Co to będzie... ;)



Zewsząd napływają informacje o tym, co wydarzy się 1 lipca - Google kasuje jedną z najbardziej przydatnych dla mnie aplikacji, jakim jest Google Reader.

Poczytałam trochę i dzięki temu przekonana jestem, że gadżet Obserwatorzy nie zniknie, jednak samo skasowanie Czytnika jest w mojej opinii niezbyt dobrym posunięciem i utrudni życie niektórym osobom.

Mój blog możecie obserwować przez Facebooka (KLIK!) oraz Bloglovin (KLIK!) - założenie konta w obu miejscach zajmuje chwilę, więc... zawsze jest opcja zastępcza za Czytnik ;).

Niemniej jestem ciekawa, jak to wszystko będzie wyglądać po godzinie "zero" ;).

Poza tym dziś kończy się rozdanie u mnie, mam nadzieję, że jutrzejszy pierwszy dzień praktyk nie wykończy mnie jakoś strasznie i będę w stanie ogarnąć zgłoszenia:

KLIK! 

Tylko do północy ;)

A teraz zabieram się za gotowanie wielkiego obiadu - moja mama wyprawia imieniny, a przy tak dużej rodzinie jak moja jest to niemały problem logistyczno-roboczy :P

Trzymajcie kciuki, żeby wszystko wypaliło ;)
 


Trochę więcej arganu ;)



Przyznaję, że ostatnio poczułam zew natury ukierunkowany na poszukiwanie kosmetyków do włosów z olejem arganowym. Oczywiście, powodowała mną czysta ciekawość - jak ten olej podziała na moje włosy? Z racji, że jestem włosomaniaczką dość "nieekonomiczną" to kupowanie czystego oleju w celu wypróbowania go na włosy niezbyt mnie interesuje (chociaż może z okazji końca sesji... kto wie :P).

Eksperymentuje także z silikonami w pielęgnacji włosów - są coraz dłuższe, więc muszę chronić je przed uszkodzeniami ;)


Dziś na tapecie będzie Balsam do włosów suchych z olejem arganowym i granatem Green Pharmacy.



Opakowanie: Stylizowana na "babciną" plastikowa butelka z niewielkim otworem. Szkoda, że na zakrętce nie można postawić opakowania "do góry kołami", bo ułatwiłoby to wykorzystanie kosmetyku do ostatniej kropli ;).

Pojemność/cena: 300ml / 7-9 zł.


Skład:



Mieszanka emolientów i antystatyków, całkiem wysoko w składzie tytułowe: olej arganowy i ekstrakt z granatu. Witamina E dopełnia ładny i prosty skład.
Zawiera dwa silikony: jeden cykliczny, który odparuje oraz drugi zmywalny łagodnymi detergentami - w drugiej części składu ;)

Zawiera DMDM - Hydantoinę - uwaga wrażliwcy.

Zapach: Słodko-kwiatowy, trochę mdły, ale niezbyt intensywny i nie utrzymuje się na włosach.

Konsystencja: Ani gęsty, ani rzadki - dzięki czemu nie ma problemu z jego przelewaniem się przez palce czy z wydobyciem go z opakowania.



Działanie: Balsam ten śmiało można uznać za produkt emolientowy - ze względu na obecne zawirowania upałowe kosmetyki tego rodzaju bardzo odpowiadają moim włosom.

Także tym razem nie zawiodłam się ;). Włosy po użyciu tego specyfiku były ujarzmione mimo wiatru, wysokiej temperatury i słońca (w takich warunkach lubią mi zrobić psikus w postaci mocno rozwalonej fryzury, czasem nawet lekko spuszonej). Loki ładnie zdefiniowane, podkręcone nawet w miarę równomiernie jak na mnie ;). Włosy były pogodoodporne nawet na deszcz - w takim przypadku moje bejbiki szaleją jak młodzież na kolonii i właściwie nawet spięcie kłaczków nie pomaga, bo są one za krótkie. A tutaj - pełna pacyfikacja :D.

Widzę tylko jeden mały minusik - gdy przesadzę z ilością (a mam do tego niestety tendencję) fryzura jest obciążona. Jeśli panuję nad ilością nic złego się nie dzieje, a włosy wytrzymują bez mycia tyle, co standardowo: 2-3 dni ;). Z racji tych ograniczeń balsam jest bardzo, bardzo wydajny.

Z czystym sumieniem mogę polecić ten kosmetyk: działanie + cena = jak najbardziej na tak :D




Sporo zmian... ;)



Wróciłam do żywych i blogosfery, a aktualnie uzupełniam braki w zawartości wsi we krwi ;). Pełnoprawnej krakowianki ze mnie nie będzie - posiedziałam kilka tygodni w mieście i tak bardzo ciągnęło mnie do domu, że wczoraj poleciałam na busa jak sprinter mimo porządnego obciążenia ;P.

Ostatnia moja niebytność tutaj związana była z sesją, szukaniem nowego lokum w Krakowie, badaniami... Polatałam sobie trochę, pozałatwiałam i...
  • sesja zakończona, wszystko do przodu, aż myślę, jaki sobie z tej okazji zrobić prezent ;P
  • nowe mieszkanie zaklepane, i właściwie znalezione bezstresowo ;)
  • badania jak na mnie wyszły całkiem, całkiem :D
  • kosmetyka - III semestr zaliczony :D
Podsumowując zeszły rok akademicki - był to dla mnie czas sporych zmian w życiu prywatnym i uczelnianym, ale z czystym sumieniem  mogę powiedzieć, że były to zmiany na lepsze. Dobra, czasem nie wyrabiam ze wszystkim i tylko marzę, by zasnąć w swoim domowym łóżku na jakieś 14 godzin, ale zdarza się to w miarę rzadko ;).

Poza tym - ilu Was przybyło od października :O Na to, że tyle ludzi będzie mnie czytać nie liczyłam nigdy, dziękuję Wam wszystkim :*

A teraz wakacje... Wróć, jakie wakacje? :P Od poniedziałku praktyki, na które będę musiała dojeżdżać, więc wstawanie przez 6 rano będzie w pakiecie ;) Wakacje prawdziwe - od 19 lipca do końca sierpnia, potem będę panią nauczycielką przez 5 tygodni (biedne dzieci :P) i znów powrót na uczelnię.

A jak Wam poszło, drodzy Studenci, Maturzyści, przyszli licealiści? ;)

Jak opanowałam trądzik XVI: "porządne" mycie.



Powiadam - im mniej ma człowiek czasu, tym większe prawdopodobieństwo, że oświeci go akurat w sprawie, którą właśnie się nie zajmuje ;)

Wspominałam Wam jakiś czas temu (KLIK!), że zrezygnowałam z OCM i drastycznie ograniczyłam pielęgnację cery czystymi olejami. W dużym stopniu wiązało się to z tym, że moja skóra reprezentowała sobą swoisty foch na oleje - reagowała grudkami, gulami... wcześniej się to nie zdarzało.

Od jakiegoś czasu wszystko wróciło do normy. Ja, jako typowa kobieta, zabrałam się za poszukiwanie przyczyny tego stanu rzeczy (taaa, zamiast się cieszyć, że powoli zapominam co to pryszcz :P ). Przeprowadziłam kilka testów i wiem - chodzi o porządne oczyszczenie/demakijaż.

No tak, Ameryki nie odkryłam :P Kwestia jest taka, że dla każdej z nas porządnym demakijażem czy oczyszczeniem cery będzie co innego. U mnie idealnie sprawdza się ni mniej, ni więcej niż takie zestawy:

Rano:
  • mydło Alepia, węglowe, żel Facelle Sensitive;
  • przemycie płynem micelarnym;
  • i dalsze etapy prowadzące w konsekwencji do wyjścia z domu ;).
Wieczorem:
  • demakijaż płynem micelarnym;
  • mycie: mydło Alepia, węglowe, żel Facelle Sensitive;
  • kolejne przemycie cery płynem micelarnym;
  • i dalsze etapy, niezwiązane z oczyszczaniem ;).
 Jak widać płyn micelarny schodzi w sporych ilościach przy mojej twarzowej toalecie (czasem wymieniany jest na tonik po myciu, jednak bardzo rzadko).

Jednak ta minimalnie tłustawa warstewka zaczęła przeszkadzać mojej cerze - ona też zmienia się z czasem ;)

Jakie są Wasze patenty na oczyszczanie? ;)

Może mi się tylko wydaje...



... ale chyba zapomnieliście o rozdaniu ;)

KLIK! 

Do niedzieli włącznie ;)

A ja wchodzę w ostatni zakręt sesji i intensywnie się pakuję, w międzyczasie szukając nowej miejscówki ;). Trzymajcie kciuki, bo dziś idę obejrzeć nowe-potencjalne cztery kąty ;).

Po cichu mogę powiedzieć, że do tej pory wszystko zaliczyłam, więc z tej okazji... w lipcu znów będzie coś ciekawego ;)

Miętusek ;)



A właściwie dziesięć miętusków, czyli moje paznokcie pomalowane lakierem Rimmel Salon Pro Peppermint nr 500 ;). Kolor idealny na czas sesji, bo ponoć odcienie okołozielone uspokajają - prawda li to?

Tak czy inaczej w ostatnim czasie czuję zwiększony pociąg do kolorów zielonych (nawet moja wieloletnia miłość do niebieskich odcieni została przyćmiona ^^).

Ten egzemplarz to mięta w czystej postaci - nierozbielona, stosunkowo intensywna. Buteleczka tej serii wygląda bardzo profesjonalnie i elegancko, chociaż trochę obawiałam się, czy szeroki "korek" butelki pozwoli mi na precyzyjne malowanie - on na szczęście mi w niczym nie przeszkadzał.

Niestety, lakier ten mimo pięknego krycia (2 średnie warstwy), szybkiego schnięcia i wybitnej trwałości (6 dni bez uszczerbku innego niż lekki "odrost") ma jedną dość zasadniczą wadę - pędzelek. Jestem lewa i obsługa szerokich pędzelków na razie przewyższa moje zdolności manualne (co można zobaczyć na zdjęciach zrobionych tuż po malowaniu) :P. Za 12 ml zapłacimy 15-19 zł.

Niemniej - kolor boski!



Problemy włosowe IV: jak dobrać mocno oczyszczający szampon/myjadło ?




Są takie dni (mycia :P) w życiu włosomaniaczki, gdy delikatne myjadła rady nie dają i trzeba sięgnąć po coś mocniejszego - bo włosy się najadły, bo się nie domywają, bo dostały megadawkę cięższych do zmycia składników, bo są nadmiernie oklapnięte... Powodów jest miliard ;).

Są także włosy (szczególnie dotyczy to porowatości niskiej) czy skalpy, które innych szamponów niż mocnych nie tolerują - potrzebują mocnego oczyszczenia zawsze, wszędzie i już - nie podyskutujesz, choćbyś chciał ;).

Pojawia się więc potrzeba poszerzenia zbiorów kosmetycznych o tak zwany rypacz (określenie na mocny szampon wymyślone przez Wizażanki, a które dodatkowo dobrze trafia w temat ;)).

Różowy pył?



Moja miłość do brokatu na paznokciach jest ogólnie znana i nieuleczalna. Gdy po kilku dniach lakier (zwykle kremowy) na paznokciach mi się "opatrzy", a nie widać na nim zniszczeń - odświeżam go brokatowym cosiem ;)

Jakiś czas temu kupiłam kilka brokatowych topów, między innymi Saffron London nr 68, który skusił mnie różowym brokatem.

Eee, wróć, różowym?

Jak się okazało finalnie, lekko różowa jest tylko przeźroczysta baza lakieru, natomiast same drobinki są w 99,9% srebrne - przy nałożeniu go na jasny lakier nie widać ani krzty różu.
Zaskoczyło mnie to dość mocno, jednak finalnie nie czuję niezadowolenia - ten wysoce nieregularny brokat ma w sobie to coś ;)

Opakowanie - odrobinę futurystyczne, jednak taką wygiętą buteleczkę i pędzelek bardzo dobrze się trzyma ;). Pędzelek jest wąski i średniej długości - to lubię :D

Na buteleczce napis głosi: "Toluene free" i faktycznie, w składzie go nie uświadczysz. Za to bardzo jestem ciekawa czym ten lakier "pachnie", bo zapach jest ciężki do zniesienia, na szczęście szybko znika ;)

Buteleczka zawiera 11 ml produktu, kupiłam go na Allegro jakoś za 3-4 zł ;)

Tutaj nałożyłam go na różowy lakier Wibo.








Jak oceniacie to połączenie? ;)

Czas na pomiot szatana... :P



... czyli sesję, która podobno zawsze zaskakuje studentów. Mi się to nie zdarzyło do tej pory, jednak zawsze musi być ten pierwszy raz :P. Tak to jest, gdy przez cały semestr nie ma się kolokwiów (uroki IV roku), a potem cały materiał trzeba wciągnąć na raz.

Tak więc gdyby w ciągu najbliższych dwóch tygodni mnie tutaj było mało (pewnie będę pisać, bo mnie to relaksuje ;)) albo zapomniałabym o jakimś komentarzu - proszę mnie szturchać porządnie mailowo ;).

Ostatnio nawet blogów za bardzo nie czytam, jestem totalnie nie na czasie, a może nawet zacznę się cofać niedługo :P.

W zasadzie, jeśli chodzi o ilość zaliczeń/egzaminów, to połowa jest już za mną. Jednak ta gorsza połowa dopiero mnie czeka od jutra...

Poza tym jakieś 2 godziny temu zdałam ostatni egzamin w trzecim semestrze szkoły policealnej (technik usług kosmetycznych), więc jeszcze tylko semestr czasowej "orki na dwie szkoły" i może przypomnę sobie, co to znaczy "całkiem wolny zwykły weekend" w trakcie trwania roku akademickiego :P

Macie dla mnie propozycję tematów, jakimi mogłabym się zająć po powrocie do świata żywych? ;)

Algami w ciało!



Nie ukrywam, że brzuszne okolice mojego ciała sprawiają mi problem, który najlepiej opisywałoby zdanie: "Mam tam za dużo skóry" :P. Jest to pozostałość z czasów, gdy jako nastolatka miałam wahania wagi "od Sasa do lasa". Z tego okresu pochodzą też jedyne rozstępy, jakie jak na razie posiadam - na pupie.

Swoją drogą całe szczęście, że te zmiany nie dotknęły moich ud, bo co jak co, ale swoje nogi naprawdę bardzo lubię ;)

Oprócz Błota kolagenowego Bingo Spa w zmasowanym ataku na skórę i w walce o jej jędrność wspomagał mnie Algowo - kolagenowy zabieg na rozstępy tej samej firmy:


Opakowanie: Wielgachny słoik typowy dla firmy Bingo Spa z papierową naklejką - nie polecam trzymania w łazience :P

Pojemność/cena: 500g/47 zł np. TUTAJ

Skład:



Znów kolagen na wysokim (drugim!) miejscu w składzie - me gusta :D. Oprócz tego mieszanka ekstraktów m.in. algowych, bursztynu, aloesu. Zawiera glikol propylenowy w funkcji promotora przejścia i humektanta oraz olejki eteryczne: pomarańczowy i z cynamonowca kamforowego
Zawiera parabeny. 

Zapach - landrynki cytrusowe <3

Konsystencja: mlecznożółty kisielo-budyń.


Działanie: Pogodziłam się już z tym, że tak wiekowych rozstępów na moich pośladkach nie usunę całkowicie, jednak przecież o jędrność zawsze warto walczyć ;). Zdecydowałam się nawet na to, by wcześniej stawać rano (dla takiego śpiocha jak ja to nie lada wyczyn :P ) i wcierać ten specyfik w uda, pośladki i brzuch.

Dużym plusem tego kosmetyku jest szybkość wchłaniania - jeśli nie przesadzimy z ilością to minuta-dwie wystarczą do jego pełnego wchłonięcia się. Prysznic, wcieranie preparatu, mycie ząbków i już bez stresu można wskakiwać w odzież wyjściową ;). Do tego jeszcze delikatny efekt chłodzenia po aplikacji jest całkiem przyjemny przy obecnej pogodzie ;).

Jednak samo idealne wchłanianie nie pomogłoby, gdyby kosmetyk nie działał w żaden inny sposób.

Na szczęście - działa ;). Nie pozostawia wprawdzie piorunującego nawilżenia (nie oczekiwałam tego, tą funkcję spełniają u mnie inne produkty), jednak uczucie lekkiego napięcia skóry pojawia się tuż po aplikacji. 2 miesiące takiego mocnego reżimu wcierającego (z dodatkiem błota kolagenowego) w połączeniu z 30 DCS zmniejszyły mi oponkę brzuszną o 6 cm - biorąc pod uwagę, że nie robię nic innego oprócz brzuszków oraz wcierania i zabiegów owijania z użyciem tego preparatu wydaje mi się to lekko szokujące (dodatkowo część z Was wie pewnie z Fanpage, że jedzeniowo w czasie sesji nie ograniczam się w ogóle :P).

Wspomniałam o zabiegach - 2-3 razy w tygodniu wieczorem wsmarowywałam większą ilość kosmetyku w ciało i całość owijałam folią spożywczą oraz okrywałam się kocem/kołdrą na około 30 minut - po tego typu zabiegach ubytek wizualny jest natychmiastowy, jednak nietrwały, jeśli nie jesteśmy systematyczni ani nie wspomagamy się dietą i/lub ćwiczeniami (chyba, że walczymy tylko ze zwiotczałą skórą).

Działania te nie wpłynęły w żaden sposób na moje pośladkowe rozstępy, nie zauważyłam żadnych zmian w ich wyglądzie, jednak mam podstawy twierdzić, że dzięki efektowi ujędrnienia produkt ten nada się do profilaktyki tych nieproszonych gości ;).

Znacie produkt, który w jakikolwiek sposób wpłynął na wygląd starych rozstępów?


Gdy rodzina uważa, że zwariowałaś - pokaż im mnie II - maski i odżywki do spłukiwania

Porządki w pokoju i zbliżająca się przeprowadzka zmotywowały mnie do ogarnięcia kosmetycznego bajzlu, jaki panował w moim pokoju.

Przy okazji ogarnęłam też to, że przyda mi się nie tyle denko, co jakieś super-hiper-mega denko :P.

Możecie mną straszyć rodziny i TŻ-tów po raz kolejny :P

W swej kolekcji posiadam:

  • Artiste, Odżywka intensywnie regenerująca;
  • Balsam na kwiatowym propolisie Babuszki Agafii;
  • Maska drożdżowa Babuszki Agafii;
  • Joanna Argan Oil, Maseczka;
  • Joanna z apteczki babuni, Balsam nawilżająco-regenerujący;
  • Romantic, Maska do włosów z jedwabiem;
  • Bingo Spa, Maska z drożdżami piwnymi;
  • Bingo Spa, Maska ze spiruliną i keratyną;
  • Bingo Spa, Maska z glinką Ghassoul;
  • Bingo Spa, Maska z glinką zieloną;
  • Bingo Spa, Maska z shea i 5-ma algami;
  • Bingo Spa, Maska z błotem karnalitowym;
  • Bingo Spa, Maska z kolagenem i kaszmirem;
  • Bingo Spa, Kuracja kolagenowa;
  • Bingo Spa, Kuracja Latte;
  • Bingo Spa, Szybka odżywka;
  • Bingo Spa, Ekstrakt proteinowy;
  • Bingo Spa, Jedwabne mleczko do włosów;
  • Scandic Line, Maska bananowa;
  • Biovax keratyna&jedwab;
  • Bioetika, Maska nawilżająca (odlewka);
  • Boots, Odżywka Cytryna&rumanek;
  • Bioderma, Maska odbudowująca;
  • Pilomax, Maska Regeneracja krok 2, włosy ciemne;
  • Pilomax, Maska Regeneracja krok 2, włosy jasne;
  • Pilomax, Henna Wax do włosów ciemnych;
  • Pilomax, Henna Wax do włosów jasnych;
  • Green Pharmacy, Balsam z olejem arganowym i granatem.





28 pozycji, trochę za dużo :P Nie wszystko jest na zdjęciach, bo moje zbiory rozprowadzone są w dwóch miejscach odległych od siebie o 70 km. Pocieszam się tym, że kilka z nich jest już na finiszu, co nie oznacza, że nic nowego mnie nie kusi...

Ale zapasy muszę przerzedzić, bo w moim pokoju zabraknie miejsca dla mnie, a TŻ jeszcze się kiedyś przestraszy jak będzie czegoś szukał (chociaż już trochę wtajemniczony jest :P).

Pocieszam się, że zbiór szamponów, odżywek b/s i olei jest malutki w porównaniu z tym :P

Kolagenem w ciało !


Skóra mojego ciała (nie licząc głowy :P ) należy do populacji ultrasuchej - o suche skórki na moich rękach czy łydkach naprawdę nietrudno, czasem nawet mimo wszelkich zabiegów nawilżająco - natłuszczających skupionych na tych okolicach.

Rzadko więc trafia mi się kosmetyk uniwersalny, który sprawdza się na mojej tłustej twarzy i suchym ciele. Ale trafiłam na taki, i jest nim Błoto kolagenowe Bingo Spa.



Opakowanie: Plastikowy "słoik" typowy dla Bingo Spa. Nowa wersja opakowań ma wodoodporne naklejki :D

Pojemność/cena: 500g / 20-24 zł, np. TUTAJ

Skład:



Całkiem zachęcający: kolagen i błoto z Morza Martwego (producent deklaruje, że jest ich po 10%) na 2 i 3 miejscu w składzie, dalej kilka emolientów, regulator pH i konserwanty. Zawiera parabeny.
Zawiera DMDM-Hydantoinę - uwaga wrażliwcy.

Konsystencja: Piankowo-piankowe, dość lekkie... szare błotko :P




Zapach: Męskie perfumy - minus :/

Działanie: Ciało nacierałam nim skrupulatnie codziennie wieczorem, natomiast na twarz (tak, na twarz ;)) stosowałam 1-2 razy w tygodniu.

Jeśli chodzi o ciało - nie należy przesadzać z ilością, bo to, co nie zostanie wchłonięte brudzi ubrania :P. Gdy już dopasowałam odpowiednią ilość aplikacja nie sprawiała problemów, a sam produkt wchłaniał się szybko. Skóra stała się bardziej elastyczna i nawilżona, natomiast przez ponad miesiąc stosowania moich rozstępów na pośladkach nie wzruszyło to błotko w ogóle (i nie spodziewałam się tego nawet ;)). Niemniej jednak za walkę z Saharą na moim ciele należą mu się brawa ;).

Bez większych oporów nałożyłam też ten kosmetyk na twarz - grubszą warstwą, w formie maseczki na 15-20 minut. Nie zaszkodził mi w żaden sposób, za to całkiem przyjemnie nawilżył moją wymagającą buźkę.

Żyć nie umierać :D






Zdrowy weekend ;)

Pierwsza część sesji za mną (prawdopodobnie wszystko do przodu :D), a druga odsłona rozpocznie się dopiero w piątek. Po głębszych przemyśleniach doszłam do wniosku, że warto odpocząć w czasie weekendu w domu na wsi (wprawdzie pisząc sprawozdania i ucząc się, ale co tam ;)).

Powrót do domu w piątek wprawdzie przywitał mnie wieczorną nawałnicą, jednak w sobotę mogłam wyłożyć swoje łaknące słońca zwłoki przed domem - poziom nastroju od razu podskoczył dziesięciokrotnie :D

Skorzystałam także z profitów, jakie daje posiadanie ogródka, i postanowiłam chociaż przez te 2,5 dnia zadbać o swoją dietę. Nie ukrywam, że w czasie sesji nawet nie próbuję kontrolować swoich smaków, bo tylko przeszkadza mi to w przyswajaniu wiedzy :P. Dlatego zapasy fast food'ów, słodyczy, chipsów i coli mam tak wielkie, że głowa boli.

W domu jednak raczyłam się owocami (głównie jabłkami w ilościach niemoralnych :P) oraz miętowym napojem, o którym już pisałam ;). Marzyłam o nim przez całą zimę <3.

A na obiad... zupa szpinakowa ;)

  • pęczek świeżego szpinaku;
  • pęczek zielonej cebulki;
  • odrobina masła;
  • 2 ząbki czosnku;
  • majeranek, pieprz, sól do smaku;
  • wywar warzywny - 2 litry (albo mięsny, jak kto woli ;)) + 3 ugotowane marchewki, korzeń pietruszki i ćwiartka selera;
  • łyżka śmietany kwaśnej 12%;
  • jajka na twardo, grzanki, ryż lub ziemniaki - jak kto woli ;)
Na maśle smażymy czosnek, cebulkę i rozdrobnione liście szpinaku przez jakieś 5 minut. Całość pakujemy do blendera wraz z wywarem warzywnym i gotowanymi warzywami i miksujemy. Przelewamy do garnka, doprowadzamy do wrzenia i dodajemy opcjonalnie śmietanę - cały czas mieszając znów zagotowujemy. Przyprawiamy do smaku i wcinamy z tym, na co mamy ochotę ;).

Jak wykorzystujecie nowalijki w kuchni? ;)

P.S. W porównaniu z utworami, które zwykle tutaj wstawiam pewnie będziecie zdziwieni, ale od wczoraj gwałcę przycisk "Replay":

Śliwka w czerwonym winie ;)

Lakiery ciemnofioletowe stanowiły ziemię niezbyt gęsto osiedloną w mojej rozwojowej kolekcji lakierowej. Oczywiście - i tutaj następuje zaludnianie :P

Kolor lakieru Vipera Winter fever nr 60 przypomina mi czerwone wino, natomiast mojej przyjaciółce śliwkę - stąd tytuł posta ;). Wykończenie jest minimalnie perłowe - dzięki czemu lakier nie jest "bazarowy" ;). Nie mówiąc już o tym, że kojarzy mi się z bardzo seksownym look'iem - szpilki, czerwona sukienka i tego typu klimaty. Dziwna jestem, prawda? :P

Okrągła, szeroka buteleczka prezentuje się bardzo dobrze i nie utrudnia wykonania manicure ;). Za to z zakrętki przy mocniejszym uderzeniu odchodzi "sreberko" - tak, lakiery nie mają ze mną lekkiego żywota :P. Pędzelek jest średnio wąski i dość krótki, ale przyjemnie nim się maluje.

Na moich paznokciach są 2 warstwy, które dają efekt bez prześwitów. Schnie szybciutko, a 9 ml kosztuje 9-10 zł.





Kolor lakieru w sam raz na kolację przy świecach jak dla mnie :D

I na tak cudownie "letnią" pogodę, jaką obecnie mamy...





Kumulacja majowa


Kilka dni czerwca już minęło, a ja mam jeszcze zaległości w podsumowaniu maja - brawo Kascysko, brawo :P. Jednak już się za to biorę, bo... miesiąc ten był zadziwiający ;)

Kosz zaliczyły:

A ilość zakupów nie powala, szczególnie kosmetycznych (na całe szczęście) - jest delikatny progres, może jeszcze przez jakiś czas będę się mieścić w pokoju :P

Zakupów troszkę też się trafiło...


Koszulka z lekko prześwitującym tyłem - 21 zł. Zakupiona ze względu na przesłodki nadruk :D


Kolejne sandały, a tu pogoda nie zamierza się poprawić... 30 zł.


Dwa "chińskie" lakiery do paznokci, kupione ze względu na słitaśne buteleczki: 1,90 zł sztuka.


Jeden z nielicznych posiadanych przeze mnie ciuchów w paski: 15 zł.


Kolejny objaw niebieskiej obsesji - koszulka w kwiatki, 19,90 zł.


Nowe okulary przeciwsłoneczne, bo myślałam, że wcześniejsze zgubiłam na amen (znalazły się :P ): 45 zł.

Zakupy w Rossmannie z okazji promocji - 40%:



Lakier Wibo Glamour nr 6, trzy eyelinery Lovely, a do zdjęcia nie załapały się preparat do skórek Wibo i sztyft do ust Lovely.

Zakupiłam też dzięki pomocy pewnej włosomaniaczki 3 lakiery piaskowe P2, niedługo zacznę się nimi chwalić, bo to jedna z najlepszych moich decyzji lakierowych :D

Chyba niektóre moje holizmy zostały nasycone... w pewnym stopniu :P

Szałwia z miodem ;)

Kosmetyki rosyjskie zaczynają czasem odwiedzać moją łazienkę ;). Nie jest to atak zmasowany (taaa, gdyby taki był to dla mnie nie zostałoby miejsca w moim własnym pokoju oraz łazience), jednak miło jest móc spróbować nowości ;). Od sklepu Skarby Syberii otrzymałam do przetestowania Domowy balsam ziołowy Babci Agafii.



Opakowanie: Matowy, ciemnozielony plastik z wytłaczanymi napisami pisanymi cyrylicą (nie odważę się tłumaczyć :P) i miłymi dla oka naklejkami (odpornymi na wodę). Myślałam, że będzie możliwość postawienia butelki "do góry kołami", jednak zakrętka nie jest równa :P. Otwór jest dość spory, jednak ze względu na konsystencję nie ma problemu z dozowaniem.

Pojemność/cena: 350 ml/ 17-20 zł.

Skład:


Pozwolę sobie skopiować opis producenta ;)
Wyciąg z nasion żyta , łupin cebuli, szyszek chmielu, propolis.

Dodatkowo Herbal Water Complex zawiera ekstrakty z: różanecznika dahurskiego, omana wielkiego
powojnik syberyjskiego, kocanki piaskowej, nawłoci dahurskiej, iglicy pospolitej, gnidosza uralskiego, maliny kamionki, pokrzywy zwyczajnej, mydlnicy lekarskiej, rumianku pospolitego, lepnicy jenisejskiej, różeńca górskiego, bylicy mongolskiej, tarczycy bajkalskiej, kokoryczki wonnej, jasnoty białej.

Jest więc bardzo, bardzo ziołowo, więc wrażliwcy powinni uważać ;)

Ciekawostka - zawiera w śladowych ilościach filmformer - gumę guar ;)

Konsystencja: Gęsty balsam o żółto - pomarańczowej barwie.



Zapach: Świeżo zaparzona szałwia z miodem <3.

Działanie: Produkt ten trzymałam na włosach po myciu przez 1-10 minut (z długiego trzymania mazideł pomyciowych zrezygnowałam już dawno temu ;)), przeprowadzając w tym czasie inne zabiegi pielęgnacyjne. Po pierwszych użyciach włosy miałam miękkie (ale nie przemiękczone), loki o ładnym, dużym (w sensie średnicy :P) skręcie i oczobijącym blasku. Po kilku użyciach z rzędu poczułam jednak, że włosy są zbyt miękkie i lekkie - loki takie jak moje często wpadają w rezonans - sprężynują przy chodzeniu, co odczuwam. A tutaj nagle zaczęłam się czuć, jakbym nie miała włosów w ogóle, tak były lekkie i fruwające ^^. Może w taki sposób objawia się u mnie puch?

Bogatsza o nowe doświadczenie zrobiłam przerwę w jego stosowaniu i wróciłam po tygodniu (3 mycia) - efekt znów był tak dobry jak na początku.

Podsumowując - działanie tego produktu na włosach bardzo mi odpowiada, jednak przy częstotliwości używania raz w tygodniu. Nie mogę przesadzać z ziołami i tylko nimi karmić czupryny ;)

Jakie są Wasze rosyjskie doświadczenia? ;)

Świętujemy Dzień Dziecka z nagrodami ;)


Jestem już dość wyrośniętym dzieckiem ( hmm, chociaż przy 152 cm wzrostu... :P), jednak nawet dla mnie dzień ten ma bardzo miły wymiar - tata przyniósł ze sklepu czekoladę, mama zrobiła moje ulubione naleśniki... żyć, nie umierać :D.

Ale przecież nie będę świętować sama ;) Mam dla Was 3 produkty got2b z serii Volumania:




  • lakier;
  • puder stylizujący;
  • piankę.
 Regulamin:

  • Organizatorem konkursu jest właścicielka bloga kascysko.blogspot.com.
  • Warunkiem koniecznym do wzięcia udziału jest publiczne obserwowanie w/w bloga (1 los) lub polubienie jego fanpage (1 los) oraz wypełnienie PEŁNEGO szablonu zgłoszenia  i pozostawienie go w komentarzu pod tym postem.
  • Wysyłka na terenie Polski.
  • Koszty wysyłki pokrywa organizator.
  • Rozdanie trwa od 1 czerwca 2013 roku do 30 czerwca 2013 roku do godziny 23:59.
  • Wyniki zostaną opublikowane w ciągu tygodnia od zakończenia rozdania.
  • Po opublikowaniu wyników zwycięzca ma 3 dni (72 h) na przesłanie danych adresowych - w przeciwnym wypadku wylosowany będzie nowy zwycięzca.
  • Dodatkowe losy przyznawane są za:
  1. Odpowiednio: polubienie FB w/w bloga lub publiczne obserwowanie: po 1 losie.
  2. Opublikowanie posta z linkiem do rozdania na FB: 1 los.
  3. Dodanie bloga do blogrolla: 2 losy.
  4. Notka z linkiem do rozdania: 2 losy.
  5. Dodanie banera z linkiem do rozdania na głównej stronie bloga: 3 losy.
  • Maksymalnie można zebrać 10 losów.
  • Szablon zgłoszenia:
Obserwuję jako:
Obserwuję na FB jako (imię i pierwsza litera nazwiska):
e-mail:
Link do posta na FB: tak/nie (link)
Blogroll: tak/nie (link)
Notka: tak/nie (link)
Baner: tak/nie(link)
  • Zgłoszenie do konkursu oznacza akceptację niniejszego regulaminu oraz przetwarzanie danych osobowych zgodnie z Ustawą o Ochronie Danych Osobowych (Dz.U.Nr 133 pozycja 883).
  • Rozdanie nie podlega Ustawie z dnia 29 lipca 1992 roku o grach i zakładach wzajemnych (Dz.U. z 2004 roku Nr 4 poz. 27 z późniejszymi zmianami).
Zapraszam serdecznie do udziału!


(Tak sobie teraz pomyślałam, że jak będę wysyłać te nagrody będę już po sesji i przeprowadzce... ale ten czas szybko leci!)