Konkurs - do wygrania zestawy kosmetyków marek własnych Rossmann ;)



Znów mam coś dla Was ;) Tym razem Rossmann ufundował dla Was dwa zestawy (a łącznie 5 - konkurs trwa też na Fanpage KLIK!) kosmetyków swoich marek własnych:
  • masło do ciała Wellness&Beauty
  • eliksir pod oczy, koncentrat i maseczkę do twarzy Rival de Loop
  • olejek do włosów Isana

By wziąć udział wystarczy w komentarzu pod tym postem zostawić swojego maila ;). 

Będzie mi oczywiście miło, jeśli zaobserwujecie mój blog oraz polubicie jego fanpage czy Instagram - pochwalcie się tymi aktywnościami w komentarzu ;)


Blog: http://kascysko.blogspot.com/
Fanpage: https://www.facebook.com/kascysko/
Instagram: https://www.instagram.com/kascysko/


Zabawa potrwa do 14 grudnia do godziny 23:59.

Powodzenia!

Listopadowe Spotkanie Blogerek w Krakowie ;)



Spotkania blogerek - w ilu już przez te 5 lat prowadzenia bloga wzięłam udział ;). Akcje tego typu są dla mnie okazją do niczym nieskrępowanej rozmowy o kosmetykach, patentach pielęgnacyjnych oraz wszelkiego rodzaju oszustwach i perełkach kosmetycznych. Uwielbiam takie spotkania - reszta uczestników pasjonuje się dokładnie tym co ja, więc nie ma mowy o zanudzaniu się nawzajem (oj, czasami zanudzam swoich znajomych - przyznaję ;P). 

20 listopada w krakowskiej Helladzie (ul. Królewska) miałam okazję uczestniczyć w kolejnym spotkaniu blogerek. Skład przedstawiał się następująco:

Magda http://rainbow-beauty.pl
Dominika http://kosmetyczneszalenstwo.pl
Anita http://blondbeauty.pl
Justyna http://blankita.pl
Kasia http://kascysko.blogspot.com
Kasia http://juststayclassy.pl
Kasia http://testujemykosmetyczki.blogspot.com
Kornelia http://zakatekrudej.pl
Marzena http://turkusoowa.blogspot.com
Paulina http://nottoseriousblog.blogspot.com
Paulina http://making-myself-beauty.blogspot.com
Tradycji ponownie stało się zadość: mając ledwie 200m do miejsca spotkania spóźniłam się o kilka minut xD. 

Nie mogłam się doczekać swojego zamówienia - w tym miejscu prawie zawsze biorę pierożki ze szpinakiem z tzatzikami: niebo w gębie! Polecić mogę też pizzę - rzadko która mi smakuje (poza zrobioną własnoręcznie), a tutaj mi zawsze smakuje.



Ostre dyskusje nad zamówieniami ;). Nie zabrakło także dyskusji o zakupach kosmetycznych - od "pseudonaturalnych" kosmetyków po zakupy na Aliexpress i lakiery hybrydowe.



Wielkie grzebanie w prezentach od sponsorów - nie byłam w stanie się powstrzymać, jak widać ;)




A naprawdę było w czym przebierać ;)

Po rozpakowaniu całości myślałam, że mój M. zwieje tam, gdzie pieprz rośnie xD. Możecie spodziewać się w najbliższym czasie przedstawienia znacznej części tych kosmetyków oraz... rozdań ;). Jeden z konkursów ruszy już jutro ;).
Przyznaję też, że prezenty od sponsorów stanowią miłą nagrodę za kawał pracy wykonywany na blogu ;).






Bardzo dziękuję naszym organizatorkom: Madzi i Dominice za świetnie zorganizowaną akcję oraz sponsorom spotkania: 












Drogeria Jawa http://siecjawa.pl/




Ecoblik ; www.ecoblik.pl








IvaNatura ; www.ivanatura.pl

Janda ; www.janda.pl

HomeDelight ; http://homedelight.pl/






Mam nadzieję, że niedługo znów będę mieć okazję do takiego spotkania ;). 
Czy któreś z kosmetyków szczególnie przykuły Waszą uwagę i mam je w swoich opisach potraktować priorytetowo? ;) 

Dove Silk Glow Odżywczy żel pod prysznic - mega zaskoczenie!



Żele pod prysznic są (wraz z szamponami) najszybciej zużywanymi przeze mnie kosmetykami - z wiadomych względów ;). Przyznaję, że wolę w tej roli środki myjące bazujące na łagodnych detergentach, jednak nie mam oporów przed stosowaniem tego, co akurat wpadnie mi w ręce. I tak po każdym myciu balsamuję ciało, więc żele bazujące na SLES nie robią mi szczególnej krzywdy. 

Niedawno, leżąc w wannie, i wodząc bezmyślnie wzrokiem po łazience dokonałam takiego odkrycia, że aż podskoczyłam. Zaskoczenie dotyczyło Odżywczego żelu pod prysznic Dove Silk Glow. Nie ukrywam, że produkty myjące wielkich koncernów kojarzą mi się z zastosowaniem SLESu lub SLESu, czyli bardzo standardowej bazy detergentowej - mogę Wam zdradzić, że tutaj jest inaczej ;).


Żel zapakowany jest w butelkę z matowego, białego, nieprzeźroczystego plastiku. Wizualnie nie skontrolujemy więc ubytku produktu ;). Etykiety są trwałe i dość minimalistyczne, a przez to - nieprzesadzone.  Niewielki otwór dobrze dozuje żel, ale brakuje mi w tym opakowaniu możliwości podstawienia butelki do góry dnem.

250ml kosztuje od 5 do 12zł, a 500ml - od 10 do 20 zł (w zależności od miejsca). Rozstrzał cenowy jest bardzo duży. Znajdziemy go w większości supermarketów i drogerii - z dostępnością nie ma problemów.

Skład:


W składzie nie znajdziemy mocnych detergentów siarczanowych (SLES, SLS ani też żadnych, mniej popularnych analogów)! Ten fakt zaskoczył mnie mocno i pozytywnie ;). Główną substancją myjącą jest w nim betaina kokamidopropylowa, która występuje w otoczeniu innych detergentów amfoterycznych i niejonowych. Znajdziemy w nim także kwas laurynowy, stearynowy i palmitynowy (kwasy tłuszczowe), olej słonecznikowy czy modyfikowany olej sojowy. Całość doprawiona jest też gliceryną i glikolem butylenowym (nawilżacze). Zawiera filmformer (pochodną gumy guar) oraz znaczącą ilość chlorku sodu (soli kuchennej), jednak przemyślany dobór detergentów sprawił, że nie razi mnie to aż tak bardzo ;). Zawiera także spory zestaw konserwantów (bez parabenów), regulatorów pH, barwników i substancji zapachowych.

Skład nie jest oczywiście idealny (sól kuchenna, barwniki i ilość konserwantów), ale i tak zaskoczył mnie pozytywnie. Oby inne koncerny także poszły tą drogą ;).

Produkt ma postać gęstego, mlecznobiałego żelu o pudrowo-mydlanym zapachu, który jest przyjemny i nieinwazyjny.


Żel pieni się bardzo dobrze mimo delikatniejszego składu i dzięki konsystencji jest bardzo wydajny. Myje dobrze, a w czasie jego używania nie zauważyłam żadnych niepokojących objawów ze strony skóry. Po myciu konieczne było użycie balsamu, jednak mam tak z 95% myjadeł do ciała. Swędzenia, zaczerwienienia czy łuszczenia jednak nie zauważyłam. Dziwnym trafem działa też bardzo dobrze na podrażnienia po goleniu (może przez dodatek tlenku cynku?) - w czasie jego używania zapomniałam o charakterystycznych, czerwonych "kropeczkach" na nogach.

Jego zapach jest niewyczuwalny na skórze po myciu. Nie odświeża jakoś mocno - ale jest to związane z zapachem. Odświeżająco działają na mnie jedynie zapachy cytrusowe czy mentolowe ;).

Ten żel sprawił, że baczniej będę się przyglądać składom koncernowych produktów myjących. Może jeszcze coś mnie zaskoczy? ;)

A może Wy zanotowaliście ostatnio jakieś kosmetyczne zaskoczenie (i to niekoniecznie pozytywne)?

Kosmetyki naturalne - jak nie zostać oszukanym?



Moda/trend/styl życia (niewłaściwe skreślić) "eko" od dłuższego czasu zdobywa popularność w większości sfer życia. Nie jestem ekomaniaczką z różnych powodów (chociażby wykonywanego zawodu i posiadanych schorzeń). Wybieram produkty, które mi służą - niezależnie od tego, czy są w pełni  naturalne czy też zawierają składniki syntetyczne. Ale dziś nie o tym ;).

Zdarza mi się bywać na prezentacjach produktów firm kosmetycznych - od tych popularnych, dla "zwykłego Kowalskiego" po niszowe i luksusowe. Wątek dominujący na tego typu spotkaniach?

Nasze kosmetyki są naturalne! 

Po usłyszeniu tego zdania zmysły ulegają wyostrzeniu, a czujność podkręcam do granic maksymalnych. Zwykle po maksymalnie kilku minutach zamiast mieć przed oczami wizję dziewczęcia hasającego w wianku po kwiecistej łące mam to:
Nie jest to dla mnie widok szokujący ani wywołujący złe skojarzenia, jednak absolutnie nie kojarzy się z naturą. Po co przywołałam taki obrazek?

Znakomita część firm zachwalająca swoje kosmetyki jako "naturalne" po prostu kłamie w żywe oczy, powodując przy okazji, że na sporej części prezentacji kosmetycznych nóż mi się w kieszeni otwiera. Dlaczego? 

Obecność ekstraktów roślinnych nie czyni z kosmetyku produktu naturalnego.

Poważnie. We wciskaniu "kosmetyków naturalnych" przodują marki, które wrzuciły do kremu/toniku/balsamu/etc. jeden lub dwa ekstrakty, by szumnie napisać na opakowaniu "natural cosmetic". Innym przypadkiem są mazidła faktycznie bogate w substancje roślinne, jednak zawierające poza nimi substancje zakazane w kosmetykach naturalnych.

Jak nie zostać oszukanym?

Recepta jest prosta, ale wymaga trochę zaangażowania. Wystarczy sprawdzić skład. Tyle tylko, że musi to być skład napisany wg norm INCI (International Nomenclature of Cosmetic Ingredients). Producenci lubią chwalić się w sieci składami opisanymi jako "active ingredients" czyli "składniki aktywne". To nie są pełne składy! Takowy znajdziecie za słowami "Składniki", "Ingredients" lub "INCI".

Pamiętajcie również, że kosmetyki spoza UE, które nie mają "unijnego" dystrybutora nie są objęte normami INCI i ich skład może zostać podany dowolnie. Głównie dotyczy to kosmetyków azjatyckich (także tych z Aliexpress - składy krążące w sieci mogą być typowym wróżeniem z fusów) i rosyjskich (tych, które nie są produkowane na rynek europejski, tylko lokalny).

Jakich składników nie może mieć prawdziwy kosmetyk naturalny?

Kosmetyk w pełni naturalny nie może zawierać (w nawiasach podałam nazwy występujące w składach w wersji angielskiej):
  • parafiny (paraffinum liquidum, paraffin, white oil, mineral oil);
  • innych pochodnych ropy naftowej: wazeliny czy cerezyny (np. petrolatum, cera microcristallina);
  • silikonów (np. dimethicone, amodimethicone, cyclopentasiloxane, cyclohexasiloxane);
  • parabenów, ale też innego rodzaju konserwantów, na przykład fenoksyetanolu (fenoxyethanol, słowa zawierające fragment -paraben);
  • glikole (np. propylene glycol, butylene glycol, neopentyl glycol) mające pochodzenie syntetyczne;
  • kompozycje zapachowe uzyskane syntetycznie (np. cinnamal, eugenol, linalool, d-limonen, farnesol);
  • barwniki syntetyczne (np. substancje oznaczone literkami CI z numerem);
  • surowce pochodzenia zwierzęcego, w wyniku uzyskania których ucierpiało jakieś zwierzę (np. kolagen, kawior, komórki macierzyste);
  • karbomery (składniki z fragmentem -carbomer);
  • surowców zmodyfikowanych genetycznie - popularny skrót GMO;
  • wszelkiego rodzaju składniki oznaczone skrótem PEG - składniki polioksyetylenowane, czyli zmodyfikowane tlenkiem lub politlenkiem etylenu;
  • czwartorzędowe zasady amonowe, zwane też "wodorotlenkami amonowymi" - pochodne chlorków amonowych (np. triethanolamine, chlorek benzalkonium);
  • pochodnych syntetycznych kwasów tłuszczowych (np. ze słówkiem stearate - nie wszystkie! Składniki tego typu pochodzenia naturalnego zwykle oznaczanie są gwiazdką *);
  • pochodnych syntetycznych alkoholi tłuszczowych (np. nazwy ze słówkami cetearyl, cetyl - nie wszystkie! Składniki tego typu pochodzenia naturalnego zwykle oznaczanie są gwiazdką *);
  • surowców konserwowanych przez naświetlanie promieniowaniem gamma.
Dopiero brak wszystkich substancji z tej grupy pozwala na rozmyślania o naturalności kosmetyku.

Składniki te nie są obiektywnie mówiąc złe - jedynie są pozyskiwane syntetycznie, co dyskwalifikuje je z użycia w produktach naturalnych. 


Co zrobić, gdy analizowanie składów nam nie wychodzi?

Jeśli zależy nam na kupnie prawdziwie naturalnego kosmetyku, a czytanie składów to nie do końca to, co lubimy - warto szukać certyfikowanych (np. Ecocert) kosmetyków wegańskich. Warto jednak zwrócić uwagę na to, czy certyfikowany jest kosmetyk (cały skład) czy też pojedyncze składniki. Kosmetyk może zawierać kilka lub kilkanaście składników certyfikowanych i jednocześnie nie być produktem naturalnym - jeśli tylko zawiera "zakazane" substancje.

A co z etanolem?

Etanol, jak wiadomo, można otrzymać w naturalnym procesie fermentacji ;). Uzyskany w ten sposób surowiec można wykorzystać w kosmetykach naturalnych. Wiadomo - etanol nie jest składnikiem oczekiwanym w każdym typie kosmetyku, jednak nie wpływa on na naturalność składu.
Mam wielką nadzieję, że ten tekst pomoże Wam w ocenie kosmetyków, które producenci nazywają naturalnymi niekoniecznie prawidłowo ;).

Od siebie dodam, że bardzo cenię marki, które nie nazywają swoich produktów na siłę naturalnymi, tylko sygnują je jako "zawierające składniki pochodzenia naturalnego". Dzięki temu nie wprowadzają swoich klientów w błąd i zachowują się (w mojej ocenie) w porządku. Takimi markami są wszystkie serie produkowane przez chociażby Elfa Pharm. 

Czy zwracacie uwagę na składy Waszych kosmetyków? Podyskutujmy ;)

Kto zgarnia wybrany OleoKrem BIOVAX? ;)



Konkurs, konkurs i po konkursie - chciałoby się rzec ;). Pięć osób biorących udział w blogowej akcji zaraz będzie miało weselszy piąteczek. Myślę, że w wyborze nagrody pomogą Wam dwa posty:



Przyznaję też, że dawno nie było tak mocnego odzewu z Waszej strony - widać produkty BIOVAX cieszą się niesłabnącą popularnością wśród włosomaniaczek ;). 

By nie przedłużać - wybrany OleoKrem zgarniają:

FairyHair
Nina
Aneta Borek
yana kuryłło
Darin

Gratulacje! Niedługo wysyłam do Was maile, a Was wszystkich zapraszam na kolejny konkurs, który... już wkrótce ;).

Emulsje, płyny i żele do higieny intymnej LACTACYD: analizy składów. Który wybrać?



Temat na dzisiejszy post został mi podrzucony przed Czytelniczkę. Żele, płyny, emulsje i pianki do higieny intymnej dla kobiet... naprawdę można się obecnie zagubić w morzu opcji do wyboru. Każda z nas pragnie jak najlepiej dbać o swoje zdrowie (także intymne), więc warto mieć świadomość tego, co w stosowanych przez nas środkach "siedzi".

Najpopularniejszymi produktami tego typu na polskim rynku są płyny do higieny intymnej LACTACYD. Obecnie w Rossmannie dostępnych jest siedem wersji (wersje LACTACYD), a na doz.pl - pięć (wersje LACTACYD PHARMA). Różnią się one opakowaniami, ale, żeby było zabawniej (;)), na jednych i drugich znajdziemy napis "Nowość". Poniekąd rozumiem ten podział na apteczne i drogeryjne wersje - część osób bardziej ufa produktom aptecznym, jednak... czasami jest to sztuczne mnożenie wersji po to, by ściągnąć nieświadomego klienta. Niestety - właśnie z tym będziemy mieć tutaj do czynienia.

Mam nadzieję, że mój tekst pozwoli Wam wybrać odpowiednią wersję, gdy będziecie zainteresowane zakupem. 

Oto i one - płyny/emulsje do higieny intymnej LACTACYD rozłożone na czynniki pierwsze. Pod koniec posta znajdziecie też składowy ranking tych produktów, ułożony oczywiście wg mojej oceny ;).

Siedem wersji LACTACYD dostępnych w Rossmannie:

LACTACYD, Emulsja do higieny intymnej Hydro-balance


Skład:


Hydro-balance bazuje na mocnym detergencie anionowym (MLS - analog SLES, który nota bene też znajduje się w tym produkcie) oraz innych, delikatniejszych detergentach amfoterycznych (np. betaina kokamidopropylowa) i niejonowych. Po kompozycji zapachowej znajdziemy w nim nawilżacze: glicerynę oraz glikol propylenowy, ekstrakt z lotosu, konserwanty (nie zawiera parabenów) oraz dodatek soli kuchennej (wypełniacz), kwasu mlekowego i wodorotlenku sodu (regulatory pH).

Przyznaję, że Hydro-balance nie zrobił na mnie składem dobrego wrażenia. Jestem zwolennikiem delikatnych substancji powierzchniowo czynnych w tych rejonach, a i dodatek soli kuchennej nie nastroił mnie pozytywnie. Niemniej - jeśli komuś ten żel odpowiada i się sprawdza niech się nie martwi. Nie ma w nim nic, co mogłoby zaszkodzić długofalowo.

LACTACYD, Emulsja do higieny intymnej Femina


Skład:


Wersja Femina również bazuje na MLS z dodatkiem innych detergentów (także SLES, ale pod koniec składu). Za pierwszym konserwantem znajdziemy nawilżacze: glikol propylenowy i laktozę. Zawiera także tytułową laktoferynę, odpowiedzialną na przywrócenie właściwego pH okolic intymnych. Zawiera konserwanty (bez parabenów), kompozycję zapachową i niewielki dodatek soli kuchennej.

Skład ponownie mnie nie powalił. Zapowiada mocne mycie i myślę, że nie każdemu może służyć.

LACTACYD, Emulsja do higieny intymnej Sensitive


Skład:


Oto i wersja emulsji, nad którą warto się pochylić. Nie zawiera mocnych detergentów, jedynie amfoterycznie i niejonowe (delikatniejsze). Kwas mlekowy pojawia się już na czwartym miejscu w składzie (duży plus), jednak równie wysoko znajdziemy sól kuchenną, która nie jest składnikiem lubianym przez wrażliwców (dla których nota bene ten produkt jest dedykowany). Zawiera także ekstrakt z bawełny, glikol propylenowy (nawilżacz) oraz konserwanty. Na uwagę zasługuje także fakt, że nie znajdziemy w niej kompozycji zapachowej.

Sensitive prezentuje się dużo lepiej od poprzedników, aczkolwiek ilość dodanej soli kuchennej jest lekko niepokojąca.

LACTACYD, Przeciwgrzybiczy płyn ginekologiczny do higieny intymnej


Skład:


Kolejna wersja bazująca na delikatniejszych detergentach ze sporym dodatkiem glikolu propylenowego i jego pochodnych. Sól kuchenna znajduje się w okolicy konserwantu - jest więc jej niewiele. Znajdziemy także w nim substancję przecigrzybiczą, glicerynę, kompozycję zapachową, ekstrakt z nagietka, witaminę E oraz zestaw konserwantów (bez parabenów) i substancji odpowiedzialnych za regulowanie pH.

Mam mieszane uczucia - z jednej strony jest to produkt delikatniejszy, zawiera także odpowiednią substancję o działaniu przeciwgrzybiczym w ilości, która może zadziałać, a jednocześnie ma sporo składników kontrowersyjnych i niekoniecznie potrzebnych (sól kuchenna, sporo konserwantów, Disodium EDTA).

LACTACYD PLUS, Płyn ginekologiczny do higieny intymnej na podrażnienia i upławy


Skład:


Ten skład mnie absolutnie zachwycił - łagodne, amfoteryczne i niejonowe detergenty doprawione kwasem mlekowym i gliceryną, bez kompozycji zapachowej i barwników. Część z Was zapewne odrzuci obecność parabenu jako konserwantu, jednak mnie ona nie przeszkadza (uważam je za jedne z najlepiej przebadanych w tej roli substancji). Daję mu wielką, Kascyskową "okejkę" ;).

LACTACYD, Emulsja do higieny intymnej Comfort


Skład:


Wracamy do bazy, która już pojawiła się w przypadku wersji Hydro-balance i Femina. MLS z dodatkiem SLES i delikatniejszych detergentów doprawione proteinami ryżowymi, ekstraktem z arniki, glikolem propylenowym i jego pochodnymi i kwasem mlekowym. Zawiera spory zestaw konserwantów (bez parabenów), kompozycję zapachową oraz regulatory pH. Warto jednak zauważyć, że nie zawiera soli kuchennej.

Prezentuje się lepiej od Hydro-balance i Femina, ale do LACTACYDU PLUS mu sporo brakuje. Jednakże - na niego mogłabym się zdecydować ;).

LACTACYD, Żel do higieny intymnej Fresh


Skład:


Po raz kolejny mamy do czynienia z produktem bazującym na MLS (tym razem bez towarzystwa SLES) i delikatniejszych detergentach amfoterycznych i niejonowych. Przed zapachem znajdziemy także kwas mlekowy, a po - glikol propylenowy, glicerynę (nawilżacze) oraz odświeżający mentol. Zawiera niewielki dodatek soli kuchennej i witaminy C oraz kompozycję zapachową, konserwanty (bez parabenów) i regulatory pH.

Za sól daję mu o punkcik niżej niż wersji Comfort, ale i tak mogłabym się nim zainteresować w ostateczności ;).

Pięć wersji LACTACYD Pharma dostępnych w aptekach (w tym na doz.pl, skąd pochodzą także zdjęcia):

LACTACYD Pharma, Płyn ginekologiczny łagodzący


Skład:

Aqua, Lauryl Glucoside, Cocamidopropyl Betaine, Lactic Acid, PEG-200 Hydrogenated Glyceryl Palmate, Coco-Glucoside, Sodium Chloride, Bisabolol, Globularia Alypum Leaf Extract, PEG-7 Glyceryl Cocoate, Glyceryl Oleate, Glycerin, Sodium Benzoate, Parfum, Glycol Distearate, PEG-120 Methyl Glucose Dioleate, Methylisothiazolinone

Skład całkiem delikatny: amfoteryczne i niejonowe detergenty doprawione kwasem mlekowym, ekstraktem z kulnika, bisabololem i gliceryną (nawilżacz). Znajdziemy w nim także (niestety) sporo soli kuchennej. Zawiera konserwanty (bez parabenów) i kompozycję zapachową.

Składowo naprawdę niezły, ale... nie mam pojęcia jakie działanie łagodzące może mieć sól kuchenna w tego typu produkcie -.-.

LACTACYD Pharma, Płyn ginekologiczny nawilżający


Skład:

Aqua, Lauryl Glucoside, Cocamidopropyl Betaine, Lactic Acid, Coco-Glucoside, Glyceryl Oleate, Glycol Distearate, Glycerin, Parfum, Sodium Methylparaben

Co tu dużo mówić - nawilżający LACTACYD Pharma to po prostu LACTACYD PLUS z dodaną kompozycją zapachową. Skład jest więc naprawdę zacny (mimo parabenów, którym nie jestem przeciwna): łagodne detergenty doprawione kwasem mlekowym i gliceryną. Niemniej jednak trochę irytuje mnie takie sztuczne mnożenie wersji produktowych. LACTACYD, macie minusa :P.

LACTACYD Pharma, Płyn ginekologiczny ochronny


Skład:

Aqua, Lauryl Clucoside, Cocamidopropyl Betaine, Lactic Acid, PEG-200 Hydrogenated Glyceryl Palmate, Sodium Chloride, Thymus Vulgaris Flower/Leaf Extract, PEG-7 Glyceryl Cocoate, Ethoxydiglycol, Coco-Glucoside, Glyceryl Oleate, Sodium Benzoate, Parfum, Glycerin, Methylisothiazolinone, Copper Usnate, PEG-55 Propylene Glycol Oleate, Propylene Glycol

Delikatne detergenty wzbogacone kwasem mlekowym, ekstraktem z tymianku, usninianem miedzi (substancja przeciwbakteryjna), gliceryną i glikolem propylenowym (nawilżacze). Zawiera także konserwanty, kompozycję zapachową i sporo soli kuchennej.

Szkoda, że po raz kolejny sól kuchenna psuje naprawdę dobre wrażenie. Aż chce się zakrzyknąć - po co ona? Poza nią - skład ładny i przemyślany, jak najbardziej może mieć właściwości ochronne.

LACTACYD Pharma, Płyn ginekologiczny Ultra-delikatny


Skład:

Aqua, Lauryt Glucoside, Cocamidopropyl Betaine, Lactic Acid, Coco-Glucoside, Glyceryl Oleate, Glycol Distearate, Glycerin, Sodium Methylparaben

Skład ładny, delikatny, nieprzesadzony, ze sporą ilością kwasu mlekowego doprawionego gliceryną. Konserwowany parabenem, ale dla mnie to nie problem (wyjaśnienie wyżej), jednak jest jedno ale...

To brat-bliżniak LACTADYDu PLUS - i to dosłownie. Składy mają IDENTYCZNE, a oba od LACTACYDu Pharma nawilżającego różnią się jedynie kompozycją zapachową. Sztuczne mnożenie wersji - drugi minus zaliczony.

LACTACYD Pharma, Płyn ginekologiczny przeciwgrzybiczy




Skład:

Aqua, Lauryl Glucoside, Cocamidopropyl Betaine, PEG-55 Propylene Glycol Oleate, Propylene Glycol, Triethanolamine, PEG-120 Methyl Glucose Dioleate, Coco-Glucoside, PEG-200 Hydrogenated Glyceryl Palmate, Sodium Chloride, Phenoxyethanol, Myristamidopropyl PG-Dimonium Chloride Phosphate, Glyceryl Oleate, PEG-7 Glyceryl Cocoate, Disodium EDTA, Glycerin, Parfum, Ethylhexylglycerin, Glycol Distearate, Citric Acid, Bisabolol, Lactic Acid, Calendula Officinalis Flower Extract, Potassium Sorbate, Sodium Benzoate, Tocopherol, Hydrogenated Palm Glycerides Citrate

Powitajmy oklaskami kolejne cudowne rozmnożenie wersji: LACTACYD przeciwgrzybiczy i apteczny LACTACYD Pharma przeciwgrzybiczy mają identyczne składy. Delikatne detergenty połączone z substancją o działaniu przeciwgrzybiczym, glikolem propylenowym, gliceryną (nawilżacze), kwasem cytrynowym, witaminą E, kwasem mlekowym i ekstraktem z nagietka. Dobre wrażenie psuje spory zestaw konserwantów (bez parabenów) i dodatek soli kuchennej. Mieszane uczucia pozostały.

By ułatwić Wam wybór, podzielę omówione wersje produktów LACTACYD i LACTACYD Pharma na trzy grupy: takie, które chętnie bym wypróbowała, takie, które może bym zastosowała (z braku czegoś innego) i na takie, które mnie nie interesują.
  • Chętnie wypróbuję: LACTACYD PLUS, LACTACYD Pharma nawilżający i ultra-delikatny.
  • Zastosowałabym w ostateczności: LACTACYD i LACTACYD Pharma przeciwgrzybicze, LACTACYD Pharma ochronny, LACTACYD Pharma łagodzący, LACTACYD Sensitive, Comfort i Fresh.
  • Nie interesują mnie: LACTACYD Hydro-balance, Femina.
Podsumowując - LACTACYD posiada w swoim portfolio produkty składowo świetne (LACTACYD PLUS, LACTACYD Pharma nawilżający i ultra-delikatny), średnie i nieszczególnie warte uwagi. Pamiętajcie jednak, że jeśli któraś z wersji Wam odpowiada i nie robi krzywdy, to nie zmieniajcie jej w pośpiechu na inną. Najważniejsze jest działanie, a moje oceny opierają się na składach (nie miałam okazji korzystać z produktów LACTACYD).

Mieliście do czynienia z produktami tej marki?

OleoKremy BIOVAX (L'biotica) - recenzja porównawcza



Pielęgnacja moich włosów w ciągu ostatnich kilku tygodni opierała się na nowej linii zawierającej cztery kosmetyki. Wspominałam Wam już o nich, a nawet naskrobałam kilka słów o ich składach - to OleoKremy BIOVAX (L'biotica) KLIK!. Sprawdziłam na swoich włosach wszystkie cztery produkty z tej serii i chętnie przedstawię Wam porównanie ich działania na moich włosach ;).


Możemy wybierać wśród czterech wersji: Diamond (Oleje amazońskie: babassu i pequi), Pearl (Oleje dalekowschodnie: tsubaki i perilla), Gold (Oleje afrykańskie: arganowy i z baobabu) oraz Caviar (Oleje indyjskie: moringa i tamanu). Każda z nich zapakowana jest w poręczną tubę z niewielkim otworem, przypominającą standardowe opakowania kremów do rąk. Etykiety są miłe dla oka, czytelne i trwałe - niestraszne im nawet skąpanie się w wannie ;).

125ml każdego z OleoKremów kosztuje ok. 18zł. Znajdziemy je obecnie w SUPERPHARM, Rossmannie czy biutiq.pl.
Wszystkie OleoKremy mają konsystencję gęstego, białego kremu. Różnią się natomiast zapachami:
  • Diamond pachnie pudrowo-kwiatowo.
  • Pearl ma orientalny, indyjski, ciepły i otulający zapach.
  • Gold to mieszanka aromatu miodu z korzennymi perfumami.
  • Caviar pachnie wyraziście (zapach unisex), ale jednocześnie bardzo świeżo.
Każda z wersji pachnie intensywnie, ale nie na tyle mocno, by zdominować wszystko wokoło. Wszystkie zapachy przypadły mi do gustu, ale aromat wersji Diamond skradł mi serducho ;). Są delikatnie wyczuwalne na włosach po myciu - przez kilka godzin.


Pozwolicie, że nie będę po raz drugi zamieszczać tutaj analiz składów OleoKremów. Znajdziecie je TUTAJ!

Produkty BIOVAX stosowałam na trzy sposoby:
  • przed myciem - sporą "kulkę" OleoKremu wcierałam we włosy (suche bądź zwilżone) i pozostawiałam na 0,5-4h;
  • po myciu jako produkt do spłukiwania (producent nie zaleca takiego stosowanie, ale... moja ciekawość zwyciężyła ;)) - porcję wielkości dwóch orzechów laskowych nakładałam na włosy po myciu szamponem, pozostawiałam na kilka minut i spłukiwałam;
  • po myciu jako produkt zabezpieczający/stylizator - porcję wielkości groszku rozprowadzałam w dłoniach, a następnie ugniatałam odsączone z wody, umyte włosy.
Nie będę już dłużej ukrywać, że OleoKremy BIOVAX mnie zachwyciły ;). W każdej opcji zastosowania wszystkie cztery wersje sprawdziły się śpiewająco, chociaż... w każdej z kategorii mam swoich "większych" ulubieńców. Przed myciem najlepiej sprawdzały się Caviar i Gold, jako produkt do spłukiwania: Pearl, a jako stylizator - Diamond. 

Przyznaję się, że zrobiłam każdej z wersji "crash test", czyli zastosowałam na raz przed i po myciu oraz jako stylizator. Jakież było moje zdziwienie, gdy nie dorobiłam się syndromu 3xP (przyklap, przetłuszcz, przychlast) po żadnym z nich! Włosy były świeże, a jednocześnie zdyscyplinowane, miękkie (ale nie "rozmiękczone", czego bardzo nie lubię) z podkreślonym i utrwalonym skrętem. Po wyschnięciu włosy nie są sklejone, nie zbijają się w nieestetyczne pasma, a fryzura wygląda naturalnie. Nie skracają także świeżości moich włosów - fryzura nadal wytrzymuje bez mycia 3 dni.

Wszystkie OleoKremy są mocno odżywcze, jednak wspomniany "crash test" pozwolił mi na wychwycenie subtelnych różnic w ich działaniu. Gold i Caviar są najbardziej odżywcze i dociążające, Pearl plasuje się po środku stawki, a Diamond ma najlżejszą formułę. Oczywiście jest to ocena tylko i wyłącznie moich włosów - u Was może być inaczej ;). Moim ulubieńcem został Diamond, jednak sądzę, że każda z wersji znajdzie wśród Was amatorów ;).

Mieliście już okazję spróbować OleoKremów?

Pamiętajcie też, że wybrany OleoKrem BIOVAX (L'biotica) możecie zgarnąć w konkursach: na blogu (KLIK!) i na fanpage (KLIK!) jeszcze tylko do północy ;)

Alberto Balsam, Szampon Sun Kissed Raspberry - włosowe cudo prosto z Tesco ;)



Szampon (na spółkę z żelem pod prysznic) to kosmetyk, który zużywam najszybciej. Ultraniskoporowate włosy mają swoje wymagania xD. Kudły myję zawsze dwukrotnie, za każdym razem zużywając sporą porcję szamponu. Obecnie używam tylko szamponów bazujących na mocnych detergentach (głównie SLES), ale niekoniecznie są to "rypacze" (mocne szampony bez filmformerów). Wiele razy takowe mnie zawiodły. Dziś mam dla Was recenzję produktu, który wprawdzie filmformery ma, ale myje świetnie ;). Na przepastnych regałach Tesco znajdziemy linię Alberto Balsam, a w niej szampon Sun Kissed Raspberry (malinowy).

Wcześniej miałam okazję przetestować odżywkę tej firmy: Alberto Balsam z Drzewem herbacianym i miętą (Tea Tree & Mint) KLIK!.


Szampon znajduje się w plastikowej, matowej, poręcznej butelce. "Przeskakujący" korek to dobre rozwiązanie - nie ma ryzyka urwania zatyczki oraz istnieje możliwość postawienia szamponu do góry dnem (pod koniec opakowania). Całość - ładna, funkcjonalna i trwała - nie mam się do czego przyczepić ;).

400ml szamponu kosztuje 7zł (bez promocji), widuję go głównie w Tesco, ale wiem, że czasami można go także spotkać w innych, niesieciowych drogeriach.

Skład:


Skład nie powala - od razu mówię ;). Większość z Was jednak wie, że moja skóra głowy jest raczej z gatunku pancernych, a mój szampon ma w zasadzie tylko dokładnie myć i nie robić krzywdy (do odżywiania mam inne specyfiki). Szampon ten bazuje na SLES i betainie kokamidopropylowej (dość standardowo). Niestety, już na trzecim miejscu w składzie znajdziemy sól kuchenną (wrażliwcy powinni się mieć na baczności). Wysoko znajdziemy też ekstrakty z jałowca i rumianku, nawilżacze (humektanty: pantenol, gliceryna, glukoza, glikole butylenowy i propylenowy, pantolakton, sorbitol) i dwa filmformery (polyquateria). Zawiera także sporo substancji odpowiedzialnych za pH kosmetyku, konserwację (nie zawiera parabenów) i zapach. Pytanie tylko - gdzie te maliny? xD

Mimo tego, że filmformery pojawiają się dość wysoko w składzie - dałam mu szansę. Sam skład dawał nadzieje na to, że mimo polyquateriów w nim zawartych mycie będzie zacne. 

Ma postać wodnistego żelu o różowym zabarwieniu i słodkim, owocowym zapachu (chociaż mnie osobiście z malinami się nie kojarzy ;)).


Wykorzystywałam go standardowo - do dwukrotnego mycia włosów, które od kilkunastu miesięcy preferuję. Radził sobie prawie zawsze - pokonała go tylko odżywka Schaumy ( KLIK! ale ona pokonała nawet mnie ;)). Niezależnie od tego, czy zastosowałam bogate odżywianie przed myciem i/lub bogatą maskę po myciu - włosy były odbite od nasady, świeże i należycie domyte. Efekt taki utrzymywał się przed 3 dni po myciu, co w pełni mnie satysfakcjonuje. Jednocześnie, mimo jego dużej mocy myjącej, nie zauważyłam najmniejszych objawów podsuszenia włosów.

Dodatkowo - skalp przyjął go bez burczenia - świądu, przesuszenia, łupieżu czy jakichkolwiek innych, niepożądanych objawów nie zarejestrowałam ;). 

Planuję zakup innej wersji szamponu Alberto Balsam - najpierw muszę jednak sprawdzić, jakie jeszcze dostępne są w Tesco ;).

Mieliście kiedykolwiek styczność z tą marką?