Bielenda Skin Shot, Uniwersalny aktywator do maseczek - totalny brak działania

W moich kosmetycznych wyborach decydujące znaczenie mają skład i... deklarowane zastosowanie. O wadze składników mazidła nie będę teraz pisać elaboratów, bo wszyscy zdajemy sobie z tego sprawę ;). Czasami do kosmetycznego zakupu przekonuje mnie funkcja kosmetyku, o której nigdy wcześniej nie słyszałam. Tak było przy okazji zakupu uniwersalnego aktywatora do maseczek od Bielendy - nie słyszałam wcześniej o takim produkcie, więc szybko wsadziłam go do koszyka. Jak się okazało - za szybko...


Aktywator zamknięty jest w bardzo poręcznej, niewielkiej butelce z atomizerem. Opakowanie jest estetyczne, a etykiety trwałe i czytelne. Nutkę błękitu oczywiście liczę na plus :D. Zastosowany plastik jest odrobinę elastyczny - jest więc szansa, że przeżyje upadek na łazienkowe płytki. Sam atomizer dozuje rozsądną, odpowiednią ilość produktu. 

75ml aktywatora kosztuje bez promocji 12,99zł w Rossmannie (kupiłam go w czasie akcji 2+2 gratis, więc wyszło jeszcze taniej).

Skład:


Jest na co popatrzeć: hydrolat różany, gliceryna, glukonolakton, kwasy: laktobionowy i hialuronowy, pantenol, mleczan sodu, glukonian wapnia... . Dużo nawilżających dobroci dla skóry, które powinny faktycznie stanowić dla niej odżywczy "shot". Nie zawiera kompozycji zapachowej, a końcówka składu to niekontrowersyjne konserwanty.

Wygląda jak woda i ma ledwie zauważalny, różany zapach. Po wchłonięciu pozostawia na skórze minimalne wrażenie lepkości (co nie dziwi w kontekście ilości zastosowanych nawilżaczy) - na tyle małe, że nie przeszkadza w niczym i dość szybko mija.

Stosowałam aktywator pod różne rodzaje maseczek - oczyszczające, nawilżające, odżywcze, a pod koniec testów także solo, bo za nic nie widziałam różnicy w stosowaniu maseczek z jego użyciem i bez niego. Nic się jednak nie zmieniło - aktywator Bielendy nie ma jak dla mnie żadnego działania. Żadnego nawilżenia, odżywienia czy zmiękczenia naskórka, które obiecuje producent. Obawiam się, że zastosowane substancje aktywne zostały tak mocno rozcieńczone, że nie miały okazji zadziałać w jakikolwiek sposób :(. Zużyję go w okładach na maskach bawełnianych, to może się czegoś doczekam.

W żaden sposób nie zaszkodził mojej cerze, jednak od pewnego momentu miałam wrażenie stosowania samej, delikatnie perfumowanej wody na twarz ;).

Macie może jakieś doświadczenia z tym produktem bądź podobnymi aktywatorami do maseczek? Podzielcie się nimi ;).

Bielenda Mezo Tonik (Aktywny Tonik Korygujący) - bez zachwytów

Jeśli chodzi o sklepowe kuracje kwasowe moim topem są na razie kosmetyki Bielendy: 40% zabieg eksfoliujący oraz zielone Mezo Serum korygujące, które ostatnio Wam opisywałam. Przy okazji jednego z zamówień na wspomniane serum dołożyłam do koszyka również Mezo Tonik korygujący z tej samej serii. Nie jestem przekonana czy był do dobry pomysł...

Bielenda Mezo Power Tonik korygujący

Przeźroczysta butla z niewielkim otworem świetnie dozuje kosmetyk i na dodatek jest całkiem trwała - zniosła już kilka łazienkowych wypadków :D. Mam trochę uwag do białych napisów (szczególnie z tyłu opakowania) - nie są zbyt czytelne, ale za to bardzo odporne na ścieranie. Nie ma żadnego problemu z monitorowaniem poziomu zużycia - z wiadomych względów :D. 

200ml tego toniku kosztuje od 10 do 15zł w zależności od miejsca zakupu (jest też łatwo dostępny).

Skład:

Aqua (Water), Niacinamide, Glycerin, Mandelic Acid, Lactobionic Acid, Sodium Lactate, Lactic Acid, Hyaluronic Acid, Hydrolyzed Glycosaminoglycans, Polysorbate 20, Disodium EDTA, Phenoxyethanol, Ethylhexylglycerin, DMDM Hydantoin, Parfum (Fragrance), Butylphenyl Methylpropional, Hydroxycitronellal, Limonene

Tuż po wodzie widzimy dwa nawilżacze: niacynamid (o dodatkowych właściwościach przeciwtrądzikowych) oraz glicerynę. Zaraz po nich znajdziemy kwasy: migdałowy, laktobionowy i mlekowy, odpowiedzialne za deklarowane, złuszczająco-wygładzające działanie toniku. Kolejne nawilżacze: mleczan sodu i kwas hialuronowy uzupełnione o glikozoaminoglikany dopełniają zestaw składników aktywnych. Potem znajdziemy zestaw regulatorów pH, konserwantów i substancji zapachowych - tych dwóch ostatnich jest sporo, ale nie budzą one moich wątpliwości. Wrażliwcy powinni się jednak mieć na baczności. 

Ma kwiatowy, niezbyt intensywny zapach i konsystencję wody, a po wstrząśnięciu dość mocno się pieni.

Zamierzałam stosować go solo w okresie wiosennym (i ewentualnie letnim) w celu chociaż częściowego podtrzymania efektów jesienno-zimowych kuracji kwasowych. Dobrze, że dość szybko porzuciłam ten pomysł, bo tonik ten na mojej skórze robi dokładnie... nic :D. A wierzcie mi, naprawdę nie oczekiwałam dużo - ot, mógłby powstrzymać pojawianie się zmian zapalnych, minimalnie ujednolicać koloryt cery i równie minimalnie zwężać pory. Niestety, nie robi nic z tego zestawu - cera po jego zastosowaniu zachowuje się dokładnie tak jakbym nie zastosowała niczego. 

Sprawiedliwie muszę mu jednak oddać, że nie wywołuje też żadnych negatywnych efektów na mojej cerze. Zużywałam go w zasadzie tylko do wyrównania pH skóry po stosowaniu mydła, ale zamierzam go jeszcze wykorzystać do nasączenia masek bawełnianych - może wtedy da jakieś efekty.

Możliwe, że mój brak zachwytu nad tym tonikiem wynika z potrzeby stosowania mocniejszych preparatów. Jak sprawdził się u Was?

Bielenda Superpower Mezo Serum (Serum korygujące) - świetny wybór dla początkujących w temacie kwasów

Doskonale pamiętam, mimo upływu czasu, jak długo rozmyślałam przed swoim pierwszym podejściem do kosmetyków z zauważalną zawartością kwasów. Zaczęłam z dość wysokiej półki - od samoróbek z kwasem migdałowym, by dość szybko przejść na łatwiejszy w obsłudze kwas mlekowy. Jednak obecnie bez wahania proponuję osobom rozpoczynającym swoją przygodę z kwasami jeden drogeryjny kosmetyk: serum korygujące Bielenda. Ostatnio także wrzucałam Wam recenzję 40%, profesjonalnego zabiegu eksfoliującego tej marki. Mam nadzieję, że moje recenzje pomogą Wam w wyborze jesienno-zimowej pielęgnacji ;). 


Serum zapakowane jest w szklaną butelkę z całkiem precyzyjną pipetką. Szkło wymusza ostrożność przy operowaniu - lądowanie na płytkach nie skończy się dobrze dla tego opakowania ;). Poza tym nie mam do samej buteleczki uwag. Kartonik natomiast (jak dla mnie) jest przeładowany tekstem i przez to mało czytelny, ale apteczną inspirację jak zwykle cenię ;).

30g tego serum kupiłam do tej pory najtaniej za 17zł na promocji w Pigmencie, ale ceny potrafią dochodzić nawet do 30zł.

Skład:


To serum bazuje na połączeniu kwasu migdałowego i laktobionowego. Szczególnie obecność tego pierwszego mnie raduje - jego rozpuszczanie bywa wybitnie upierdliwym procesem i fajnie, że można je pominąć dzięki łatwo dostępnemu kosmetykowi. Całość została uzupełniona o niacynamid, hialuronian sodu i alantoinę (nawilżacze), a końcówkę składu stanowią konserwanty (nie wzbudzające moich wątpliwości) i substancje zapachowe. 

Skład całkiem krótki, chociaż zestaw zapachów i konserwantów można by było jeszcze skrócić. Samo serum ma postać dość wodnistego żelu o delikatnym, kwiatowo-perfumeryjnym zapachu, który wyczuwam jedynie przez chwilę po aplikacji. Ma całkiem niezłą wydajność przy tej konsystencji.

Stosowałam je na oczyszczoną skórę twarzy raz lub dwa razy dziennie (oczywiście z dodatkową, wysoką ochroną przeciwsłoneczną w przypadku porannej aplikacji). Bardzo szybko się wchłania bez pozostawiania lepkiej bądź śliskiej powłoczki, dlatego też bez problemu można na nim wykonać rano makijaż. Nie zarejestrowałam żadnego szczypania czy zaczerwienienia po nałożeniu, ale trzeba wziąć poprawkę na to, że cerę mam grubą, odporną i w kwasach zaprawioną. Dla porównania - moja bratanica, dla której było to pierwsze tego typu spotkanie ze złuszczaniem, zgłaszała mi mocne zaczerwienienie i lekkie szczypanie przy kilku pierwszych aplikacjach (wtedy zmniejszyła częstotliwość nakładania do 1-2 razy w tygodniu). Moja cera po aplikacji była delikatnie nawilżona - żadnego przesuszu czy podrażnienia nie zanotowałam.

To serum nie wywołało u mnie widocznego złuszczania ("jaszczurzenia") pomimo bardzo intensywnego nakładania - co nie znaczy, że nie dało efektów ;). Bardzo szybko zauważyłam obkurczenie rozszerzonych porów i poprawę kolorytu skóry, a z czasem (po około 7 tygodniach) zmniejszenie ilości zaskórników w dość nieinwazyjny i delikatny sposób. Umówmy się - nie każdy ma tyle samozaparcia, by znosić płatki naskórka emigrujące z twarzy, które ciężko czymkolwiek ukryć. 

Bardzo dobrze działa też na stany zapalne, które bardzo szybko wycisza i wspomaga ich gojenie. To pierwszy kosmetyk kwasowy, do którego udało mi się przekonać mojego M. - i o dziwo z efektów jest zadowolony podobnie jak ja ;). Ilość stanów zapalnych spadła prawie do 0, a i rozszerzone pory stały się u M. mniej widoczne - bez efektów ubocznych. W kolejny sezonie będę go namawiać na mocniejsze środki, trzymajcie kciuki :D.

Delikatny i skuteczny - czegóż więcej chcieć w trakcie walki z niedoskonałościami? ;)

Znacie to serum? A może szykujecie się do jego testów? ;).

Bielenda Professional 40%: kwasy salicylowy, azelainowy, migdałowy i mlekowy pH=2 - mocne rozwiązanie dla praktyków

Nie jestem zwolennikiem prowadzenia mocnych kuracji kwasowych w okresie letnim - ze względu na ryzyko przebarwień i innych nieprzyjemnych efektów uwrażliwienia skóry na słońce. Dzisiejsza recenzja opiera się na moich doświadczeniach zimowo-jesiennych z zabiegiem eksfoliującym od Bielendy, gdzie w buteleczce znajdziemy (najprawdopodobniej łącznie) 40% stężenie kwasów: salicylowego, azelainowego, migdałowego i mlekowego. Pojawia się ona teraz, by dać zainteresowanym czas na opracowanie swojego kwasowego harmonogramu na zimniejsze miesiące ;). 


W przeszłości uwielbiałam kwasowe samoróbki, chociażby z kwasu migdałowego czy mlekowego. Ba, nadal chętnie mieszam toniki kwasowe dla siebie, ale z czasem zdałam sobie sprawę, że statystyczny zjadacz chleba ma spore obawy przed kwasowymi samoróbkami. Dlatego też zaczęłam powoli sprawdzać ofertę dostępnych preparatów kwasowych i... to cudo od Bielendy jest rozwiązaniem dla tych, którzy z domowymi terapiami kwasowymi mają spore doświadczenia. Powiem tyle - jest moc!

Higieniczna butelka ze szklaną pipetką to świetne rozwiązanie w przypadku produktu, który należy rozsądnie dozować. Zewnętrzne opakowanie jest plastikowe, co jest dodatkowym atutem - upadek na podłogę nie powoduje jego nieodwracalnych zniszczeń ;). 

30g produktu kosztuje od 42 do prawie 60zł (dostępny głównie przez Internet, np. na Allegro).

Skład:


Woda, kwasy: mlekowy, migdałowy, azelainowy i salicylowy przełamane nawilżaczami: glikolem propylenowym, betainą i gliceryną. Odrobina gumy ksantanowej ma za zadanie nadać nieco żelową konsystencję - co ułatwia aplikację. Skład jest niezwykle prosty (nawet kompozycji zapachowej nie ma!), a jednocześnie konkretny - ma mocno złuszczać! Warto zauważyć, że nie zastosowano żadnego zasadowego regulatora odczynu, stąd też pH tego produktu jest naprawdę niskie - wynosi 2.

Całość ma postać bezbarwnego, nieco rzadkiego syropu o ledwie wyczuwalnym, kwaśnym zapachu.

To pierwszy preparat, po którego zastosowaniu (na oczyszczoną żelem skórę) zauważyłam słynny efekt nagłego "pobladnięcia". Po aplikacji wyczuwałam delikatne ciepło i szczypanie (ale tylko przy dwóch pierwszych podejściach - natomiast osoby mniej wprawione/bardziej wrażliwe zapewne będą te efekty odczuwać za każdym razem), a czas ekspozycji ustawiłam sobie na 10 minut (i nie przekraczałam go). Po tym czasie zmywałam go sowicie wodą, a następnie opłukiwałam twarz domowym neutralizatorem (łyżeczka sody oczyszczonej rozpuszczona w niepełnej szklance wody). 

Po 2-3 dniach (na mojej grubej i przecież odpornej skórze!) pojawiało się "jaszczurzenie", zawsze w tej samej kolejności - najpierw nos i jego okolice, potem broda, czoło i policzki. Płatki łuszczącego się naskórka obserwowałam przez około 3-4 dni, a nakładałam go w odstępach 8-10 dni, w międzyczasie smarując się filtrem SPF 50+. Po 3 miesięcznej kuracji (grudzień-luty) pozbyłam się autentycznie wszystkich zaskórników... poza nosem :D. Piegi i przebarwienia stały się prawie niewidoczne, a koloryt skóry pięknie się ujednolicił.

To najsilniej działający sklepowy produkt kwasowy, jaki miałam okazję używać, i jestem nim zachwycona, ale też nikomu nie polecę go na początek kwasowej przygody. Na początku wprowadzania kwasów do pielęgnacji polecam niższe stężenia (toniki do maksymalnie 8-10%, peelingi do maks. 20%) z pH bardziej zbliżonym do naturalnego (5,5). Na duże, makroskopowe złuszczanie warto się przygotować (także psychicznie) niższymi stężeniami. Mikrozłuszczanie osiągnięte słabszymi preparatami również potrafi dać naprawdę zacne efekty.

Tak się złożyło, że mój sklepowy arsenał kwasowy (o którym jeszcze więcej Wam opowiem) składa się obecnie wyłącznie z produktów Bielendy. Jestem jednak otwarta na inne propozycje - jakich kwasów sami używaliście i możecie polecić? ;).

2+2 gratis na pielęgnację twarzy w Rossmannie: moje zakupy

O twarzowej promocji w Rossmannie nagadałam się sporo, by w końcu osobiście z niej skorzystać ;). Do 31 maja również i Wy możecie z niej skorzystać ;). Nie obyło się bez małego "oszustwa" z mojej strony, które może może usprawiedliwić jedynie fakt, że obok promocji na mazidła włosowe akcja twarzowa jest dla mnie najbardziej pociągająca ;).


 O moich typach możecie przeczytać poniżej:


Finalnie przytargałam ze sobą taki piękny zestaw:


Rabat jest oczywiście jednorazowy, więc teoretycznie zakupić można jedynie 4 produkty, ale mój mąż w geście dobrej woli także założył sobie Kartę Klubu Rossmann ;). Na zakupy wydałam niecałe 73zł - nie jest to mało, ale jak za 8 produktów chyba do przeżycia ;). Bez problemu można zauważyć mój (bardzo aktywny ostatnio) pociąg do maseczek do twarzy: kupiłam ich aż 5 i do tego jeszcze aktywator maseczkowy. Całość uzupełnił fluid nawilżający i pianka oczyszczająca. Co konkretnie wylądowało w moim koszyku?

Biotaniqe Węglowy peeling-żel-maska 3w1


Skład:


Marka Biotaniqe, w początkach swojej bytności w Rossmannie dość mocno przesadziła z marketingiem, o czym pisałam TUTAJ. Po tej akcji z domniemaną naturalnością nie zwracałam na tą markę szczególnie dużej uwagi, ale przy okazji stacjonarnej eksploracji drogerii ten multifunkcyjny kosmetyk węglowy wpadł mi w oko. 

Emolientowa baza (z dodatkiem oleju słonecznikowego) z drobinkami krzemionki odpowiedzialnymi za efekt peelingujący z gliceryną, węglem aktywnym, glinką kaolinową, alantoiną, papainą  i ekstraktem z rozmarynu robi całkiem pozytywne wrażenie. Niewielki dodatek etanolu i zastosowane konserwanty nie wzbudzają moich wątpliwości. Zamierzam stosować ren produkt głównie w formie maseczki, ale nie wykluczam testów peelingowo-żelowych ;).

Neutrogena Matująca maska pod prysznic


Skład:


Niby wiedziałam, że Neutrogena znacząco poprawiła składy swoich kosmetyków, ale o tych maskach usłyszałam dopiero dzięki Oldze. Po dokładnym sprawdzeniu składów w sieci te produkty od razu wylądowały na samym początku listy moich promocyjnych chciejstw. Musiałam wykonać mały tour po Rossmannach, ale udało mi się złapać obie. 

W wersji matującej, poza emolientowo-kaolinową bazą znajdziemy naprawdę zacną dawkę kwasu glikolowego oraz ekstrakty z cytryny i soi. Duża objętość, rozsądna cena, skład dający nadzieję na dobry efekt ;).

Neutrogena Skin Detox Maska oczyszczająca 2w1


Skład:


Glicerynowo-kaolinowo-bentonitowa baza ze sporą dawką kwasów: salicylowego i glikolowego przełamanych nawilżaczami. Z racji różnic składowych sądzę, że będzie mieć mocniejsze działanie od matującej siostry (z bazą emolientową) i być może faktycznie jakiś "detox" skóry się odbędzie. Będę meldować ;). Szczególnie ilość kwasu salicylowego napawa mnie optymizmem pod względem walki z zaskórnikami.

Isana Young Egg White Maska z białkiem jaja


Skład:


Po piance i peelingu z serii Isana Young Egg White nadszedł czas na testy maseczki z białkiem jaja ;). To maleństwo (ledwie 40ml) jest połączeniem gliceryny, emolientu tłuszczowego, glinki kaolinowej i oleju słonecznikowego z dodatkami pantenolu, witaminy A, kwasu mlekowego i tytułowego białka jaja. Daje nadzieję na efekt odżywczo-matujący, który ogólnie rzadko daje się osiągnąć. Pójdzie na pierwszy ogień (właśnie mam ją na licu :D), bo zużyję ją pewnie dość szybko ;). 

Isana Maska peelingująca z glinką i ekstraktem z alg


Skład:


Do zakupu słoiczka maski Isana przekonała mnie obietnica efektu peelingującego ;). Emolientowa baza (z olejem słonecznikowym) wzbogacona glinką kaolinową wzbogacona glinką marokańską, innymi nawilżaczami oraz ekstraktem z alg broni się nawet w obliczu obecności etanolu. Szkoda tylko, że z niewiadomych dla mnie powodów zawiera spory zestaw barwników. Po co? :(. Ten dodatek pewnie będzie miał wpływ na wybory wrażliwców, a w przypadku maseczki glinkowej nie ma żadnego sensu. Obiecuję sobie jednak po niej wiele ;).

Bielenda Uniwersalny aktywator do maseczek


Skład:


Skoro przytargałam ze sobą kontener maseczek to ten zakup nie dziwi ;). Albo inaczej - nieco dziwi, bo niedawno nawet nie wiedziałam o istnieniu tego typu cudów. A jest na co popatrzeć: hydrolat różany, gliceryna, glukonolakton, kwasy: laktobionowy i hialuronowy, pantenol, mleczan sodu, glukonian wapnia... . Prawdziwym, energetyczny shoot dla cery! Wystarczy rozpylić na skórze, wmasować, poczekać do wchłonięcia i zaaplikować ulubioną maseczkę. Pierwsze zastosowanie za mną właśnie :D.

Alterra Fluid nawilżający Oczar&Kwiat Lotosu


Skład:


Nawilżający fluid Alterry znajdował się na mojej kosmetycznej chciejliście od dawna, ale jakoś... zawsze znajdowało się coś z podobnej kategorii, co kusiło mnie jeszcze bardziej. Tym razem jednak się udało, i glicerynowo-olejowy fluid bogaty w całe może roślinnych ekstraktów i lecytynę wylądował w mojej kosmetyczce. Zastanawiam się, jak podziała na moją cerę spory dodatek etanolu, który Alterra stosuje w roli konserwantu. Pamiętam, że uwielbiałam kremy Alterry w początkach pielęgnacji i "wódeczka" nie robiła mi krzywdy - ciekawa jestem jak będzie po tych kilku latach przerwy. 

Soraya Plante Roślinna pianka myjąca do twarzy


Skład:


Nie mogło być inaczej - wiele zapowiadało, że przynajmniej jeden kosmetyk z serii Soraya Plante trafi do mojej łazienki. Padło na piankę myjącą, chociaż czekam, aż ta linia rozwinie się o kremy, maseczki i peelingi <3. Łagodne detergenty z dodatkiem gliceryny, glikolu butylenowego (nawilżacz) i glukonolaktonu oraz ekstraktów z: pomarańczy gorzkiej, szydlicy i alg dają naprawdę spójną, interesującą całość o bardzo ładnym składzie. Testy rozpoczynam na dniach, bo pianka Isany chyba się kończy ;).

Jestem bardzo zadowolona z moich zakupów w ramach Rossmannowej akcji, a Wy? Wybraliście się po coś? Pochwalcie się ;).

P.S. Mam dla Was również 4 zestawy kosmetyków Alterra do zgarnięcia w akcjach na FB i IG - zapraszam, zabawa trwa do północy!

Kosmetyczne nowości - luty 2019



Wyprawy do drogerii ostatnio średnio mi wychodzą. Nawet do pobliskiego Rossmanna jakoś mi nie po drodze xD. Jeden ze świetnych prezentów urodzinowych (bon :D) zmotywował mnie jednak do wizyty w krakowskiej drogerii Pigment. Przytargałam stamtąd, poza maską Kallos Coconut, sporo innych dobroci:

Babuszka Agafia, Szampon ziołowy gęsty do włosów cienkich i osłabionych


Skład:


Szampon ten bazuje na mieszance 17 wodnych ekstraktów z ziół syberyjskich (spodziewam się czegoś w rodzaju hydrolatu) i mocnym, siarczanowym detergencie (MLS) wzbogaconym łagodniejszymi surfaktantami. W drugiej połowie składu znajdziemy sól kuchenną (w roli zagęstnika i wypełniacza), miód, olej łopianowy i żywicę sosny długoigielnej. Całość domykają: guma guar (filmformer), pantenol (nawilżacz) oraz substancje regulujące pH i konserwujące.

Szampon może bez cudownego składu, ale w kategoriach mocnych myjadeł na pewno wart uwagi. Mam pewne wątpliwości co do domycia z powodu miodu, gumy guar i sosnowej żywicy, ale mam również nadzieję, że przyjemnie mnie zaskoczy ;). Jeszcze się do niego nie dobrałam, ale liczę na intensywny, ziołowy zapach.

Łaźnia Agafii, Dziegciowa maska oczyszczająca do twarzy


Skład:


Dużo dobra ;). Na początku składu znajdziemy masło shea, miód, ekstrakt z szałwii, dziegieć, glinkę kaolinową, sól Rapa i olej z ogórecznika lekarskiego. Całość domykają emulgatory oraz substancje konserwujące i zapachowe. Jeśli do tego ładnego składu dodamy naprawdę sporą objętość i niską cenę, to portfel sam rwie się do zakupów ;).

Aż dziw bierze, że nie zrecenzowałam jej wspólnie z niebieską maseczką oczyszczającą na bławatkowej wodzie oraz odmładzającą z glinką białą - jakoś mi umknęła ;). Oczyszczała moją skórę bardzo skutecznie w przeszłości - mam nadzieję, że po przerwie będzie działać równie dobrze ;).

Bielenda #InstaPerfect, Bibułki matujące


Zakup typowo ślubny z myślą o ewentualnym matowieniu makijażu po kilku godzinach. Nigdy nie używałam takich cudów, więc z chęcią przygarnę dobre rady - jak stosować, by było dobrze :D. Jeśli też macie do polecenia jakieś inne bibułki - również przytulę inne typy ;).

Joanna Color, Warm Blond Shades Koloryzująca odżywka


Skład:


Sporo emolientów i emulgatorów przełamanych filmformerem (silikon) ze sporym dodatkiem kwasu mlekowego (zapewne w celu domknięcia łusek) i barwników. To ostatnie nie wywołuje jednak mojego oburzenia, ponieważ z samej nazwy jest to produkt koloryzujący ;). Producent na opakowaniu sugeruje nawet zakładanie rękawiczek do aplikacji i zmywania, jednak u mnie łapek nie zabarwiło ani też nie zauważyłam żadnego uczulenia (hm... na razie? ;)). Kupiłam ją z myślą o szybkim, niedrogim i wygodnym zastępstwie dla Cassii (szczegóły: KLIK!, KLIK!, KLIK!, KLIK!, KLIK!, KLIK!). Zobaczymy, jak się sprawdzi ;).

Jakie nowości zagościły w Waszych kosmetyczkach? ;)

-55% na kosmetyki do makijażu w Rossmannie: moje łupy ;)



Jeszcze do środy trwać będzie akcja promocyjna na kosmetyki kolorowe w Rossmannie (więcej informacji znajdziecie TUTAJ), na którą wybrałam się i ja ;). W porównaniu do mojego włosowego szaleństwa (więcej TUTAJ) tym razem poczyniłam skromne i tylko niezbędnie potrzebne zakupy, wydając około 20zł ;). Odwiedziłam tylko jednego Rossmanna (krakowskie Mistrzejowice) i nie widziałam żadnych dantejskich scen - chyba coś się zmieniło w ludzkiej mentalności ;).


Podkład i dwa mazidła do ust ;)

Miss Sporty Podkład So Clear 001 Light


Trafiłam na niego w trakcie moich poszukiwań następcy nieodżałowanego kremu BB Rival de Loop. Pozytywnie zaskoczył mnie składem:


Zawiera niewiele filmformerów (w tym silikonów), a do tego sporo przeciwtrądzikowych składników pozyskanych z drożdży. Za składem poszło też działanie - obecnie nie wyobrażam sobie bez niego swojego makijażu. Trwałość, wygląd na skórze, działanie - wszystko na plus. No i jeszcze ta cena :D. Koniecznie muszę zrobić jego recenzję ;).

Laura Conti Vital Lip Balm


Swój pierwszy balsam do ust w formie jajeczka kupiłam w zeszłym roku (Body Club). Tak spodobała mi się jego forma, że w trakcie swojej wizyty w Rossmannie poszukiwałam tylko takich pomadek ochronnych :D. Do produktu Laura Conti przekonał mnie bogaty skład:


Czego tutaj nie ma: woski, oleje, masła, hialuronian sodu i dodatki (głównie barwniki). Nie wiem natomiast czego się spodziewać po jej smaku i zapachu, ale gdy tylko skończę bananowe jajeczko Body Club na pewno sprawdzę :D.

Bielenda Magic Egg Kokos


Zakup nieco kompulsywny, bo Magic Egg wygrało dzięki formie jajka i... zapachowi :D. Kokos uwielbiam w każdej postaci, więc i tym razem nie mogłam się powstrzymać przed zakupem ;). Skład nie powala, ale też nie jest zły:


Produkt Bielendy bazuje na parafinie i woskach z niewielkim dodatkiem nawilżaczy. Jak się sprawdzi w praktyce - zobaczymy, ale liczę na piękny zapach kokosa :D.

Więcej grzechów nie pamiętam na tej promocji, ale... chętnie poznam Wasze ;). W co się zaopatrzyłyście? ;)

Dr Medica, Płyn tonizujący i serum - miało być tak pięknie...



Pokuszenia kosmetyczne zdarzają mi się dość często, jednak zwykle, przy nieszczególnie dobrej dostępności danego produktu, daję sobie spokój. Jednak w przypadku opisywanych dziś kosmetyków zachciewajka nałożyła się z promocją w Rossmannie na tą właśnie linię, więc przeprowadziłam szeroko zakrojone poszukiwania (przez drogerię internetową) i znalazłam je w oddziale na drugim końcu Krakowa. Dorwałam je w swoje łapki i z wielkim zainteresowaniem rozpoczęłam testy. Jak wyszły? Przekonajcie się sami.

Analizy składów obu produktów już opublikowałam (znajdziecie je TUTAJ), więc nie będę ich powielać w tym poście. Przypomnę jedynie, że wiązałam z nimi wielkie nadzieje - takie były ładne...



Płyn dermatologiczny dostajemy w sporej butelce z ciemnego plastiku. Niewielki otwór zapewnia właściwe dozowanie produktu na wacik, a apteczny design całej serii budzi zaufanie ;). Przejrzyście, czysto i elegancko, bez przesadyzmu. 

250ml tego płynu kosztuje od 12 do 18zł, w zależności od miejsca i skali promocji. Ma konsystencję wody i osobiście nie dowąchałam się w nim żadnego zapachu.


Serum również dostajemy w maleńkiej, plastikowej butelce. Nie mam żadnych zastrzeżeń co do etykiet czy kartonika, jednak pomysł z zamknięciem absolutnie nadaje się do natychmiastowej poprawki. Zwykły otwór (dokładnie taki sam jak w płynie) bez pipetki, zakraplacza czy chociażby bez zwężającej się końcówki zapewnia nie lada atrakcje przy aplikacji. Serum również ma wodnistą konsystencję i bez problemu można wylać na dłoń więcej, niż potrzebujemy xD. Nie ma natomiast zapachu.


30ml tego serum kosztuje 18-26zł, w zależności od miejsca i skali promocji.

Sumiennie stosowałam te produkty przynajmniej raz dziennie (zwykle na noc, czasami rano i wieczorem). Skórę twarzy przecierałam wacikiem obficie nasączonym płynem tonizującym, czekałam do wchłonięcia czy też wyschnięcia, a następnie nakładałam serum. By nie zaburzać sobie oglądu sytuacji zrezygnowałam nawet z aplikacji kremu po nim. 

Niestety, pomimo prawie dwóch miesięcy stosowania nie doczekałam się najmniejszego efektu. Ani jeden zaskórnik na mojej twarzy nie stał się mniej widoczny dzięki temu zestawowi ;). Cóż, już przed kupnem resztki rozsądku podpowiadały mi, że na mój pancerny i zaprawiony w bojach ryjek te cuda mają za małe zawartości substancji złuszczajacych (kwasów). Ale kto by słuchał tego rozsądnego podszeptu xD. 

W tym czasie, nawet przy stosowaniu dwa razy dziennie, nie dorobiłam się żadnego, nawet minimalnie widocznego łuszczenia, a i nic nie wskazuje, by mikrozłuszczanie naskórka u mnie nastąpiło ;). Wiele też o zawartości substancji czynnych w samym płynie mówi fakt, że przy przetarciu tym płynem powiek i okolic oczu (nie pytajcie - wieczorna pomroczność jasna xD) nie dorobiłam się najmniejszego uszczypnięcia, podrażnienia, zaczerwienienia czy łuszczenia. A ten rejon u mnie pancerny już nie jest ;). 

Sprawiedliwie muszę oddać, że kosmetyki te nie zrobiły mi żadnej krzywdy, jednak nie zauważyłam u siebie ani krzty ich deklarowanego działania (a taki okres czasu jest naprawdę wystarczający do uzyskania widocznych rezultatów). Płyn najprawdopodobniej dokończę, a serum pójdzie w odstawkę. Nie chcę tracić jesienno-zimowego okresu kwasowego złuszczania na coś, co na mnie nie działa ;). Dlatego też, idąc za wspomnieniem MezoSerum, rozpoczęłam kurację eksfoliujacym serum Bielendy Neuro Glicol + Vit. C. Mam szczere nadzieje, że w tym przypadku będzie dużo lepiej ;).

Stosujecie obecnie kuracje kwasowe? A może macie to w planie? ;)

Bielenda Neuro Glicol + Vit.C, Eksfoliująca emulsja do mycia twarzy - bez eksfoliacji ;)



Pamiętacie moje łupy z majowego 2+2 w Rossmannie na wybrane produkty do pielęgnacji twarzy? Opisałam je wszystkie TUTAJ, a jednego z nich mam zamiar dziś dla Was rozłożyć na czynniki pierwsze ;). Bielenda Neuro Glicol + Vit. C Eksfoliująca emulsja do mycia twarzy - jak się u mnie sprawdziła?


Emulsja zapakowana jest w plastikową, miękką i poręczną tubę z czytelną, stylizowaną na dermokosmetyki i kosmetyki apteczne etykietą, której nie straszna jest łazienkowa wilgoć ;). Dobrze dopasowany otwór łatwo dozuje produkt, ale jego końcówkę pewnie będę musiała pewnie wydobyć przez chirurgiczne cięcie opakowania ;).

150ml emulsji w Rossmannie kosztuje 15,99zł (w promocji kupiłam ją za około 8zł - po przeliczeniu).

Skład: Aqua (Water), Sodium Cocoyl Alaninate, Acrylates Copolymer, Cocamidopropyl Betaine, Glycerin, Sodium Cocamphoacetate, Punice, Coco Glucoside, Glycolic Acid, Acetyl Hexapeptide-8, Caprylyl Glycol, 3-O-Ethyl Ascrobic Acid, Polysorbate 20, Triethanolamine, Disodium EDTA, Methylchloroisothiazolinone, Methylisothiazolinone, Citrus Aurantium Dulcis (Orange) Oil, Parfum (Fragrance), Butylphenyl Methylpropional, Hexyl Cinnamal, Limonene, CI 77891.

Założyłam sobie, że kupię w czasie promocji jakieś myjadło do twarzy bez SLES. Nie było to zadanie łatwe, ale udało się ;). Znajdziemy w nim łagodniejsze detergenty wzbogacone gliceryną i filmformerem już na początku składu (kopolimer), który jednak do tej pory nie robił mi krzywdy (i mam nadzieję, że tak pozostanie ;)). Wysoko w składzie znajdziemy również składniki tytułowe: kwas glikolowy i "neuropeptyd" oraz... pumeks. Całości dopełnia pochodna witaminy C, olejek pomarańczowy oraz sowity zestaw konserwantów, zapachów z jednym dokooptowanym barwnikiem.
Ten skład nie wywołał u mnie palpitacji serca z zachwytu, ale do zakupu przekonał mnie kwas glikolowy wysoko w składzie i możliwe profity z tego wynikające.

Ma wodnisto-żelową konsystencję i mlecznobiały kolor oraz pachnie... musującymi cukierkami cytrysowymi xD. Ledwie wyczuwalnie, ale zawsze ;).


Sumiennie myłam nią twarz rano i wieczorem. Pieni się leciutko i myje dobrze (można dzięki niej usunąć nawet cały makijaż), jednak już jej zmycie stanowi pewien problem. Zawiera drobinki pumeksu, ale w takiej ilości, która działania złuszczającego nie wywoła, a jedynie... irytuje użytkownika ;). Takie pojedyncze drobinki naprawdę trudno jest zmyć do zera z twarzy - uwielbiają się lokować w zagłębieniach skrzydełek nosa i na linii włosów.

Poza wspomnianą wyżej niedogodnością nie zrobiła krzywdy mojej twarzy - myje delikatnie, bez przesuszania, bez podrażnienia (nawet okolic oczu, bo zdarzyło się, że mnie poniosło w myciu xD), ale równocześnie bez jakiegokolwiek, nawet minimalnego, efektu eksfoliacji. Stan zaskórnikowy nie zmienił się u mnie w żadną ze stron w czasie używania tej emulsji.

Mimo wszystko, że względu na skład i działanie, uważałabym go za produkt całkiem dobry, gdyby nie te upierdliwe drobinki w dziwnej ilości :P. Złuszczyć nie złuszczą, a irytują ;). Nie zamierzam do niej wracać.

Co stosujecie obecnie do mycia twarzy?

Dr Medica - analiza zacnych składów ;)



Powoli czuć zbliżającą się jesień, a ta pora roku w mojej pielęgnacji nieodłącznie skorelowana jest z powrotem do kwasowej kuracji. Tym razem kosmetyki do tego rytuału wybraliście dla mnie poniekąd sami ;). Podrzucenie mi w komentarzach składu jednego z produktów Dr Medica (seria produkowana przez Bielendę - brawa!) wraz z sugestią o przecenie w Rossmannie zadziałała piorunująco.

Odwiedziłam 6 najbliższych Rossmannów - w żadnej nie było nawet okruszka z tej serii. Na szczęście z pomocą przyszła mi drogeria internetowa. Na szczęście niedaleko mojego nowego wydziału jest świetnie zaopatrzony przybytek :D. Płyn tonizujący i serum z serii trądzikowej wylądowały w moich zbiorach ;). Myślę jednak, że warto omówić tutaj składy całej serii - zarówno dla cery trądzikowej jak i naczynkowej. Bardzo podoba mi się też ujawnianie na opakowaniu zawartości procentowej interesujących składników - za to wielki plus od razu ;).

Dr Medica Trądzik, Dermatologiczna emulsja oczyszczająca


Skład:

Aqua (Water), Sodium Cocoyl Alaninate, Acrylates Copolymer, Kaolin, Glycerin, Niacinamide, Allantoin, Panthenol, Sodium Caproyl/ Lauroyl Lactylate, Triethylicitrate, Polysorbate 20, Triethanolamine, Disodium EDTA, Methylisothiazolinone, Metylchloroisothiazolinone, Parfum (Fragrance), Butylphenyl Methylpropional, Hexyl Cinnamal, Limonene, Linalool.

Delikatne detergenty obłożone kopolimerem (filmformer), glinką kaolinową, niacynamidem (witamina B3), alantoiną i pantenolem domknięte konserwantami i zapachami. Byłam bliska zakupu, jednak pełne opakowanie Intimei (recenzja KLIK!) i kończące się opakowanie emulsji eksfoliującej Bielenda Glyco+Vit.C (analiza składu KLIK!, a recenzja wkrótce ;)) powstrzymało mnie przed kupnem ;). Skład ładny, delikatny, znajdzie wielu zwolenników.

Dr Medica Trądzik, Dermatologiczny przeciwtrądzikowy płyn tonizujący


Skład:

Aqua (Water), Glycerin, Niacinamide, Azelaic Acid, Mandelic Acid, Panthenol, Allantoin, Propylene Glycol, Polysorbate 20, Disodium EDTA, Ethylhexyglycerin, Phenoxyethanol, DMDM Hydantoin, Parfum (Fragrance).

Płyn ten jest mieszaniną humektantów (nawilżaczy: gliceryny, niacynamidu - B3, pantenolu, alantoiny i glikolu propylenowego) z kwasami: azelainowym i migdałowym. Końcówkę składu stanowią konserwanty i kompozycja zapachowa. 

Fajny produkt do delikatnej eksfoliacji, gdy nie chcemy widocznie obłazić ze skóry. Nieco obawiam się, że może pozostawiać lepką warstwę (dużo gliceryny), ale sprawdzę w praktyce ;).

Dr Medica Trądzik, Dermatologiczne przeciwtrądzikowe serum


Skład:

Aqua (Water), Potassium Azeloyl Diglycinate, Mandelic Acid, Niacinamide, Sodium Hyaluronate, Allantoin, Panthenol, Hydroxyethylcellulose, Polysorbate 20, Ethylhexylglycerin, Phenoxyethanol, Parfum (Fragrance), Linalool.

Azeloglicyna w połączeniu z kwasem migdałowym odpowiadają za efekt złuszczająco-rozjaśniający, a zestaw humektantów (nawilżaczy): hialuronian sodu, alantoina i pantenol dbają o odpowiednie nawilżenie skóry. Końcówka składu standardowa: konserwanty i zapachy ;).

Wybrałam to serum do spółki z płynem, ponieważ w ten sposób zapewnię sobie 3 składniki aktywne, na których najbardziej mi zależy: kwas azelainowy, azeloglicyna i kwas migdałowy. Samo serum też mogłoby całkiem nieźle zadziałać. Prosty, konkretny skład - da się lubić ;).

Dr Medica Trądzik, Dermatologiczny przeciwtrądzikowy krem na dzień i na noc



Skład:

Aqua (Water), Persea Gratissima (Avocado) Oil, Niacinamide, Caprylic/ Capric Triglyceride, Ethylhexyl Stearate, Potassium Azeloyl Diglycinate, Cetearyl Alcohol, Glyceryl Stearate, Mandelic Acid, Lactobionic Acid, Glycerin, Panthenol, Allantoin, Tocopherol, Squalene, Ascorbyl Palmitate, Sodium Stearoyl Glutamate, Ceteareth-18, Beta- Sitosterol, Lecithin, Ammonium Acyloyldimethyltaurate/ VP Copolymer, Propylene Glycol, Hydrogenated Vegetable Vegetable Glycerides Citrate, Polyacrylate Crosspolymer-6, Disodium Edta, Phenoxyethanol, Methylparaben, Ethylparaben, Parfum (Fragrance), Linalool.

Olej awokado i trójglicerydy wzbogacone emolientami syntetycznymi oraz azeloglicyną, kwasami: migdałowym i laktobionowym ze sporą ilością witaminy C, niacynamidu (witamina B3) i lecytyny. W drugiej części składu zawiera kopolimery (filmformer). Konserwowany parabenami, zawiera kompozycję zapachową.

Parabeny nie są mi straszne, ale jakoś produkty eksfoliujące w postaci kremów przemawiają do mnie słabiej niż w płynach i serum. Może wynika to z faktu, że dla mnie działają one intensywniej ;). Niemniej jednak i on wart jest zainteresowania.

Dr Medica Naczynka, Dermatologiczna kojąca emulsja micelarna



Skład:

Aqua (Water), Cetearyl Alcohol, Glycerin, Betaine, Panthenol, Allantoin, Hydrolyzed Glycosaminoglycans, Hyaluronic Acid, Sodium Cocoyl Alaninate, PEG-6 Caprylic/Capric Glycerides, Stearyl Alcohol, Methylparaben, Disodium EDTA.

To chyba jeden z najdelikatniejszych składowo produktów do oczyszczania skóry, jakie w życiu widziałam - a wierzcie mi, widziałam ich dziesiątki, jeśli nie setki. Alkohol tłuszczowy, gliceryna, betaina, pantenol, alantoina, glikozoaminoglikany, kwas hialuronowy - taki piękny zestaw emolientowo-humektantowy został nam zafundowany. Dopiero w drugiej połowie składu znajdziemy łagodną substancję powierzchniowo czynną. Całość uzupełnią trójglicerydy, drugi alkohol tłuszczowy i konserwanty (w tym paraben).

Jeśli ktoś z Was poszukuje jak najdelikatniejszych produktów do mycia skóry powinien się nią poważnie zainteresować ;).

Dr Medica Naczynka, Dermatologiczne serum zmniejszające widoczność naczynek 



Skład:

Aqua (Water), 3-O-Ethyl Ascorbic Acid, Potassium Azeloyl Diglycinate, Lactobionic Acid, Panthenol, Citric Acid, Hydroxyethylcellulose, Phenoxyethanol, Disodium Phosphate.

Witamina C, azeloglicyna, kwas laktobionowy, pantenol - czy muszę mówić coś więcej? ;) Poza nimi znajdziemy tutaj jedynie regulator pH i niekontrowersyjne konserwanty. Ono chyba też kiedyś będzie moje - czerwieniejący na zimnie nos będzie wdzięczny xD.

Dr Medica Naczynka, Dermatologiczny krem redukujący zaczerwienienia



Skład:

Aqua (Water), Theobroma Cacao (Cocoa) Seed Butter, Trethylhexanoin, Persea Gratissima (Avocado) Oil, Propylene Glycol, Aesculus Hippocastanum (Horse Chestnut) Seed Extract, Glycerin, Lactobionic Acid, Cocos Nucifera (Coconut) Oil, Panthenol, Cetearyl Alcohol, Glyceryl Stearate, Potassium Cetyl Phosphate, Troxerutin, Allantoin, Tocopherol, Squalane, Ascorbyl Palmitate, Sodium Stearoyl Glutamate Beta-Sitosterol, Lecithin, Ammonium Acryloyldimethyltaurate/VP Copolymer, Hydrogenated Vegetable Glyceris Citrate, Polyacrylate Crosspolymer-6, Disodium EDTA, Phenoxyethanol, Methylparaben, Parfum (Fragrance).

Skład mocno emolentowo-humektantowy (masło kakaowe, oleje: awokado i kokosowy wespół z glikolem propylenowym, gliceryną, pantenolem, i alantoiną) doprawiony ekstraktem z kasztanowca, kwasem laktobionowym, trokserutyną, witaminami E i C, oraz lecytyną. Pod koniec składu znajdziemy dwa kopolimery (filmformery), konserwanty (w tym paraben) oraz kompozycję zapachową.

Skład obiektywnie ładny i dostosowany do potrzeb cery naczynkowej. Nawet ja zastanawiam się nad nim w kontekście zimy - bogaty skład może się nieźle sprawdzić w tak wymagających warunkach ;).

Mnie ta seria zauroczyła składami, ale chętnie dowiem się jak Wam się podoba ;)