Nanobiocare Silver Derm Cure, czyli nanocząstki srebra w walce o piękną skórę ;)
Stosunkowo niedawno poczyniłam mały wstęp do dzisiejszej (i nie tylko) recenzji. Szeroko rozumiana nanotechnologia to w zasadzie centrum mojego zawodowego życia i jak widać nadszedł czas, by ta dziedzina zagościła również na mojej toaletce ;). Jednym z nano-kosmetyków, które do mnie trafiły w ramach współpracy, jest Nanobiocare Silver Derm Cure, czyli preparat zawierający nanocząstki srebra.
Kosmetyk zamknięty jest w solidnej (mimo, że plastikowej), przeźroczystej butelce z atomizerem, który dozuje niewielkie porcje płynu (i na szczęście nie rozpryskuje go "na cały świat" ;)). Bez trudu możemy więc monitorować poziom zużycia ;). Opakowanie jest dość oszczędne i ascetyczne w grafice, ale dobrze przemyślane - trafia w mój gust. Znajdziemy również na nim hologram świadczący o oryginalności produktu.
150ml kosztuje 39zł.
Skład wygląda następująco:
Zawiera jedynie wodę i nanocząstki srebra - krótko, zwięźle i na temat. Ryzyko jakichkolwiek skutków niepożądanych przy tak krótkim składzie w zasadzie nie istnieje ;).
Preparat ma konsystencję i barwę wody. Ze względu na brak jakichkolwiek dodatków nie ma również zapachu.
Ze względu na zaistniałe okoliczności, czyli:
- eskalację zmian związanych z rogowaceniem okołomieszkowym na łydkach (czort mnie pokusił na depilację woskiem -.-);
- niewielki wysyp zmian ropnych na czole oraz brodzie (związany z pierwszym ociepleniem);
- wystąpienie łupieżu i świądu skóry głowy (j.w.);
wypróbowałam ten preparat zarówno na twarzy, jak i na skórze głowy oraz ciała. Miał pole do popisu ;).
Nadmienić muszę, że atomizer to świetne rozwiązanie - aplikacja trwa dosłownie kilka sekund niezależnie od powierzchni ;). Skórę twarzy i ciała spryskiwałam kosmetykiem średnio-obficie i pozostawiałam do wyschnięcia, natomiast jeśli chodzi o skórę głowy: "psikałam" w przedziałki i wcierałam niczym wcierkę na 1-8h przed myciem.
Najbardziej spektakularny efekt uzyskałam na łydkach. Po około 5 dniach aplikacji nie miałam już śladu po zaognionych stanach zapalnych (czerwonych "kropkach" na skórze), a nawet udało mi się uniknąć problemu wrastania włosków. Zaprawdę - działanie antybakteryjne, przeciwzapalne i kojące bez negatywnych skutków w postaci chociażby przesuszu. Nie jest to oczywiście kosmetyk do stosowania solo, szczególnie przy skórze suchej. Po kilkudziesięciu minutach od aplikacji smarowałam skórę balsamem.
Na skórę twarzy aplikowałam kosmetyk po jej oczyszczeniu (rano i wieczorem) i pozostawiałam solo na około 20 minut przed nałożeniem serum/kremu. Po 2 dniach (czyli czterech aplikacjach) zauważyłam złagodzenie czerwieni moich dawno niewidzianych wyprysków, a po kolejnych 3 ciężko było dopatrzyć się jakichkolwiek śladów. W czasie dalszego używania (mimo @) nie zanotowałam żadnej nowej niespodzianki.
Jeśli chodzi o skórę głowy to zniwelowanie świądu odczułam już po pierwszej aplikacji, a na całkowitą eliminację łupieżu czekałam dwa tygodnie (aplikacja miała miejsce co mniej-więcej 3 dni). Nie rozważam tutaj działania porostowego/bejbikogennego, ale w końcu zdrowa skóra głowy pomaga w utrzymaniu zdrowych włosów, jakby na to nie patrzeć ;). Nie zdecydowałam się na wcieranie między myciami dlatego, że nawet woda odbiera wtedy objętość moim włosom.
Jak na pierwsze doświadczenia z tego typu kosmetykiem jestem pozytywnie zaskoczona. A może Wy macie swoje własne historie z nanosrebrem i innymi nano-kosmetykami? ;)
Czy podobne właściwości mogłyby mieć nanokoloidy srebra z Kolorówki? :)
OdpowiedzUsuńTak, tylko są prawie dwa razy droższe w przeliczeniu na tą samą objętość ;)
UsuńBardzo ciekawy, muszę go zapamiętać :-)
OdpowiedzUsuń;)
UsuńJa używałam tylko mydła z nanosrebrem i też było skuteczne. Ten preparat mnie bardzo zainteresował, też mam taki sam problem na nogach a tu jeszcze włoski nie wrastają to już w ogóle super. Na buzie też by się przydało coś takiego bo ostatnio jestem bardziej pryszczata niż zwykle. A gdzie go można kupić?
OdpowiedzUsuńStacjonarnie jeszcze nie widziałam, natomiast w sklepach internetowych - i owszem ;)
UsuńO rany! Nie wiedziałam, że nanotechnologia dopadła kosmetyki. Koniecznie muszę wypróbować!
OdpowiedzUsuńDopadła, dopadła, już jakiś czas temu ;)
UsuńKasiu - mały off top - czy stosowałaś biedronkowy płyn Intimea do mycia włosów? Jak się sprawdził, podziel się wrażeniami? :)
OdpowiedzUsuńNie, za słaby to dla mnie obecnie kaliber :/
Usuńjuż jakiś czas temu mnie kusił. :)
OdpowiedzUsuńI kusi nadal? ;)
Usuńw końcu jakaś nowość na blogosferze :)
OdpowiedzUsuńO tak, myślę, że pojawi się coraz więcej kosmetyków "nanotechnologicznych" ;)
UsuńŚwietny. Takiego czegoś potrzebuję :)
OdpowiedzUsuńOby i Tobie pomogło ;)
Usuńciekawy produkt, skoro faktycznie pozbywa się zaczerwienień, to mi tez przydałby się na buźkę :)
OdpowiedzUsuńMoże warto spróbować ;)
UsuńNie wiedziałam, że coś takiego istnieje :)
OdpowiedzUsuńIstnieje, istnieje ;)
UsuńCiekawy produkt :) muszę go zapamiętać :)
OdpowiedzUsuńMoże kiedyś wpadnie w Twoje ręce ;)
Usuń