Dr Sante Anti Hair Loss, Spray stymulujący porost włosów - świetny produkt w niskiej cenie i... z najlepszym atomizerem!

Do kosmetyków firmy Elfa Pharm mam duży sentyment. To oni jako pierwsi postanowili wspomóc rozwój mojego bloga - i tak trwa to już 7,5 roku ;). Co pewien czas mam okazję testować ich nowości, i w taki sposób poznałam kilku swoich ulubieńców. Krem na powieki i pod oczy Atopy Tolerance, maski Dr Sante czy płyn micelarny Bishoyo to tylko pojedyncze przykłady kosmetyków Elfa Pharm, które zagościły na dłużej w mojej łazience. Tym razem miałam okazję gruntownie przetestować Spray stymulujący porost włosów z serii Anti Hair Loss.


Butla z atomizerem to rozwiązanie, które w przypadku wcierek szczególnie mi odpowiada - w inny sposób ciężko mi należycie dotrzeć do skóry głowy :D. To najwygodniejszy atomizer na świecie - dzięki rozwiązaniu rodem z płynów do szyb :D. Całość jest trwała, ładna i całkiem czytelna. 

150ml tego sprayu kosztuje... 10zł bez promocji, a obecnie na stronie producenta nawet 7,50zł!. Naprawdę tanio :D.

Skład:

Aqua, Hydrolyzed Lupine Seed Extract, Lepidium Meyenii Root Extract, Polysorbate 20, Cetrimonium Chloride, Arginine, Acetyl Tyrosine, PEG-12 Dimethicone, Calcium Pantothenate, Zinc Gluconate, Niacinamide, Ornithine HCL, Polyquaternium-11, Citrulline, Hydrolyzed Soy Protein, Glucosamine HCL, Arctium Majus Root Extract, Panax Ginseng Root Extract, Biotin, Parfum, Propanediol, Tetrasodium Glutamate Diacetate, Sodium Benzoate, Lactic Acid, Phenoxyethanol, Disodium Succinate, Benzoic Acid, Benzyl Alcohol, Benzyl Benzoate, Butylphenyl Methylpropional, Limonene, Linalool

Bazą dla tego produktu są ekstrakty z łubinu, łopianu, żeń-szenia i pieprzycy peruwiańskiej wzbogacone aminokwasami: argininą, modyfikowaną tyrozyną, cytruliną i ornityną. Do tego zawiera: pantotenian wapnia, glukonian cynku, niacynamid, glukozaminę, biotynę oraz hydrolizowane proteiny sojowe. Koniec składu to regulatory pH, kompozycja zapachowa oraz konserwanty. W drugiej linijce znajduje się modyfikowany silikon - łatwy do zmycia. 

Już sam skład daje spore nadzieje na naprawdę zacny efekt porostowy i przeciw wypadaniu włosów. Nawet do silikonu nie mam uwag - wiele zacnych wcierek zawiera podobny składnik kondycjonujący, by aplikacja nie wywoływała miliona "antenek" przy skórze głowy. 

Bezbarwny płyn o kwiatowym, dość intensywnym zapachu pozostawia delikatne uczucie lepkości. 

Wcierkę, jak każdy inny produkt tego typu, wcieram tylko przed myciem włosów (czyli co 2-3 dni), na 15-60 minut przed nim. Cóż mogę powiedzieć - wypada mi naprawdę minimalna ilość włosów (przy myciu prawie nie ma czego wyciągać z odpływu, a nie czeszę włosów), a kucyk rokuje na dalsze zwiększenie obwodu, bo z bejbików mogę sobie drugą fryzurę zrobić :D. Oczywiście, zmniejszenie wypadania to nie tylko jego zasługa ( o głównym motorze zagęszczenia mojej czupryny napiszę Wam niedługo), ale pozytywna skala tego zjawiska na pewno została przez niego zwiększona. Długość włosów również bardzo dobrze reaguje na niego - po kilkukrotnej aplikacji przed myciem miałam naprawdę megaloki, ale moje włosy lubią bomby proteinowe tego typu. Skóra głowy nie zareagowała na ten spray w żaden negatywny sposób, jednak przed pierwszą aplikacją warto wykonać domową próbę uczuleniową.

Szczerze polecam testy, szczególnie przy tym połączeniu ceny i działania! A jaka jest Wasza ulubiona wcierka?

Joanna Ultra Color, Odżywka koloryzująca Warm Blond Shades - tania i dobra alternatywa


Lista interesujących kosmetyków w kieszeni (a dokładniej - w telefonie), a tu na półce uwagę przyciąga coś nieznanego - miałyście tak kiedykolwiek? ;). Zdarza mi się to chyba przy każdej możliwej promocji kosmetycznej, w której chcę wziąć udział :D. Przy jednej z takich okazji poznałam linię odżywek koloryzujących Joanna Ultra Color i od razu zabrałam ze sobą wersję, która dodaje ciepłych odcieni blondom. Nie miałam wielkich oczekiwań - chciałam, żeby przedłużała efekt po zastosowaniu Cassii


Tuba to dość typowe rozwiązanie przy odżywkach, jednak utrudniają one wydobycie kosmetyku do ostatniej kropli. W tym celu trzeba rozcinać opakowanie ;). Poza tym same etykiety bardzo mi się podobają - połączenie czerni, srebra i złota jest naprawdę eleganckie, ładne i czytelne, a także trwałe. Jedynie kurz i ślady bardzo twardej wody bardzo łatwo na niej zauważyć :D.

100ml tej maski kosztuje około 10zł - jak na maski koloryzujące nie jest to dużo. 

Skład:


Skład jest dość krótki i mocno emolientowy: alkohole i estry tłuszczowe mieszają się tutaj z emulgatorem, silikonem, kwasem mlekowym (który ma za zadanie zakwasić włosy, domknąć łuski, utrwalić kolor i dodać blasku), kompozycją zapachową, konserwantem i barwnikami odpowiedzialnymi na efekt kolorystyczny. 

Naprawdę szczerze - nie mam się do czego przyczepić ;). Jest to produkt koloryzujący, więc pożądana jest w nim obecność barwników, jednak osoby o skórze wrażliwej powinny przemyśleć jego stosowanie ze względu na możliwość wystąpienia podrażnień i uczuleń. Ba, sam producent przestrzega przed nadmiernym kontaktem tego produktu ze skórą (za co mu chwała!).

Maska ma gęstą konsystencję, brunatny kolor i mydlano-perfumeryjny zapach, który nie jest zbyt intensywny i nie jest wyczuwalny po myciu.


Producent zaleca aplikację maski w rękawiczkach ochronnych i pozostawienie jej na minimum 3 minuty na włosach. Nie będę ukrywać, że sama nakładam ją gołymi łapami (nie jestem jednak wrażliwcem) w ilości mniej-więcej połowy orzecha włoskiego i... nigdy nie zabarwiła mi skóry. Trzymam ją od 10 do 20 minut czasami bez niczego, a czasami pod folią i ręcznikiem, a następnie zmywam do momentu, aż woda będzie czysta - co nie trwa na szczęście szczególnie długo. 

Moim włosom dodaje bardzo przyjemnych, miodowych tonów i delikatnie maskuje siwe włosy, a stan ten utrzymuje się przez 2-3 mycia. Kolorystycznie jest to efekt zbliżony do zastosowania Cassii, jednak brakuje tutaj odczuwalnego pogrubienia włosów. Także trwałość koloru jest mniejsza niż w przypadku zielska, jednak warto dodać - z maską jest mniej zachodu ;). Myślę, że jedno opakowanie starczy mi na 8-10 aplikacji. 

Loki po niej także wyglądają całkiem nieźle, ale nie jest to taka włosowa petarda jak po Garnier Goji Hair Food albo Kallosie Multivitamin. Ot, loki są ładne i odbite od nasady, ale nie mają jakiegoś szczególnego blasku, skrętu czy odporności na czynniki zewnętrzne. Nie oczekiwałam jednak po niej nie wiadomo jakiego efektu odżywczego ;). Po 4 aplikacjach nie zauważyłam żadnego podrażnienia - ani na łapach ani na skórze głowy. 

Uważam, że naprawdę warto się nią zainteresować, jeśli poszukujemy kosmetyku, który przedłuży nam przerwy między farbowaniami. Zamierzam do niej wracać, a może w chwili szaleństwa przetestuję jakiś inny kolor ;).

Jak się zapatrujecie na tego typu kosmetyk do włosów?

Tusz Lovely Pump Up podkręcający - klasa sama w sobie, i to za grosze!

Po wielkim niepowodzeniu jakim były testy tuszu do rzęs Avon Big&Style potrzebowałam odmiany w postaci maskary, która nie zawodzi, a do tego jest łatwo dostępna (bez tuszu moich rzęs nie widać) i w przystępnej cenie. Wybór padł na żółty tusz Lovely Pump Up, który wiele z Was zachwala - i nie dziwię się absolutnie tym zachwytom ;). To naprawdę perełka!


Typowe, tuszowe opakowanie jest całkiem trwałe, a silikonowa, asymetryczna szczoteczka to absolutnie moje ulubione rozwiązanie w mascarach, które przy okazji pozwala bardzo łatwo rozczesać włoski. Żółty kolor nie należy do moich ulubionych (;)), ale niebieskie napisy już są jak najbardziej w moim guście ;). Opakowanie jest trwałe - nic się nie rozpada ani nie odkleja, chociaż przy noszeniu w torebce można się dorobić startych napisów ;). 

8ml tego tuszu kosztuje od 10 do 15 zł w Rossmannie, w zależności od promocji.


Takie szczoteczki lubię najbardziej ;). Szkoda, że producent nie wrzuca składu tego tuszu na opakowania. Sądzę, że wielu potencjalnych klientów rezygnuje z tego powodu z zakupu, szczególnie, jeśli okolice ich oczu są mocno wrażliwe. Moim powiekom, rzęsom i oczom nie zrobił jednak żadnej krzywdy, a do tego - nie ma zapachu, co bardzo cenię - szczególnie w kosmetykach do okolic oczu ;).

Ta maskara jest prześwietnie przecudowna! Już jedno pociągnięcie łatwo pokrywa rzęsy równomiernie tuszem przy okazji super je rozdzielając i podkręcając. To podkręcenie utrzymuje się przez cały dzień, a kruszenie i osypywanie w ogóle nie istnieje - podobnie jak odbijanie się rzęs na skórze ;). Nie mam szczególnie gęstych rzęs, za to długie - i przy jego stosowaniu spotykam się z pytaniami czy coś sobie dokleiłam/zagęściłam :D. Nie skleja rzęs, za to maksymalnie je wydłuża. Obawiałam się o jego trwałość w czasie obecnych upałów, ale nawet w takich warunkach zdał egzamin śpiewająco. Nie zawiódł mnie w ciągu miesiąca stosowania ani razu, więc przewiduję kolejne opakowania w kosmetyczce ;). 

Jaki tusz do rzęs jest Waszym ulubionym? ;)

Perfecta i jej nowa seria Bird's Nest z kwasem sjalowym i aminokwasami

Moje zainteresowanie wszelkimi nowościami kosmetycznymi zapewne znacie, ale poza nim bardzo lubię również wyszukiwać niestandardowe składniki mazidłowych formulacji. Obecnie jad żmii, śluz ślimaka czy białko jaja kurzego na opakowaniu kosmetyku nikogo już nie dziwią, ale nadal istnieją surowce mniej popularne w kosmetyce. Do takich należą gniazda jadalne, tworzone przez ptaki z rodziny jerzykowatych ze... śliny. Właśnie ekstrakt z gniazd jadalnych jest motywem przewodnim nowej serii Perfecty Bird's Nest, która trafiła do mnie w paczce-niespodziance od Drogerii Rossmann. Co ciekawego znajdziemy w tej linii?


Perfecta Bird's Nest, Krem na dzień i na noc Rozświetlenie


Skład:


Miło jest patrzeć na poprawy składów kosmetyków wielu marek, w tym polskich ;). Dax Cosmetics (producent Perfecty) również śmiga w dobrą stronę. W emolientowej bazie (na którą składają się: trójglicerydy, masło shea, estry i alkohole tłuszczowe, olej sojowy) utopiono nawilżacze: glicerynę, glukozę, glukonian wapnia i glikol butylenowy. Do tego ekstrakty: z tytułowych gniazd jadalnych, cykorii i ryżu zaprawione lecytyną i filtrami przeciwsłonecznymi. Końcówka składu to spora litania substancji konserwujących (bez parabenów) oraz składników zapachowych - nie miałabym nic przeciwko, gdyby uległa skróceniu ;). Zawiera silikony i kopolimery, jednak nie są one głównymi składnikami, a z całą pewnością mają niezłe właściwości ochronne i wygładzające. Mogą działać komedogennie - ale nie muszą ;).

Krem zainteresował mnie najmniej, ale nie mogę odmówić mu całkiem bogatego składu i co najważniejsze - ochrony przeciwsłonecznej ;). Myślę, że znajdzie sporo zwolenników.

Perfecta Bird's Nest,  Serum na dzień i na noc


Skład: Aqua, Glycerin, Cetearyl Ethylhexanoate, Cichorium Intybus Root Oligosaccharides, Caesalpinia Spinosa Gum, Swiftlet Nest Extract, Biosaccharide Gum-4, Butylene Glycol, Lecithin, Ferulic Acid, Laurdimonium Hydroxypropyl Hydrolyzed Soy Protein, Hydroxyethylcellulose, Glycine Soja Oil, C14-22 Alcohols, C12-20Alkyl Glucoside, Glucose, Sodium Polyacrylate, Disodium EDTA, Hydroxyacetophenone, Phenoxyethanol, Octadecyl Di-T-Butyl-4-Hydroxyhydrocinnamate, Sodium Benzoate, Gluconolactone, Calcium Gluconate, Hexyl Cinnamal, Limonene, Linalool, Hydroxycitronellal, Citronellol, Benzyl Benzoate, Benzyl Salicylate, Parfum.

To serum można śmiało zaliczyć do produktów nawilżających. Gliceryna, cykoria, ekstrakt z gniazd jadalnych, glikol butylenowy - oto baza dla tego produktu. Do tego kwas ferulowy, modyfikowane proteiny oraz olej sojowy, alkohole tłuszczowe, glukoza i glukonolakton. Szkoda, że ponownie mamy do czynienia ze srogim zestawem substancji konserwująco-zapachowych, które wrażliwców mogą uczulić. 

To serum wezmę na tapetę w najbliższym czasie - lekki produkt odżywczy na lato zawsze się przyda ;)

Perfecta Bird's Nest, Maska na tkaninie


Skład:


Tą maskę postawiłabym wśród produktów emolientowo-humektantowych: gliceryna, hialuronian sodu i glikol butylenowy odpowiadają za efekt nawilżający, a kopolimery i eter dikaprylowy - za natłuszczanie. Do tego znajdziemy w jej składzie ekstrakty; z tytułowych gniazd jadalnych, banana i wąkroty oraz proteiny sezamowe z lecytyną. Zestaw konserwująco - zapachowy także w niej występuje - a szkoda!

Przy najbliższej okazji do nałożenia maseczki zamierzam ją wykorzystać - nie spodziewam się jakiegoś wow-efektu po jednej aplikacji, ale mam nadzieję, że będzie niezłym czasoumilaczem z zadowalającym efektem odżywczo-nawilżającym na skórze. To chyba nie są duże wymagania, prawda? ;)

Seria Bird's Nest od Perfecty zapowiada się naprawdę dobrze, ale producent mógł jednak nieco ograniczyć liczbę dodatkowych substancji konserwujących i zapachowych. Wrażliwcom polecam wzmożoną ostrożność ;).

Jaki składnik kosmetyczny jest dla Was... egzotyczny? ;)


Proste ciasto ucierane z truskawkami... i innymi owocami ;)

Sezon na truskawki w pełni - zjadam je w niemoralnych wręcz ilościach zarówno same, jak i w deserach czy wypiekach. Ba, nawet nalewkę na ich bazie planuję :D. Dzisiaj mam dla Was superszybkie w wykonaniu ciasto, które, pomimo swojej prostoty, jest przepyszne! Bez problemu możecie je również zaadaptować pod inne owoce: rabarbar, borówki, maliny, jabłka...


Składniki:

  • 5 jajek (u mnie L)
  • pół szklanki cukru (jeśli wolicie słodsze wypieki możecie śmiało dać nawet szklankę)
  • niepełna szklanka oleju lub roztopiona, ostudzona kostka masła
  • ewentualnie: ulubiony aromat do ciasta
  • 2 szklanki mąki pszennej
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 0,5-1kg owoców - tutaj jest około kilograma (minus te, które zjadłam w czasie oczyszczania :D)
Truskawki myję i usuwam szypułki, a zaraz potem włączam piekarnik (grzanie góra/dół, 180 stopni). Jajka ucieram mikserem na gładko z cukrem (około 2 minuty) i nadal ciągle mieszając wlewam powoli olej (lub roztopione, ostudzone masło). Następnie wsypuję proszek i mąkę, krótko mieszam i wylewam do formy (tortownica 24-27cm średnicy lub blaszka 25x25cm, lub o podobnych wymiarach - ta ze zdjęcia jest nawet większa) zabezpieczonej papierem do pieczenia (może być to także forma potraktowana masłem i bułką tartą). Delikatnie wyrównuję wierzch ciasta i układam na nim truskawki - najpierw obok siebie, a potem jedna na drugiej. Nie przeszkadza mi, że owoce wpadają w ciasto, jednak Weronika na FB podrzuciła pomysł z obtaczaniem owoców w mące - wtedy ten problem nie występuje ;). Po około 50 minutach w piekarniku (środkowa półka) ciasto jest upieczone, ale warto sprawdzić jego stan patyczkiem - suchy zwiastuje gotowość wypieku do studzenia ;).

Jednego dnia piekłam je dwa razy, bo tak szybko zniknęło z talerzy ;). 

A może Wy macie swoje ulubione patenty na proste ciasta z owocami? Chętnie je poznam i przetestuję ;).


Gliss Kur Serum Deep Repair: maska, o której ciężko cokolwiek powiedzieć...

Ledwie w ostatnim wpisie śpiewałam peany pochwalne nad maską Garnier Hair Food z jagodami goji, a już dzisiaj wrzucam kolejną recenzję włosowej maski. Powód jest prozaiczny - właśnie dobiła dna, a nie chcę chomikować opakowania ;). Rzadko zdarza mi się jakikolwiek produkt kosmetyczny zużywać miesiącami, a tu proszę - opróżnienie tego słoiczka zajęło mi... rok. I wcale nie dlatego, że maska Gliss Kur Serum Deep Repair do włosów ekstremalnie nadwyrężonych i szorstkich jest jakaś super wydajna...

Gliss Kur Serum Deep Repair - maska

Maska zamknięta jest w zgrabnym słoiczku, z którego bez problemu można wydobyć mazidło aż do ostatniej kropli. Wygląd etykiet sugeruje profesjonalny kosmetyk fryzjerski - i taka jest też filozofia całej linii Gliss Kur. Czarne wieczko cudownie zbiera wszelkie paprochy, ale to kwestia jego koloru i ich widoczności :D. Nic się nie odkleja i nie rozpada w łapkach.

200ml tej maski kosztuje od 15 do nawet 25zł, w zależności od miejsca zakupu.

Skład:

Gliss Kur Serum Deep Repair - maska

Emolientowawa baza została sowicie uzupełniona seryną (aminokwas) oraz keratyną hydrolizowaną i jej modyfikowaną pochodną - jest to więc produkt mocno proteinowy. Zresztą, to właśnie na dużą ilość keratyny poleciałam jak Reksio na szynkę - moje włosy ją uwielbiają. Do tego znajdziemy pantenol (nawilżacz), silikon pod koniec składu i spory zestaw substancji konserwujących i zapachowych. Obecność izopropanolu i parabenu pewnie niejednego zainteresowanego odrzuci - mnie one nie przeszkadzają, ale wrażliwcom zalecam ostrożność, a wszystkim - omijanie skóry głowy przy aplikacji ;).

Keratyna zatopiona w emolientach - to zwykle zwiastuje naprawdę szałowy i pogodoodporny GHD na mojej głowie. Dodatek aminokwasu powinien tylko poprawić sytuację. Ale to tylko teoria - we włosomaniactwie jednak najważniejsza jest praktyka.

Ma gęstą, kremową konsystencję i perfumeryjny, niezbyt intensywny zapach, który jest dla mnie neutralny - ani mi się podoba, ani odrzuca. 

Oczekiwanego szałowego efektu nie zanotowałam w żadnej konfiguracji, pomimo naprawdę wielu prób. Dość łatwo można z nią przesadzić, co skutkuje srogim przychlastem. Włosy po niej są dość nijakie - nie podbija skrętu, nie dodaje blasku, miękkości czy gładkości. Kudły nie wyglądają też na odżywione - są raczej smętne. Biorąc pod uwagę, że moim włosom obecnie niewiele trzeba do naprawdę fajnego wyglądu to naprawdę spodziewałam się dużo więcej po składzie tej maski. 

Nie wywołała u mnie typowego BHD (poza jednorazowym epizodem z niedopłukaniem) ani nie zrobiła innej włosowej czy skórnej krzywdy, więc od pewnego momentu zużywałam ją pod olej w niewielkich ilościach (często w połączeniu z kremem kakaowym Isana). Z racji gęstości zajęło mi to sporo czasu, więc wydajność ma niezłą.

Naprawdę fajny skład, który powinien pasować moim włosom, nie zdziałał cudów, co mogło wynikać z proporcji poszczególnych składników. Czynnik personalny jest jednak niezwykle istotny w jakiejkolwiek pielęgnacji ;). Maskę Serum Deep Repair z czystym sumieniem mogę uznać za książkowy przykład włosowego średniaka.

Jak sprawdzają się u Was produkty Gliss Kur?

Garnier Fructis Goji Hair Food - maska do włosów: nieoczekiwany hit!

Moja odporność na wszelkiego rodzaju kosmetyczne hity jest... różna :D. Czasami aż się rwę do przetestowania mazidła, które poleca się na grupach, forach i blogach, a innym razem zachwyty spływają po mnie jak po kaczce. W zasadzie nie mam na to żadnego algorytmu, za to mogę powiedzieć, że temat masek Garnier Hair Food był właśnie taki... spływający. Nie pognałam w podskokach do sklepu - maska Garnier Fructis Hair Food z jagodami goi sama mnie znalazła ;).


W jaki sposób? Moja koleżanka - piękna, rudowłosa włosomaniaczka chciała ją wyrzucić do kosza, ponieważ wywołała u niej bardzo mocne podrażnienia skóry głowy. Sama mam "panzerskalp", więc z ochotą przytuliłam opakowanie. Już na przykładzie tej krótkiej historii warto mieć na uwadze domową próbę uczuleniową, szczególnie przy problemach alergicznych. 

Maseczka zapakowana jest w solidny, plastikowy słoiczek, który nie ma żadnych dziwnych "zakamarków" - bez problemu można zużyć maskę do ostatniej kropli. Na dodatek jest całkiem ładny, a etykieta (nawet po długim przebywaniu w łazience) nie odpada samoistnie ;). Owocowe grafiki - również na plus. Opakowanie, mimo wielkości, jest naprawdę poręczne i nie stwarza problemów przy użytkowaniu.

390ml tej maski kosztuje różnie: od 15zł na promocji po... 40zł :D.

Skład:


Zanim przejdę do omawiania zawartości tego cuda nie mogę przejść obojętnie nad jednym z najbardziej czytelnych sposobów przekazania INCI, który będzie przystępny nawet dla składowego i kosmetycznego laika. Wielki plus!

To mazidło to z całą pewnością produkt emolientowy z dodatkiem nawilżaczy. Do emolientów syntetycznych dodano oleje: sojowy, słonecznikowy i kokosowy oraz sporą ilość ekstraktu z owoców owoców goji. Zawiera sporą ilość regulatorów pH, konserwantów i substancji zapachowych - stąd pewnie negatywne objawy u mojej koleżanki. Znajdziemy w nim też karmel - w roli zagęstnika oraz substancji nawilżająco-zapachowej :D. Skład ma naprawdę mocno naturalny - nie jest to czcza przechwałka producenta ;).

Skład tego produktu również był dla mnie pozytywnym zaskoczeniem - Garnier naprawdę przyłożył się do Hair Food'ów ;). W końcu też doczekałam się kosmetyku, na którym producent deklaruje multifunkcjonalność: ta maska to odżywka, maska i produkt bez spłukiwania w jednym (wykorzystywałam ją tylko na dwa pierwsze sposoby).

Gęsta, kremowo-maślana konsystencja dodatkowo pobudza myśli o dogłębnym odżywieniu włosów, ale zapach... to absolutnie najsłabsza strona tego kosmetyku. Słodko-mdlący, ale na szczęście ma niewielką intensywność i nie wyczuwam go na włosach po myciu. Jest to jednak moje subiektywne odczucie - zauważyłam, że większość użytkowniczek tej wersji chwali zapach ;). 


Od jakiegoś czasu staram się panować nad ciągotami do nakładania sporych ilości masek na włosy w formie "do spłukiwania" (oczywiście w obawie przed przychlastem :D), dlatego po myciu używałam tej maski oszczędnie :D. Przed myciem natomiast stosowałam ją w miksach, solo, pod olej i jako dodatek do glossa z Cassią. Powiem tyle - stawiam ją na pierwszym miejscu swoich ulubieńców tuż obok Kallosa Multivitamin

Piękne, mięsiste, błyszczące loki mam po niej jak na zamówienie już po dosłownie minutowym trzymaniu po myciu :D. Nawet obietnica o blasku została spełniona na moich lokach, co ze względu na nieregularną strukturę takiego typu włosów nie jest proste. Spłukuje się szybko i bezproblemowo, a odżywienie i nawilżenie pozostawia na najwyższym poziomie ;).

Włosy w dotyku są gładkie, miękkie (ale nie rozmiękczone - nie cierpię efektu "kaczuszki") i reprezentują sobą nieustający GHD :D. Wersja z jagodami goji przekonała mnie w pełni do przetestowania innych Hair Food'ów - będę czekać na jakąś srogą promocję. 

Czy i u Was w łazience zagościły maski Garnier Hair Food? Pochwalcie się efektami ;).

Nivea, Głęboko oczyszczający szampon micelarny - perfekcyjny wybór dla fanów mocnego mycia!

Posiadam dość niestandardowe włosy - loki zwykle lubią łagodne mycie i bogate odżywianie, ale moje doszły do etapu, kiedy ani jedno ani drugie im nie odpowiada :D. Czasami używam delikatniejszych myjadeł, ale nic nie wskazuje na to, by miały one wyprzeć rypacze z mojej włosowej pielęgnacji. Powoli testuję też produkty sygnowane jako "głęboko oczyszczające" takie jak szampon Stapiz, a przy okazji jednej z włosowych przecen zakupiłam (za Waszym poleceniem ;)) głęboko oczyszczający szampon micelarny od Nivei.

Głęboko oczyszczający szampon micelarny Nivea

Nie ukrywam, że do produktów Nivea mam dość średni stosunek - składy takie sobie (ale się poprawiają), ceny też takie sobie... . Nie pamiętam kiedy ostatnio miałam okazję testować coś od nich. 

Szampon micelarny zapakowany jest w przeźroczystą, plastikową butlę z dozownikiem. Nakrętka jest płaska, więc bez problemu można wylać szampon aż do ostatniej kropli, a wąski otwór ułatwia aplikację w rozsądnej ilości ;). Do opakowania i etykiety nie mam zastrzeżeń - minimalistyczne, typowe dla marki, trwałe.

400ml tego szamponu kosztuje 15-18zł, w zależności od miejsca zakupu.

Skład:

Głęboko oczyszczający szampon micelarny Nivea - skład

Woda, dwa detergenty (w tym SLES) i od razu sól kuchenna - ten skład raczej nikogo nie zachwyci xD. Mnie jednak w kwestii szamponów najbardziej interesuje moc efektu myjącego, więc przymykam na to oko - także dlatego, że wrażliwcem nie jestem. Dalej znajdziemy ekstrakt z melisy lekarskiej, alkohol tłuszczowy i olej makadamia. Do tego polyquaternium (filmformer) oraz gliceryna, glikol propylenowy (nawilżacze) i modyfikowany olej rycynowy (emolient). Końcówka składu to konserwanty i kompozycja zapachowa.

Dodatki nawilżająco-natłuszczające mają za zadanie zniwelować mocne działanie oczyszczające i przyznaję - patrząc na sam skład nie spodziewałam się jakichś szczególnych fajerwerków w kwestii domycia. 

Szampon ma konsystencję średnio gęstego, bezbarwnego żelu o absolutnie cudownym, cytrusowo-herbacianym zapachu <3. To chyba najładniej pachnący szampon jakiego używałam!

Włosy myję szamponem dwukrotnie i pierwsze pozytywne zaskoczenie dopadło mnie już przy pierwszej aplikacji - wystarczy naprawdę odrobina do umycia całych włosów i otrzymania naprawdę obfitej piany (wiem, dla większości włosomaniaczek to minus, ale niestety - moje kudły mają swoje wymagania :D). Po spłukaniu daje efekt "skrzypiących", całkowicie oczyszczonych włosów, którego nie odczuwałam od miesięcy! Radzi sobie ze wszystkim - z olejami, maskami i innymi mieszankami przedmyciowymi, parafiną, naftą... . Prawdziwy oczyszczający pewniak, który pozostawia włosy oczyszczone, odbite od nasady, pełne objętości i w moim przypadku - bez przesuszenia (zawsze po myciu nakładam odżywkę). Przy jego używaniu mogę śmiało myć głowę co 3 dni, co rzadko jest dla mnie osiągalne. 

Używam go co mycie od ponad miesiąca, zużyłam pół butelki - za wydajność również daję mu plusa ;). 

Oczywiście - nie jest to produkt dla wszystkich. Ba, u większości nie sprawdzi się do codziennego mycia, bo jest po prostu za mocny. Jeśli jednak Wasze włosy bardzo lubią mocne oczyszczanie lub też szukacie produktu do stosowania co jakiś czas do włosowego detoksu - absolutnie polecam przy bezproblemowych skalpach. Wrażliwcy, ze względu na zastosowane detergenty i sporą ilość soli kuchennej powinni uważać ;). Z typowo drogeryjnych propozycji to z całą pewnością najmocniejszy rypacz jaki miałam okazję testować.

Jaki szampon jest obecnie Waszym ulubionym?