Nowości od Rossmann: wielki misz-masz z heheszkami ;)



Nie dość, że ostatnio wydałam kilkadziesiąt złotych monet w Rossmannie w czasie akcji -49% (do obejrzenia TUTAJ), to jeszcze spotkała mnie bardzo miła niespodzianka. W ostatni piątek do moich drzwi zapukał kurier z kolejną paczką nowości od tej sieci drogerii - oczywiście zapakowaną w obłędne, czerwone pudełeczko ;).


Całe szczęście, że żadnego z tych cudów nie kupiłam wcześniej na promocji :D.


A teraz po kolei ;)


Mineralne kosmetyki Lorigine (cień, bronzer, róż) - Rossmann ciągle rozszerza swój asortyment i obecnie łaskawym okiem spojrzał na prawdziwe kosmetyki mineralne. Z racji, że akurat cieni, bronzera i różu używam od wielkiego dzwonu zamierzam przekazać je komuś z Was ;).


Od przeznaczenia nie uciekniesz ;). Pamiętacie, jak omawiałam składy tej linii kosmetyków firmowanych nazwiskami panów z Ostrego Cięcia? Jeśli nie, to odpowiedni post znajdziecie TUTAJ. Z racji, że ich składy nie powaliły mnie na kolana zamierzam je przetestować i skonfrontować teorię z praktyką. Będzie... ostro :D.


Chusteczki do higieny intymnej Facelle - marka własna Rossmann zmieniła się nieco wizualnie, ale składy nadal ma bardzo fajne. Spójrzcie chociażby tutaj:


Sok z aloesu, ekstrakty z czarnej herbaty i rumianka, alantoina, bisabolol, gliceryna, glikole, glukoza (humektanty) wzbogacone niewielkimi dodatkami łagodnych substancji myjących oraz stabilizatorów pH, konserwantów i zapachów zamierzam wykorzystać (oczywiście poza swoim deklarowanym przeznaczeniem) do demakijażu twarzy na wyjazdach. Osoby o wrażliwej skórze uczulam na obecność śladowej ilości chlorku sodu.


Płyn do higieny intymnej Facelle Fresh - w nowej butli z pompką, świetny kierunek zmian, dozowanie będzie dużo wygodniejsze ;). 


Skład bazuje na delikatnych detergentach wzbogaconych kwasem mlekowym, gliceryną... i chlorkiem sodu, ale tuż przed pierwszym konserwantem, więc wbrew pozorom jest go zapewne w składzie ledwie splunięcie. Reszta ciekawych składników : sorbitol, mocznik, glikole, seryna, alantoina, ekstrakty z rumianku i awokado także występują w ilościach ledwie śladowych. Podoba mi się również, że producent sugeruje zastosowanie do mycia całego ciała.



Rozgrzewające plastry na bóle menstruacyjne Facelle - przyznam, że zainteresowały mnie nawet nie w kontekście samych bóli menstruacyjnych, co w kwestii wygrzewania zapaleń pęcherza xD.


Arcysłodkie pudełeczko na wkładki higieniczne - fajna sprawa do organizacji zawartości torebki.


Szampon do pędzli For Your Beauty - na razie uważam, że produkt ogólnie zbędny. Swoje pędzle myję w żelach i emulsjach do twarzy - mają się dobrze, ale może ten szampon mnie jakoś mega zaskoczy ;)


Krem do rąk Isana Mademoiselle Raspberry - kolejny kosmetyk z serii. Wcześniej miałam okazję recenzować balsam (KLIK!), który obecnie zmienił nieco skład w kwestii kolejności składników, jednak nie jest to zmiana na gorsze ;).


Emolienty syntetyczne przełamane nawilżaczami (gliceryną, glikolem, pantenolem) wzbogacone ekstraktem z maliny, masłami: shea i kakaowym oraz zamykającymi skład konserwantami (niekontrowersyjnymi), regulatorami pH, zapachami i barwnikami. Może się podobać i liczę, że będę z niego równie zadowolona co z balsamu ;).


Antycellulitowy olejek do ciała Grejpfrut&Brzoza Alterry - mogę oficjalnie powiedzieć, że w ostatnim czasie zostałam zalana olejami. Ba, ten też chciałam na promocji wpakować do koszyka i dobrze, że tego nie zrobiłam ;). 


W składzie znajdziemy oleje: sojowy, oliwę z oliwek oraz słonecznikowy uzupełniony o trójglicerydy i ester kwasu tłuszczowego. Do tego może ekstraktów: z brzozy, pomelo, gorzkiej pomarańczy i skrzydlicy oraz witamina E doprawiona zestawem zapachów.

Z racji wrodzonej czepliwości napiszę, że dużo lepszą nazwą byłoby Brzoza&Pomelo lub Brzoza&Pomarańcza, bo grejpfruta tutaj nie znajdziemy ;). Poza tą wpadką (najprawdopodobniej w tłumaczeniu nazw łacińskich składników) skład jest naprawdę godny wszelkiej uwagi ;).

Może macie jakieś pomysły za co zabrać się najpierw? Co Was szczególnie zainteresowało? ;)

Manirouge - zacna alternatywa dla hybryd!



Trwały manicure - która z nas o tym nie marzy ;). Część z Was korzysta z uroków hybryd, jednak nie jest to rozwiązanie dla mnie z dwóch powodów: moje paznokcie na widok acetonu ulegają natychmiastowemu rozdwojeniu, a i lampy emitujące promieniowanie UV omijam szerokim łukiem. Z tego też powodu na wszelkie trwałe rozwiązania w manicure nie wymagające tych środków patrzę łaskawym okiem. Dlatego też zgodziłam się na testy zestawu Manirouge - termicznej alternatywy hybryd.


Manirouge to w skrócie termiczne naklejki na paznokcie. Pod wpływem ciepła ulegają one uelastycznieniu, a po ochłodzeniu utwardzają się tworząc trwałą powłokę na paznokciu. Brzmi fajnie? A jakże ;).

Zestaw Beauty Nails Box, który otrzymałam, składa się z: naklejek testowych, 6 wybranych przeze mnie wzorów, pilnika, polerki, kopytka, metalowego radełka, nożyczek, odtłuszczacza, oliwki do skórek i miniheatera (ogrzewacza). Przyznam, że przed pierwszą aplikacją obawiałam się, że przy moim plastycznym sieroctwie nic ładnego z takiego klejenia nie wyjdzie. Dlatego też skorzystałam z filmików instruktażowych dotyczących nakładania:


W telegraficznym skrócie: wykonanie Manirouge zaczynamy od dokładnego oczyszczenia i odtłuszczenia płytki paznokcia. Możemy użyć do tego swojego ulubionego zmywacza do paznokci, jednak musimy pamiętać, że nie może on zawierać żadnych składników natłuszczających. Inaczej trwałość naklejek będzie znacząco gorsza ;). Wykorzystać można również odtłuszczacza Manirouge, który jest czystym izopropanolem.


Do swojego pierwszego manicure tym sposobem wykorzystałam... arkusz naklejek testowych ;). Pomagają one dobrać odpowiedni rozmiar do paznokcia lub pozwalają na ćwiczenia w ich docinaniu ;). 


I powiem Wam więcej - bardzo się cieszę, że wykorzystałam właśnie je, bo pierwszy Manirouge mi nie wyszedł. Bąble, niedokładne doklejenie, odklejanie - naprawdę chciałam rzucić tym wszystkim w diabły, ale... weszłam na profil firmy na Facebooku i strzeliłam klasycznego "facepalma" nad swoją głupotą. Za słabo ogrzewałam moje naklejki, bo nie postawiłam miniheatera na nóżce xD. Przy drugim podejściu nie popełniłam już tego błędu i ogrzewałam naklejki jak należy ;).


Do prawidłowej aplikacji wybrałam wzór Monstera


Każdą z wybranych naklejek przecinałam na pół, odklejałam od podłoża, podgrzewałam (proces ten uelastycznia naklejkę)  i przyklejałam do paznokcia, dociskając ją palcami lub silikonowym kopytkiem. Następnie ogrzewałam paznokieć z naklejką ponownie i poprawiałam ewentualne niedociągnięcia, których było zadziwiająco niewiele. Ba, w zasadzie tylko na jednym kciuki zrobiła mi się nieestetyczna "falbanka", którą wyeliminowałam ogrzanym w miniheaterze radełkiem. Ten patent podkradłam z innego filmiku:


Wykorzystałam również pomysł z folią na sam koniec, by wygładzić całkowicie płytkę. Wcześniej jednak obcięłam nadmiar naklejki i równo opiłowałam oraz wypolerowałam brzegi. Pierwszy wykonany przeze mnie paznokieć prezentował się tak:


A całość wyglądała tak - zrobiona w 20 minut:




Bardzo mi się podobają - sama w życiu nie byłabym sobie w stanie wymalować takich wzorów na paznokciach ;). Wygląd to jednak, jak wiadomo, rzecz gustu, ale producent chwali się dwutygodniową trwałością. I powiem Wam tyle - jeśli Wasze paznokcie nie rosną jak szalone jak moje to naprawdę można je i 14 dni nosić ;). Ja swoje usunęłam w 10 dniu tylko z powodu odrostu. Na bokach i końcówkach wszystko było idealnie, nic się nie zadarło ani nie odkleiło ;). 

Usuwanie naklejek to kolejna fajna sprawa - wystarczy podważyć lekko naklejkę i odklejać ją poprzez wprowadzanie oliwki pod nią. Chyba delikatniej już się nie da ;)


Szczerze przyznam, że nie spodziewałam się aż takiego zadowolenia z mojej strony - naprawdę znalazłam hybrydową alternatywę ;). Bogactwo wzorów zadowoli każdego, a cena (24,90zł za wzornik wystarczający na 4 aplikacje bez promocji, które zdarzają się często) również jest zachęcająca. Jedno wielkie wow!

Jakie są Wasze patenty na udany, trwały manicure?

Joanna Tradycyjna Receptura, Szampon Chmiel i drożdże piwne - solidny, ale bez błysku



Kolejna butla szamponu pękła na mojej łazienkowej półce, więc nie zawaham się naskrobać o niej kilku słów ;). Szampony Joanny cenię sobie bardzo ze względu na dużą moc myjącą (fajna sprawa przy łatwych do obciążenia włosach) i niejeden raz dawałam tego wyraz w recenzjach:


O serii Joanny nazwanej Tradycyjna Receptura wspominałam na blogu przy okazji analiz składów (KLIK!). Dzisiaj natomiast zrecenzuję szampon Chmiel i Drożdże Piwne z tej linii.


Plastikowa butla o spłaszczonym kształcie to opakowanie od razu kojarzące się z produktami Joanny ;). Trwałe, ale nieco z metra cięte etykiety dopełniają całości. Niewielki otwór dobrze dozuje szampon. Zastanawia mnie tylko, dlaczego akurat ta butelka zbiera tyle osadu - może to kwestia jej koloru i jego widoczności?

300ml tego szamponu kosztuje od 3,5 do 7zł, w zależności od miejsca. Kupimy go w sklepach większości sieci handlowych - nie ma problemów z jego dostępnością.

Skład:


Można się po nim spodziewać naprawdę porządnego mycia, pomimo obecności polyquaterium w składzie. Bazuje na mocnym, siarczanowym detergencie (SLES) podpartym delikatniejszymi surfaktantami. Już na 4 miejscu w składzie znajdziemy chlorek sodu (sól kuchenną) w roli wypełniacza i zagęstnika, więc nie jest to opcja dla posiadaczy wrażliwej skóry głowy. Alantoina, ekstrakty z drożdży i chmielu wraz z glikolem propylenowym tworzą zestaw dobroci włosowych w tym produkcie. Zawiera również niewielki dodatek etanolu - na tyle niewielki, że nieuwrażliwione włosy raczej go nie odczują ;). Zestaw konserwantów, zapachów i regulatorów pH zamyka peleton składników ;).

Mocny środek do mycia włosów, a przez to - nie dla każdego. Moje kudły jednak lubią takie zdzieraki ;).

Ma postać wodnistego, przeźroczystego żelu o dość średniej wydajności. Zawiódł mnie zapach - myślałam, że poczuję drożdże, a dostałam takie trochę sama nie wiem co o nutach ziołowo-perfumeryjnych. Nie jest to aromat zbyt intensywny, nie odczuwam go na włosach po myciu.


Wykorzystywałam go w sposób dla mnie standardowy - ot, dwukrotne mycie włosów w różnych konfiguracjach: z odżywianiem przed i po myciu lub bez. Pieni się zacnie, spłukuje dobrze, myje też nieźle, ale nie jest to ten efekt "wow", który zaobserwowałam po szamponach z serii Naturia. No i ten zapach xD. Włosy domywa solidnie, ale mam wrażenie, że nie aż tak dobrze jak myjadła, które w przeszłości uznawałam za swoich ulubieńców. Skóra głowy również nie składała zażaleń w czasie jego używania, ale szczerze powiem, że nie wiem, czy wykorzystam jakiś inny szampon z serii Tradycyjne Receptury. Chyba oczekuję od szamponu czegoś więcej ;)

Chętnie się dowiem, jakich szamponów i myjadeł włosowych obecnie używacie ;)

-49% w Rossmannie: moje łupy z analizami składów ;)



Nadszedł czas na koniec niekończącej się sagi dotyczącej obecnej promocji w Rossmannie obejmującej rabatem -49% produkty do regeneracji ciała po lecie. Jeśli ktoś z Was chce się na nią wybrać, to poniżej znajdziecie moje typy we wszystkich kategoriach ;)



Odwiedziłam łącznie trzy krakowskie Rossmanny. W pierwszym, na ulicy Królewskiej, kupiłam lwią część moich łupów. Pod Teatrem Bagatela nie kupiłam nic (bo i polowałam na coś konkretnego, czego we wcześniejszym oddziale nie było), ale już na Wiślnej zaspokoiłam swoją zakupową żądzę :P. W każdym z tych miejsc produkty objęte promocją były ładnie oznaczone (oczywiście z pewnymi niedopatrzeniami, chociażby w kwestii produktów dla kobiet w ciąży), półki w miarę pełne, a ruch umiarkowany - bez mordu w oczach i chamstwa ;). Jestem bardzo pozytywnie tymi faktami zaskoczona.

Powiem szczerze, że nie pamiętam kiedy ostatnio wydałam tyle na kosmetyki za jednym razem xD. Mój kosmetyczny zakupoholizm sam przeszedł w fazę uśpienia, którą ta akcja przerwała ;p. Wydałam około 85zł, korzystając z rabatu -49% na większość zakupów (76zł) oraz -40% przy kolejnych łupach w czasie akcji (9zł). Zakupione przeze mnie kosmetyki są mocno zbieżne z moimi listami zakupowymi ;).

W pierwszym rzucie przyniosłam taki zestaw:


Włosy:


Isana Professional, Kuracja do włosów z olejkiem arganowym


Skład:


Emolientowy produkt (oleje: migdałowy i arganowy, emolienty syntetyczne) z dodatkami humektantów (gliceryna, glikol propylenowy, pantenol). Śladowy dodatek filmformeru, kompozycja zapachowa oraz regulatory pH i konserwanty zamykają peleton składników ;). Kusiła mnie pozytywnymi efektami już od dawna, a za 2,50zł żal nie brać :D.

O'Herbal, Odżywka zwiększająca objętość cienkich włosów z ekstraktem z arniki


Skład:


Emolientowo - antystatyczna baza ze sporym dodatkiem protein mlecznych i keratyny oraz ekstraktu z arniki. Dalej znajdziemy regulatory pH, kompozycję zapachową i konserwanty. Miałam kupić wersję lnianą, ale proteiny tutaj jakoś mnie przekonały :D. Produkty proteinowe nieco mi "wyszły" ze zbiorów.

Jantar, Kuracja na gorąco z wyciągiem z bursztynu


Skład:


Pierwszy z zakupów niezaplanowanych i kompulsywnych ;). W masce znajdziemy zarówno sporo silikonów jak i olei (kokosowy, jojoba, arganowy) czy ekstrakt z bursztynu i mocznik domknięte konserwantami i kompozycją zapachową oraz zagęstnikiem: chlorkiem sodu.

Szampon bazuje na SLESie i nieco słabszych od niego detergentach oraz sporej dawce mocznika oraz... chlorku sodu w roli zagęstnika. Dalej znajdziemy ekstrakt z bursztynu, inulinę, pantenol (humektant) i kolagen w otoczeniu filmformerów, konserwantów i kompozycji zapachowej.

Balsam zawiera emolientowo-humektantową bazę z ekstraktami ze skrzypu, keratyną hydrolizowaną, pochodną protein pszenicznych z dodatkiem filmformerów, konserwantów i zapachów.

Zestaw ten składowo pewnie nie każdemu przypadnie do gustu, jednak mnie: fankę rozsądnych ilości dobroci i filmformerów przekonał do kupna. Testy może już dziś ;).

Oleje


Loton, Oil Therapy, Olejek Kokos&Migdał


Skład:


Olejki Loton ssały mnie w dołku odkąd usłyszałam o ich istnieniu, jednak zawsze było jakieś ale (zwykle w obszarze cena-wielkość zapasów xD). Tym razem jednak nie miałam oporów - a jedynie problem z wyborem wersji. Padło na produkt, którego bazą jest olej kokosowy (z lenistwa - by nie musieć go zimą rozpuszczać) na spółkę ze słonecznikowym doprawione trójglicerydami i olejem migdałowym. Całość uzupełniają kompozycja zapachowa, ekstrakt z rozmarynu i witamina E. Poleci na włosy, a jakże ;).

Wellness&Beauty, Olejek Mango&Papaja


Skład:


Olejki do masażu Wellness&Beauty znam bardzo dobrze, recenzowałam już wersję Wiśnia&Kwiat Róży (KLIK!) - miałam ją nawet w koszyku, ale chęć do testowania nowości zwyciężyła ;). Ten cudak bazuje na dwóch olejach: słonecznikowym i rycynowym bogato doprawionych ekstraktami z papai oraz mango i olejem migdałowym. Dalej znajdziemy witaminę E, trójglicerydy oraz kompozycję zapachową. Włosy i ciało będą bardzo zadowolone ;).

Babydream fur Mama, Olejek przeciw rozstępom


Skład: Glycine Soja (Soybean) Oil, Prunus Amygdalus Dulcis (Sweet Almond) Oil, Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil/Unsaponifiables, Simmondsia Chinensis (Jojoba) Seed Oil, Macadamia Ternifolia Seed Oil, Tocopherol, Parfum.

Kosmetyk wręcz kultowy, z którego testami (cena-zapasy po raz drugi xD) nie było mi po drodze, szczególnie, że niebieska oliwka Babydream jest tańsza ;). Tym razem jednak wszystko "pykło" i mieszanka olei: sojowego, migdałowego, słonecznikowego, jojoba i makadamia z witaminą E i kompozycją zapachową wylądowała w moim koszyku. W tej chwili sama nie wiem od którego olejku zacząć testy xD.

Maseczki do twarzy

Eveline, Facemed+, Maseczki: oczyszczająco-wygładzająca Zielona glinka i oczyszczająco-detoksykująca Aktywny węgiel




Skład:



Skład:


Obie maseczki mają bardzo zbliżone, kaolinowo-glinokrzemianowe bazy wzbogacone glikolem propylenowym oraz olejem (Aktywny węgiel: migdał, Zielona glinka; awokado). Dalej znajdziemy mieszanki emolientów syntetycznych i modyfikowany olej rycynowy. W wersji detoks znajdziemy również tytułowy węgiel, a w wygładzającej: ekstrakt z herbaty i mentol. Obie wersje konserwowane są parabenami.

W planach miałam wprawdzie tylko pierwszą opcję z węglem, jednak przyznaję - nie mogłam się przy półce zdecydować i wzięłam obie xD. Drugą mogę więc policzyć jako zakup kompulsywny ;).

Usta



Alterra, Pomadka ochronna z rumiankiem


Skład:


Niezmiennie mój pomadkowy hit ;). Oleje: rycynowy, kokosowy, jojoba, masło shea, oliwa i słonecznikowy dopełnione woskami, kwasami tłuszczowymi, witaminą E, olejkiem rumiankowym i marchwiowym - to może się podobać ;).

Body Club, Ochronny balsam do ust o zapachu jagody


Skład:


Kolejny zakup kompulsywny - nie mogłam przejść obojętnie obok tej pięknej sówki :D. Skład tego balsamu też jest niezły: oliwa z oliwek, masło shea i  kakaowe, oleje: rycynowy i słonecznikowy dopełnione ciekłą parafiną, woskiem pszczelim, witaminą E, lecytyną i ekstraktem z rozmarynu. Wyląduje w kieszeni płaszcza ;).

Body Club, Balsam ochronny do ust o smaku banana


Skład:


Woski, masło shea, skwalan, olej jojoba, oliwa z oliwek, witamina E, ekstrakt z banana, kompozycja zapachowa i jeden barwnik - wygląda to składowo naprawdę ładnie i liczę, że równie ładnie spisze się na moich ustach ;).

Paznokcie

Killys BiO2, Witaminowa bomba



Skład:


Zestaw rozpuszczalników i polimerów tworzących błyszczącą warstwę na paznokciu został wzbogacony olejem arganowym, perfluorodekaliną (składnik "dotleniający") oraz witaminami A i E, fosfolipidami i roślinnymi komórkami macierzystymi. Dla mnie to powrót do przeszłości i zamierzchłych początków dbania o paznokcie z odżywkami Killys ;).

Na tym miałam zakończyć moje Rossmannowe łowy, ale odżywki w piance Jantar nie pozwalały mi spać po nocach xD. Dlatego też odwiedziłam drogerię pod Teatrem Bagatela (nie było ich), ale już na Wiślnej znalazłam wszystkie 3 rodzaje i wrzuciłam do koszyka xD. Po przemyśleniach zdecydowałam się jednak na jedną wersję, a zakupy uzupełniłam o zmywacz.


Isana, Zmywacz bezacetonowy


Skład:


Próbowałam naprawdę wielu zmywaczy do paznokci ale do tego zawsze wracam ;). Jak to w zmywaczu: rozpuszczalnik, etanol, renatłuszczające trójglicerydy, kompozycja zapachowa (w zasadzie nie wiem po co, wszystkie pachną dla mnie tak samo... xD) i barwniki.

Jantar, Odżywka w piance z wyciągiem z bursztynu do włosów cienkich i przetłuszczających się


Skład: Aqua (Water), Butane, Propane, Behentrimonium Chloride, Cetyl Alcohol, Propylene Glycol, Amber Extract, Hydrolyzed Keratin, Niacinamide, Glycerin, Panthenol, Cetrimonium Chloride, Hydroxypropyl Guar Hydroxypropyltrimonium Chloride, Isobutane, Lactic Acid, VP/VA Copolymer, Disodium EDTA, Potassium Sorbate, Sodium Benzoate, Parfum (Fragrance).

Dwa gazy na początku składu odpowiadają za funkcjonowanie samej pianki i nie mają żadnego wpływu na włosy. Dalej znajdziemy antystatyk i emolient (alkohol tłuszczowy) wzbogacony glikolem propylenowym (humektant) oraz ekstraktem z bursztynu. Do zakupu akurat tej wersji przekonała mnie, a jakże - keratyna ;). Całość domknięta jest niacynamidem (witamina B3), gliceryną, pantenolem (humektanty), antystatykiem oraz filmformerami (pochodną gumy guar oraz kopolimerem, ilość śladowa). Końcówkę składu stanowią regulatory pH, konserwanty i kompozycja zapachowa.

Nie do końca mam wobec niej określone wymagania, ale... mam co chciałam, będą testy :D.

Pochwalcie się koniecznie swoimi zakupami i dajcie znać, od czego mam zacząć moje testy ;).