Odżywka-wcierka Konopie (Cannabis Seed) od Joanny - co w niej znajdziemy?

Posiadanie paczkomatu, oddziału poczty i kiosku Ruchu pod blokiem nieco mnie rozleniwiły jeśli chodzi o zakupy stacjonarne. W zasadzie chodzę tylko po "spożywkę", a wszystko pozostałe zamawiam przez Internet (duży w tym udział wykupienia pakietu Smart! na Allegro). Ostatnio jednak, w ramach przypadkowych odwiedzin w Rossmannie, zauważyłam nową wcierkę marki Joanna z linii Konopie. Z ciekawością obejrzałam skład - ostatnio mam większą fazę na pielęgnację kudeł ;). Wpisy o wpływie stresu na włosy, sprayu na porost i wypadanie włosów Anti Hair Lossodżywce koloryzującej Joanna Ultra Color czy jednej z masek Garnier Hair Food znajdziecie pod odpowiednimi zalinkowaniami ;).

Odżywka-wcierka Konopie (Cannabis Seed) Joanna

Pewne aplikacyjne wątpliwości wzbudza we mnie opakowanie - po raz pierwszy spotykam się z tego typu aplikatorem. Z innymi rozwiązaniami od Joanny się polubiłam (np. końcówką wcierki Joanna Rzepa), więc mam nadzieję, że i tutaj będzie nieźle. Wolałabym jednak zwykły atomizer - nie ukrywam. 

100ml tej wcierki kosztuje bez promocji 9,49zł, więc bardzo, bardzo zacnie. A i skład również niczego sobie - pomimo niskiej ceny!

Skład:

Odżywka-wcierka Konopie (Cannabis Seed) Joanna

Ta wcierka nie zawiera etanolu! Uraduje to pewnie wielu klientów zainteresowanych zakupem ;). Doceniam ten fakt pomimo tego, że akurat moja skóra głowy nie ma nic przeciwko alkoholowi etylowemu - ten promotor przejścia naskórkowego sprawdza się u mnie naprawdę dobrze, nie wywołując niepożądanych efektów ze strony skóry głowy.  

Zawiera natomiast modyfikowany miód, olej z aloesu i jeden z heksapeptydów znany z odżywek na porost rzęs - już na początku składu! Dalej również jest dobrze: tytułowy ekstrakt z konopii miesza się z ekstraktami z trzciny cukrowej, cytryny, jabłoni, herbaty i ekologicznym konserwantem z rzodkiewki. Oprócz składników ziołowych znajdziemy w nim również nawilżacze: niacynamid, alantoinę, pantenol, glicerynę czy betainę. Końcówka składu to substancje regulujące pH, konserwujące i zapachowe - wrażliwcy powinni pamiętać o ostrożności i wykonaniu domowej próby uczuleniowej ;). 

Poważnie rozważam zakup tego produktu i wcieranie w ramach ograniczenia jesiennego wypadania ;). A może już ją testowaliście i możecie powiedzieć o niej nieco więcej? Producent nie kłamie - można ją stosować również na długość włosów, ale z rozsądkiem - taka ilość ziół może po dłuższym czasie nieco podsuszyć kudły.

A może kogoś z Was zainteresowała? ;)

Joanna Ultra Color, Odżywka koloryzująca Warm Blond Shades - tania i dobra alternatywa


Lista interesujących kosmetyków w kieszeni (a dokładniej - w telefonie), a tu na półce uwagę przyciąga coś nieznanego - miałyście tak kiedykolwiek? ;). Zdarza mi się to chyba przy każdej możliwej promocji kosmetycznej, w której chcę wziąć udział :D. Przy jednej z takich okazji poznałam linię odżywek koloryzujących Joanna Ultra Color i od razu zabrałam ze sobą wersję, która dodaje ciepłych odcieni blondom. Nie miałam wielkich oczekiwań - chciałam, żeby przedłużała efekt po zastosowaniu Cassii


Tuba to dość typowe rozwiązanie przy odżywkach, jednak utrudniają one wydobycie kosmetyku do ostatniej kropli. W tym celu trzeba rozcinać opakowanie ;). Poza tym same etykiety bardzo mi się podobają - połączenie czerni, srebra i złota jest naprawdę eleganckie, ładne i czytelne, a także trwałe. Jedynie kurz i ślady bardzo twardej wody bardzo łatwo na niej zauważyć :D.

100ml tej maski kosztuje około 10zł - jak na maski koloryzujące nie jest to dużo. 

Skład:


Skład jest dość krótki i mocno emolientowy: alkohole i estry tłuszczowe mieszają się tutaj z emulgatorem, silikonem, kwasem mlekowym (który ma za zadanie zakwasić włosy, domknąć łuski, utrwalić kolor i dodać blasku), kompozycją zapachową, konserwantem i barwnikami odpowiedzialnymi na efekt kolorystyczny. 

Naprawdę szczerze - nie mam się do czego przyczepić ;). Jest to produkt koloryzujący, więc pożądana jest w nim obecność barwników, jednak osoby o skórze wrażliwej powinny przemyśleć jego stosowanie ze względu na możliwość wystąpienia podrażnień i uczuleń. Ba, sam producent przestrzega przed nadmiernym kontaktem tego produktu ze skórą (za co mu chwała!).

Maska ma gęstą konsystencję, brunatny kolor i mydlano-perfumeryjny zapach, który nie jest zbyt intensywny i nie jest wyczuwalny po myciu.


Producent zaleca aplikację maski w rękawiczkach ochronnych i pozostawienie jej na minimum 3 minuty na włosach. Nie będę ukrywać, że sama nakładam ją gołymi łapami (nie jestem jednak wrażliwcem) w ilości mniej-więcej połowy orzecha włoskiego i... nigdy nie zabarwiła mi skóry. Trzymam ją od 10 do 20 minut czasami bez niczego, a czasami pod folią i ręcznikiem, a następnie zmywam do momentu, aż woda będzie czysta - co nie trwa na szczęście szczególnie długo. 

Moim włosom dodaje bardzo przyjemnych, miodowych tonów i delikatnie maskuje siwe włosy, a stan ten utrzymuje się przez 2-3 mycia. Kolorystycznie jest to efekt zbliżony do zastosowania Cassii, jednak brakuje tutaj odczuwalnego pogrubienia włosów. Także trwałość koloru jest mniejsza niż w przypadku zielska, jednak warto dodać - z maską jest mniej zachodu ;). Myślę, że jedno opakowanie starczy mi na 8-10 aplikacji. 

Loki po niej także wyglądają całkiem nieźle, ale nie jest to taka włosowa petarda jak po Garnier Goji Hair Food albo Kallosie Multivitamin. Ot, loki są ładne i odbite od nasady, ale nie mają jakiegoś szczególnego blasku, skrętu czy odporności na czynniki zewnętrzne. Nie oczekiwałam jednak po niej nie wiadomo jakiego efektu odżywczego ;). Po 4 aplikacjach nie zauważyłam żadnego podrażnienia - ani na łapach ani na skórze głowy. 

Uważam, że naprawdę warto się nią zainteresować, jeśli poszukujemy kosmetyku, który przedłuży nam przerwy między farbowaniami. Zamierzam do niej wracać, a może w chwili szaleństwa przetestuję jakiś inny kolor ;).

Jak się zapatrujecie na tego typu kosmetyk do włosów?

Kosmetyczne nowości - luty 2019



Wyprawy do drogerii ostatnio średnio mi wychodzą. Nawet do pobliskiego Rossmanna jakoś mi nie po drodze xD. Jeden ze świetnych prezentów urodzinowych (bon :D) zmotywował mnie jednak do wizyty w krakowskiej drogerii Pigment. Przytargałam stamtąd, poza maską Kallos Coconut, sporo innych dobroci:

Babuszka Agafia, Szampon ziołowy gęsty do włosów cienkich i osłabionych


Skład:


Szampon ten bazuje na mieszance 17 wodnych ekstraktów z ziół syberyjskich (spodziewam się czegoś w rodzaju hydrolatu) i mocnym, siarczanowym detergencie (MLS) wzbogaconym łagodniejszymi surfaktantami. W drugiej połowie składu znajdziemy sól kuchenną (w roli zagęstnika i wypełniacza), miód, olej łopianowy i żywicę sosny długoigielnej. Całość domykają: guma guar (filmformer), pantenol (nawilżacz) oraz substancje regulujące pH i konserwujące.

Szampon może bez cudownego składu, ale w kategoriach mocnych myjadeł na pewno wart uwagi. Mam pewne wątpliwości co do domycia z powodu miodu, gumy guar i sosnowej żywicy, ale mam również nadzieję, że przyjemnie mnie zaskoczy ;). Jeszcze się do niego nie dobrałam, ale liczę na intensywny, ziołowy zapach.

Łaźnia Agafii, Dziegciowa maska oczyszczająca do twarzy


Skład:


Dużo dobra ;). Na początku składu znajdziemy masło shea, miód, ekstrakt z szałwii, dziegieć, glinkę kaolinową, sól Rapa i olej z ogórecznika lekarskiego. Całość domykają emulgatory oraz substancje konserwujące i zapachowe. Jeśli do tego ładnego składu dodamy naprawdę sporą objętość i niską cenę, to portfel sam rwie się do zakupów ;).

Aż dziw bierze, że nie zrecenzowałam jej wspólnie z niebieską maseczką oczyszczającą na bławatkowej wodzie oraz odmładzającą z glinką białą - jakoś mi umknęła ;). Oczyszczała moją skórę bardzo skutecznie w przeszłości - mam nadzieję, że po przerwie będzie działać równie dobrze ;).

Bielenda #InstaPerfect, Bibułki matujące


Zakup typowo ślubny z myślą o ewentualnym matowieniu makijażu po kilku godzinach. Nigdy nie używałam takich cudów, więc z chęcią przygarnę dobre rady - jak stosować, by było dobrze :D. Jeśli też macie do polecenia jakieś inne bibułki - również przytulę inne typy ;).

Joanna Color, Warm Blond Shades Koloryzująca odżywka


Skład:


Sporo emolientów i emulgatorów przełamanych filmformerem (silikon) ze sporym dodatkiem kwasu mlekowego (zapewne w celu domknięcia łusek) i barwników. To ostatnie nie wywołuje jednak mojego oburzenia, ponieważ z samej nazwy jest to produkt koloryzujący ;). Producent na opakowaniu sugeruje nawet zakładanie rękawiczek do aplikacji i zmywania, jednak u mnie łapek nie zabarwiło ani też nie zauważyłam żadnego uczulenia (hm... na razie? ;)). Kupiłam ją z myślą o szybkim, niedrogim i wygodnym zastępstwie dla Cassii (szczegóły: KLIK!, KLIK!, KLIK!, KLIK!, KLIK!, KLIK!). Zobaczymy, jak się sprawdzi ;).

Jakie nowości zagościły w Waszych kosmetyczkach? ;)

Joanna, Szampon wzmacniający Rzepa (Black Radish) - szampon... prawie z potencjałem



Szampon to chyba najbardziej chodliwy kosmetyk w mojej łazience. Włosy mam z gatunku tych "wymagających inaczej" - problemów pielęgnacyjnych raczej nie sprawiają, za to ich domycie nie zawsze jest ewidentne ;). Z tego względu gustuję w mocno myjących szamponach, a moją absolutnie ulubioną marką jest Joanna. Tutaj znajdziecie kilka przykładów używanych przeze mnie szamponów tej marki: KLIK!, KLIK!, KLIK!, KLIK!, KLIK! i KLIK!. Przy okazji jednej z wizyt w Rossmannie moją uwagę przykuły myjadła tej firmy w czarnych opakowaniach. Nie byłabym sobą, gdybym jednego nie przytargała do domu :D. Padło na Szampon Joanna Rzepa (Black Radish). 


Czarne opakowanie jest całkiem ładne i trwałe, a niewielki otwór odpowiednio dozuje szampon. Kwestia indywidualna - mnie osobiście do produktów myjących (szampony, żele) jakoś bardziej pasują opakowania przeźroczyste, ale to tylko moje widzimisię ;). Etykiety są czytelne, trwałe i niestraszne im nurkowanie w wodzie.

400ml tego szamponu kosztowało mnie jakieś 8zł - niedrogo!

Skład:


Obiektywnie - nie ma się czym zachwycać xD. Jest to mocne myjadło, którego bazę stanowi mieszanka detergentów siarczanowych (ALS i SLES) wzbogaconych łagodniejszymi detergentami amfoterycznymi. Całości dopełniają nawilżacze (gliceryna, alantoina, glikol propylenowy) oraz ekstrakty z rzodkwi, pokrzywy, łopianu, chmielu i winorośli. Zawiera dodatek etanolu - mnie on w produktach do spłukiwania nie razi. Końcówka składu to spory zestaw regulatorów pH, zapachów i konserwantów. Nie zawiera filmformerów.

Na pewno nie jest to opcja dla wrażliwców, ale już dla osób lubiących mocne mycie i mających bezproblemową skórę głowy - czemu nie. W zasadzie zabrałam go ze sobą tylko w nadziei na srogie domycie.

Zapach - absolutnie czarno-rzepny ;). Jeśli mieliście kiedykolwiek do czynienia z najzwyklejszym szamponem z rzepą w wielkim, przeźroczystym opakowaniu - ten pachnie dokładnie tak samo. Gęstość - typowa dla szamponów (ani wodnista, ani gęsta),  a sama formuła jest opalizująca i bezbarwna.

Pieni się naprawdę świetnie, spłukuje również, ale domycie nie jest tak cudowne jak w przypadku serii Naturia :(. Ot, myje dobrze, ale bez błysku. Co do właściwości wzmacniających ciężko jest mi się wypowiedzieć, ponieważ, po odżywce Xpel Tea Tree (recenzja) nie za bardzo jest co poprawiać :D. Loki są domyte, pełne objętości, a jednocześnie nie podsuszone, jednak w żaden sposób nie przedłuża standardowej, dwudniowej świeżości moich włosów. Za plus można mu natomiast poczytać to, że jej nie skraca (a różnie bywa). Moja skóra głowy nie zareagowała na niego w żaden niepożądany sposób.

Gdybyście szukali mocnego szamponu raczej pokierowałabym Was ku szamponom z serii Naturia. Ten szampon również ma potencjał, ale nie jest to ten poziom "zdzierania" ;).

Jakich mocnych szamponów obecnie używacie?

Joanna Tradycyjna Receptura, Szampon Chmiel i drożdże piwne - solidny, ale bez błysku



Kolejna butla szamponu pękła na mojej łazienkowej półce, więc nie zawaham się naskrobać o niej kilku słów ;). Szampony Joanny cenię sobie bardzo ze względu na dużą moc myjącą (fajna sprawa przy łatwych do obciążenia włosach) i niejeden raz dawałam tego wyraz w recenzjach:


O serii Joanny nazwanej Tradycyjna Receptura wspominałam na blogu przy okazji analiz składów (KLIK!). Dzisiaj natomiast zrecenzuję szampon Chmiel i Drożdże Piwne z tej linii.


Plastikowa butla o spłaszczonym kształcie to opakowanie od razu kojarzące się z produktami Joanny ;). Trwałe, ale nieco z metra cięte etykiety dopełniają całości. Niewielki otwór dobrze dozuje szampon. Zastanawia mnie tylko, dlaczego akurat ta butelka zbiera tyle osadu - może to kwestia jej koloru i jego widoczności?

300ml tego szamponu kosztuje od 3,5 do 7zł, w zależności od miejsca. Kupimy go w sklepach większości sieci handlowych - nie ma problemów z jego dostępnością.

Skład:


Można się po nim spodziewać naprawdę porządnego mycia, pomimo obecności polyquaterium w składzie. Bazuje na mocnym, siarczanowym detergencie (SLES) podpartym delikatniejszymi surfaktantami. Już na 4 miejscu w składzie znajdziemy chlorek sodu (sól kuchenną) w roli wypełniacza i zagęstnika, więc nie jest to opcja dla posiadaczy wrażliwej skóry głowy. Alantoina, ekstrakty z drożdży i chmielu wraz z glikolem propylenowym tworzą zestaw dobroci włosowych w tym produkcie. Zawiera również niewielki dodatek etanolu - na tyle niewielki, że nieuwrażliwione włosy raczej go nie odczują ;). Zestaw konserwantów, zapachów i regulatorów pH zamyka peleton składników ;).

Mocny środek do mycia włosów, a przez to - nie dla każdego. Moje kudły jednak lubią takie zdzieraki ;).

Ma postać wodnistego, przeźroczystego żelu o dość średniej wydajności. Zawiódł mnie zapach - myślałam, że poczuję drożdże, a dostałam takie trochę sama nie wiem co o nutach ziołowo-perfumeryjnych. Nie jest to aromat zbyt intensywny, nie odczuwam go na włosach po myciu.


Wykorzystywałam go w sposób dla mnie standardowy - ot, dwukrotne mycie włosów w różnych konfiguracjach: z odżywianiem przed i po myciu lub bez. Pieni się zacnie, spłukuje dobrze, myje też nieźle, ale nie jest to ten efekt "wow", który zaobserwowałam po szamponach z serii Naturia. No i ten zapach xD. Włosy domywa solidnie, ale mam wrażenie, że nie aż tak dobrze jak myjadła, które w przeszłości uznawałam za swoich ulubieńców. Skóra głowy również nie składała zażaleń w czasie jego używania, ale szczerze powiem, że nie wiem, czy wykorzystam jakiś inny szampon z serii Tradycyjne Receptury. Chyba oczekuję od szamponu czegoś więcej ;)

Chętnie się dowiem, jakich szamponów i myjadeł włosowych obecnie używacie ;)

Kosmetyczne hity i kity 2016 roku!



Wydaje mi się, że na ten post podsumowujący czekaliście najbardziej ;). W zeszłym roku zrecenzowałam wiele kosmetyków, które w skrócie można zakwalifikować do trzech kategorii: hity, średniaki i kity. Z racji, że dwie skrajne grupy budzą zwykle najwięcej emocji to właśnie na nich dziś się skupię.

Na szczęście okazało się, że hity dominują nad kitami, więc kosmetycznie mogę zaliczyć rok 2016 na plus ;). Poniżej znajdziecie zestawienie produktów, które mnie zachwyciły, a pod koniec posta poczytacie o bublach, które do mnie trafiły. Każdy z kosmetyków opatrzony jest krótkim komentarzem oraz linkiem do pełnej recenzji. Zaczynamy!

Hity:


Maska Kallos Caviar - emolientowy produkt ze stajni Kallosów, który absolutnie skradł mi serce. Wielbicielką tych wielkich i tanich masek jestem od dawna, ale nawet wśród nich mogę wyróżnić produkty dobre, bardzo dobre i wspaniałe. Ta maska ewidentnie należy do tej ostatniej grupy ;). Recenzję możecie przeczytać TUTAJ.

Dr Sante, Macadamia Hair Mask (Maska Odbudowa i ochrona z olejem makadamia i keratyną) - solidna bomba proteinowa dla włosów potrzebujących tego typu dopieszczenia. Gęsta konsystencja zapewnia sporą wydajność, cena kusi, a efekty działania - boskie. Pełna recenzja dostępna jest TUTAJ.


Dr Sante Maska Keratin - jeśli poprzedniczka była proteinową bombą, to tutaj mamy proteinowy ładunek termojądrowy ;). Moim proteinolubnym włosom bardzo przypadła do gustu, jednak tym, którzy mają włosy bardziej wrażliwe na te składniki zalecam ostrożność. Recenzja - TUTAJ.


Maska Kallos Keratin - tym razem zachwycił mnie produkt "małoproteinowy". Wielka pojemność, niska cena i fajny efekt - nadal jestem fanką produktów Kallos i niewiele wskazuje na to, żeby coś się zmieniło w tej kwestii. Przede mną testy szamponu (tylko za Chiny Ludowe nie mogę zdecydować się na wersję xD). Recenzję przeczytacie TUTAJ.


Maska Kallos Banana - dość lekki, a zarazem emolientowy produkt o przecudnym, bananowym zapachu. Chyba mogę się już nazwać "Kallosomaniaczką"? ;) Pełna opinia - TUTAJ.


O'Herbal, Odżywka do włosów przetłuszczających się z ekstraktem z mięty - świetny produkt do stosowania zarówno na długość włosów jak i na skalp. Odświeża, ujarzmia, łagodzi i odżywia, a do tego ma wielkie opakowanie w przystępnej cenie. Recenzja - TUTAJ.


OleoKremy BIOVAX L'biotica - dają super efekt na włosach już przy zastosowaniu minimalnej ilości, pięknie pachną i można je kupić w zasadzie wszędzie. Przyznaję, że mój pierwszy konkretniejszy kontakt z Biovaxami zapisuję na plus ;). Recenzję porównawczą znajdziecie TUTAJ.


Joanna Seria Hypoalergiczna, Szampon - przecudowny zdzierak idealny dla włosów trudnych do domycia. Mimo swojego zachwytu jego działaniem mam jednak sporo wątpliwości, czy jest on rzeczywiście takich "hypoalergiczny", jak deklaruje producent. Recenzję przeczytacie TUTAJ.


Alberto Balsam, Szampon Sun Kissed Raspberry - tani i dość dobrze dostępny (głównie w Tesco) szampon, który wprawdzie zawiera filmformery, ale moje włosy myje "jak szatan". Do jego zakupu przekonały mnie dobre doświadczenia z balsamami tej firmy. Recenzja TUTAJ


Alterra, Olejek do włosów suchych i łamliwych  
- ta mieszanka olei chodziła za mną już od dawna. Moje włosy pokochały ten produkt, jednak nie sposób wspomnieć, że jego cena w porównaniu do objętości jest wysoka. Pełną recenzję przeczytacie TUTAJ.


Wellness&Beauty, Lawendowy olejek do kąpieli - kolejny kosmetyk, którego używałam niezgodnie z przeznaczeniem ;). Po pierwszym zastosowaniu go na włosy byłam tak zadowolona, że więcej nie wlałam go do wanny xD. Recenzję znajdziecie TUTAJ.


Isana Mademoiselle Raspberry, Balsam do ciała Malina - kolejny produkt wielofunkcyjny w moim zestawieniu ;). Świetnie sprawdza się zarówno do ciała jak i stosowany do kremowania włosów. Pełny opis jego właściwości znajdziecie TUTAJ.


Dove Silk Glow Odżywczy żel pod prysznic - marka Dove kojarzy się z drogeryjnymi składami, bazującymi na mocnych detergentach. Tutaj spotkała mnie duża, miła niespodzianka - w tym produkcie nie znajdziemy żadnych siarczanowych detergenów ;). Pełną opinię o tym produkcie znajdziecie TUTAJ


Marion, 14-dniowa terapia wzmacniająca do włosów - nieszczególnie przepadam za wszelkiego rodzaju ampułkami, ale te zaskoczyły mnie bardzo przyjemnie efektem. Tyle, że nie zużyłam ich w 14 dni, ale o tym przeczytacie w recenzji TUTAJ.


Kaminomoto Hair Growth Accelerator II
Kaminomoto Hair Growth Tonic II 

Obie wcierki Kaminomoto przypadły mi do gustu i teraz żałuję, że tak późno je przetestowałam ;). Szkoda jedynie, że kosztują naprawdę słono. Recenzje toników możecie przeczytać TUTAJ i TUTAJ.


Himalaya Herbals Purifying Neem Cleansing Astringent Toner (Tonik oczyszczająco-ściągający) - wielofunkcyjne cudo! Wykorzystywałam go jako wcierkę oraz "kompres" (przy wykorzystaniu maseczek bawełnianych). W obu podejściach uzyskałam zacne efekty, o których możecie przeczytać TUTAJ.

Isana Young, Żel do mycia twarzy i demakijażu oczu - sprawdził się u mnie świetnie, jednak trochę razi mnie sygnowanie go jako produktu do cer wrażliwych. Etanol i chlorek sodu - z tymi składnikami wrażliwcy z całą pewnością się nie lubią. Dobry, wydajny, tani i łatwo dostępny. Recenzję możecie przeczytać TUTAJ.


Avena Vital Care Żel oczyszczający - delikatny, a jednocześnie skuteczny produkt przeznaczony do mycia cer wrażliwych. Dodajmy do tego szatańską wydajność i mamy produkt wart szczególnej uwagi ;). Opinia - TUTAJ.


Intimea, Emulsja hypoalergiczna do higieny intymnej (wersja różowa) - jeden z wielu multifunkcyjnych kosmetyków, któremu mogłabym śpiewać pieśni pochwalne. Świetnie sprawdza się do mycia zarówno twarzy jak i całego ciała. Sądzę też, że wielu posiadaczy wrażliwego skalpu będzie zadowolonych przy wykorzystaniu tej emulsji do włosów. Niska cena, ładny skład, dobra dostępność - czego chcieć więcej? Pełną recenzję znajdziecie TUTAJ.


Garnier, Płyn micelarny do cery wrażliwej - kupiłam go za Waszymi namowami i powiem tyle - dziękuję! Wielka butla w niskiej cenie (często można go nawet dostać w dwupakach w Biedronce) zawiera produkt, który radzi sobie z usuwaniem makijażu, nie podrażnia, nie pozostawia lepkiej warstwy ani nie powoduje wysypów niedoskonałości. Recenzja - TUTAJ.


Ziaja Ulga, Płyn micelarny do skóry wrażliwej - płynów micelarnych zużywam hektolitry, więc testuję ich także sporo. Egzemplarz od Ziaji bardzo mile mnie zaskoczył - recenzja TUTAJ.


AA Hydroalgi różowe, Skóra wrażliwa i skłonna do alergii, Płyn micelarny - kolejny dobry micel w niewygórowanej cenie, który dodatkowo jest całkiem nieźle dostępny (Rossmann). Myślę, że wrócę do niego w przyszłości - jeśli nie zostanie wycofany, jak wszystko co dobre... Recenzja - TUTAJ.


Bioselect, przeciwzmarszczkowy krem pod oczy - świetny produkt pod oczy, który trafił do mnie "znikąd" (nie słyszałam nigdy wcześniej o tej marce). I dobrze, że tak się stało, bo to jeden z najlepszych kremów pod oczy jakie miałam. Opinia - TUTAJ.


Miya Cosmetics, myWONDERBALM Hello Yellow - konkretny zachwyt zarówno pod względem działania jak i obsługi. Do uwielbienia brakowało mi tylko dodatku filtrów przeciwsłonecznych. Recenzja - TUTAJ.


Vis Plantis Atopy Tolerance, Krem-emolient barierowy na powieki i wokół oczu
- oto i krem, który wzbudził w mojej skórze zimowy zachwyt ;). Bardzo szybko zaczęłam go stosować na całej twarzy i śmiało mogę go nazwać hitem zimy 2016/2017. Zobaczymy jak sprawdzi się wiosną ;). Recenzję (a w zasadzie pean pochwalny ;)) znajdziecie TUTAJ.


Bioselect, Ujędrniające serum do twarzy i szyi - serum Bioselect również zrobiło na mnie świetne wrażenie. Dopracowane opakowanie, świetne działanie i należyte wchłanianie - ma wszystko, czego oczekuję od produktu tego typu. Recenzja - TUTAJ.


Purederm, Oczyszczający i regenerujący peeling enzymatyczny - godny następca nieodżałowanego peelingu od Apis Cosmetics, któremu zmieniono skład na dużo gorszy. Polecam każdemu ;). Obecnie drżę na samą myśl o tym, że jeszcze w nim mogliby coś pomieszać. Recenzja - TUTAJ.


Casyopea, Maska do ciała z błotem z Morza Martwego - jak dla mnie absolutny hit zarówno na twarz (cudny efekt oczyszczenia dla problemowej, zanieczyszczonej cery) oraz ciało (wygrywa z moim rogowaceniem okołomieszkowym). Tutaj wersja już "rozmieszana" z wodą, ale dla swoich potrzeb możecie takowe błotko kupić z innej firmy w formie wysuszonej. Recenzja - TUTAJ.


Pierre Rene Professional, Royal Mat Lipstick i lakier Monroe Red - dwaj przedstawiciele kosmetyków do makijażu. Te czerwienie królowały u mnie w święta i królują nadal ;). Recenzję znajdziecie TUTAJ.
 

Elizabeth Arden Green Tea - perfumy i wszelkie zapachy zwykle mnie męczyły, ale ten egzemplarz to cudo nad cudami i na dodatek w niskiej cenie ;). Recenzja - TUTAJ

Kity:


Marion, Golden Skin Care, Serum Hialuronowe Nawilżenie- za Chiny Ludowe nie dopatrzyłam się jego działania na mojej skórze. Krzywdy mi nie zrobiło, ale równie dobrze mogłabym niczego nie stosować -.-. Pełna recenzja - TUTAJ.


Ziaja Liście Manuka, Żel myjący normalizujący - za mocny nawet dla mojej pancernej skóry (a możecie mi wierzyć, naprawdę dużo potrafi znieść bez burczenia). Nawet niska cena i funkcjonalne opakowanie nie tuszuje mojego zawodu. Recenzja - TUTAJ.



Biotebal, szampon i odżywka - długo zastanawiałam się, czy umieścić je w kosmetycznych kitach minionego roku. Krzywdy mi nie zrobiły, jednak po tej marce i tak szeroko reklamowanych produktach spodziewałam się chociaż minimalnego, deklarowanego efektu. Dostałam natomiast szampon, który włosów nie domywał i odżywkę, która ma ograniczyć wypadanie, a producent nic nie mówi o jej wcieraniu w skórę głowy (a i skład do takiego wcierania nie zachęca) xD. Podwójną recenzję znajdziecie TUTAJ.


Pro Formula World's Garden Linden, Szampon do włosów przetłuszczających się - kolejny szampon, który nijak nie mył moich włosów. A szkoda, bo jego cudny zapach do dziś śni mi się po nocach... . Recenzja - TUTAJ.


Barwa Naturalna, Szampon z żurawiną - kolejny szampon oparty na mocnych detergentach, któremu nie udało się domyć moich włosów. Czemu się tak stało - nie wiem. Widocznie po raz kolejny włosowa praktyka pokonała teorię. Recenzja - TUTAJ.


Schauma Nectar Nutrition (Odżywczy Nektar), Odżywka-nektar - ciężko było mi nawet ocenić działanie tego produktu, ponieważ domycie włosów po jego użyciu graniczyło z cudem. Recenzję znajdziecie TUTAJ.

Bania Agafii, Odmładzająca maska do twarzy z białą glinką 
- mogę ją nazwać produktem "widmo": nakładam, a efektów działania próżno szukać. Oddaję jej jednak sprawiedliwość - nie zrobiła mi krzywdy. Recenzja dostępna jest TUTAJ.


Himalaya Herbals, Żel oczyszczający do mycia twarzy z Neem (Purifying Neem Face Wash) - ten żel również nie zrobił mi krzywdy, ale też w żaden sposób nie oczyszczał mojej skóry. Ba, zostawiał na niej śliską warstewkę, której bardzo nie lubię. Pełna opinia - TUTAJ


Isana Young, Active Clear, Anti Pickel Serum (Serum przeciw wypryskom do cery tłustej i zanieczyszczonej) - serum nijak nie spełnia swojej deklarowanej roli. Jego wpływ na zmiany trądzikowe jest... żaden xD. Dobrze, że chociaż nie spowodowało u mnie powstawania nowych. Recenzja - TUTAJ.

Jak wygląda Wasz prywatny ranking kosmetyczny? Może pokrywa się choć w części z moim? ;)