Łapki w nie do końca "naturalnej" żurawinie ;)
Kremy do rąk - produkty, które schodzą u mnie litrami. Jestem jednak osobą dość wymagającą w tym względzie - tego typu kosmetyk w wersji "dziennej" powinien się wchłaniać w trymiga i nie zostawiać tłustej i lepkiej warstwy (która na dłoniach niezmiernie mnie denerwuje). Wersja "nocna" natomiast może być mocno tłusta i słabo wchłanialna, ale powinna pozostawiać po sobie widoczny efekt odżywienia. Do której z kategorii można zakwalifikować krem do rąk Go Cranberry, testowany przeze mnie w ramach współpracy z Nova Kosmetyki?
Krem zapakowany jest w buteleczkę typu airless dodatkowo zabezpieczoną kartonikiem. Takie rozwiązanie "opakowaniowe" jest bardzo przydatne - stawiam buteleczkę obok umywalki, po myciu i osuszeniu aplikuję jedną pompkę na dłonie i rozcieram. Przy butelkach jakoś łatwiej mi o tym pamiętać - zwykłe tubki tak na mnie nie działają xD
50ml kremu kosztuje 25,50zł - w tym przypadku to sporo, ale o tym niżej...
Skład prezentuje się następująco:
Początek składu to woda, gliceryna, oleje z pestek moreli oraz migdałowy, trójglicerydy i syntetyczny emolient. Tuż za tym zestawem znajdziemy... parafinę (mieszaninę węglowodorów o krótszych łańcuchach węglowych) oraz wosk mikrokrystaliczny (mieszanina węglowodorów o łańcuchach dłuższych). Absolutnie nie jestem ich przeciwniczką, ale ich obecność zaskoczyła mnie w kontekście bardzo przyjemnych i naturalnych składów masła oraz peelingu tej firmy o.O. Nie jest to więc kosmetyk naturalny.
Dalej znajdziemy emulgatory, masło shea, lanolinę, oleje arganowy, żurawinowy oraz uwodorniony olej roślinny. Całości dopełniają składniki kompozycji zapachowej oraz konsystencjotwórcze i witamina E w roli konserwantu.
Jak pozostałe kosmetyki z tej serii pachnie dla mnie szarym mydłem, ale mniej intensywnie niż jego koledzy.
Biały krem jest średnio gęsty, przez co bardzo łatwo się rozsmarowuje. Jego konsystencja zapewne jest też uzależniona od rodzaju zastosowanego opakowania.
W moim przypadku najlepiej sprawdził się w wersji dziennej, jako torebkowy i przyumywalkowy towarzysz żywota. Zastosowane opakowanie dozuje dokładnie taką porcję produktu, która jest wystarczająca do nakremowania moich dłoni w stopniu zadowalającym. Po 3-4 minutach tłustość jest już niewyczuwalna, a łapki się nie kleją - bardzo na plus!
Sprawdza się jako codzienna ochrona przed czynnikami, na które moje dłonie są narażone (a są one dość... niestandardowe) i szybkie pomyciowe natłuszczenie oraz nawilżenie.
Na noc, nałożony pod bawełniane rękawiczki, jest jednak zbyt lekki. Fakt, pozostawia skórę miękką i nawilżoną (czyli jak w dzień), ale to nie ten efekt "wow", którego po nocnym odżywianiu skóry oczekuję. Nie ratuje też moich dłoni w momentach kryzysu (widoczne złuszczanie naskórka) - wtedy potrzebuję mocniejszego środka.
Podsumowując - sprawdza się jako codzienniak do podstawowej pielęgnacji dłoni, jednak nie radzi sobie z bardziej wymagającymi zadaniami. Ot, średniaczek, ale w każdej beczce miodu znajduje się łyżka dziegciu ;).
Jacy są Wasi faworyci w pielęgnacji dłoni?
Jaki polecasz krem, który wchłania się dość szybko i nie pozostawia tłustej warstwy? : D
OdpowiedzUsuńSynergen Happy Day (z łatwiej dostępnych) i bardzo lubię w tej kwestii produkty Bingo Spa ;)
UsuńAnida - z mleczkiem pszczelim, garnier czerwony, ten rossmanowski z 5% urea, rewelacja i za grosze!!!
OdpowiedzUsuńO, Anida po raz drugi, muszę zerknąć ;)
Usuńja baaardzo lubię serum z Go Cranberry... krem do rąk czeka na swoją kolej :) jestem ciekawa jak się sprawdzi u mnie.
OdpowiedzUsuńTeż je mam ;)
UsuńJa mam z tej serii krem do stóp i jak najbardziej go polubiłam, natomiast mam też krem do twarzy i tu niestety się zawiodłam .
OdpowiedzUsuńNic nie jest tylko czarne albo tylko białe ;)
UsuńMusze w koncu cos miec z tej firmy! Chyba sie skusze na krem do twarzy ;)
OdpowiedzUsuńRadi
Warta uwagi ;)
UsuńParafina dyskwalifikuje ten krem. Moim jednym z ulubieńców jest krem do rąk Lavery z masłem shea,
OdpowiedzUsuńA dlaczego dyskwalifikuje? Co w niej złego? Moje dłonie świetnie zabezpiecza ^^
UsuńTwój ostatni post mnie zainspirował do rozjasienia sobie włosów kwasem cytrynowym. Planjest- spsikać włosy czystym sokiem z cytryny, ew 1;1 z woda i wyjść suszyć na słonce, lub pobłogosławić je wieczorem po myciu i rano już suche iść opalać fotonami. Czy to jest bardzo głupi plan? I jakie mogą być konsekwencje dla włosów?
OdpowiedzUsuńI-znasz jakiś dobry krem z filtrem do twarzy tradzikowej na lato?
UsuńTurboprzesusz i nierówny koloryt, czytaj: plamy :P Opcje nierozcieńczonego soku i 1:1 są bardzo hardcorowe - jeśli akurat masz włosy dość wrażliwe na pH to włosy mogą zostać lekko... przypalone.
UsuńZrobiłabym to wolniej - sok rozcieńczony tak 1:5 - 1:8 , spryskać włosy, podsuszyć i wyjść na słońce (by nie dokładać obciążenia w postaci "mokre włosy + słońce").
Jeśli nie chodzi Ci o bloker i chcesz się trochę opalić: Apis żurawinowy lub arbuzowy (SPF 20)
Noc to trochę za długo, efekt będzie raczej słaby. Nie masz apteki doz w pobliżu?
UsuńZależy, czy stosujesz jakąś kurację antybiotykową/retinoidową czy kwasową - w takich przypadkach potrzebny Ci bloker.
SPF 6 to bardzo malutko.
Cena za wysoka, jak na krem do rąk nie będący kosmetykiem naturalnym ;)
OdpowiedzUsuńPopatrzę na nie ;)
25 zł jak za krem który średnio się sprawdza to jednak dość wygórowana cena. Wolałabym chyba dać 30 za L'Occitane, który doskonale spełnia swoje zadanie.
OdpowiedzUsuń25 zł za krem z takim składem to sporo.
UsuńWygórowana cena jak na średni krem.
OdpowiedzUsuń