Zioło/przyprawa ta była testowana przeze mnie(właściwie brak problemów z wypadaniem, chyba, że cykliczne "linienie" lub nieopatrzne podrażnienie) i moją znajomą - tu wypadanie było bardzo duże, ba, zaczęły się już przerzedzenia... a głównym sprawcą był/jest prawdopodobnie stres, bo wszystkie możliwe badania wychodzą H. w normie.
Pomysł pochodzi ze strony
dobra-rada.pl. Pominęłyśmy płukanie w wywarze łopianowym przez mój lekko negatywny stosunek do dużej ilości ziół w pielęgnacji włosów na raz.
Tak więc trzy łyżki zmielonej kozieradki (kupionej za grosze na allegro) zalałam 150 ml wody (niepełna szklanka), całość zagotowałam i odstawiłam na jakieś 40 minut. Papka pachnie ostro... maggą jak dla mnie :P I jest trochę śliska oraz śluzowata w dotyku.
Potem była próba nakładania papki na skalp i włosy - szczerze? Nigdy czegoś tak tępego w nakładaniu nie używałam(H. zresztą też, byłyśmy skłonne wywalić to wszystko do kosza), tak więc po kilku minutach próbowania (zakończonego tym, że preparat był wszędzie, a nie na włosach) skończyło się na wymieszaniu packi z glutem lnianym (2:1 papka:glut) i dopiero taką mieszankę wcierałyśmy we włosy i skalp.
Na głowę założyłyśmy podziurawione czepki foliowe - nie jestem orędownikiem trzymania skóry głowy ściśle pod folią przez 3 godziny - a na to ręcznik. Chodziłyśmy w turbanie cały zalecany czas, a mieszankę zmyłyśmy Alterrą Perfumfrei(poszło bezproblemowo). Po wszystkim normalnie nałożyłyśmy odżywkę do spłukiwania (Bingo keratyna i spirulina).
Włosy były jak po masce z gluta lnianego - wygładzone, ujarzmione, nawilżone, a skalp ukojony.
Dodatkowych profitów z pojedynczego zastosowania maski kozieradkowej nie zanotowano.
Tym sposobem bawiłyśmy się tylko raz, bo obie do wybitnych cierpliwców nie należymy.
Podrapałam się za uchem i wymyśliłam - łyżkę przyprawy zalewam 3/4 kubka wrzątku, zostawiam do zaparzenia i ostygnięcia, odcedzam (przez sitko, ale dla dziewczyn, które nie będą po tym myć włosów lub chcą gdzieś wyjść bez mycia łebka polecam gazę, bo mniejsze farfocle przelatują przez dziurki) i ten napar wcieram w skórę głowy na kilka godzin przed myciem (przynajmniej na godzinę przed). Potem normalnie myję, odżywkuję i stylizuję włosy.
Obie myjemy włosy co 2-3 dni, więc częstotliwość wcierania była właśnie taka, a H. po zmyciu postępowała z włosami jak ja - tyle, że ona nie stylizuje ;)
Mój wniosek (3.5 tygodnia, około 2 razy aplikacja pominięta):
Włosów wypada mniej - co dziwne, bo obecnie jest idealny czas na moje "linienie jesienne" :P Pojawiło się trochę nowych babyhairów, takich meszkowatych (ale mogą być one jeszcze pokłosiem wcierania olejku łopianowego) - chociaż te większe mi je przysłaniają. Ba, wyrosło ich nawet trochę na moim ukochanym "gnieździe" z tyłu głowy.
Wniosek H. (3 tygodnie - nie przypomina sobie pominięcia którejś dawki ;)):
"Włosów wypada o 3/4 mniej, pojawiło się sporo maleńkich babyhairów, których najwięcej widzę na linii czoła. Po pół roku biegania po lekarzach różnych specjalności bez żadnych efektów jestem w pozytywnym szoku! Nadal jestem w czasie kuracji - szczerze ciekawi mnie, czy tak, jak obiecuje źródło, po odstawieniu problem nie wróci. Chociaż... stosuję wersję mocno zmodyfikowaną, więc kto wie."
Obie nie wypowiadamy się na temat przyspieszenia przyrostu, bo jesteśmy dość zakręcone, i na to potrzeba więcej czasu ;)
Uwaga: z racji, że wszystko uczulić może polecam zrobienie próby uczuleniowej na kozieradkę ;)
loading...