Kto śledzi mój internetowo-kosmetyczny pamiętnik ten zapewne zauważył, że posty paznokciowe bardzo straciły na częstotliwości. Fakt ten jest lekko zaskakujący nawet dla mnie :P. Powodów takiej sytuacji pewnie znalazłoby się sporo, ale może przytoczę najważniejsze ;).
Nagle i niespodziewanie lakiery do paznokci przestały mnie podniecać. Stanu tego nie poprzedziły żadne rozważania typu "mam za dużo lakierów, po co mi to" itd., ba, nadal uważam, że mogłabym kupować nowe mazidła paznokciowe. Tyle tylko, że za Chiny Ludowe nic mi się na sklepowych półkach nie podoba -.-.
Główną motywacją do napisania tego posta była weekendowa wizyta w Drogerii Natura, gdzie brokatowe nowości Sensique i My Secret nie podniosły mi ciśnienia nawet o jotę. Nawet moje bratanice zapytały, czy nie jestem chora :P. Przyznaję, że i mnie sytuacja dość konkretnie zaskoczyła, bo spodziewałam się raczej przebudzenia lakierowego potwora :P.
Innym powodem jest czas. Nie cierpię nosić uszkodzonego manicure (starte końcówki, odpryski etc.), a bywa, że po zepsuciu malunku nie mam czasu tego dnia na poprawki. Z racji, że taki stan ostatnio jej u mnie dość stabilny, to i kolorowe emalie poszły trochę w odstawkę.
Ostatni powód to... zima. Moje paznokcie w końcu ją odczuły, na co postanowiły zareagować zespołowym rozdwojeniem swojej struktury :P. Dlatego też obecnie noszę szpony maksymalnie półmilimetrowe pokryte warstwą transparentnej odżywki i czekam na lepsze, cieplejsze czasy ;). Prawdopodobnie ma to też wpływ na to, że trwałość mojego manicure niezależnie od użytych środków jest... mierna.
Zastanawiam się, czy moja impotencja lakierowe to stan przejściowy czy w miarę stały xD. Jeśli się jednak utrzyma to będzie to chyba jedno z najbardziej nieoczekiwanych wyleczeń z lakieromaniactwa w blogosferze xD.
Malujecie swoje paznokcie regularnie, od przypadku do przypadku czy w ogóle? ;)