z delikatnym wskazaniem na Eveline (może z sentymentu xD).
UsuńCzyli rozumiem, że spokojnie mogę się cofnąć do jednej z Twoich recenzji Eveline i efekty są takie same? :)
UsuńSi ;)
UsuńPięknie zapowiada się ten tusz :*
OdpowiedzUsuńA pewnie ;)
Usuńten żel mnie kusi ostatnio :)
OdpowiedzUsuńDzięki temu olejkowi to lepszy produkt.
OdpowiedzUsuńtak sie to robi!
OdpowiedzUsuń