Przybytek z rosyjskimi kosmetykami wart uwagi ;)




Moja wiedza na temat stacjonarnych oraz internetowych sklepów z rosyjskimi kosmetykami była dość uboga. Blogowanie jednak kształci i uczy (;)), tak więc i do mnie trafiają informacje (z większym bądź mniejszym poślizgiem :P) o nowych przybytkach kosmetycznych. W taki oto sposób dowiedziałam się o mazidełka.pl - nowym miejscu rozpusty dla fanek rosyjskich dobroci. 

Sam sklep chwali się, że ma najniższe ceny i... przyznaję, są one bardzo konkurencyjne. Dodatkowo biorą oni udział w Dniu Darmowej Dostawy, który odbędzie się już 2 grudnia ;).

Otrzymałam również możliwość przetestowania działania tego sklepu, w wyniku czego moje zbiory zasiliły:

Afera z rosyjskimi kosmetykami w roli głównej - czy jest się czego bać?




Nie dalej jak wczoraj w blogosferze gruchnęła wieść, że rosyjskie kosmetyki w skrócie "śmierdzą niefajnym szwindlem, a tak właściwie to nie wiadomo, co w nich jest". Wczoraj także zrecenzowałam bardzo pozytywnie jedno z serum Babuszki Agafii, jednak wśród wpisów na moim blogu bez większych problemów można znaleźć takie, które oceniają kosmetyki zza wschodniej granicy bardzo średnio. Nie mam więc interesu w ratowaniu czci i honoru rosyjskich kosmetyków, jednak jestem uczulona na robienie afery bez powodu, albo przy braku konkretnych argumentów. Poza tym nie jestem ekomaniaczką - z racji wykonywanego zawodu byłoby to wręcz ciężką hipokryzją, więc i szczególny szał na naturę mnie nie opanował. Wiem, co mi szkodzi, wiem, co mi służy, i nie dzielę tych składników na syntetyki (be) i naturalki (cacy)

Wpis ten powstał przy udziale osoby posługującej się biegle językiem rosyjskim - dzięki Viekki ten wpis miał okazję powstać, za co bardzo serdecznie jej dziękuję:* Tak samo jak za całokształt bardzo owocnej i nacechowanej ironią znajomości ;)

Zacznijmy od samego początku - od posądzania o alergie, poparzenia (! - podejrzewam, że chodzi o inny objaw alergii) i świąd (prawdopodobnie też jako objaw alergii). Na razie abstrahując od składu rosyjskich kosmetyków trzeba pamiętać o tym, że natura uczula dużo częściej i mocniej od syntetyków (średnio-statystycznie). Tak więc nawet turbo "naturalne" składy z mnóstwem ekstraktów mogą uczulać, i to bardzo mocno. Podawałam już Wam kiedyś przykład mojej mamy, szatańsko uczulonej na... aloes. Czysty, naturalny i organiczny sok z aloesu powoduje u niej objawy poparzenia. Wcale nie potrzebuje do takiego efektu "napakowanego chemią" kosmetyku. Oprócz tego każda z nas przed zastosowaniem danego produktu może zrobić sobie sama próbę uczuleniową (co ze swej strony gorąco polecam), eliminując bądź zmniejszając do minimum ryzyko wystąpienia niepokojących objawów.

Kolejny aspekt - cena. Wprawdzie sama po rosyjskiej stronie nie miałam okazji niczego kupować, jednak moje znajome mówią o cenach kosmetyków bazujących około 200 rubli, co po wczorajszym kursie daje ponad 16 zł (rozważam kosmetyki, które u nas kosztują około 24-35 zł). Niska cena jest w dużej mierze warunkowana tym, że jako bazę w kosmetykach zza wschodniej miedzy wykorzystuje się swoisty hydrolat składający się z wody, ekstraktów roślinnych oraz olei - stężenie tych substancji jest więc znacząco mniejsze niż w przypadku nieinfuzyjnych (od "Aqua with infusions of...") dodatków. Czy taka mieszanka działa słabiej? Nie zawsze, bo zależy to od indywidualnej reakcji skóry na dane substancje. Tego typu składnikom aktywnym (chodzi mi o ekstrakty) nie jest zwykle potrzebne piorunujące stężenie (takowe wręcz może okazać się ryzykowne pod względem podrażnienia i uczulenia), by widocznie zadziałać.

Kolejny zarzut - obecność siarczanu sodu. Jak najbardziej jest on substratem do produkcji detergentów, w tym siarczanowych (takich jak SLS i SLES), tyle, że sam może być otrzymywany zarówno chemicznie jak i może być uzyskiwany naturalnie (jest minerałem). Poza tym - co złego jest w wymienionych detergentach (biorąc pod uwagę, że można być uczulonym nawet na wodę - argument o działaniu drażniącym nie jest więc najmocniejszy)? Są przecież wymienione w składzie INCI i każdy może świadomie podjąć decyzję, czy chce kosmetyku z detergentami siarczanowymi czy nie.

I na bogów, co złego jest w Cocamide DEA (niejonowej substancji powierzchniowo czynnej o właściwościach renatłuszczających - w publikacjach nie ma słowa o jej szkodliwym działaniu w stężeniu do 10%, a w kosmetykach występuje do 0,5%, która dodatkowo jest wymieniona w INCI). I co złego jest w granulkach polietylenowych? Nie są trujące ni szkodliwe w kontakcie "zewnętrznym", a mogą całkiem skutecznie usuwać martwy naskórek.

Każda z nas może też ocenić organiczność i naturalność danego kosmetyku poświęcając chwilę i analizując jego skład. Producent ma prawo naświetlać najmocniejsze strony swojego produktu (my na rozmowach kwalifikacyjnych też podkreślamy głównie swoje atuty, prawda? ;)), co zresztą widoczne jest u wszystkich marek kosmetycznych. To my, jako świadomi konsumenci, powinniśmy na zimno analizować reklamę i porównywać ją z rzeczywistością - w końcu to nasze pieniądze wydajemy, a bazowanie na samej opinii producenta może owocować rozczarowaniami.

Poza tym - wpisy na obcojęzycznych forach nie są zbyt rzetelnym źródłem wiedzy, gdy są napisane grażdanką i przetrawione przez translator. Wystarczy spróbować cokolwiek wrzucić, by zobaczyć, jakie głupoty mogą z tego wyjść (takie doświadczenie zostało przeprowadzone xD). Wpisy na rosyjskim forum dotyczą w gruncie rzeczy tego, że dane kosmetyki komuś nie podeszły (spuszyły, obciążyły, wywołały wysyp niespodzianek...), a jak wiadomo - nie ma preparatów uniwersalnych, idealnych dla każdego.

Co do "szwindlów z kontrolami" - kosmetyki te przechodzą granicę Unii Europejskiej, więc trafiają w sieć gruntownych testów. Pewnie pojawi się głos, że odpowiednia łapówka wszystko rozwiąże, jednak... trzeba by wiedzieć, komu ją wręczyć :P. Próbki podróżują jako numery do wielu laboratoriów rozsianych po świecie, więc nieprawidłowości zostaną wyłapane. Poza tym - gdyby chodziło o jakiekolwiek skażenie tych produktów to... skala problemu byłaby na tyle znacząca, że szybko ujrzałby światło dzienne w opiniach użytkowniczek. A wśród nich nadal dużo więcej jest pozytywów niż negatywów.

Rosyjskie kosmetyki to "sama chemia" - my sami też jesteśmy "samą chemią" i to w najczystszej postaci. Sama nie zamierzam rezygnować z czegoś, co mi ewidentnie służy (chociażby peeling enzymatyczny czy wspomniane wcześniej serum), a i pewnie w przyszłości spróbuję jeszcze innych produktów do włosów mimo, że do tej pory nie zrobiły na mnie piorunująco dobrego wrażenia - ot, natura eksperymentatora i kosmetoholiczki :P.

Tak oto mieliście okazję przeczytać naszą refleksję nad aferą (jeśli oczywiście dotrwaliście do końca tego wpisu ;)). Jakie jest Wasze zdanie?

Jak opanowałam trądzik XXIII: kolejne serum



Serum to grupa kosmetyków, które darzę szczególnym uczuciem. W zasadzie... ciągle jakiegoś używam ;). Lubię czuć intensywniejsze działanie tego, co nakładam, a poza tym - tego typu produkty (przynajmniej jeśli chodzi o moje doświadczenia) bardzo dobrze się wchłaniają nie zostawiając żadnej warstwy utrudniającej późniejsze zabiegi upiększające. Do tej pory, jeśli chodzi o serum, najlepiej sprawdzały się u mnie wersje samorobione (KLIK! KLIK! KLIK! KLIK!), jednak w końcu znalazłam też kupne mazidło, które swoim działaniem wbiło mnie w fotel.

Co jeszcze bardziej zaskakujące - jest to produkt rosyjski, a jak do tej pory tylko jeden z nich zrobił na mnie świetne wrażenie. Mowa tu o Serum Babuszki Agafii Zatrzymanie młodości do 35 lat, które otrzymałam do testów od sklepu New Soul.