Kosmetyki Venita: seria BIO i ziołowe farby do włosów - same hity!

Sezon na kosmetyki bazujące na naturze uważam za nadal otwarty w mojej kosmetyczce :D. Ostatnio, dzięki współpracy z polską marką Venita odkryłam kosmetyki z ich linii BIO oraz... ziołowe farby do włosów, które są de facto są mieszankami naturalnej henny, Cassi i indygo (oczywiście w zależności od wybranego koloru) bez żadnych zbędnych dodatków. Jak dla mnie to bardzo dobry kierunek rozwoju <3. Sama nie zamierzam na razie zmieniać Cassi na prawdziwą, "kolorową" hennę, jednak chętnie posłucham o Waszych doświadczeniach z mieszankami koloryzującymi Venity <3.



Trafiło do mnie całe morze BIO wspaniałości: od szamponów poprzez odżywki, hydrolaty, kremy do rąk, pomadki ochronne aż po kurację przeciw wypadaniu włosów. Niektóre z tych cudów już wytrwale testuję, więc możecie się spodziewać sporych dawek recenzji :D.


Dobrze zbilansowane składy zawierające ponad 90% składników pochodzenia naturalnego nastawiają mnie bardzo pozytywnie i przy okazji budzą duże nadzieje na świetne efekty stosowania. Szczególnie kusi mnie szampon micelarny - mam dobre wspomnienia ze stosowania produktów tego typu i mam nadzieję, że i tutaj się nie zawiodę. Pomadka wylądowała już w kieszeni płaszcza, krem do rąk - w torebce, a hydrolat pod lustrem w łazience jako podkład pod peeling kawitacyjny <3. Również opinie już pojawiające się w sieci podkręcają moje wymagania :D.

Może tak rozszerzenie tej linii o kosmetyki do makijażu? To dopiero byłaby cudowna wiadomość :D. 

Jeśli macie jakieś doświadczenia z linią BIO marki Venita - koniecznie podzielcie się nimi!

Kosmetyki Orientana - naturalny i bogaty zestaw pielęgnacyjny

Kosmetyki Orientana przemykały przez moją kosmetyczkę dość rzadko, a obecnie powinnam rzec - za rzadko! Produkty tej polskiej marki charakteryzują się bogatymi, naturalnymi składami oraz pięknymi zapachami - szczególnie balsamów do ciała w kostce. Jeden z nich, "Cynamon i Paczula", trafił w moje ręce, a zestaw został uzupełniony o Naturalny krem do rąk ze śluzem ślimaka oraz Bogaty krem z szafranem dostępne w sklepie internetowym Bee, we współpracy z którym powstał ten wpis. Same testy tych kosmetyków przypadły już na okres jesienno-zimowy, więc moja skóra była na etapie corocznego kapryszenia. Czy udało się ją udobruchać? ;)



Naturalny krem do rąk ze śluzem ślimaka Orientana



Krem otrzymujemy w niewielkiej, poręcznej tubce, jednak w tym rozwiązaniu trudno jest wycisnąć produkt do ostatniej kropli ;). Zmieści się nawet w mikroskopijnej torebce, by ratować dłonie w kryzysowych sytuacjach. Całość jest bardzo trwała - etykiety nie ścierają się ani nie emigrują w niewyjaśnionych okolicznościach.

50ml tego kremu kosztuje 36,99zł.

Skład:


Prościej byłoby chyba napisać czego w nim nie ma ;). Propanediol (substancja nawilżająca) z masłem mango, gliceryną, emolientami oraz tytułowym filtratem ze śluzu ślimaka robi bardzo dobre wrażenie. Całość uzupełniona jest również olejami: ryżowym, awokado i jojoba, oraz sporą dawką soku z aloesu. Końcówka składu to substancje odpowiedzialne za utrzymanie konsystencji i trwałość produktu oraz substancja zapachowa.

Ma średnio gęstą konsystencję i zapach niczym pudrowe cukierki, jednak po kilku chwilach jest on niewyczuwalny na skórze. Rozprowadza się lekko i łatwo się wchłania, dzięki czemu świetnie nadaje się do stosowania w codziennym, życiowym rozgardiaszu. Nie pozostawia nieprzyjemnej warstwy.

Skład obiecuje równowagę pomiędzy działaniem nawilżającym a odżywczo-ochronnym, co w praktyce faktycznie udaje się osiągnąć. Moje dłonie nie zdradzają (jak miały w zwyczaju od zawsze) negatywnych objawów kontaktów z mrozem pomimo tego, że rękawiczki odnalazłam dopiero w tym tygodniu :D. Zarówno skórki jak i cała powierzchnia dłoni są idealnie nawilżone, miękkie i niepodrażnione. I do tego ta łatwa aplikacja i szybkie wchłanianie - jestem bardzo na tak!

Bogaty krem z szafranem Orientana



Krem ponownie otrzymujemy w niewielkiej tubce - w tym przypadku wolałabym jednak jakąś pompkę typu airless w celu zapewnienia bardziej higienicznej i wygodniejszej aplikacji. Nie można jej jednak odmówić urody ani trwałości, jednak końcówkę produktu trzeba będzie wyciskać siłą (albo rozcinać) ;).

30g tego kremu kosztuje 29,99zł.

Skład:


Ponownie możemy się zapoznać z niezwykle bogatym we wszelkie dobroci składem. Znajdziemy w nim masła: shea, kakaowe i kokumowe oraz oleje: migdałowy, sezamowy, pszeniczny, jojoba i winogronowy, a do tego moc ekstraktów roślinnych: z witanii, aloesu, kurkumy, lukrecji, szafranu, marzanny i wetiwerii. Całości dopełniają emulgatory, witamina E oraz substancje odpowiadające za zapach, konsystencję i trwałość finalnego produktu.

Krem ma gęstą konsystencję i dość perfumeryjno-kwiatowy zapach, który wietrzeje po kilku chwilach. Jest naprawdę bogaty, dlatego też od razu postanowiłam stosować go jedynie na noc. Pozostawia skórę miękką, odżywioną i nawilżoną, ale wchłania się dość długo i "nie do zera", co na szczęście w nocy nie ma znaczenia. Stosuję go także na okolice oczu, dzięki czemu nawet w tych szczególnie delikatnych rejonach nie zaliczyłam typowego co-zimowego podrażnienia. I co najważniejsze - nie spowodował u mnie wysypu nieprzyjaciół, co poczytuję mu za dodatkowy plus.

Balsam do ciała w kostce Cynamon i Paczula Orientana



Balsam ma formę muffinki zapakowanej w ochronną folię. Nie ukrywam, że forma balsamu w kostce jest dla mnie nieco mniej wygodna w stosowaniu niż forma tradycyjna, jednak cenię sam pomysł oraz efekt na skórze po stosowaniu takowych ;).

60g balsamu kosztuje 29,99zł, a starcza na kosmicznie długo. 

Skład:

Balsam swoją stałą zbitą strukturę zawdzięcza woskowi pszczelemu i masłom: kakaowemu i kokumowemu. Całości dopełniają oleje, w tym: kokosowy, rycynowy, słonecznikowy, migdałowy, winogronowy, oliwa z oliwek, sezamowy i pszeniczny. Do tego ekstrakty z brodźca, fenkuła i lukrecji oraz spora dawka cynamonu i kropla witaminy E - to może się podobać ;).

Aplikacja polega na stopniowym rozpuszczaniu babeczki pod wpływem ciepła naszego ciała. Stosuję go głównie wieczorem, po kąpieli lub prysznicu, ponieważ ze względu na mocno olejowy skład wchłania się powoli i na pewien czas pozostawia pewną tłustość na skórze. Ale za to jakie piękne efekty <3. Po żadnym innym kremie, balsamie czy mleczku moja skóra nie była tak bardzo zimą zadowolona. Nawet z moich niezwykle krnąbrnych łydek (które zwykle zimą po prostu obłażą z naskórka ciągle) zrobił połać całkiem zadowolonej i odżywionej skóry ;).

Dlaczego kosmetyki Orientany tak rzadko nawiedzały moją kosmetyczkę? Do końca nie wiem, ale na pewno muszę to zmienić ;). Może wśród kosmetyków tej marki macie swoich pewniaków? Pochwalcie się! ;).

Kosmetyki Madame Justine - idealna symbioza pięknych składów i działania

Przekroczenie trzydziestego roku życia zmieniło co nie co w moim postrzeganiu pielęgnacji cery. Nadal stawiam duży nacisk na oczyszczanie ze względu na jej bardzo dużą tłustość, jednak temat odżywienia mocno rozszerzyłam ;). Do masek oczyszczających dołączyły na stałe mazidła odżywcze, w tym regularnie aplikowane serum i maski. Dzisiaj przedstawię Wam zestaw, który mam okazję stosować od dłuższego czasu: Krem 30+, Maskę wygładzająco-odżywczą oraz Serum C-Bomb marki Madame Justine. Ze składami tych cudów możecie się zapoznać we wcześniejszym poście - to linia świetnych składowo kosmetyków naturalnych. 



Maska wygładzająco-odżywcza Madame Justine



Maskę wygładzającą otrzymujemy w opakowaniu z pompką, która (z racji, że działa bez zarzutu) jest rozwiązaniem świetnym i do tego bardzo higienicznym. Dwa "pompnięcia" bez problemu wystarczą do pokrycia całej powierzchni twarzy produktem, ale wiadomo - można zastosować grubszą warstwę :D. Stosuję ją 2-3 razy w tygodniu na serum lub solo. Wchłania się w kilka minut (przy cienkiej warstwie), a towarzyszący jej nieokreślony zapach (w pierwszym kontakcie nieco ostry) znika w ciągu minuty. 

Efekt tuż po (utrzymujący się przez kolejny dzień) jest bardzo obiecujący - skóra jest zmatowiona (zbawienie u takiego tłuściocha jak ja), a jednocześnie odżywiona i bardzo miękka w dotyku. Zauważyłam również, że działa zauważalnie łagodząco na zmiany zapalne (jeśli takie się akurat objawiają). 

200ml tej maski kosztuje 35zł, a biorąc pod uwagę naturalny i pięknie zbilansowany skład - to jak za darmo :D.

Krem 30+ Madame Justine



Krem znajduje się również w opakowaniu z bezawaryjną pompką - to lubię <3. Wchłania się w kilka chwil po aplikacji (stosuję zarówno na dzień jak i na noc) nawet stosowany wespół z serum bez pozostawiania tłusto-oślizgłej warstwy. Bez problemu można nakładać makijaż - bez obawy o zmniejszenie jego trwałości. Pachnie zieloną herbatą i kwiatami - dla mnie jest to zapach absolutnie idealny :D. Szkoda, że również odparowuje w kilka chwil - mógłby ze mną zostać :D.

50ml tego kremu kosztuje 42zł - to również cena niewygórowana jak za kosmetyk naturalny. 

Serum C-Bomb Vit C 10% Madame Justine



Serum ukryte zostało w szklanej butelce z zakraplaczem, co ponownie pomaga w dokładnej i higienicznej aplikacji. Serum ma wodnistą konsystencję i słaby zapach charakterystyczny dla mocno hialuronowych produktów (nie zawierających kompozycji zapachowej), który w trymiga odparowuje ze skóry. Wchłania się szybko bez pozostawiania lepkiego filmu i dobrze współpracuje z Kremem 30+, aczkolwiek nie stosowałam go pod makijaż (aplikuję je wieczorem). 

30ml tego serum kosztuje 52zł - naprawdę niewiele za produkt z tej kategorii (w dodatku naturalny!).

Regularne stosowanie tej trójcy zaowocowało u mnie redukcją piegów i przebarwień potrądzikowych (co zapewne jest zasługą serum z witaminą C <3), wyrównaniem i rozjaśnienie kolorytu skóry oraz ogólnym zadowoleniem cery. Moja skóra w momencie pojawienia się mrozów i ogrzewania zwykle wariuje: pojawiają się suche skórki na nosie, brodzie i czole w pakiecie z trądzikowymi nieprzyjacielami. W tym roku (odpukać w niemalowane!) do niczego takiego nie doszło. Sądzę, że to właśnie sprawcy tego stanu ;).

Kosmetyki Madame Justine to dla mnie odkrycie tego roku! Dostępne są najprościej internetowo poprzez stronę producenta ;). A jak Wy się na nie zapatrujecie? ;)

Kosmetyki Madame Justine - garść pięknych składów!

Dobra kosmetyczna nowość nie jest zła - a co dopiero cała marka :D. Kosmetyki naturalne wszystkim nam kojarzą się z ładnymi składami (w praktyce bywa różnie...), jednak marka, którą mam okazję Wam dzisiaj przybliżyć jest absolutnie warta wszelkiej uwagi. Nie słyszałam o niej wcześniej (a szkoda!) i dopiero propozycja współpracy otworzyła przede mną jaskinię obfitości pięknych składów kosmetyków Madame Justine. Naturalne, wegańskie, odpowiednio zbilansowane - czego chcieć więcej? Zresztą, sami zobaczcie.



Maska wygładzająco-odżywcza Madame Justine




Skład:


Maska wygładzająco-odżywcza jest przykładem produktu o krótkim składzie, który... gwarantuje obietnice producenta :D. Olej lniany, wraz ze wszystkimi swoimi drogocennymi składnikami odżywczymi, odpowiada za efekt odżywienia, a spory dodatek mocznika nawilży skórę i wywoła delikatny efekt keratolityczny, bez nadmiernego złuszczania. Glinka montmorylonitowa zaabsorbuje zanieczyszczenia, a guma ksantanowa na spółkę z emulgatorem zadbają o konsystencję odpowiednią do aplikacji na skórę. Całość jest konserwowana substancjami dopuszczonymi do stosowania w kosmetykach naturalnych. Świadczy o tym też trwałość - 6 miesięcy od otwarcia ;).

Krem 30+ Madame Justine




Skład:


Nawilżająca gliceryna na spółkę z masłem shea, olejem jojoba, emulgatorami oraz kofeiną, witaminą E i kwasem hialuronowym to zestaw, który przyda się w walce z upływającym czasem i ma udowodnioną skuteczność w tej materii ;). Całość uzupełnia naturalny aromat zielonej herbaty oraz konserwanty widziane już wcześniej w masce. Skład nieco dłuższy, ale nadal nieprzesadzony i nieprzekombinowany ;).

C-Bomb Vit C 10%



Skład:


Konkret, konkret i jeszcze raz konkret: woda, kwas hialuronowy i witamina C w sporej dawce (10%), a całość zabezpieczona odpowiednimi konserwantami. Taki kosmetyk ma szansę zadziałać rozjaśniająco, ujędrniająco, uelastyczniająco i przeciwstarzeniowo. Prawdziwy wymiatacz wolnych rodników w butelce :D. 

To tylko mały wycinek oferty marki Madame Justine - gwarantuję jednak, że każdy kosmetyk tej marki to składowa perełka <3. Wymienione tutaj mazidełka miałam okazję osobiście testować, więc w najbliższym czasie spodziewajcie się recenzyjnego, pochwalnego spamu <3.

I jak, zainteresowani? :D

Urządzanie własnego miejsca do życia bardzo wciąga ;)

Gdyby ktoś jeszcze kilkanaście miesięcy temu powiedział mi, że będę spędzała naprawdę sporo czasu na przeglądaniu wszelkiego rodzaju dekoracji do mojego wymarzonego lokum - popukałabym się w czoło ;). Prawdą jest jednak, że o wynajętym mieszkaniu myśli się inaczej. Nawet, gdy mieszka się w nim całkiem długo traktuje się je w kategoriach tymczasowego rozwiązania. Plakaty, wazony, obrazy, regały, ciekawe rozwiązania wizualne - potrafię w odmętach internetu przepaść nawet na kilka godzin. Nie ukrywam więc - możliwość kolejnej współpracy z Poster Store przyjęłam z wielką radością ;). Skandynawski styl, piękne galerie obrazów, korzystne ceny i rabaty oraz najwyższej jakości ekologiczny papier - to może się podobać ;). Nowe kolekcje plakatów pojawiają się co wtorek - koniecznie zajrzyjcie ;).


Tym razem wybrane przeze mnie grafiki nie skupiały się wyłącznie na temacie szeroko rozumianej "natury". Abstrakcyjne plakaty oraz obrazy w stylu glamour poszły w ruch - planuję w naszym domu umieścić w końcu wymarzoną toaletkę, na której postawię jeden z nich w niewielkiej, dopasowanej ramce :D. Wiele wskazuje, że w wystroju wnętrz szczególnie mocno skupimy się na skorelowaniu dobrego oświetlenia, milionów regałów z książkami, posterów w wersji "na ścianę" i "na półkę" oraz całej fury kwiatów, które już posiadamy :D. Mam nadzieję, że na nowym metrażu złapiemy między tym wszystkim zdrowy balans.


Ozdoby na ścianę stanowią główne pole moich aranżacyjnych zainteresowań. Podejrzewam, że wynika to z braku chęci do odkurzania stojących bibelotów, przez co cała moja dekoracyjna energia przeniosła się na ściany :D. Mój mąż śmieje się, że jeśli zostawi mi miejsce w kuchni czy łazience, to zapewne tam też coś powieszę :D. Nie ukrywam, że jest to możliwe, chociaż mam obawy przez wpływem wilgoci na grafiki oraz ramki.


Chciałabym również mieć możliwość sezonowej wymiany domowych dekoracji. Obrazy do salonu na wiosnę, lato, jesień i zimę w odpowiedniej kolorystyce to świetna sprawa - oczywiście jeśli ma się miejsce do ich właściwego przechowywania. Na razie jestem na etapie negocjacji w tej sprawie - trzymajcie kciuki aby się udało wygospodarować coś na kształt pawlacza lub strychu, bo na razie czarno to widzę :D. 


Na co stawiacie w wystroju własnego mieszkania? Minimalizm, glamour, Skandynawia czy też może Wasz własny, indywidualny pomysł nie pasujący do tych szufladek? ;).

Jeśli do Waszego stylu pasują plakaty Poster Store, to mam dla Was 35% rabat na hasło kascysko (z wyłączeniem kategorii Selection) ważny do 26 listopada do północy. Korzystajcie! <3

Olejki do kąpieli i pod prysznic Vis Plantis - odkrycie dla suchej skóry! Szkoda, że...

Sucha skóra na moim ciele dostarcza mi wątpliwej rozrywki od zawsze i nic nie wskazuje na to, aby cokolwiek kiedykolwiek zmieniło się w tym temacie ;). Pogodziłam się dawno z faktem, że cały przydział sebum dla mojej osoby wydziela się na mojej twarzy :D. Ciężko mi jednak było się pogodzić z faktem, że kąpiel tylko potęgowała wszelkie problemy z suchością skóry... Ale to już przeszłość ;). Olejki do kąpieli i pod prysznic Vis Plantis naprawdę poprawiły jakość mojego życia <3.


Vis Plantis olejek pod prysznic

Powyżej przedstawiam wersję Yerba Mate & Olej Monoi, ale przetestowałam już chyba wszystkie wersje i w swoim działaniu są w zasadzie takie same ;). Objętości 300ml oscylowały w cenie 17-25zł (w zależności od wersji: kąpielowej, prysznicowej, z pompką, bez), a do samych opakowań nie mam większych zastrzeżeń - czytelne, ładne, całkiem trwałe (dotyczy to również pompek - zdarza mi się nawet przelewać do nich inne kosmetyki i nadal działają).


Składy i inne cuda



Vis Plantis olejek pod prysznic

By nie tworzyć wielkiego tasiemca odsyłam Was do posta dotyczącego składów olejków Vis Plantis. Olej z nasion sojowych z emulgatorami, dodatkami innych, droższych olejów oraz skwalanem i gliceryną robi pozytywne wrażenie ;). Składy zawierają również kompozycję zapachową, jednak nie jest ona szczególnie wyczuwalna podczas mycia i kąpieli.

Jak większość tego typu cudów (które faktycznie są olejkami do mycia, a nie "olejkami" tylko z nazwy) prawie się nie pienią i domycie ciała z ich użyciem to trudna sztuka. Dlatego też po kilku próbach poprzestałam na dodawaniu około 3-4 pompek kosmetyku do wanny z wodą. Względy ekonomiczne wygrały :D. Woda z tym olejowym dodatkiem przybiera kolor nieco mleczny, ale poza tym nie obserwuję żadnych innych zmian. 


Skąd ten zachwyt i obawy?


Moja skóra jest mi dozgonnie wdzięczna za odkrycie tych olejków - w tak dobrym stanie nie była od lat ;). Balsamy czy masła stosuję teraz raczej okazjonalnie i z przyzwyczajenia niż z konieczności. Suchych skórek na łydkach i łokciach nie widziałam od bardzo dawna, a i moje rogowacenie okołomieszkowe nigdy nie było w tak dużym stopniu wyciszone <3. 

Polecam każdemu z problemami suchej skóry, jednak nieco się obawiam - obecnie dostaję je jedynie na Allegro (mam ośmiobutlowy zapas, nie pytajcie :D), ale mam nadzieję, że wrócą do sklepu Elfa Pharm po prostu w zmienionej szacie graficznej. Trzymam za to bardzo, bardzo mocno kciuki! 

Próbowałam także domowej wersji z dodatkiem po prostu łyżki kuchennego oleju do kąpieli, ale efekt jest dużo słabszy, a i wanna wymaga ostrzejszego mycia po takim eksperymencie. Zastanawiam się jednak na prowadzeniu emulgatora (np. lecytyny) do oleju - może tak sprawdzi się lepiej?

A jak Wy radzicie sobie z suchą skórą?

Aloesowa pielęgnacja włosów

 

O fenomenalnych efektach w wykorzystaniu aloesu do pielęgnacji skóry napisano już naprawdę wiele w wielu miejscach sieci. Sama w tym wykonaniu go nie stosuję, ze względu na rodzinne uwarunkowania, jednak dziś jednak chciałabym się skupić na innym zastosowaniu tego produktu. Żel z aloesu stanowi bowiem również kosmetyk, który warto użyć przy codziennym dbaniu o włosy.

Dlaczego warto stosować preparaty z aloesu na włosy? W jaki sposób ich używać, żeby osiągnąć najlepsze efekty? O tym opowiem poniżej.



Jak wykorzystać aloes na włosy?


W przypadku pielęgnacji włosów i kosmetyków z aloesu najlepiej sięgnąć po prostu po czysty żel z aloesu. Jest to środek najbardziej naturalny (w zależności oczywiście od wybranej marki), a jeśli zostanie użyty w prawidłowy sposób, potrafi dać naprawdę dobre rezultaty w kontekście nawilżenia włosów.

Można przygotować go samodzielnie, wykorzystując do tego liście rośliny doniczkowej, najlepiej aloe barbadensis, czyli aloesu zwyczajnego. Sama posiadam dwa egzemplarze, gdzie jeden właśnie „wychodzi w doniczki” i aż się prosi o kosmetyczne wykorzystanie.

Jeżeli jednak wolimy gotowe preparaty, bez trudu znajdziemy szeroki wybór żeli z aloesu w sklepach. Sięgajmy jednak wyłącznie po certyfikowane produkty, jak na przykład te na stronie NajlepszyAloes.pl, we współpracy z którą powstał ten wpis. Dzięki temu zyskamy pewność, że żel z aloesu zawiera dokładnie takie składniki, jakie powinien, i w deklarowanej ilości.


Co powinno się znaleźć w żelu z aloesu?


Naturalny i prawdziwy żel z aloesu powinien się składać w przynajmniej 98% z czystego żelu z miąższu liści tej rośliny. Sama substancja roślinna składa się z kolei w 99% z czystej wody. Jeden procent natomiast stanowią skondensowane składniki aktywne.

W miąższu aloesowym występuje ich naprawdę wiele. Naukowcy podają, że aloes stanowi źródło nawet 150 różnych substancji, które aktywnie wpływają na kondycję włosów i skóry.

Co takiego w nim znajdziemy? Zawiera między innymi witaminy (A, C, E, K oraz z grupy B), minerały, a także szereg polisacharydów.

Warto pamiętać, że spora ich ilość nie jest odporna na działanie wysokich temperatur. Dlatego należy wybierać żele, przy których produkcji nie przeprowadzano wysokotemperaturowej obróbki termicznej. Wówczas mamy pewność, że dostajemy preparat o optymalnym składzie i właściwościach.


Właściwości aloesu dla włosów – do czego się przydaje żel z liści aloesu?


Podstawową funkcją żelu z aloesu w przypadku włosów jest oczywiście zapewnienie głębokiego nawilżenia. Roślina ta zalicza się do humektantów, czyli substancji, które mają właściwości higroskopijne – przyciągają wodę i magazynują ją przez dłuższy czas. Pozwala to przetrwać roślinie przez dłuższy czas na pustyni. Właściwość ta potrafi też przynieść wiele dobrego naszym włosom.

Pamiętajmy, że aloes nawilża nie tylko same włosy, ale także skórę głowy (jeśli tam go stosujemy), co jest niezmiernie ważne w kompleksowej pielęgnacji. Dzięki właściwościom antybakteryjnym i antywirusowym łagodzi się także stany zapalne, zmniejsza podrażnienia. Żel przywraca również naturalne pH skóry, ale jak każdy nowy kosmetyk w naszej pielęgnacji – powinien zostać sprawdzony domową próbą uczuleniową ;).

W ten sposób kompleksowo dbamy o nasze włosy – od cebulek aż po same końce.



Jak stosować aloes na włosy?


Aby uzyskać głębokie nawilżenie i zdrowy wygląd włosów, wystarczy stosować się do kilku prostych zasad. Nakładanie samych humektantów często prowadzi do puszenia się włosów, zwłaszcza w deszczowe lub bardzo suche dni.

Dlatego, jeżeli zależy nam na optymalnym nawilżeniu i pięknym połysku, warto przetestować w swojej świadomej pielęgnacji olejowanie włosów na żel aloesowy. Taki eksperyment mam w planie w najbliższy weekend :D.

Na czym ono polega? Wystarczy połączyć żel z naturalnym olejem roślinnym, dobranym do typu włosów, a najlepiej - ulubionym. Można również najpierw nałożyć na włosy żel, a następnie olej. Metoda ta sprawdza się na sucho i mokro – w zależności od włosowych preferencji. Można ją stosować przy każdym typie włosów, ale wiadomo – każdy pomysł pielęgnacyjny trzeba przetestować na sobie. Jeśli aloes sprawdzi się na naszych włosach to będą one wyraźnie wygładzone i głęboko nawilżone.


Aloes – naturalny eliksir dla pięknych włosów


Żel z aloesu znany jest od wieków. Często sięgamy po niego przy pielęgnacji skóry, jako kosmetyk łagodzący podrażnienia oraz głęboko nawilżający.

Warto rozszerzyć jednak zakres działania i wykorzystać żel także do świadomego dbania o włosy. Jeśli będziemy przeprowadzać odpowiednie zabiegi regularnie, nasze włosy na pewno będą nam za to wdzięczne.

A jak wygląda Wasza włosowa historia z aloesem? Jak sprawdził się na Waszych włosach? Chętnie poczytam Wasze opinie zanim oskalpuję mój krzaczek :D.

Plakaty, postery i obrazy - ekologicznie, modnie i pięknie z Poster Store!

Aranżacja wnętrza - kiedy do niej dorosłam?


Nie ukrywam, że przez większą część mojego trzydziestoletniego życia przywiązywałam stosunkowo niewielką wagę do dopracowania wystroju wnętrz, w których mieszkałam. Powodów było wiele - brak budżetu, ograniczenia wynikające z mieszkania z rodzicami bądź współlokatorami, brak jednolitej wizji i ograniczenia lokalowe. Odkąd zamieszkałam z moim mężem sytuacja uległa poprawie - wynajmujemy niewielkie mieszkanie, które daje już pewne pole manewru :D. Oboje jednak unikamy jak tylko możemy typowych zbieraczy kurzu (na które zresztą nie mamy miejsca), więc skupiliśmy się na ozdabianiu ścian. Obrazy i nowoczesne plakaty od Poster Store - to było to!


Niniejszy wpis powstał przy współpracy z Poster Store - znajdziecie tam ramki i plakaty w skandynawskim stylu wraz z inspiracjami do stworzenia własnych galerii dopasowanych do Waszych wnętrz ;). Każda grafika drukowana jest w wysokiej jakości na ekologicznym papierze, a produkcja i transport plakatów na ścianę odbywa się z maksymalnym ograniczeniem śladu węglowego.

Co wtorek publikowane są nowe kolekcje i sądzę, że każdy zainteresowany znajdzie tam coś dla siebie. Sama znalazłam aż za dużo :D.

Z kodem kascysko30 do 30.08.2020r. możecie kupić plataty 30% taniej (z wyłączeniem kategorii Selection).



Kosmiczne obrazy do sypialni 


W sypialni postanowiliśmy zamontować grafiki w stylu kosmicznym - dziwne, bo żadne z nas nie marzyło o byciu astronautą ;). Postawiliśmy na plakaty w rozmiarze 70x50cm, chociaż zastanawialiśmy się również nad większymi ilustracjami (100x70cm), jednak obawialiśmy się przytłoczenia. W taki sposób trafią do nas obrazy do sypialni: Earth i Luna



Być może dołożymy do tej aranżacji jeszcze trzeci kosmiczny plakat, np. z widokiem nieba w dniu naszego poznania czy ślubu albo grafikę jeszcze jednej planety. Wiecie - ja chcę Wenus albo Uran, mąż chciałby Marsa, kompromis jeszcze nie zbudowany :D. Całość planujemy zamontować za wezgłowiem łóżka w równych odstępach. Prawdopodobnie będą to jedyne dekoracje, na jakie zdecydujemy się w sypialni.



Obrazy do salonu - natura rządzi!


Oboje lubimy naturę i piesze wycieczki, a dodatkowo jesteśmy wielkimi pasjonatami zamków. Ba, nawet podrzucone powyżej obrazy do sypialni również mieszczą się w kategorii naturalnych grafik. Wybór był trudny, ale zdecydowaliśmy się plakaty powiązane tematycznie i kolorystycznie. Możliwe oczywiście, że będą wisiały osobno, ale sądzę, że przynajmniej jedna trójeczka utrzyma wspólną aranżację ;).

Pierwszy zestaw utrzymany jest w tonacji leśno-górskiej: Leśne Wzgórza, Tree Top Fog, Wodospad.



Drugi natomiast nawiązuje do naszej zamkowej pasji: Over The Hill, Fallen Castle, Leśne Refleksje.


Możliwe, że skończy się również na trzech grafikach na naszej jedynej ścianie bez okien, tuż nad kanapą ;). Również rozmyślaliśmy o maksymalnych wymiarach plakatów, stanęło jednak na uniwersalnym 70x50cm.


Ramki do plakatów - najtrudniejszy wybór


Paradoksalnie wybór plakatów wcale nie był trudny... w porównaniu z doborem koloru ramek. Ściany co kilka lat mogą zmieniać kolor (szczególnie, gdy w końcu dorobimy się zwierzaków) i zależało nam, by wybrane kolory były w miarę uniwersalne i pasowały "prawie do wszystkiego". Padło na ramki czarne i srebrne, które są dla nas najłatwiejsze do wkomponowania. Ewentualnie - ramę plakatu zawsze można zmienić, jeśli koncepcja wystroju z czasem zmieni się gwałtownie :D. 


Plakaty na ścianę to świetne rozwiązanie do aranżacji wnętrz, zarówno pod względem wyglądu, jak i finansów. Ich wymiana nie wydrenuje nam portfela do samego dna, a interesujące grafiki cieszą oko i nie przytłaczają nadmiernym przepychem, a jednocześnie pięknie uzupełniają pomieszczenia, nawet te zaaranżowane minimalistycznie - styl skandynawski rządzi! 

Fusswohl, Płyn z mocznikiem do kąpieli stóp - alternatywa dla skarpetek złuszczających?

Pielęgnacja stóp "po macoszemu"


Stopy to obszar mojego ciała, który pod względem pielęgnacji wyjątkowo słabo mnie interesuje. Pokazuję je rzadko - głównie z powodu problemu z zakupem każdego obuwia innego niż sportowe. Rozmiar 35.5 połączony ze sporą szerokością giczy niczego nie ułatwia :D. Całość mojej pielęgnacji w zasadzie sprowadza się do traktowania ich balsamem do ciała po kąpieli, stosowania antyperspirantu i walki ze zrogowaciałym naskórkiem przy użyciu tarki. A wierzcie mi - pocieranie stóp czymkolwiek jest dla mnie chyba najmniej przyjemnym zabiegiem pielęgnacyjnym na świecie, nawet licząc zabiegi uznane powszechnie za bolesne :D. Alternatywą były skarpetki złuszczające, ale ilekroć je zastosowałam, to pomimo naprawdę skrupulatnego wybrania terminu obłażenie płatami ze skóry zawsze przypadało na naprawdę niewygodne dni. Biednemu zawsze wiatr w oczy i chleb masłem do dołu ;). 

Z dużą dozą ciekawości przyjęłam obecność płynu do kąpieli stóp z mocznikiem marki Fusswohl w jednej z paczek otrzymanych od drogerii Rossmann. I chociaż ani razu nie użyłam go zgodnie z zaleceniami producenta - jestem nim zachwycona!

Bombowy pedicure ukryty w niepozornym opakowaniu


Fusswohl, Płyn z mocznikiem do kąpieli stóp

Butelka płynu z mocznikem Fusswohl absolutnie nie rzuca się w oczy na sklepowej półce, co nie zmniejsza oczywiście z automatu solidności jej wykonania. Solidna zakrętka (służąca także jako dozownik) kryje niewielki otwór dozujący zadowalającą ilość płynu bez marnowania nawet kropli. Całość wytrzymuje nawet kąpiele w wannie bez migracji etykiet ;).

200ml płynu kosztuje 8,99zł (cena regularna w Rossmannie). 

Płyn z mocznikiem... i czym jeszcze?


Fusswohl, Płyn z mocznikiem do kąpieli stóp - skład

W składzie tuż po wodzie pojawia się tytułowy mocznik, więc z całą pewnością jest go przynajmniej 15% ;). Znajdziemy w nim także składniki odpowiedzialne za działanie myjące i stabilizację piany (betaina kokamidopropylowa i glukozydy), a także sporą dawkę nawilżającej gliceryny oraz kroplę niacynamidu i witaminy E. Pozostałe składniki odpowiedzialne są za regulowanie pH gotowego kosmetyku, jego właściwości zapachowe, trwałość oraz konsystencję. Zawiera niewielki dodatek soli kuchennej, co w preparacie do stóp nawet nie razi ;).

Ma konsystencję rzadkiej oliwki i nieco drogeryjno-męski zapach, który jednak ma niewielką intensywność i bardzo szybko odparowuje.

Mocznik w stężeniu 15% ma właściwości nawilżające i lekko złuszczające, a dodatki pozwalają wzmocnić uzyskany efekt pielęgnacyjny oraz bezproblemowo zmyć płyn ze stóp. Nieprzeładowany skład z potencjałem na świetne działanie - to lubię!

Płyn z mocznikiem Fusswohl solo - efekt wow bez jaszczurzenia!


Producent rekomenduje wlanie 2-3 nakrętek płynu do 3-4 litrów ciepłej wody i około 15-minutową kąpiel w uzyskanym roztworze. Niestety, nie mogę ocenić skuteczności tej metody - sama po prostu nacierałam stopy kilkoma kroplami płynu, zakładałam bawełniane skarpety (polecam białe) i po jakiś 15-30 minutach (przy okazji brania prysznica) zmywałam pozostałości ze stóp. Już po pierwszej kuracji gładkość moich traktowanych po macoszemu stóp była wręcz niespotykana :O. W ciągu dwóch tygodni zastosowałam go w sumie cztery razy i śmiało mogę powiedzieć, że uzyskałam efekt miękkości i eliminacji zrogowaceń jak po stosowaniu skarpet złuszczających - tylko bez efektu gubienia naskórka za sobą. Nie zanotowałam także żadnych przykrych efektów w postaci szczypania czy podrażnień. Zmniejszeniu uległa również potliwość moich stóp, zapewne dzięki należytemu nawilżeniu skóry w trakcie zabiegu.

Szczerze polecam - zapewne przy większych problemach z rogowaceniem na efekty trzeba będzie poczekać nieco dłużej, ale przy tak niskiej cenie naprawdę warto!

Jak miewają się Wasze stopy latem?

Breylee Hair Growth Essential Oil (Olejek na porost włosów) - pewniejszy substytut Andrei z Aliexpress?

Dlaczego nie Andrea?


Część z Was (jeśli nie wszyscy) pamięta pewnie spory szał na olejek na porost włosów Andrea wprost z Aliexpress. Różnie z nim bywało - przesyłka nie trafiała do zamawiającego, a jeśli już trafiła, to bogactwo zawartości mogło zaskoczyć. Nie raz i nie dwa widziałam w sieci wpisy, które mówiły o różnych konsystencjach, zapachu i właściwościach olejków w tych samych opakowaniach. Skład na opakowaniu też budził wątpliwości co do swojej rzetelności. Zresztą to właśnie składowe niepewności bardzo długo powstrzymywały mnie przed jakimikolwiek zakupami mazidłowymi na Aliexpress. Pojawienie się jednak firm dystrybuujących swoje kosmetyki wprost z Azji na rynek europejski, takich jak Lanbena (pamiętajcie o ich cudownych płatkach pod oczy) czy Breylee złamały mój opór. 

Dzisiaj mam dla Was olejek na porost włosów Breylee, który w mojej opinii jest pewniejszym zamiennikiem słynnej Andrei.

Breylee - maleńki olejek w równie małych pieniądzach



Breylee olejek na porost włosów

Olejek trafił do mnie w przeciągu 3 tygodni od zamówienia (z oficjalnego sklepu) zapakowany w solidny i dodatkowo zafoliowany kartonik. Sama buteleczka jest z grubego plastiku i niestraszne jej podłogowe wyzwania (no i jest niebieska, ale to mój własny fetysz :D). Do zmiany jest natomiast zakraplacz - by kropla olejku trafiła tam, gdzie jej miejsce należy dość mocno strzepnąć flakonik, co nie jest szczególnie wygodne pod prysznicem przy mokrych dłoniach. Etykiety na kontakt z wodą kompletnie nie reagują ;).

20ml olejku kosztuje około 10-15zł, w zależności od aktualnej promocji i dostępności kuponów.


Olejek na porost włosów Breylee - co kryje się w jego wnętrzu?



Breylee olejek na porost włosów - skład

Ekstrakty z imbiru, żeń-szenia, Ku Shen, czarnego orzecha i rdestowca rozpuszczone w mieszance oleju winogronowego, glicerolu, karbomeru, glikolu propylenowego i olejku rozmarynowego (eterycznego). Skład sprawia wrażenie poprawnego, bo producent nie ukrył karbomeru (substancji odpowiedzialnej za konsystencję) oraz konserwantu, którym jest tutaj metyloparaben. Mnie parabeny nie przeszkadzają z racji ich szerokiego przebadania, ale sądzę, że przy dylematach zakupowych będzie to dla Was ważna informacja. Nie mam się do czego przyczepić.

Olejek ma konsystencję wody i nieszczególnie wyczuwalny, trawiasto-korzenny zapach. Producent zaleca wymieszanie 3ml produktu ze 100ml naszego szamponu lub dodanie kropli olejku do jednorazowej porcji szamponu. Postanowiłam nie kombinować i zastosowałam opcję drugą, bo przechowywanie takich mieszanek jest dość problematyczne, a ich trwałość i wzajemne długotrwałe interakcje są zagadką. Sądzę jednak, że absolutnie nie powinien być stosowany w formie nierozcieńczonej, a i przy stosowaniu w roli wcierki (po rozcieńczeniu) zalecam ostrożność. Sama - nie próbowałam takich podejść.

Olejek Breylee - efekty


Olejek stosuję przy każdym myciu włosów (co 2-3dni) już od ponad dwóch miesięcy i zużyłam jakieś pół opakowania, więc jest naprawdę wydajny. Nie zmienia jakoś widocznie konsystencji szamponu po wymieszaniu na dłoni, nie zmienia także jego mocy myjącej (akurat stosuję go z szamponem O'Herbal) ani łatwości spłukiwania. Pierwszym zauważalnym efektem (i to po pierwszym myciu!) było zwiększenie objętości fryzury tuż przy skórze głowy oraz przedłużenie świeżości czupryny przy coraz cieplejszej pogodzie. Zachęcona efektem nie przerwałam testów i dzisiaj mogę pochwalić się całym tabunem malutkich bejbików, a to przecież na gęstości najbardziej mi zależy ;).

Przyspieszenie przyrostu włosów również odczułam, ale ciężko mi go podać liczbowo (nie mierzę włosów, a loki jeszcze bardziej utrudniają obserwację). Najlepiej sytuację odda fakt, że chyba od czasów dzieciństwa nie miałam tak długich włosów jak obecnie. Fryzjerze, przybywam w przyszłym tygodniu na drastyczne cięcie! :D

Nie zauważyłam w trakcie jego stosowania żadnych negatywnych efektów zarówno na skórze głowy, jak i na okolicznych połaciach, z którymi ma kontakt piana z szamponu. Pozbyłam się nawet odwiecznego efektu delikatnego swędzenia skóry głowy, które pojawiało się czasami w momencie, gdy włosy domagały się mycia. Spodziewam się, że to również zasługa jego właściwości seboregulujących.

Nie spodziewałam się, że zadziała w jakikolwiek sposób. Wyznaję wszak zasadę, że szampon ma myć, a działanie porostowe mogą mieć produkty, które dłużej przebywają na skórze głowy. To w zasadzie drugie tego typu zaskoczenie, po szamponie Biokap w starej wersji. 

Jak wygląda Wasze zapuszczanie lub zagęszczanie włosów? ;)

Lanbena, Retinol Eye Mask - płatki pod (i nad) oczy z retinolem z Aliexpress!


Kosmetyki z Aliexpress - co się zmieniło?


Kosmetykom z Aliexpress mówiłam dość zdecydowane nie. Opowieści o wątpliwej jakości mazidłach, rozlewanych nie wiadomo gdzie, nie wiadomo do czego i w nieznanych warunkach nie nastrajały mnie optymizmem. Z tego względu ominęło mnie testowanie popularnego swego czasu olejku na porost włosów Andrea i pewnie kilku innych cudów. Niewielką zmianę w moim nastawieniu wygenerowała zmieniająca się sytuacja. Kolejne chińskie marki pojawiają się na rynku europejskim poprzez oficjalnych dystrybutorów (co wymusza badanie ich składu), co zwiększa moje zaufanie do tego, co jest w ich wnętrzu. Do tego zakup peelingu kawitacyjnego Xiaomi, który okazał się absolutnym kosmetycznym strzałem w dziesiątkę, mocno złamał moje opory przed szeroko rozumianą kosmetyką z Aliexpress. Dla jasności: nadal nie kuszą mnie różnego rodzaju magiczne mazidła i kremy o mocno nieznanym pochodzeniu :D. W kręgu moich zainteresowań znalazły się dwie marki podrzucone mi przez Was: Lanbena i Breylee.

Płatki pod oczy z retinolem Lanbena - skąd taki wybór?


Okolice moich oczu to jeden z bardziej problematycznych rejonów mojej cery. Wrodzone fałdko-zmarszczki, tendencja do obrzęków i zasinień z byle powodu (albo lepiej-bez powodu) oraz chęć chociaż minimalnego opakowania podocznej sytuacji sprawiły, że już od lat większość specyfików pod oczy trzymam w lodówce. Zimno w połączeniu z dobrym kosmetykiem pielęgnacyjnym daje najlepsze efekty :D. Jestem również całkowicie zakochana we wszelkich płatkach pod oczy, oczywiście pod prymatem tych z Purederm.  

Gdy więc zauważyłam, że Lanbena posiada płatki z retinolem (Retinol Eye Mask), które mają kształt litery U i obejmują całą okolicę oka (dolną i górną powiekę), to łapka sama kliknęła "Dodaj do koszyka" :D.

Lanbena, Retinol Eye Mask (płatki z retinolem pod oczy)

Płatki Lanbeny są naprawdę solidnie zapakowane w plastikowy słój, kartonik oraz folię, której zdjęcie z kartonu i spod wieczka przed pierwszą aplikacją dostarcza sporo rozrywki. Wszystkie płatki umieszczone są razem w słoiczku, więc w celu wygrzebania jednej pary do aplikacji trzeba niestety w opakowaniu trochę pogmerać.

Lanbena, Retinol Eye Mask (płatki z retinolem pod oczy)

Takie grzebanie w słoju nie jest szczególnie w moim guście, ale przy cenie około 15zł za 50 płatków (tak, aż pięćdziesiąt) nawet na to nie zamierzam szczególnie głośno narzekać. Nabyłam je jeszcze dodatkowo z kuponami z oficjalnego sklepu Lanbeny na Aliexpress, więc finalnie było jeszcze taniej. 

Retinol, ekstrakty i peptydy - co kryje się w składzie płatków Lanbena?



Lanbena, Retinol Eye Mask (płatki z retinolem pod oczy) skład

Gliceryna, retinol, ekstrakty z wąkroty i tarczycy bajkalskiej, kwas hialuronowy i koenzym Q10 - tak wygląda początek składu! Do tego modyfikowana witamina C, pentapeptyd i alantoina w okolicach konserwantów i kompozycji zapachowej. Dobroci jest tutaj naprawdę sporo, a skład, mimo wrodzonego niedowiarstwa, wygląda na autentyczny skład INCI. 

Czego można wymagać od takiej zawartości? Nawilżenia, wygładzenia, rozjaśnienia i poprawy jędrności. 

Same płatki są naprawdę spore i bez problemów pokrywają całą okolicę oczy od nosa aż do granicy włosów i brwi. Mają dość słaby, typowo drogeryjny, nieokreślony do końca zapach - nie jest od wyczuwalny już po kilku chwilach od aplikacji.

Lanbena Retinol Eye Mask - efekty!


Płatki stosowałam (i dalej stosuję) 1-2 razy w tygodniu na oczyszczoną skórę w wersji prosto z lodówki. Trzymam je od 15 minut do... czasem do rana, jeśli mi się przyśnie :D. Tuż po zdjęciu płatków potrzeba chwili, by żel całkowicie się wchłonął - nie pozostaje po nim żadna tłusta, śliska czy lepka warstwa. Raz po ich aplikacji wykonałam makijaż - nie stracił ani odrobiny ze swojej trwałości. 

Efekt, wzmocniony zimnem, jest natychmiastowy - opuchnięcia ulegają redukcji, zasinienia są mniej widoczne, a skóra jest bardziej napięta. Człowiek od razu w lustrze wygląda młodziej :D. Długodystansowo widocznie rozjaśnia przebarwienia - piegi, które mam wokół oczu są już prawie niewidoczne. Wydaje mi się również, że kondycja i grubość skóry pod oczami poprawiły się na tyle, że część widocznych wcześniej żyłek odeszła w niepamięć. Do tej pory nie zauważyłam nic niepokojącego - żadnego pieczenia, zaczerwienienia, podrażnienia czy łuszczenia.

Stosuję je już prawie 3 miesiące jako główny kosmetyk pielęgnacyjny w okolicach oczu i coś czuję, że zakupię kolejne opakowanie :D. Pierwszy kontakt z kosmetykiem z Aliexpress ogłaszam jako udany! :D

A może Wy macie jakieś doświadczenia z kosmetykami z Azji?

L'Oreal Elseve Dream Long, Odżywka rozplątująca a niesforne loki


"Dream long" w moim wykonaniu



Co pewien czas uruchamia mi się urodowa opcja zapuszczania włosów - czasami z przypadku, czasami z wewnętrznej chęci. Zwykle po jakimś czasie długość zaczyna mnie irytować i przeszkadza w codziennym życiu, co następnie owocuje wizytą u fryzjera. Nie ukrywam - właśnie jestem na etapie wspomnianej irytacji i gdy tylko sytuacja się uspokoi pobiegnę w podskokach do fryzjera i zakrzyknę "panie, tnij pan tak, żeby się tylko dało związać" :D. 

Nie uważam również, by wyznacznikiem pielęgnacji włosów (czy bycia włosomaniaczką) była imponująca długość włosów. Moje kręćki lepiej układają się w krótszej wersji i chcę wrócić do tej bezproblemowości. Dłuższe włosy niestety bardziej się plączą, co przy moim unikaniu czesania nastręcza nieco trudności w rozczesywaniu w trakcie mycia. Na te kłopoty miała poradzić Odżywka rozplątująca Dream Long L'Oreal Elseve. Czy dała radę?

L'Oreal Elseve Dream Long Odżywka rozplątująca

Odżywka kryje się w plastikowej, niezwykle poręcznej tubie. Na razie korzysta mi się z niej całkiem wygodnie, ale obawiam się, że wydobycie końcówki produktu będzie wymagało cesarskiego cięcia wykonanego na opakowaniu :D. Całość wygląda przyzwoicie, chociaż dla mnie subiektywnie połączenie koloru pomarańczowego (brzoskwiniowego?) z różem jest mocno karkołomne ;). Nic się nie odkleja, nie ciapie ani nie wylewa.

Keratyna roślinna, olej rycynowy i niacynamid  w walce z plątaniem włosów


Wiem, że nazwa "keratyna" na opakowaniach produktów kosmetycznych do włosów sprzedaje się bardzo dobrze, ale nie ukrywam, że "keratyna roślinna" wzbudza moje rozbawienie za każdym razem, gdy o niej słyszę. Proteiny roślinne wszak brzmią dużo gorzej i mniej marketingowo, prawda? ;). 

L'Oreal Elseve Dream Long Odżywka rozplątująca - analiza składu

Bazę odżywki rozplątującej Elseve stanowią: emolienty syntetyczne przełamane kondycjonerem/emulgatorem wraz z dobrociami: niacynamidem, olejem rycynowym oraz zestawem protein roślinnych: pszenicznych, sojowych i kukurydzianych, które razem tworzą "keratynę roślinną". Składniki te zamykają również listę komponentów występujących przed pierwszym konserwantem. Później znajdziemy srogi zestaw substancji zapachowych i konserwujących przełamanych odrobiną silikonu i pantenolu - nie polecam więc jej nakładania na skórę głowy lub w jej pobliżu. 

Nie mam wielkich uwag do składu - litania substancji dodatkowych jest dość charakterystyczna dla produktów Elseve, więc wiedziałam, na co się piszę. Nie zmienia to oczywiście faktu, że producent mógłby pomyśleć o jej skróceniu ;).

Odżywka ma stosunkowo gęstą konsystencję i dość mocny, kwiatowo-pudrowy zapach, który na dłuższą metę jest dość męczący, ale szybko ulatnia się po myciu. Przy stosowaniu przed myciem również dość szybko wietrzeje.

Czy ta odżywka rozplątująca rzeczywiście pomaga w walce z kotłunami?


Spora ilość olejku rycynowego w składzie wzmogła moją czujność, więc już od pierwszej aplikacji ostrożnie szafowałam jej ilością. Wbrew obawom nie powodowała problemów ze zmyciem, ale też nie dała jakiegoś szczególnego efektu gładkości, który być może zmniejszyłby ilość supełków. Włosy po myciu też nie wyglądają jakoś rewelacyjnie - loki są dość mocno rozprostowane. Powiedziałabym, że zachowują się, jakby je coś ciągnęło w dół :D. Jednocześnie bejbiki, których mam całkiem sporo, żyją totalnie własnym życiem, tworząc radośnie alternatywną fryzurę dookoła głowy. W przypadku rozpuszczonych włosów to nie problem, ale po spięciu... jest naprawdę grubo :D. 

Testowałam ją kilka razy w różnym otoczeniu szamponowo/olejowo/odżywkowym, a także solo - efekty opisane powyżej niestety były bardzo powtarzalne :(. Jak wszystkie średniaki i większość kitów włosowych kończy swój żywot w mojej łazience zużywana sukcesywnie przed myciem jako podkład pod olej lub odżywienie solo.

Powrotów do niej nie planuję - szczególnie krzywdy mi nie zrobiła, ale znam sporo kosmetyków o lepszym działaniu ;).

A jakie Wy macie doświadczenia z kosmetyka Elseve?