Mikrodermabrazja + peeling migdałowy



Wróciłam do Krakowa, i wpadłam w wir zajęć oraz pisania pracy licencjackiej, dlatego  rzadziej się tu pojawiam :(

W zeszły czwartek w końcu udałam się na mój pierwszy zabieg mikrodermabrazji, na który czaiłam się już od dawna. Ogólny stan mojej cery ostatnimi czasy polepszył się, jednak należało coś zrobić ze starymi zanieczyszczeniami, potocznie zwanymi wągrami :P

Byłam u kosmetyczki, którą wcześniej otestowała moja przyjaciółka, i wydała jej bardzo dobrą ocenę ;)

Sam zabieg - standardowy demakijaż, a potem już działanie głowicą. Początkowo bardzo dziwnym jest uczucie lekkiego zasysania skóry do głowicy, jednak po jakiś dwóch minutach byłam już zdolna zasnąć na fotelu - śpioch ze mnie :P. Głowicowe działania trwały 15 minut, po czym nadszedł czas na maseczkę algową, trzymaną też przez kwadrans. 

Po... było zaczerwienienie, ale nie takie, by nie móc wyjść do ludzi.
Po powrocie do domu nałożyłam na to jeszcze 20% kwas migdałowy - nic nie piekło, za to jakiego buraczka zobaczyłam w lustrze... Po 6 minutach zmyłam i nałożyłam pewne serum, na które przepis pojawi się niedługo ;)

Rano twarz była piękna, a po 3 dniach nastąpił początek złuszczania - odchodzą białe skórki, ale nie w jakiś maksymalnych ilościach. Na pewno przy kolejnej mikro zrobię to samo.

Wyszło mi kilka niespodzianek większych, ale skóra przecież oczyścić się musi ;)

Po samej mikro myślę, że jest niewielkie ryzyko późniejszego złuszczania skóry - dla mnie ważne jest dokładne oczyszczenie, więc walczę na dwóch frontach. Poza tym - moją skórę mało co wzrusza, i to jest dopiero pierwszy raz, kiedy Jaśnie Pani raczyła ulec złuszczeniu :P

P.S. Studium kosmetyczne in progress :D

Komentarze